Dwadzieścia dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

/Duncan Laurence - Love Don't Hate It/

Gabriel

Nie byłem przyzwyczajony do życia z kimś, do tego, że gdy się budzę albo wracam do domu ktoś jest obok. Ktoś a mianowicie drobna brunetka. Venus często udawała twardą, nie chciała pokazać jak boli ją to, że na każdym kroku ją odtrącam, ale nie byłem ślepy, doskonale widziałem jej łzy w oczach gdy mówiłem, że nie wiem co będzie dalej. Jej zbolałą minę gdy w czasie kłótni nie odpowiadałem na niektóre jej pytania po prostu opuszczając pomieszczenie.

Widziałem to wszystko, ale nie potrafiłem inaczej. Życie z Rose było łatwiejsze, nie oczekiwała niczego, bo sama dawała tyle samo co ja, byliśmy podobni, mieliśmy te same priorytety i przyzwyczajenia, a Venus. Venus żyła w nieładzie, jej rzeczy były wszędzie.

Zauważyłem, że nawet w moim samochodzie jest więcej jej rzeczy niż moich własnych. Nie wypominałem jej tego, ale gdzieś we mnie po prostu mi to przeszkadzało.

Mimo, że obie były do siebie podobne, charakterem różniły się diametralnie. Mimowolnie szukałem w nich podobieństwa, które znalazłem. Nikłe ale znalazłem i to chyba właśnie dlatego tak ciężko było mi odejść, albo przynajmniej pozwolić zrobić to jej.

— Rachel nie wpuszczaj do mnie nikogo, jestem w gabinecie — powiedziałem przechodząc obok baru w kasynie.

To Rose nadzorowała cały remont tego budynku, to ona zrobiła projekt wszystkiego. Od jej śmierci nie zmieniłem nic, a jedynie odnowiłem kolor na ścianach. Może jakbym zmienił cały wystrój w końcu bym zapomniał, ale nie potrafiłem tego zrobić.

Przez pierwszy rok od wypadku byłem cieniem człowieka. Zawsze władczy i zorganizowany, stałem się niezdecydowany, niepewny, a przede wszystkim załamany.  Wypadek nie był moją winą, a kierowcy pędzącej na oślep furgonetki. Ale to ja prowadziłem nasz samochód, mogłem jakoś zareagować, a zamiast tego spoglądałem w jej oczy.

Pełne nadziei, strachu i miłości. Tego dnia ostatni raz usłyszałem jej śmiech, usłyszałem jej głos i trzymałem w swoich ramionach. Gdyby furgonetka uderzyła z drugiej strony, nadal mogła by żyć.

I choć osoba Venus była dla mnie trudna, w jakiś dziwny sposób ją kochałem i nie chciałem jej stracić. Jednocześnie nienawidząc za to samego siebie. Señorita zasługiwała na coś więcej, czego nie byłem w stanie jej dać.

— Mówiłem żeby nikogo nie wpuszczać — krzyknąłem, gdy drzwi prowadzące do gabinetu zaskrzypiały.

— Oj Gabrielu, Gabrielu. Nic się nie zmieniłeś dalej tak samo władczy. Nie spodziewałeś się mnie, jak miło zrobiłem ci niespodziankę.

— Czego tu szukasz Alex? — Mruknąłem w jego kierunku.

— Słyszałem, że masz nową królową, jak jej było na imię... — Zamyślił się siadając na fotelu przed moim biurkiem.

— Venus — wyszeptałem bardziej do siebie niż do niego.

— No tak Venus, señorita, marne zastępstwo mojej siostry. Powiedziałeś jej o Rose, szkoda by było gdyby dowiedziała się od kogoś innego.

— Nawet tego nie próbuj nie zniszczysz nam życia. Śmierć Rose nie jest moją winą i to że się od ciebie odcięła tak samo.

— Odeszła od nas, bo pokochała ciebie i przez to też zginęła. Nie pozwolę aby spotkało to kolejną, szkoda jej ślicznej osoby. I te jej brązowe włosy, czyż nie przypomina ci Rose? — Alex był najbardziej nieobliczalną osobą jaką znałem. 

— Wyjdź bo wezwę ochronę.

— Nie boję się ciebie Gabrielu zegar tyka, tik tak — powiedział, wstał z fotelu i ruszył w kierunku drzwi. — Powiedz jej prawdę albo ja to zrobię.— Wyszedł trzaskając drzwiami.

Muszę wziąć sprawy w swoje ręce, bo w innym wypadku po raz kolejny stracę całe swoje życie

...

Venus

Razem z wiosną przyszła niepewność, w dalszym ciągu staliśmy w miejscu. Nie posunęliśmy się do przodu nic nie wyjaśniliśmy, a jedynie żyliśmy w monotonii z dnia na dzień nie patrząc na to co stanie się jutro. Z jednej strony lubiłam ten spokój, ale z drugiej ta niewiedza. Za zaledwie kilka dni miałam skończyć dwadzieścia cztery lata, a nic przez ten czas nie osiągnęłam, niczego się nie nauczyłam, niczego nie zrozumiałam.

— Señorita co ty robisz? — Usłyszałam głos Gabriela, który pojawił się w kuchni.

— Zmywam. — Miałam ochotę rzucić w niego trzymanym przez siebie talerzem.

— Przecież mamy zmywarkę.

— Już nie mamy, a ja nienawidzę zmywać więc skoro jesteś już w domu to trzymaj. — Rzuciłam w niego ścierką leżącą na blacie. Od zawsze nienawidziłam zmywać, nie miałam problemu z innymi obowiązkami domowymi, bo te po prostu mnie uspokajały.

— Tómatelo con calma señorita, ven aquí. — Spokojnie señorita, chodź tutaj. Powiedział podchodząc do mnie i rozkładając ramiona w geście zaproszenia do uścisku.

Bez namysłu odwróciłam się do niego i przytuliłam się do jego ciała. Byłam naprawdę słaba, skoro nawet zepsuta zmywarka potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi.

— Może pojedziemy do galerii i zjemy kolacje na mieście, żeby było mniej rzeczy do zmywania? — Na jego pytanie cicho mruknęłam w odpowiedzi. — A jutro załatwię nam nową zmywarkę. 

...

— Nie lubię wind. — Powiedziałam wsiadając do jednej z nich znajdującej się w galerii.

— A co ci nie pasuje w windach?

— Są za małe, metalowe i jak się zepsują to już sam nie wyjdziesz.

— Nie martw się w razie czego cię uwolnię.

Chodziliśmy po sklepach nie przejmując się upływającym czasem, Gabriel dosyć szybko stracił swój początkowy zapał do zakupów, ale dalej dzielnie za mną podążał. Przechodząc między ludźmi widziałam ich uśmiechnięte twarze.

Nie miałam pojęcia jak nazwać to co nas łączy, nie znająca całej historii osoba nazwałaby to miłością. Ale jeśli to była miłość to dlaczego chciałam się jej wyprzeć. Nie chciałam się w nim zakochać, nadal nie chcę, ale już za późno. Pokochałam go całą sobą. 

Mogliśmy mieć cały świat u swoich stóp. Mogliśmy być kimś więcej niż zagubioną parą ludzi. Ale my jedynie graliśmy, odpychając od siebie uczucia te bolesne i ciężkie. Ale też te najsilniejsze, tworzące naszą przyszłość.

Komplikowaliśmy to na każdym kroku. Nienawidząc czegoś co powinno być najpiękniejszą rzeczą na świecie.

Po przejściu niemal całej galerii udaliśmy się do jednego z hoteli Gabriela w Vegas. Weszliśmy na sam szczyt, stając przy krawędzi dachu. Widok na panoramę miasta z góry był niesamowity.

— Si confías en mí, cierra tus ojos señorita. — Jeśli mi ufasz to zamknij oczy señorita. Czy mu ufałam, nie byłam pewna, ale mimo to zamknęłam je. 

Popchnął mnie delikatnie w stronę krawędzi mimo, że staliśmy już bardzo blisko niej. Wierzyłam, że przy nim jestem bezpieczna. 

— To jest nasz świat, to tu jest nasz dom.

Cześć,
Nie jestem całkiem zadowolona z tego rozdziału, ale obiecałam to wstawiam. Czyżby Gabriel w końcu zrozumiał swoje uczucia?

Kocham i wielbię,

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro