17. Podarty Symbol

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzisiaj krótko i na temat. Stety, niestety? Zapraszam! :)

⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞


Wilkołak leżał ledwo przytomny na łóżku w osobistym dormitorium. Ostatnio nie zrobił kompletnie nic, więc egzystował w tym całym bałaganie porozrzucanych ubrań, skarpetek, książek i nie posprzątanych śmieci, które zostały po smakołykach z Miodowego Królestwa. Zawsze irytował go bałagan i starał się układać wszystkie przynależności w określony sposób. Jednak poprzedniej nocy przeżył ciężką pełnię i czuł się bardzo źle. Nie miał na szczęście wiele obrażeń. Obeszło się tylko z paroma siniakami i zadrapaniami. Mimo to, był zmęczony i musiał dojść do siebie. Nawet jeśli oznaczało to przebywanie w irytującym bałaganie.

Jedną z najgorszych rzeczy, jeśli chodziło o likantropię było to, że wilkołak nie miał pojęcia, co robił w nocy, gdzie był, co się działo. Nie był świadomy, nie pamiętał. Ślady na ciele mogły mu przepowiedzieć to i owo, jednak były to tylko luźne domysły.

W trakcie tej pełni musiało się jednak coś zdarzyć, gdyż Remus czuł się bardziej zmęczony, niż zwykle. Może zrobił sobie kilkudziesięcio milowy bieg przez las? Kto wie? Fakt był taki, że leżał jak długi bez żadnej energii życiowej, z podkrążonymi oczami i bladą cerą. Przez to wszystko wyglądał jakby był już w średnim wieku.

Nagle znienacka rozległo się pukanie do drzwi jego pokoju. Gryfon w ogóle na to nie zareagował. Nakrył się czerwonym kocem po sam czubek głowy i jęknął cicho pod nosem, mając nadzieję, że huncwoci dadzą mu dzisiaj spokój. Nie miał na nic siły.

— Lupin, wiem, że tam jesteś, widzę światło spod drzwi — zawołał dźwięczny głos Lily Evans.

Remus szybko ściągnął koc z twarzy i spojrzał w kierunku drzwi. Faktycznie... Była przecież niedziela, a właśnie na ten dzień umówił się z nią na kolejną sesję korepetycji z eliksirów. Wilkołak westchnął ciężko. Wiele by oddał, by jednak nie musieć tego dnia nic robić.

— Nie ma mnie! — krzyknął w kierunku drzwi i znów zatopił się w koc.

Rudowłosa słysząc odpowiedź, otworzyła drzwi zwykłą Alohomorą i weszła pewnie do środka. Stanęła jak wryta na środku pokoju, najpierw mierząc z niedowierzaniem cały bałagan, a później zakopanego w kocu Lupina, którego na pierwszy rzut oka nie dostrzegła.

— Więc tak chcesz zdać poprawkę z eliksirów, tak? — Skrzyżowała ręce na piersi. — Myślałam, że jesteś raczej typem pedanta, jeśli chodzi o porządek.

Gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi, chwyciła pierwszą lepszą książkę z podłogi i rzuciła nią w Lupina. Los chciał, że nie był to lekki wolumin. Chłopak jęknął głośno, gdyż przedmiot trafił akurat w posiniaczone po pełni żebro.

— Wielkie dzięki — warknął, wysuwając głowę spod koca.

Evans otaksowała go spojrzeniem i jej mina zelżała. Dostrzegła jego bladą twarz, sińce pod oczami i ogólny grymas na twarzy. Zmartwiła się nieco.

— Dobrze się czujesz?

— Czuję się tak jak wyglądam — skrzywił się.

Ruda usiadła na krawędzi jego łóżka.

— Nie zniechęcisz mnie do siebie swoim chamskim tonem, Lupin — rzuciła równie wrogo. — Iść po panią Pomfrey?

Chłopak potrząsnął głową szybko. Spiął się znacznie, widząc, że czarownica siedziała tak blisko.

— Nie trzeba. Poradzę sobie.

Skinęła głową niepewnie i znów omiotła spojrzeniem zabałaganione dormitorium. Po chwili dostrzegła znajomy jej brązowy papierek i podniosła go do oczu z uśmiechem.

— Mówiłam, że dzięki czekoladzie człowiek od razu czuje się lepiej.

— Tym razem nie podziałało — odparł z cieniem uśmiechu. — Jak widać na załączonym obrazku.

— Zwykle działa, ale... Słuchaj, a może przejadłeś się tą czekolada i masz reakcję alergiczną, o której wspomniałeś? — powiedziała nagle ożywiona. — Daj, sprawdzę twoje węzły chłonne!

Lily wyciągnęła dłonie, by dotknąć jego szyi. Remus szybko odsunął się znacznie, jednak mimo wszystko go chwyciła. Odgięła kołnierz koszuli i jej delikatne palce musnęły gołą skórę gryfona. Remus spiął wszystkie mięśnie jak jeszcze nigdy wcześniej. Czarownica nagle otworzyła szerzej oczy przez to, co ujrzała na skórze wilkołaka.

— Lupin... Twoja szyja! — zawołała, widząc wiele zadrapań.

Nie były mocno głębokie, czy poważne, jednak ich ilość robiła nieprzyjemne wrażenie.

— Ktoś zrobił mi kawał... — mruknął, wymyślając naprędce kłamstwo.

— Co, transmutował twoją gąbkę w papier ścierny?! — zawołała oburzona. — Przecież to trzeba opatrzyć — powiedziała z troską, rozglądając się za czymś, jakby spodziewała się, że w tym bałaganie Lupin miał ukrytą apteczkę.

— Lily, uspokój się — odparł zmęczonym głosem, odrywając delikatnie jej drobne dłonie od swojej koszuli, którą nadal trzymała za kołnierz. — To nic takiego. Już przemyłem wszystko eliksirem odkażającym rany.

Dziewczyna odsunęła się od niego, patrząc niepewnie. Wyciągnęłą różdżkę i skierowała ją na szyję chłopaka, mówiąc wyraźnie:

Tergeo.

Zaklęcie sprawiło, że krew i ewentualne zarazki, czy brud usunęły się z ran. Lily miała więc pewność, że wszystko będzie się dobrze goiło.

— Tutaj też przydałoby się ogarnąć — rzekła, znów mierząc wzrokiem bałagan.

Zanim Lupin zdążył ze wstydem zaprotestować, ona rzuciła kolejny czar. Nagle wszystkie przedmioty zaczęły przesuwać się na swoje miejsca. Ubrania składały się w kostkę i wlatywały do szafek. Książki stawały na półkach w alfabetycznym porządku tak, jak Lupin zwykle je układał. Zaś śmieci, które walały się po dywanie, grzecznie poszybowały do kubła przy drzwiach. Po kilku sekundach pokój błyszczał czystością, a Lily patrzyła na wszystko z satysfakcjonującym uśmiechem.

— Na czym to skończyliśmy? — Klasnęła w dłonie z radością.

— Na tym, że nie powinnaś się mną tak przejmować — westchnął Lupin zmęczonym głosem i znów opadł na poduszkę.

— Jak nie tobą, to kim?

— Nie wiem, przecież na pewno masz całe grono lepszych znajomych.

Lily prychnęła pod nosem. Widząc, że chłopak znów zaczął miętosić w dłoniach koc, pacnęła go porządnie po rękach, mówiąc dobitnie:

— Nawet nie wiesz, jak irytują mnie te twoje filozoficzne gadki.

— Wiem doskonale.

— Więc przestań się nad sobą użalać i zaakceptuj, że będę się o ciebie martwić, jeśli przyjdzie mi na to ochota — powiedziała, krzyżując ręce na piersi.

Wilkołak spojrzał na nią sceptycznie i znów zastanowił się nad tym, co tak naprawdę było celem tej dziewczyny. Skąd wzięła się ta jej nagła sympatia. Dlaczego? Czy naprawdę tak bardzo brakowało jej Snape'a, że próbowała znaleźć sobie teraz innego kumpla w zamian za ślizgona?

Zapanowała między nimi krępująca cisza. W pewnym momencie Lily dostrzegła, że jeden przedmiot nie powrócił na swoje miejsce. Czarne zawiniątko wciąż leżało pozostawione na podłodze niedaleko wysokiego okna. Dziewczyna z ciekawości wstała i podeszła w tamtym kierunku. Gdy Lupin dostrzegł to, co ona, zerwał się z łóżka, jakby trafił go piorun.

— Lily, może zejdziemy na kolację, co? Zrobiło się późno — zauważył gorączkowo.

Nie chciał, by odkryła, że zniszczył jej książkę. Fakt, odbyło się to nieumyślnie, ale jednak. Pracował nad planem naprawienia tej sytuacji, ale ona nie mogła się dowiedzieć! Przecież obiecał, że ją odda w nietkniętym stanie...

Evans nie słuchała Lupina. Przykucnęła i rozwinęła czarny materiał. Widząc, w jakim stanie były jej "Dziwne Losy Jane Eyre" zaczerpnęła powietrza do płuc. Prawda była taka, że już przywiązała się do tej książki. Może i był to tylko przedmiot, jednak coś dla niej znaczył. Złapała w palce kilka strzępków papieru, który wyglądał jakby został umyślnie pocięty przez zaklęcie Diffindo.

— Jak mogłeś? — szepnęła z prawdziwym żalem, odwracając się do chłopaka.

Remus stał na środku pokoju z bezradnością i smutkiem wymalowanym na zmęczonej twarzy.

— Lily... To nie ja... No dobrze, ja, ale... to nie tak!

— Zrobiłeś to specjalnie? By zniechęcić mnie do siebie, tak? — zarzuciła, wstając z kolan. Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. — Tak bardzo nie możesz zaakceptować tego, że chcę się z tobą zaprzyjaźnić?

Lily była nie tylko smutna. Była wręcz zła.

— Nie! Uwierz mi, to wszystko nie tak!

— Wiedziałam, że to nie ma sensu... Czułam, że kręcę się w kółko, a już naprawdę zaczynałam cię lubić — powiedziała bardziej do siebie. Nie patrzyła mu w oczy. Nie chciała. Lecz gdyby uniosła spojrzenie, zobaczyłaby, że w miodowych tęczówkach krył się ból i zranienie.

— Przepraszam Lily, ale daj mi wyjaśnić. To wszystko jest...

— Jesteś taki sam jak wszyscy! — zawołała i wybiegła z dormitorium gryfona, gdyż nie chciała, by widział, że o mały włos się nie rozkleiła.

— ...Wina Irytka... — dokończył zdanie, lecz drzwi za nią już się zamknęły z głośnym trzaskiem. 


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞

Kolejny rozdział jutro :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro