Dwadzieścia sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

/Ben Cocks - So Cold/

Powoli otworzyłam oczy, nie znajdowaliśmy się już na cmentarzu, a w salonie w naszym domu. Gabriel nerwowo przechadzał się po pokoju, leżałam w ciszy nie chcąc aby zauważył, że już się obudziłam. Nie byłam gotowa na konfrontację z nim, jak mogłam nie połączyć faktów. Od samego początku mnie okłamywał, wszyscy mnie ostrzegali, ale ja ślepo wierzyłam w każde jego słowo.

Próbowałam obrócić się na drugi bok, aby nie widzieć jego zbolałej miny. Ale los miał dla mnie inny plan, zmieniając pozycję zrzuciłam z kanapy telefon na niej leżący, który z hukiem upadł na podłogę.

- Obudziłaś się. - Chciał do mnie podejść, ale powstrzymałam go gestem dłoni i wstałam z kanapy kierując się w stronę ogrodu. Potrzebowałam przestrzeni, a w salonie choć był duży czułam się uwięziona.

- To nie tak señorita - Przydomek który jeszcze niedawno uwielbiałam, palił mnie od środka, tak jakby za każdym razem do mojego ciała przykładany był rozżarzony pręt. Zdjęłam ze stóp szpilki, które cały czas miałam ubrane.

- Nie nazywaj mnie tak, nie masz już do tego prawa. A jak jest Gabrielu, wytłumacz mi to? - Krzyczałam stojąc na boso na zimnym betonie, moje szpilki dzielnie dzierżyłam w dłoni, zaciskając palce na obcasach.

- Rosaleigh była moją żoną, zginęła niecałe pięć lat temu. Powinienem ci powiedzieć señ... Venus, wszyscy mi to powtarzali, ale ich nie słuchałem. Nie chciałem cię zranić.

- Wszyscy? Oni wiedzieli. - W odpowiedzi na moje pytanie jedynie skinął głową. - Dlaczego ja?

- Nie zatrzymałem cię przez przypadek, gdy cię zobaczyłem widziałem ją. Jesteś do niej podobna, tylko dlatego cię zatrzymałem. Tylko dlatego teraz jesteśmy w tym miejscu.

Nie wytrzymałam i krzyknęłam długo, boleśnie. Próbując oddać cały ból wszechświatu. Nie pomogło w żadnym stopniu, nadal stałam boso na betonowym tarasie naszego domu, a on stał przede mną. Krzyczałam, niemal zdzierając swoje gardło. To nie mogła być prawda.

- Na początku planowałem ci powiedzieć, ale potem. - Każde słowo wypowiadał wyraźnie ze spokojem w głosie. - Ale potem stałaś się dla mnie ważna nie jako zastępstwo Rose, ale jako Venus O'Donnell, a potem Anderson.

- To dlatego powiedziałeś że zrobisz wszystko bym ci wybaczyła, dlatego prosiłeś żebym mimo wszystko dała ci szansę?

- Wiedziałem, że tak to będzie wyglądało kiedy się dowiesz.

- Chciałeś mieć moją deklarację i ją otrzymałeś. Ale teraz... Teraz to koniec Gabrielu nie potrafię tak, nie umiem, nie dam rady. To za wiele nawet jak dla mnie.

Nie mówiłam nic więcej, a jedynie biegiem rzuciłam się w stronę domu następnie zamykając się w garderobie. Wzięłam walizkę i zaczęłam wrzucać do niej niektóre z moich ubrań, Gabriel z całych sił uderzał w drzwi które były jedyną rzeczą która nas rozdzielała. Gdy najpotrzebniejsze rzeczy były już w jej wnętrzu chwyciłam torebkę zawsze leżącą na jednej z półek.

Nie wyszłam z garderoby, ale oparłam się o drzwi siadając na podłodze.

- Proszę cię Gabrielu jeśli mnie kochasz odejdź od tych drzwi. Zrób coś dla mnie ostatnie raz i daj mi czas, dużo czasu. Proszę Gabrielu.

Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi tylko usłyszałam oddalające się kroki bruneta. Powoli otworzyłam drzwi i nie oglądając się za siebie, jak w amoku wyniosłam wszystkie swoje rzeczy, zbiegłam ze schodów i wyszłam przed dom. I to wszystko było zbyt proste, bo gdy miałam odejść przy wejściu zobaczyłam te hipnotyzujące brązowe tęczówki patrzące wprost na mnie.

- Dokąd idziesz señorita? - Kolejne psychiczne uderzenie w moje ciało, które niemal przewraca mnie na ziemię.

- Wracam do domu.

- To jest twój dom. - Wskazał dłonią na budynek za sobą.

- Nie Gabrielu to był mój dom, teraz jest twój. Wracam do Seattle którego nigdy nie powinnam opuszczać, do Niny w której ramionach czuję się bezpiecznie. To - Pokazałam miejsce nazywane domem. - To jest więzienie, nie czuję się tu jak w domu. Już nie.

- Odchodzisz ode mnie?

- Nie ja uciekam, jak najdalej stąd, sam mnie do tego zmusiłeś. I będę teraz tchórzem, ale nie potrafię inaczej, to jest jedyne rozsądne wyjście. - Po mojej twarzy cały czas spływały łzy. - Kochałam cię, rozumiesz kochałam. To mogło się udać, ale nie nam. Kiedyś będziemy się z tego śmiać, ale teraz zostaliśmy małżeństwem z najkrótszym stażem jaki mogłam sobie wyobrazić. Oficjalnie po niespełna dwudziestu czterech godzinach przestałam być panią Anderson.

- Możesz mnie nienawidzić ze wszystkich sił, możesz mną gardzić, ale mój stosunek do ciebie i to co do ciebie czuję nigdy się nie zmieni - powiedział spoglądając w moje oczy.

- Żegnaj Gabrielu - spojrzałam ostatni raz w jego kierunku i ze łzami w oczach odeszłam.

To był nieubłagalny koniec.

Byłam słaba, zbyt słaba żeby unieść grzechy i przeszłość nas obojga. Demony przeszłości w końcu nas dogonią, a te jego dogoniły nas stanowczo zbyt szybko.

Zamówiona przeze mnie wcześniej taksówka podjechała po posesję chwilę potem jak przekroczyłam jej granicę.

- Na lotnisko proszę.

- Wszystko w porządku, nie wygląda pani najlepiej?

- Proszę po prostu już jechać.

Ostatni raz spojrzałam przez tylną szybę i to był mój błąd bo spojrzałam prpsto w jego oczy. Pełne bólu, smutku i tęsknoty.

...

Nie wiem jak przeszłam przez odprawę nie gubiąc przy tym żadnej ze swoich rzeczy. Ale wszystkie czynności wykonywałam automatycznie, dokładnie tak samo jak sześć lat temu opuszczając dom rodzinny.

Samolot był cały zapełniony ludźmi, zajęłam ostatnie wolne miejsce pod oknem i oparłam głowę na fotelu. Spojrzałam na ekran telefonu i datę widniejącą w rogu wyświetlacza.

- Witaj dwudziesty maja, wszystkiego najlepszego z okazji dwudziestych czwartych urodzin Venus.

"- Dlaczego akurat dwadzieścia trzy? - zapytałam w pewnym momencie.

- Z tego co wiem to masz akurat tyle lat, a dziewczyna w kwiaciarni powiedziała mi, że nie powinno dawać się kobiecie parzystej liczby kwiatów.

- Dlaczego?

- Niektórzy uważają, że parzysta liczba kwiatów przynosi nieszczęście. Dlatego są dwadzieścia trzy, a nie cztery tak jak chciałem.

- Wierzysz w przesądy? I dlaczego miały być dwadzieścia cztery?

- Nie ja - odparł tajemniczo - Tyle ile masz lat plus dodatkowy rok czyli nasza znajomość, która dopiero się zaczyna."

Miłość jest jak róża wygląda na delikatną, ale każda róża ma kolce, którymi można się pokłuć. Miał rację, dodatkowy rok zmienił wszystko. Nie byłam już tą samą osobą, oboje nie byliśmy już tacy sami. Ale czuliśmy to samo.

Póki ja żyję, nigdy go nie opuszczę dla nikogo na świecie. Wszyscy inni ludzie na całej kuli ziemskiej mogliby rozpłynąć się w powietrzu, zanim ja zgodziłabym się porzucić Gabriela. Mimo dzielącej nas odległości i wysokiego muru kłamstw, oszczerstw i niewypowiedzianych słów.

Wyjęłam z torebki ostatnią różę, którą zabrałam z wazonu stojącego w sypialni i przyłożyłam ją do swojej piersi.

- Dame tiempo, Gabriel, porque solo él puede ayudarnos ahora. - Daj mi czas Gabrielu, bo teraz tylko on może nam pomóc. Wyszeptałam choć wiedziałam, że mnie nie usłyszy.

Cześć wszystkim,
Oficjalnie się rozkleiłam. Mam nadzieję, że chociaż trochę wam się podoba, miał być później, ale mamy mikołajki więc to jest taki prezent ode mnie.

Wesołych mikołajek pingwinki.🎅

Kocham i wielbię,

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro