Na życie i śmierć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czym jest miłość? Każdy głupiec znał odpowiedź na to pytanie. Każdy kiedyś jej posmakował. Nawet ja, przeklęty książę, którego jedynym towarzystwem były książki, kruki i troskliwa mamka.

Mój ojciec darzył mnie ogromną nienawiścią, obwiniając za śmierć matki. Macocha i rodzeństwo unikali mnie jak ognia, a wszystko za sprawą strasznego daru, który otrzymałem. Mówiono, że zabijałem samym spojrzeniem, ale nie było to prawdą. Przewidywałem ludzką śmierć, lecz nigdy nie przyczyniłem się do śmierci, któregoś z poddanych mojego ojca. Wieloletnie piętnowanie, izolacja i osądzające spojrzenia zamknęły mnie w szklanej bańce rozpaczy, z której nie mogłem się wydostać. Każdy mój krok był uważnie obserwowany, gesty tłumione, a spojrzenia karcone.

Mijały dni, za nimi wlokły się lata, a ja czułem się wolny, tylko na przestrzeni własnych snów i myśli. Codziennie rozmawiałem z mamką. Pocieszała mnie mówiąc, że i ja zostałem do czegoś przeznaczony. Byłem już w takim wieku, w którym młodzi panicze interesują się dorodnymi pannami i zastanawiałem się, czy ja również kiedyś się zakocham. Podczas jednego z posiłków zapytałem mamki, czym jest miłość. Kąciki jej wąskich warg uniosły się ku górze. Zamknąłem usta i pochyliłem głowę. Żałowałem, że w ogóle się odezwałem. Sądziłem, że kobieta mnie wyśmieje, jednak ona zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Poprosiła, żebym spojrzał jej w oczy, a ja uczyniłem to bez najmniejszego sprzeciwu. Jej twarz była taka łagodna i spokojna, jakby czuła się spełniona. Przez chwilę odniosłem nawet takie wrażenie, że czekała na to pytanie od dawna. Wtedy po raz pierwszy opowiedziała mi historię swojego życia. Zdradziła, iż nie wiedziała za wiele o miłości kobiety do mężczyzny, ponieważ nigdy nie zdecydowała się wyjść za mąż. Natomiast doskonale pamiętała miłość rodziców, którą okazywali sobie nawzajem.

–Na świecie istnieje wiele rodzajów miłości Dahronie. Ona jest wszędzie. Tylko musisz się na nią otworzyć i zechcieć ją zobaczyć.

Nigdy nie zapomniałem jej słów. Dały mi nadzieję na lepsze jutro i przyszłość, którą w planie stworzenia dla mnie nie przewidziano. Kolejne długie i mroźne wieczory spędzałem na rozmyślaniu. Czasem przesiadywałem na balkonie, patrząc na nocne niebo. Czasem zaszywałem się w pokoju. Przeglądałem wówczas romantyczne historie bohaterów i wyobrażałem sobie, że byłem jednym z nich. Codziennie toczyłem batalię między tym, co naprawdę czułem, a tym, co musiałem uzewnętrzniać.

Pewnego poranka w mojej komnacie zawitał strażnik – wysoki mężczyzna z długą brodą i hardym spojrzeniem, które na mój widok zdawało się łagodnieć. Powitała go moja mamka, gdyż ja nie miałem w zwyczaju witać gości w tak bezpośredni sposób. Mężczyzna obwieścił niesamowitą wieść. Mój ojciec zamierzał wyprawić uroczysty obiad z okazji obchodów święta Valente, czyli święta miłości. Każdego roku do królestwa Pes przybywało wielu znamienitych gości – napuszeni królowie z dalekich krajów i wysepek. Charyzmatyczne królowe, olśniewające księżniczki i młodzi królewicze. Mędrcy twierdzili, że odnalezienie bliźniaczej duszy w tym magicznym czasie, zwiastowało niezwykłe powodzenie, wierność i lojalność ze strony tej osoby, a ja zastanawiałem się, dlaczego ludzie przykładali do tego taką wagę. Czy nie mogli darzyć się uczuciem przez cały rok? Czy miłość ujawniała swoją moc, tylko w tym jednym, przeznaczonym jej dniu?

Zaskoczony i równocześnie strwożony wysłuchiwałem słów strażnika. Nie patrzyłem w jego stronę. On również tego nie czynił, mimo wszystko odnosiłem takie wrażenie, że mężczyzna wcale nie chciał tego robić – nie chciał mnie zaprosić. Spełniał przykre polecenie króla, obawiając się o swoją głowę. Z łatwością mogłaby znaleźć się na pierwszej, lepszej pikiecie. Skończywszy swój monolog, odwrócił się napięcie i wyszedł, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Wpatrywałem się w nie, ledwo rejestrując słowa i zachowanie krzątającej się po mojej komnacie mamki. Trajkotała radośnie o zaszczycie, jaki mnie spotkał. Obiecała, że odpowiednio mnie przygotuje i dotrzymała danego słowa.

Długo się opierałem. Zaciskałem palce na brzegach eleganckiej, czarnej marynarki, ozdobionej na brzegach przez złote hafty. Mamka cały czas powtarzała mi, że powinienem wykorzystać tę szansę. Wyrażała nadzieję, że ojciec zrozumiał swój wcześniejszy błąd i postanowił się ze mną pojednać. Może nawet znalazł dla mnie kobietę, która w przyszłości stanie się moją żoną i podzieli ze mną los. Jednak ja osobiście wątpiłem w taki obrót sytuacji. Pamiętałem jego okrutne słowa i srogi wyraz twarzy podczas jednej z naszych ostatnich rozmów.

Pókim żyję i nawet po mojej śmierci, potwór nie zasiądzie na tym tronie. Nie jesteś moim synem, jedynie cieniem desperacji, utkanym z czarnej magii. Tak bardzo chcieliśmy mieć dziecko. Nie wiedzieliśmy, że będziemy musieli zapłacić taką cenę.

Słowa ojca dotkliwie mnie zabolały, więc wolałem usunąć się w cień. Zniknąłem mu z oczu na kilkanaście lat, a on nagle przypomniał sobie o mojej obecności. Nie śmiałem domyślać się, co mogło popchnąć wielkiego króla, do zmiany zdania. Być może mamka miała rację. Aura towarzysząca miłości rozgrzewała nawet najbardziej skostniałe i zziębnięte serca.

Mimo obaw, postanowiłem, że pójdę na przyjęcie. Bardzo chciałem dowiedzieć się, jak wyglądało życie po drugiej stronie mosiężnych drzwi. Moja opiekunka obiecała, że będzie mi towarzyszyć w trakcie zaznajamiania się z dworskimi uciechami, za co byłem jej ogromnie wdzięczny. Moje pojawienie się na bankiecie nikogo nie zdziwiło. Wywołało tylko kilka ukradkowych spojrzeń i uśmieszków, lecz żaden z przyjaciół mojego ojca nie ośmielił się podejść do mnie i zagaić rozmową. Uznałem to, za błogosławieństwo, gdyż nie należałem do grona towarzyskich osób.

Usiadłem jak najdalej, na końcu długiego stołu, obserwując przystrojoną kwiatami i kolorowymi wstążkami salę. Mogłem przysiąc, że jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tylu odmian kwiatów. Soczyste i słodkie zapachy unosiły się w powietrzu. Utalentowani grajkowie zaszczycali miłych gości, skoczną muzyką. Budynek drżał w posadach, nie mogąc pomieścić natężenia dźwięków i energicznych kroków. Po trzech długich i męczących godzinach, wystarczająco nasyciłem wszystkie zmysły. Zawiadomiłem mamkę o chęci powrotu do komnaty. Zapewniłem ją, iż mogła zostać. Wiedziałem, że obecność na balu organizowanym przez samego króla, była dla niej bardzo ważna, dlatego też nie chciałem odbierać jej tej przyjemności.

Opuściłem rozochocony tłum, udając się w kierunku lewego skrzydła, w którym mieściła się rozległa komnata. Mijając olejne portrety i szerokie okiennice, nie zwracałem na nie uwagi. Patrzyłem pod własne stopy, uważnie stawiając każdy kolejny krok i wtedy nagle coś poczułem. Intensywny zapach zerwanych o poranku jaśminów i konwalii. Uniosłem oczy i ulokowałem je na twarzy młodej dziewczyny, która zmierzała w moją stronę. Moje serce zabiło mocniej. Nogi odmówiły współpracy, pozostawiając moje ciało w miejscu, w którym się zatrzymałem. Młodzianka – która wyglądała jak księżniczka – podeszła do mnie, ukłoniła się nisko i powiedziała, że zgubiła się. Zapytała jeszcze, czy nie zechciałbym wskazać jej drogi do sali balowej. Oczywiście, że chciałem jej pomóc. Była tak piękna, że mógłbym pójść za nią nawet na koniec świata. Pokiwałem powoli głową, dochodząc do siebie po szoku, który mną zawładnął. Nie zdążyłem się odwrócić, gdyż dziewczyna złapała mnie za przedramię, oplatając wokół niego swoje zgrabne palce. Uśmiechnęła się do mnie uroczo, przepraszając za bezpośredniość. Odpowiedziałem jej, że nic się nie stało. W głębi siebie czułem niesamowity przypływ ożywczej energii.

Zanim weszliśmy do sali i postawiliśmy stopy na tanecznym parkiecie, wymieniliśmy jeszcze kilka słów. Dowiedziałem się, że nazywała się Talia i była księżniczką królestwa Lelies, sprzymierzonego w długowiecznym sojuszu z moją ziemią. Mogłem się tego domyślić. Księżniczka cechowała się charakterystyczną urodą Leilesów – twarzą w kształcie serca, dużymi, błękitnymi oczami, wąskim nosem, pełnymi ustami i muśniętą przez słońce skórą. Tak bardzo różniła się ode mnie – nie tylko pod względami fizycznymi, ale również intelektualnymi. Wiedziała naprawdę wiele na temat otaczającego nas świata, czego bardzo jej zazdrościłem. Wsłuchiwałem się w jej słowa z nieukrywaną przyjemnością, a gdy nadszedł moment naszego pożegnania, poczułem rozdzierające uczucie smutku. Jeszcze nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego, nawet wtedy, gdy jawnie i w sposób bardzo nieprzychylny wypowiadano się na mój temat.

Chciałem coś powiedzieć, a nawet więcej – uczynić, aby zapamiętała moją osobę, chociaż na kilka krótkich chwil, lecz zanim zdążyłem się namyślić, księżniczka wyraziła chęć ponownego spotkania. Nie mogłem odmówić. Zniewoliła mnie samym wdziękiem – jednym słowem i jednym spojrzeniem. Wykąpałem się w błogim uczuciu gotowości, czując jak nowe siły wstąpiły do mojego ciała. Oczywiście udałem się do komnaty, aby w niej odpocząć, lecz całą noc nie zmrużyłem oka, rozmyślając nad jej słodkimi słowami i sprężystymi, ciemnymi lokami. Nie mogłem uwierzyć, że taki ideał stąpał po tej brudnej ziemi. Objawienia i cuda nie mogły równać się z jej uroczym majestatem.

Następny poranek powitałem w lepszym nastroju. Wcześnie wstałem i ubrałem się, szykując się na kolejny dzień pełen wrażeń. Nuciłem pod nosem dawno zasłyszaną pieśń, a mamka spoglądała na mnie podejrzliwie.

– Coś się stało Dahronie? – zapytała, unosząc jedną siwą brew.

– Jeszcze nic mamko. Jeszcze nic – odrzekłem.

Zjedliśmy razem śniadanie, a w południe wyszedłem do ogrodu, aby trochę się dotlenić. Przebywanie całymi dniami w komnacie nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Trochę dziwiło mnie zachowanie mojego ojca. Zazwyczaj – gdy w zamku przebywali goście – nie pozwalał mi wychodzić, czy chociażby pokazywać się komukolwiek na oczy. Wydawało się, że teraz zmienił zdanie. Ale dlaczego? Nie zastanawiałem się nad tym dłużej. Cieszyłem się z tych prostych chwil – ciepłego wiatru, promieni słońca na twarzy, nawet z zapachu pięknych róż, porastających ogród. Wyczułem w powietrzu jeszcze jeden zapach i nim się zorientowałem, spostrzegłem, że ona również tam była. Przechadzała się wzdłuż alejki, rozmawiając z dwórką. Już sam nie wiedziałem, czy było to tylko moje wyobrażenie, ale odniosłem wrażenie, że była jeszcze piękniejsza niż poprzedniego wieczoru. Zauważyła mnie i wkrótce obdarzyła przelotnym uśmiechem. Obiecała, że spotkamy się wieczorem, z dala od innych – od wścibskich spojrzeń i złośliwych komentarzy. Sam na sam. Chociaż zdejmowała mnie trwoga, nie mogłem doczekać się tego momentu, a gdy on wreszcie nadszedł, marzyłem, żeby nigdy nie dostąpił końca.

Zabrałem ją do najwyższej wieży, w której spędzałem bardzo dużo wolnego czasu (oczywiście poza własnym pokojem i balkonem). Pokazałem jej ptaki, którymi się opiekowałem.

–Są przepiękne – powiedziała. Dodała jeszcze, że wcześniej nie miała okazji z bliska oglądać kruków, chociaż ich widok zawsze ją fascynował.

Wyglądała na bardzo zainteresowaną, dlatego starałem się w najdrobniejszych szczegółach opowiedzieć jej o tych zwierzętach. Tak się złożyło, że pomimo mojej wcześniejszej obawy o brak odpowiednich słów, okazało się, że tematów do przedyskutowania mieliśmy naprawdę wiele i zdawało się, że one nigdy się nie skończą.

Czas upływał nieubłaganie, a nasze małe spotkania stały się piękną tradycją, o której nikt nie wiedział poza naszą dwójką. Pewnej, księżycowej nocy, gdy gwiazdy spadały z nieba, spojrzała na moją bladą twarz oczami nieszczęśliwej kobiety.

– Mój ojciec pozwolił mi tutaj zostać, ponieważ chce, bym wyszła za księcia Erona. Jak mam zmusić serce do pokochania kogoś, kto nie jest mi bliski? – Kilka łez spłynęło w dół po jej zaróżowionym policzku.

Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Podejrzewałem, z jakiego powodu gościła w naszym zamku tak długo, ale wolałem się nad tym nie zastanawiać. Mój przyrodni brat miał siedemnaście lat. Mówiono o nim, że był dzielny i nic poza tym. Odziedziczył urodę po ojcu – gęste czarne włosy, brązowe oczy i kruczy nos. Ja również przypominałem, a może raczej byłem marnym odbiciem, cieniem wlokącym się za posturą ojca. Czasem, naprawdę wyglądałem jak śmierć, co skutecznie odpychało ode mnie ludzi. Książę Eron był przystojny, ja nie, dlatego nie wiedziałem, dlaczego tak cudowna osoba jak księżniczka Talia, pragnęła spędzać ze mną czas. Gdy tak rozmyślałem i milczałem,ona nagle ujęła moją dłoń. Jej błękitne tęczówki zatopiły się w moich czarnych, po czym rzekła:

–Czasem miłość przyrównuje się do zarazy. Atakuje znienacka, pozostawia ciało w gorączce na kilka długich nocy, a potem odpuszcza, przynosząc słodkie ukojenie. Wystrzegamy się jej, lecz w głębi siebie pragniemy się zarazić, bo tylko wtedy czujemy, ile tak naprawdę znaczymy dla tego świata.

Patrzyła na mnie z czułością, której nie obserwowałem u nikogo, prócz mamki i ptaków. Choć bardzo chciałem, nie odważyłem się wyznać jej uczuć. Nie wiedziałem, że było to nasze ostatnie spotkanie w tym świecie.

Od kilku miesięcy w królestwie panowała tajemnicza choroba. Ludzie umierali, a ja każdej nocy odprowadzałem ich strudzone dusze na spoczynek. Pewnego razu nie mogłem się uspokoić. Moja esencja rozbijała się, by na powrót scalić swoje płoche jestestwo. Wodziłem półprzytomnym spojrzeniem, rejestrując podążające za mną twarze. Każda z nich była blada jak płótno z czerwonymi plamami. Matowe oczy spoglądały w stronę światła, przy którym zawsze się zatrzymywałem. Tej nocy zapragnąłem dowiedzieć się, co znajdowało się po jego drugiej stronie. Czułem się na to gotowy i wiedziałem, że jeśli przekroczę tę granicę, już nigdy nie powrócę do rzeczywistego świata. Wystawiłem w jego stronę dłoń, gdy nagle usłyszałem za sobą znajomy głos.

–Dahronie?

Odwróciłem się, konfrontując się z martwym spojrzeniem księżniczki Talii. Niegdyś pełna twarz teraz była zapadnięta i pokryta mnóstwem czerwonych, ropiejących wrzodów. Mimo to nadal uważałem, że była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałem. Podszedłem do niej i złapałem ją za ramiona.

– Spokojnie Talio...

– Czy ja umieram? Proszę powiedz, że tak. Nie chcę już tam wracać. Tak bardzo boli – Załkała.

Nie mogłem patrzeć na jej udrękę. Wiedziałem to od samego początku – jako przewodnik, pomocna dłoń śmierci, mogłem ofiarować komuś życie, oddając swoją duszę wiecznej światłości i w tamtym momencie podjąłem najodpowiedniejszą decyzję w całym moim życiu. Nie zasługiwała na śmierć. Na pewno nie teraz i nie w taki sposób. Ująłem jej twarz w obie dłonie, kierując jej spojrzenie na moje oczy.

– Dla jednych byłem zarazą. Dla innych śmiercią, lecz ty ujrzałaś we mnie coś, czego ja sam nigdy w sobie nie dostrzegałem. Dałaś mi nadzieję i uczucie, które rozpaliło we mnie nieznany ogień. Jestem tutaj dla ciebie Talio. Zostanę tutaj, a ty wróć do rodziny. Do Erona. Poślub go i bądź z nim szczęśliwa – Pochyliłem się nad jej twarzą i ucałowałem jej pełne usta. Smakowały jak najsłodszy nektar.

Nie przypuszczałem, że rozstania były aż tak bolesne. Stanąłem na granicy, smakując wymiaru bólu, którego nigdy nie doświadczyłem. Wreszcie odważyłem się przekroczyć tę ostatnią linię, zatapiając się w nowym świecie.

Następnego ranka, Talia otworzyła zapłakane oczy. Widziała go tak wyraźnie, jakby rozmawiała z nim w rzeczywistości. Wiedziała jednak, że to, co widziała nie było zwyczajnym snem, a opowieści o tajemniczym chłopaku niosącym śmierć, były rzeczywistością. Uczucia do czarnookiego księcia nigdy w niej nie wygasły. Nie poślubiła księcia Erona. Nie została królową Pes. Mimo to, zanim opuściła zdziesiątkowane przez zarazę królestwo, uczyniła wiele, by pamięć o jej ukochanym Dahronie przetrwała. Poświęciła jego historii całe swoje życie, a gdy wreszcie stanęła przed świetlistą bramą, nie czuła już strachu. On tam był i niczego już więcej nie potrzebowała. Odeszła spokojnie, otulona przez błogi sen, a jego czarne oczy wibrowały na tle białej poświaty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro