Adam, rewanż i pierwszy pocałunek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Adam momentami nienawidził tego, że Hubert starał się patrzeć na wszystko w miarę obiektywnie i z różnych perspektyw. Czasami wydawało mu się, że potrzebowałby dwóch Alicji, które narzekałyby razem z nim na jego byłego chłopaka i nie zastanawiałyby się nad motywami jego działań – po prostu napędzałyby złość Adama, a potem padły obok niego na łóżko zmęczone pluciem jadem. Z drugiej strony, gdyby nie Hubert, nienawiść, którą Adam hodował w swoim sercu najpewniej kwitłaby bardzo okazale, bo nie byłoby nikogo, kto powiedziałby nakręcasz się niepotrzebnie, gdy Adamowi zacząłby się przegrzewać system.

– Bo spójrzmy na to, co faktycznie zrobił – poprosił Hubert, podczas sesji narzekania na Sebastiana. Najpewniej zatrzymał w tym momencie grę, żeby skupić się na wymienianiu, bo jego postać stanęła w miejscu obok Adama, który budował płot z liści wokół domku. – Pomógł ci, gdy Bliźniak miał jakieś problemy...

– Nie jakieś. – Adam wywrócił oczami. Rozproszony postawił blok liści w złym miejscu, co jeszcze bardziej go zirytowało. – Przeze mnie przegraliśmy pierwszy mecz, wiadomo, że...

– Pożyczył ci gumkę – wymieniał dalej Hubert.

– Uznał, że może mi związać włosy sam...

– Bo wpadłeś w mentalny kanion i sam byś się nie ogarnął. Dzięki temu nie spóźniłeś się na trening.

Adam prychnął. Zatrzymał grę. Nie zdążył się odezwać, Alicja zrobiła to przed nim:

– Czyli będziesz się upierał, że teraz niby też Seba specjalnie był dupkiem, żeby Adam faktycznie mógł się skupić na treningach? Ty się słyszysz w ogóle? – fuknęła, ani trochę nie wierząc w wyjaśnienie Sebastiana, o którym powiedział im Adam.

Hubert westchnął na tyle głośno, że jego mikrofon to wyłapał.

– Nie wiem, czy zrobił to specjalnie, ale Adam sam mówił, że ostatnio szło mu lepiej na treningach.

– Po czyjej stronie stoisz? – syknęła Alicja. Podeszła do stojącej w miejscu postaci Huberta i walnęła go swoim diamentowym, enchantowanym mieczem.

– Nie bij mnie! To oczywiste, że stoję po waszej stronie.

– To czemu go usprawiedliwiasz?! – zarzucił mu Adam.

– Nie usprawiedliwiam, po prostu próbuję zrozumieć o co...

– Ale nie masz tu nic do rozumienia – przerwała mu Ala. – Odpierdolił szajs w przeszłości, odpierdala i teraz. Jest wredny, myśli, że może sobie pozwalać na nie wiadomo ile i jeszcze próbuje manipulować Adamem. To nie jest coś, co robi normalna, zdrowa osoba. Próbujesz go po prostu wybielić, a nie zrozumieć, tyle ci powiem – fuknęła.

– Wcale nie o to mi...

– Jest toksyczną szmatą, czego jeszcze nie rozumiesz?!

Adam spuścił głowę i przygryzł dolną wargę, przestał słuchać przyjaciół. Alicja miała rację – Sebastian był toksyczną szmatą. Toksyczną szmatą, która odpyskowała Bliźniakowi, gdy jemu zabrakło języka w gębie i sił, by się obronić, która ogarnęła go w szatni, żeby Adam nie musiał słuchać krzyków trenera podczas biegania dodatkowych okrążeń wokół boiska, która skupiła na sobie jego uwagę tak skutecznie, że zapomniał o własnej frustracji wciągającej go w błędne koło. Adam, czując nasilający się ucisk na sercu, wypuścił z płuc powietrze, wzdychając przy tym drżąco. Hubert miał rację – w ostatecznym rozrachunku Sebastian mu pomógł, prawda?

O ile łatwiej by było, gdyby nie musiał się nad tym zastanawiać! Gdyby nie czuł potrzeby, żeby wiedzieć, o co chodziło Sebastianowi, co chciał uzyskać. Gdyby mógł wyczytać z niego wszystko, co potrzebował, dokładnie tak samo, jak Sebastian mógł to zrobić z nim. Ale nie, bo przecież on zawsze miał na twarzy maskę, a cała jego osoba mogła robić za definicję opanowania. Jedynym sposobem, żeby czegokolwiek się od niego dowiedzieć, było zapytanie go o to, a potem naiwne łudzenie się, że tym razem mówił prawdę.

Ale może to już dawno nie dotyczyło Adama? Może powinien skupić się na sobie jeszcze bardziej, pogodzić się z tym, że ma swojego byłego zdecydowanie zbyt blisko siebie i żyć dalej, nie próbując go zrozumieć?

Ta, gdyby to jeszcze działało. Wywrócił oczami i naburmuszył się. To było jakieś nieporozumienie, że on zamiast otaczać swój śliczny, grzybkowy domek liściastym ogrodzeniem, rozmyślał o Sebastianie, który teraz robił nie wiadomo co. Nie żeby Adama interesowało, czym ten się zajmował. Chodziło o ogólną niesprawiedliwość, bo dałby sobie rękę uciąć, że Sebastian ani trochę się nim nie przejmował. Po dłuższym zastanowieniu byłby pewnie skłonny dać uciąć sobie obie ręce – bo niby czemu Sebastian miałby zawracać sobie nim głowę, skoro możliwe jest, że tak naprawdę nigdy go szczerze nie kochał? Jeśli kiedyś Adam nic dla niego nie znaczył, to teraz tym bardziej nie powinien.

Z drugiej strony, Sebastian z jakiegoś powodu poratował go gumką przed treningiem. Oczywiście nie przytargał jej dla siebie, nawet podpowiedział Adamowi dwa możliwe scenariusze, ale Adam nie wiedział, czy w którymkolwiek było coś z prawdy. Czy Sebastian mógł nosić frotkę w torbie przez przyzwyczajenie? Po roku od ich rozstania? Co prawda nigdy nie był fanem zmian, ale – z tego co Adam zdążył zauważyć – potrafił bardzo szybko odnaleźć się w nowej sytuacji i dostosować. Jednak jeśli Adam uwierzyłby w drugą wersję – tę, że Sebastian niby specjalnie wziął gumkę ze sobą z myślą o nim – wyszłoby na to, że nie tylko on myślał o Sebastianie, ale i Sebastian o nim. Straciłby obie ręce, przez co nie mógłby grać. Nie żeby to miało dużo zmienić, w końcu i tak ostatnio niezbyt się popisywał na boisku...

Adam jęknął głośno z frustracji. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.

– I widzisz, do czego go doprowadziłeś?! – Ala dalej krzyczała na Huberta.

– Naprawdę jestem po waszej stronie!

– Dobra, dobra. Już się nie tłumacz, bo zaraz cię zje – wtrącił się Adam, wywracając przy tym oczami. Naprawdę wierzył, że Alicja byłaby w stanie pożreć tu biednego, głupiego, nielojalnego Huberta żywcem. Pewnie by jej na to pozwolił, gdyby nie to, że nie chciał słuchać ich dyskusji, bo każde kolejne słowo najpewniej wiązałoby się dla niego z nowym tematem do przemyślenia. Zbyt dużo myślenia nikomu nie służyło, a już na pewno nie Adamowi. – Kończę ten płot i idziemy zwiedzać jaskinie.

Skupienie się na grze, aby odciągnąć myśli od Sebastiana, było całkiem dobrym pomysłem – w teorii. W praktyce Adamowi poszło to tak sobie. Zginął jakieś trzy razy, dwa wpadając w dziurę, którą miał przeskoczyć, trzeci przez małego zombie, a sytuacją z Sebastianem i tak się przejmował.

Niczego nie wymyślił, wiadomo, ale to nic, bo jeśli na cokolwiek by wpadł, na pewno nie wziąłby pod uwagę możliwości, że Sebastian może się po prostu wycofać – nie zagadywać go, nawet na niego nie zerkać, grać w parze z kimś innym. A on to zrobił.

Pierwszą myślą Adama, gdy zobaczył obojętność Sebastiana było dobrze. Drugą natomiast a jeśli coś knuje?. Wtedy jego brwi zeszły się do siebie, usta lekko wydęły, plecy nieco zgarbiły, a czujny wzrok podążył za Sebastianem rozgrzewającym ramiona. Wyglądał, jakby skupił się na rozgrzewce, ale Adam w to nie wierzył. Wiedział, że Sebastian – w przeciwieństwie do niego – potrafił mieć na uwadze wiele rzeczy naraz. Może teraz też tylko udawał, że ma Adama w nosie, a w rzeczywistości próbował wywołać jakąś jego reakcję? Może dalej chciał nim manipulować, sprawić, że Adam sam do niego podejdzie, że znów będzie musiał pogodzić się z utratą dumy i jako pierwszy wyciągnąć do niego rękę? Jeśli tak, to Sebastian był naprawdę żałosny, skoro wierzył, że mu się to uda.

Ale Adam był jeszcze bardziej żałosny, bo ostatecznie i tak uległ. Myśli kotłujące się w jego głowie przestawały się w niej mieścić, rozpychały czaszkę i sprawiały ból niemalże fizyczny. Nie ograniczało się to do migreny, zacieśniało się gardło, żołądek zaciskał. Musiał wiedzieć, co się działo, nie mógł próbować się domyślać, a nie potrafił odpuścić.

Podszedł do Sebastiana, gdy trening dobiegał końca. Przysiadł obok i zaczął się rozciągać.

– Jestem – powiedział, widząc, że Sebastian w żaden sposób nie zareagował na jego ruch.

– Widzę.

Adam zmarszczył brwi. Na chwilę zapomniał o swoim udawaniu, że ma zajęcie i przestał się rozciągać. Śledził wzrokiem Sebastiana, który nie obdarzył go nawet zerknięciem.

– Dalej próbujesz mną manipulować?

– Próbuję się rozciągnąć, idzie całkiem nieźle.

– Chodziło o to, żebym sam do ciebie przyszedł?

– Raczej o to, żeby przyspieszyć regenerację i rozluźnić mięśnie.

– Nie wierzę ci.

– To zapytaj trenera, jeśli potrzebujesz potwierdzenia.

– Wiesz, że nie o to mi chodzi – burknął Adam. Po tym wznowił ćwiczenia. Pochylił się, sięgając do stóp i zbliżając czoło do kolan.

Sebastian wyprostował się i westchnął. Podparł się nadgarstkami o parkiet i odchylił lekko do tyłu. Pozwolił sobie na chwilę odpoczynku, jakby nawet dla niego ta rozmowa była zbyt dużym wyzwaniem, aby mógł jednocześnie się rozciągać.

– Ale nie wiem, o co tak. Chciałem z tobą porozmawiać, zostawałem z tobą po treningach, o tym meczu już nawet nie wspomnę. – Wyliczał na palcach. – Nie zadziałało. – Westchnął ciężko. – Irytowałem cię. Chociaż na chwilę się skupiłeś, świetnie! – powiedział ironicznie. Do tego uśmiechnął się z przekąsem, po tym spoważniał. – Ale padam ze zmęczenia i nie wiem, czy cokolwiek ma tu sens. Niedługo jest rewanż, jeśli trenerowi zależy na przejściu do dalszego etapu, to nie postawi nas obok siebie. To oczywiste, że nie dalibyśmy rady w ten sposób. Równie dobrze mogę cię olać i skupić się na sobie. A nie, chwila! – Spojrzał na Adama, jednak nie z tą swoją typową powagą, a złością. Bardzo wyraźną, tą wyćwiczoną, pokazywaną specjalnie. – Z jakiegoś powodu tu jesteś!

– No bo... – Zmieszał się. Odwrócił twarz w przeciwnym kierunku. To, co mówił Sebastian, chyba miało trochę sensu. Trener nie powinien stawiać ich razem na boisko znowu, jeśli miał zamiar poprowadzić drużynę dalej. Gorzej, że za pierwszym razem Adam myślał dokładnie tak samo, a wyszło jak wyszło...

– Adam – zwrócił na siebie jego uwagę – sytuacja jest prosta. Nie komplikuj jej na siłę, nie próbuj analizować.

– Może dla ciebie... – prychnął, jednak nie zdążył dokończyć.

– Nie, Adam, posłuchaj...

– Przestań powtarzać moje imię, robisz to specjalnie – powiedział zdecydowanie.

– Oczywiście, że robię to specjalnie! Specjalnie i świadomie, bo myślę o tym, co powiedzieć, zanim faktycznie się odezwę! Ale ostatnio tak ciężko z tobą rozmawiać! – zabrzmiał nerwowo. Wciąż nie był to krzyk typu nawrzucam wam wszystkim za to, że istniejecie, zedrę sobie gardło i nie będę mógł mówić przez kolejne dwa miesiące, ale to mnie nie powstrzyma przed dalszym darciem się, jak to zazwyczaj robił Adam, jednak Sebastian nie ukrywał teraz tego, że cokolwiek czuł. Jego głos zadrżał i może właśnie to dało Adamowi poczucie, że ten jedyny raz nie jest na przegranej pozycji, że to nie on musi teraz spuścić wzrok i się wycofać.

– Pewnie byłoby łatwiej, gdybyś nie złamał mi serca i nie stracił mojego zaufania.

– Połamane kości i stracony dach nad głową a złamanie czyjegoś serca i stracenie jego zaufania. Uwielbiam cię, ale nie jestem altruistą. – Wzruszył ramionami, pokazując, że wcale nie przejął się uwagą Adama. – A teraz skończ z teoriami i posłuchaj, dobra? Nie zależy mi na tym, żebyś źle się czuł. Chcę grać. Nic więcej.

Adam nic nie odpowiedział. Najpierw spojrzał na Sebastiana, a jego wzrok wyrażał wiele różnych emocji. W tym żal do Sebastiana. Żal za to, że nigdy się dla niego nie liczył, że teraz też Sebastianowi wszystko jedno, jak będzie się czuł. To było smutne, zwłaszcza że on nie miał wątpliwości, że w pewnym momencie był w stanie zrobić dla niego wszystko. Odwrócił wzrok i odgarnął wilgotną od potu grzywkę do tyłu, byle zająć czymś ręce.

Poczuł, jak coś trąca go w udo. Obejrzał się, a gdy zobaczył piłkę, która się do niego poturlała, podniósł ją i obrócił parę razy w dłoniach. Wciąż milczał. Sebastian też się przez chwilę nie odzywał, mimo swojej zaczepki. Dopiero po chwili ciszy, zebraniu się słów w głowach i łzach w oczach Adama, Sebastian powiedział łagodnie:

– Możemy spróbować ostatni raz. Tylko musisz przestać mnie odpychać. – Zbliżył się do Adama, patrzył w jego ogarnięte zmieszaniem i wahaniem oczy. Zniżył trochę swój głos, ściszył go, jakby sam się jeszcze wahał, albo chciał wyjść na bardziej czułego, niż był naprawdę, w co Adam był skłonniejszy uwierzyć, a potem zapytał: – Zgadzasz się?

Adam nie wiedział, co odpowiedzieć. Nic nie wiedział. Przyszedł tu zdenerwowany, myśląc, że Sebastian znów z nim pogrywa, naskoczył na niego, zasmucił się, bo coraz bardziej docierało do niego, że jego dawna miłość nie była odwzajemniona, a ostatecznie wychodziło na to, że miał się zgodzić na coś, co zaproponował Sebastian? Zupełnie, jakby po całej tej złości i nienawiści i tak pozwalał mu na wszystko. Z drugiej strony, jeszcze jedno, ostatnie podejście, może by nie zaszkodziło, może by się ogarnął...?

Sebastian sięgnął ręką w jego kierunku, co wytrąciło go z zamyślenia. Byli zbyt blisko. Zamierzał go dotknąć? Tak samo, jak gdy wiązał mu włosy? Znów spowoduje dreszcz przebiegający wzdłuż karku Adama? Wywoła rumieńce na jego policzkach i odsunie się, jak gdyby wcale nie zobaczył jego reakcji? Jakby był ślepy na jego niechęć? Na to, że Sebastian i jego bliskość były po prostu odpychające?

Nie dotknął go. Jedynie wyjął piłkę z jego dłoni, a potem podniósł się z podłogi. Adam wypuścił głośno wstrzymane w płucach powietrze. Jego serce jakby się do tego dostosowało – zaczęło bić szybko i mocno, w kontraście dając poczucie, że przed chwilą całkiem się zatrzymało.

– Nie musisz odpowiadać teraz, jest jeszcze trochę czasu do tych meczów – powiedział Sebastian. Odwrócił się i skierował w stronę trybun, gdzie leżał worek z piłkami i dwie butelki wody. Rzucił do Adama przez ramię: – Ogarnę piłki, możesz iść.

Adamowi nie trzeba było powtarzać. Chciał stąd uciec, zniknąć jak najszybciej. Mimo to wrócił tu kolejnego dnia, oczywiście treningu by nie ominął, jednak został dodatkowo chwilę po. Wraz z nim Sebastian, który dostał odpowiedź.

Od tamtego momentu nie rozmawiali za wiele. Adam nie był pewny, czy wymienili ze sobą chociaż jedno słowo. Codziennie zostawali na sali chwilę dłużej, nie pytali się, nie umawiali na nic. Po prostu zostawali, brali piłkę i ćwiczyli. Nawet nie uzgadniali, jaką akcję robią. Zwyczajnie obserwowali się i czytali z ruchów. Wystarczyło, że któryś zrobił jeden krok w szybszym tempie, skierował się bardziej w stronę drugiego i to był sygnał, żeby działać.

Dni mijały im w milczeniu. Sebastiana pochłaniało skupienie, a Adam z całej siły walczył, by nie dać się porwać myślom i niechęci, jaka ogarniała go na sam widok drugiego. Ten czas się dłużył, mimo że gdy nadszedł dzień meczów, Adam czuł, że było go zdecydowanie za mało. Nie wiedział, czy był przygotowany, ale pocieszał go jakikolwiek postęp – potrafił podać Sebastianowi. Powinno być dobrze. W miarę. Oby.

Stresował się. Jego serce biło szalenie szybko i Adam był pewny, że to nie za sprawą rozgrzewki, którą właśnie skończył. Jego dłonie wilgotniały z nerwów, raz po raz wycierał je o swoje spodenki. Podbiegł razem z innymi chłopakami do trenera, gdzie przy ławce leżały już rzucone przez nich butelki wody.

Mecze rozgrywali według dokładnie tego samego harmonogramu, co za pierwszym razem. Pierwsze starcie przegrali w naprawdę obrzydliwym stylu, teraz Adam czuł jeszcze większą presję, żeby się ogarnąć i to naprawić. Wierzył w swoją drużynę, jednak ten konkretny mecz przestał być sprawą wszystkich. Był jego. Musiał się odegrać, zebrać się do kupy i pokazać, że potrafi grać.

Wziął kilka głębokich oddechów, chcąc się uspokoić. Chyba by się załamał, gdyby nie mógł złapać piłki przez to, że trzęsły mu się ręce. Zerknął w stronę trybun i uniósł kąciki ust, widząc Alę machającą do niego. Hubert siedział obok, chyba próbował słuchać tego, co gadała ciocia Klara, która ich tu przywiozła, ale zerkał w kierunku Adama.

Albo będą świadkami pięknego zwycięstwa, albo będą musieli pocieszać go po druzgocącej porażce. Oby to pierwsze, w przeciwnym razie Adam nie widział już niczego dobrego w wizji swojej dalszej, nędznej egzystencji...

– Rosół, próbujecie? – Trener zwrócił na siebie jego uwagę. Kiwnął brodą w stronę Sebastiana, który stał obok.

Adam spojrzał na Sebastiana. Przygryzł dolną wargę. Zacisnął palce na materiale swojej koszulki. Chciał wygrać ten mecz, naprawdę bardzo chciał. Ostatnim razem było okropnie, wciąż pamiętał to przygniatające poczucie bezradności i myśl, że wszystkich zawiódł, siebie najbardziej. Zrobili postępy, to prawda, ale przecież większą szansę na powodzenie wciąż miałby, gdyby obok niego stał Patyk, a nie jakiś Sebastian. Miał jeszcze szansę na zdecydowanie, mógł uznać, że już nie miał takich oporów, żeby ćwiczyć z Sebastianem, ale to tyle, przecież nie muszą od razu skakać na głęboką wodę i rzucać się na boisko, kiedy na wyciągnięcie ręki była znacznie lepsza opcja.

– Próbujemy – padło z boku i nim Adam zdążył jakkolwiek zareagować, ba! nawet nie zdążył ogarnąć, co się dzieje, Sebastian złapał go za ramię i pociągnął ze sobą na boisko. Wtedy odezwał się do niego pierwszy raz od dłuższego czasu: – Przestań wszystko analizować, bo ci to nie służy. – Puścił Adama. I znów, nim ten zdążył cokolwiek zrobić, Sebastian dodał: – Ogarniemy to.

Adam nie potrafił całkowicie uwierzyć w słowa Sebastiana. Nie chodziło już nawet o to, że Sebastian był wyrachowanym kłamcą, ale o podejście dosłownie wszystkich na boisku poza nim. Widział, jak chłopacy skrzywili się, gdy zobaczyli, że oni wchodzą razem. Słyszał wcześniej, jak przeciwna drużyna śmiała się, że pierwszy mecz błędzie łatwy. Sam też nie potrafił się przekonać do tego, że poradzi sobie z Sebastianem u boku. z Patykiem? Pewnie! Nie ma problemu! Z Sebastianem? Boże, dopomóż...

Gwizdek rozpoczął mecz. Drużyn Adama była w ataku od samego początku, co powinno dać im przewagę. Chłopacy zdecydowali się jednak zagrać zachowawczo. Nie ufali Adamowi w tym momencie. Starali się rozgrywać piłkę po lewej stronie, ale jak długo mogliby przeciągać to w ten sposób? Wreszcie zaatakowali, jednak piłka wciąż nie poleciała na prawo. Obrońcy byli przygotowani, nie rozsunęli się ani na chwilę, nie pozostawili żadnej luki, w którą jakikolwiek atakujący mógłby się wbić.

Piłka szybko została przejęta. Sytuacja się zmieniła. Sebastian popędził do obrony, reszta tak samo. Wszyscy ustawili się przy polu bramkowym, stanęli nisko na nogach, byli gotowi bronić.

Nikt się nie zdziwił, gdy atakujący skupili się na prawej stronie boiska. Atakowanie między Adamem a Sebastianem wydawało się najrozsądniejsze – w końcu to oni ostatnio nie dawali rady, byli słabym punktem tej drużyny. Koledzy Adama zagryzali zęby, nie mogąc nic poradzić, w żaden sposób pomóc. Musieli liczyć na niego i wierzyć, że tym razem nie zniszczy wszystkiego.

A on nie miał zamiaru ich zawieść. Wiedział, że będzie musiał bronić z całej siły, robił to mimo drżących od adrenaliny mięśni, charakterystycznej suchości w ustach spowodowanej zmęczeniem i myśli, że jeśli teraz mu się nie uda, nie zniesie kolejny raz tych pełnych złości spojrzeń.

Był jednak jeden plus w tej sytuacji – przeciwnicy nie dawali z siebie wszystkiego podczas atakowania. Czemu by mieli, skoro i tak na obronie stoją jacyś frajerzy? Na razie się nie spieszyli, podawali byle jak, najpewniej dopiero szykując się do prawdziwego ataku na bramkę. Jednak czemu Adam miałby czekać, aż ci łaskawie zgodzą się wykonać jakiś ruch? Wybiegł w momencie, gdy rozgrywający podawał do skrzydłowego. Nie dość, że przerwał to podanie, to jeszcze przejął piłkę. Co prawda zrobił to dopiero po tym, jak się po nią rzucił, bo wypadła na parkiet, ale ostatecznie się udało.

Właściwie nikt się tego nie spodziewał. Ani drużyna Adama, ani tym bardziej przeciwnicy. Tylko Sebastian, który był blisko, szybko zorientował się w sytuacji. Wystrzelił przed siebie, popędził w stronę bramki.

– Jestem!

I tyle wystarczyło, by Adam zdecydował się podać do niego piłkę. Długie podanie przeleciało przez co najmniej pół boiska i poleciało wprost w ręce Sebastiana. Tam już nie było żadnego obrońcy, jedynie bramkarz i Sebastian, który szybko znalazł się tuż przed polem bramkowym, wyskoczył w górę, rzucił.

Dwa krótkie gwizdnięcia przecięły powietrze.

Zdobyli punkt jako pierwsi. Oczy Adama błysnęły dumą i ekscytacją, myśli reszty wypełniły się optymizmem. Mogli to wygrać. Już udało im się zdobyć punkt, w pierwszych minutach i to w jakim stylu! Nie było opcji, że Sebastian by nie trafił, i to jeszcze Adam mu podał! Adam! Chyba do nikogo to jeszcze nie docierało, nikt nie mógł w to uwierzyć, ale to nie miało znaczenia, kto w co wierzył – ważne, że działało.

Sytuacja się zmieniła. Zaczęło się robić poważnie. Przeciwnicy przestali ich nie doceniać, szkoda tylko, że tak późno. Nie byli przygotowani na to, że ten mecz będzie wymagający. Nie spodziewali się, że reszta drużyny Adama, gdy zobaczy jego postęp, poczuje, że ma szanse i zmotywuje się jak nigdy.

Akcje były szybkie, precyzyjne, przemyślane. Wreszcie było widać, że treningi przynosiły skutki. Gdy podejście przestało być problemem, wszystko stało się prostsze. Fizyczne możliwości nie były blokowane przez nic, wręcz przeciwnie – to było tak, jakby motywacja i wiara, że może się udać, dodawała jakieś specjalne wzmocnienia.

To było skrajnie różne przeżycie w porównaniu do poprzedniego meczu. Brakowało ciężkości, nie było poczucia winy, łzy spowodowane bezradnością i złością nie pchały się do oczu, nie rozmazywały świata. Teraz wszystko było wyraźne, chciało się stać na boisku, chciało się grać! Adam czuł, jak zmęczenie go dopada, jak pragnienie wzmaga się z każdą kolejną chwilą, jak kropelki potu ściekają po czole i osadzają się na jego grzywce.

– Koło!

– Mam!

– Dosuń!

Obrona przesuwała się, nie dając atakującym szansy na zdobycie punktu. Zawodnicy przeciwnej drużyny zaczynali się frustrować. Im więcej ich akcji kończyło się niczym, tym gorzej im szło. Tracili siłę i cierpliwość. Godzili się z przegraną, ale mimo tego rozpaczliwie próbowali od niej uciec. Nieskutecznie.

Rzucili! Duży skoczył szybko do prawego rogu i obronił bramkę. Jeden z Bliźniaków od razu wystrzelił na drugą stronę boiska, Sebastian tak samo. Do niego podał Duży, on przekazał piłkę dalej. Kolejne trzy sekundy wiązały się z trzema krokami. Czwarta – z zrzutem, a piąta z zaliczeniem go przez sędziego.

Różnica punktów była wyraźna, niespodziewanie wielka z przewagą po nie tej stronie, po której każdy obstawiał, że będzie. Ale Adam nie narzekał, nikt od niego także. W pewnym momencie zaczęli się po prostu bawić grą. Presja zniknęła, bo ostateczny wynik wydawał się już czymś pewnym. To był moment na kombinowanie z akcjami. Krzyżówki, wyprowadzenie skrzydłowego na drugie koło, blokowanie, rzuty z drugiej linii. W ruchach chłopaków było mnóstwo pewności, żadnego zawahania.

Dobry początek meczu był jednocześnie zwiastunem jego dobrego zakończenia.

Głośny sygnał przerwał rozgrywkę w chwili, gdy Adam oddał rzut. Sędzia zaliczył punkt. To było jak wisienka na torcie. Adam najpierw spojrzał na tablicę wyświetlającą wynik. Potem na trenera, jakby chciał uzyskać potwierdzenie, że wcale mu się nie przewidziało, a gdy zobaczył twarz Dębickiego uśmiechniętą dumnie, aż podskoczył z radości. Udało mu się!

Natychmiast odwrócił się w stronę Alicji i Huberta, którzy zeszli z trybun i przystanęli z boku boiska, jeszcze nie wiedząc, czy mogą na nie wejść. W tamtym momencie zmęczenie nie miało znaczenia, szczęście i rozpierająca Adama duma zagłuszyła nawet ból nóg i suchość w ustach. Płynna radość, błyszczała w jego oczach. Jeszcze trochę i się poryczy z tych emocji. Rzucił się na Alę, objął ją silnie. Ta niemal się nie przewróciła przez siłę, z jaką Adam na nią wpadł. Zaśmiała się, gdy tylko złapała równowagę, po tym odsunęła się trochę, bo musiała zaczerpnąć powietrza. Adam czasami mylił pojęcie przytulania z podduszaniem. Hubert widząc, jak Alicja bierze ogromny wdech, uśmiechnął się szerzej.

– Dobrze ci posz...

Nie dokończył. Adam złapał go za kark i przyciągnął do siebie. Pocałował go. Pocałunek ten był równie nagły i niespodziewany, co silny i soczysty. Był przy tym dość krótki, bo Adam momentalnie się zreflektował. Silne emocje, które pchnęły go w stronę Huberta, teraz ścisnęły się w jego sercu pod wpływem myśli, że go poniosło i zrobił coś, czego nie powinien. Spiął się, cofnął o krok. Szybko przyciągnął ręce blisko mostka, odciągając je od Huberta.

– Sorry, to przez emocje. Poniosło mnie.

– Widzę właśnie – odpowiedział Hubert, jednak wcale nie wyglądał na złego. Wciąż uśmiechał się delikatnie, chyba nawet zaśmiał się pod nosem.

– Więc jest okay? – upewnił się Adam, wciąż obserwując uważnie Huberta.

– Tak. To było niespodziewane, ale jest okay. – Przyciągnął Adama z powrotem do siebie i przytulił mocno, czochrając przy tym jego włosy. – Dobry mecz!

– Tak! To było takie mega, jak piłka była tam i potem poleciała tam, a ty ją wtedy złapałeś i wzium! Punkt! I wszyscy byli zdziwieni i wyglądali tak głupio! – powiedziała Alicja, żywo przy tym gestykulując. Jej twarz ozdabiał uśmiech razem z dołeczkami na policzkach. Cieszyło ją, że Adam był z siebie zadowolony. Mimo to jej brwi dosłownie sekundę potem zeszły się ku sobie, a oczy wrogo zmrużyły, zatrzymując się gdzieś nad ramieniem Adama. Reszta powiodła wzrokiem w to samo miejsce.

Adam zmieszał się trochę. Niby poczuł gdzieś ukłucie żalu, ale nie przejął się nim za bardzo w tym momencie. Na razie nosiła go duma i adrenalina, która jeszcze nie opadła.

– Pogadamy za chwilę – rzucił do przyjaciół, a potem pobiegł w stronę Sebastiana. – Udało się! – zawołał do niego.

– Mówiłem, że to ogarnie... – zaczął, uśmiechając się przy tym całkiem autentycznie.

I znów, Adama poniosło. Nawet nie myślał o tym, co robił. Gdy tylko podbiegł do Sebastiana, wpadł na niego i objął, krzyżując ręce na jego karku. Oparł się czołem o jego ramię.

– Udało się. Nie mogę w to uwierzyć! – Po tym podniósł głowę, a jego spojrzenie spotkało się z tym Sebastiana. To był moment, w którym dotarło do niego, co zrobił. Gorzej, że nie wiedział, co dalej. Chyba go sparaliżowało. Ledwo potrafił się ruszyć, zastygł w miejscu, patrząc prosto w oczy Sebastiana.

Ten go nie odepchnął, co było jeszcze bardziej dezorientujące. Co prawda nie odwzajemnił tego objęcia – i dobrze, bo Adam miałby nad czym rozmyślać przez kolejne długie lata – ale wciąż... Byli blisko, a on na tę bliskość pozwalał. Sebastian pozwalał na bliskość, którą Adam sam zainicjował. Absurdalne.

Adam najpewniej stałby tam dalej jak kołek, aż poziom niezręczności wzrósłby do momentu, w którym umiera się ze wstydu na miejscu. Na szczęście w pobliżu pojawił się Bliźniak, dokładnie ten sam, który po ostatnim meczu strasznie się do Adama sapał, i zawołał:

– Rosół, przebudzenie mocy?!

Adam oderwał się od Sebastiana i w kilku krokach doskoczył do Bliźniaka.

– Jestem najlepszy, musisz przyznać!

Bliźniak parsknął. Nie miał zamiaru niczego takiego przyznawać. Zamiast tego kiwnął głową z uznaniem i odpowiedział, jakby chcąc mimo wszystko zostać przy swoim stanowisku, żeby nie okazało się, że nie miał racji:

– Ale za to ostatnie ci się należało.

– No dobra, ale teraz byłem mistrzem! – Wywrócił oczami.

– Dobrze było! – padło za nim, sekundę po tym poczuł niewyobrażalny ciężar na swoich plecach. Marcin rzucił się na niego. – Udało się! Oby tak dalej!

Adam najpierw zrzucił go z siebie, nogi ledwo utrzymywały jego ciężar, a co dopiero, gdy miał dźwigać jeszcze kogoś. Potem zaśmiał się radośnie, uśmiechając się dumnie. Było dobrze.




Cześć! Mam nadzieję, że dobrze się bawicie, czytając tę historię. Co myślicie o bohaterach? Co sądzicie o tym rozdziale? Ja tam uważam, że Adam trochę się zbliżył do Seby. Trochę bardzo i to w 100% dosłownie xD Zachęcam do dzielenia się opiniami  (nie musicie się ograniczać tylko do tego rozdziału, co nie, możecie tak ogólnie powiedzieć, co czujecie, jak czytacie tę opowieść) <3

Buziaki :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro