28. Nóż Wbity w Plecy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie! Zapraszam na świeżutki rozdział. W nim dużo emocji! 

⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞


Gdy James, Syriusz i Marlena udali się do Skrzydła Szpitalnego, Lily wspięła się na górę, by dokończyć patrolowanie korytarzy. Wieczór był bardzo mroźny, co zwiastowało nadchodzącą zimę.

Lily westchnęła ciężko, chcąc otrząsnąć się z niepokojących ją myśli. Opatuliła się mocniej szatą i zatęskniła za gorącą czekoladą swojego taty. W tym samym momencie przyszedł jej na myśl ktoś jeszcze. Remus Lupin i to, że dzięki niej przekonał się do czekolady, a może nawet ją polubił. Uśmiechnęła się do swoich myśli, zapatrzona w czarne niebo. Były to słodkie wspomnienia dawno utraconych dni.

Mając pod powiekami opiekuńcze gesty Syriusza względem Marleny, wyobraziła sobie jakby to było, gdyby i ona posiadała takiego kompana - kogoś, kto przybyłby jej na ratunek i się zatroszczył. Kogoś, z kim mogłaby porozmawiać o wszystkich troskach i problemach, bez zgadywania, bez aluzji i podchodów. Kogoś otwartego na nią.

Kogoś, kto by obdarzył ją zaufaniem. Kogoś, kto by nie żałował.

Lily była dziewczyną, który nigdy nie mogłaby skrzywdzić kogoś świadomie. Nie potrafiłaby potraktować Remusa z góry, tak jak robili to ponoć ludzie, o których kiedyś wspomniał. Nie mogłaby pobawić się nim, by potem odstawić na półkę, gdy będzie znudzona. Nie była taką osobą i nie umiała pojąć, jak on w ogóle mógł się tego po niej spodziewać, czy obawiać.

Westchnęła ciężko w odpowiedzi na swoje frustrujące myśli i przysiadła na szerokim parapecie. Nigdy jeszcze nie miała chłopaka. Prawdę mówiąc, nie interesowały ją do tej pory takie sprawy. Miała książki, Hogwart, przyjaciół, rodzinę, kiedyś też Severusa... Wszystko się układało i nie brakowało jej bycia w związku, choć nawet nie wiedziała, jak to jest. Teraz jednak, z wiekiem i poczuciem rosnącego niebezpieczeństwa na świecie, pomyślała, że chciałaby mieć w kimś oparcie. Tak po prostu. Jednak tym kimś nie miał być widocznie Remus Lupin.

Prychnęła cicho pod nosem. Jak w ogóle mogła zadurzyć się w kimś takim? W kimś, kto nie potrafił ufać, był tak tajemniczy i zamknięty. Jak mogła wyobrażać sobie ich splecione dłonie, o pocałunkach już nie mówiąc. Automatycznie zalała ją fala gorąca. Pocałunku faktycznie nie musiała sobie już wyobrazić... Powinien być jej najpiękniejszym wspomnieniem, a tymczasem okazał się być jedynie bolesnym ciosem i przyczyną znacznego rozpadu ich relacji.

Zamykając oczy przed zaśnięciem, wiele razy przypominała sobie ciepło skóry Remusa, gdy kładła swoje palce na jego dłoni, czy twarzy. Miękkość jego jasnych włosów, gdy je odgarniała z jego czoła. Słodki smak tego jednego amortencjowego pocałunku... Widziała pod powiekami jego ciepły uśmiech, skupienie podczas rozmów, zmarszczone brwi, wtedy, gdy był zamyślony. Rozpamiętywała gesty dłońmi, podczas gdy się denerwował i czerwone policzki, kiedy zdawał się zawstydzony. Mogła odtworzyć w wyobraźni każdy szczegół jego twarzy.

Dlaczego tak chłonęła o nim każdą informację, podczas gdy on nie mógł nawet nazwać jej przyjaciółką? Nabierała pewności, że Remus w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Na pewno nie myślał o ich relacji, jako o czymś więcej, niż tylko uprzejmej znajomości. Wskazywały na to jego słowa po imprezie. Wszystko to sprawiało, że Lily czuła niemalże fizyczny ból. Musiała coś z tym zrobić i to szybko. Inaczej czuła, że spali się na popiół i zostanie zdmuchnięta przez zimowy wiatr w ciemną nicość.

Wtem, jak na zawołanie, obok niej przebiegł korytarzem zziajany Lupin i czerwony jak cegła Pettigrew. Dyszeli głośno, nie zauważając nawet siedzącej na parapecie rudowłosej. Lily ze zdziwieniem, szybko się za nimi obejrzała, wołając niepewnie:

— Chłopaki?! Co się dzieje?

Oboje zatrzymali się, jak na zawołanie, aż pisk wydobył się spod ich podeszw. Pierwszy zawrócił Remus, który był najbliżej Lily. Gdy wszedł w snop światła, zlękła się ogromnie i pisnęła. Na twarzy gryfona był bowiem bardzo duży i obrzydliwie fioletowy siniak, a reszta policzka miała nieprzyjemny żółty odcień z zaginionymi miejscami.

— Lupin?! — zawołała przerażona i nie myśląc zbyt wiele, podbiegła szybko, by sprawdzić jego obrażenia. — Co się stało?

Remus zmarszczył czoło i skrzywił się momentalnie, bo każdy gest wciąż sprawiał mu ból. Nigdy nie spodziewałby się, że Lily zainteresuje się jakimś jego siniakiem. Na pewno nie po tym wszystkim, co ostatnio przeżyli. Na te nagłe zainteresowanie zmieszał się znacznie na twarzy. Naturalnie, nie mógł jej powiedzieć, że wpadł z ogromna prędkością na drzewo, gdy biegał po lesie w swojej wilkołaczej postaci.

Rudowłosa pociągnęła go za rękaw szaty do światła i spojrzała czujnym wzrokiem. Guzik ją obchodziło, co sobie myślał, lub co sądził Peter, stojący zaraz obok. Nie śpiesząc się, podniosła dłonie do twarzy Remusa i z największą delikatnością, zbadała opuszkami palców jego skórę.

Chłopak syknął cicho, przewracając oczami.

— Zostaw — powiedział beznamiętnie, odwracając głowę i spojrzenie.

— Czy ty... Czy ty się z kimś pobiłeś? — spytała napiętym głosem, na przekór spoglądając mu w miodowe tęczówki. Wszystkie swoje żale odsunęła nagle na bok, bo liczyły się tylko jego obrażenia.

Remus patrzył na nią z góry nieodgadnionym wzrokiem. Gryfonka zaś w tej samej chwili, walczyła z wielką ochotą, by położyć mu znów dłoń na szorstkim policzku. Nie wiedziała dlaczego, ale gdyby się odważyła, to nawet mogłaby go przytulić, byle by poczuć jeszcze raz ten znajomy zapach i ciepło... Widząc zranioną twarz Remusa, coś się w niej uruchomiło. Wezbrała w niej troska i chęć zaopiekowania się nim.

Tymczasem, Lupin powiedział trochę nazbyt wyzywająco:

— Nawet jeśli to, co z tego?

Dziewczyna ze zdziwieniem drgnęła i odsunęła się o krok. Miała wrażenie, że właśnie się sparzyła. Dotknęła rozgrzanego do czerwoności pieca, który odwdzięczył się piekącą raną. Nie pierwszy raz z resztą. Skrzywiła się nieco, choć wciąż nie mogła oderwać od niego wzroku.

— Przepraszam Lily, ale musimy biec do Syriusza i Jamesa. Mulciber i Avery dopadli ich ponownie na drugim piętrze, gdy szli do Skrzydła Szpitalnego. Chyba szukają guza — dopowiedział jeszcze gryfon.

— Co z Marleną? — przeraziła się ruda.

— Z nią w porządku.

— Jako prefekt powinnam tam być!

Wyrwała się nagle do przodu, lecz Remus szybko wyciągnął ramię i skutecznie zablokował jej przejście. Lily zawisła bezradnie na jego ręce, strzelając szybko wyzywającym spojrzeniem wprost w twarz Lupina. Mierzył ją nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem.

— Wracaj do dormitorium, Lily — powiedział śmiertelnie poważnie. — Sami zawiadomimy McGonagall.

Dziewczyna przełknęła gulę w gardle i odsunęła się od chłopaka. Ten nagły dotyk znów wywołał u niej denerwujące wypieki i dziwne uczucie na całym ciele. Strach przebiegł jej po skórze, gdy zastanowiła się, dlaczego Lupin tak nalegał, by wracała do pokoju.

— Co wy chcecie mu zrobić? — szepnęła nagle przestraszona.

— Spokojnie. Proszę cię, wracaj do siebie — powiedział najdelikatniej jak umiał. — Musimy iść.

Zapadła cisza, a Remus wciąż stał w miejscu, mimo, że praktycznie już się pożegnał i powinien biec dalej. Mierzyli się napiętym wzrokiem, jakby ktoś ich skonfundował. Być może chcieli sobie coś powiedzieć, lecz żadne nie miało słów.

Lily spoglądała nie tylko w jego oczy, lecz starała się wejść do środka, wybadać wszystko to, co kryło się w jego głowie, myślach i sercu. Kompletnie zatonęła w tęczówkach, w które pokrywały się miodowym odcieniem w blasku światła z pochodni. Nagle coś w jego oczach zabłyszczało, jednak nie potrafiła tego rozszyfrować. Raz, czy dwa razy zerknęła też ukradkiem na jego usta. Jeszcze nigdy nie robiła tego świadomie, co nieco rozbawiło ją nagle. Przez ten wybryk, na policzkach gryfonki wykwitły dorodne rumieńce, lecz ona wciąż stała bez ruchu.

— Remusie! — syknął zniecierpliwiony Peter, co wyrwało tamtych dwoje z transu.

Lupin skinął przepraszająco głową i puścił się biegiem z Peterem. Po chwili zniknęli za rogiem. Lily zaś znów spojrzała w niebo i zatopiła się w swoich myślach, uśmiechając się zagadkowo.


⤝°♦°⤞


Historia z Mulciberem skończyła się szybko i bezboleśnie. Niestety ślizgon nie został poddany karze, gdyż nikt nie miał przeciwko niemu dowodów. Jedynie faktycznie poszkodowana była Marlena, która nie chciała składać skargi do McGonagall, ani do dyrektora. Na jej ciele nie było bowiem śladów ataku, więc sprawa i tak byłby przegrana. Oczywiście, opiekunka domu lwa, jak i Dumbledore z pewnością uwierzyliby gryfonom. Jednak bez dowodów ataku było to słowo przeciwko słowu. Poza tym, nikt nie chciał mieszać w to rodziców, wiedząc, że ojciec Mulcibera był jednym z ludzi Sami–Wiecie–Kogo.

Wszystko to bardzo frustrowało szczególnie Syriusza, który mimo swoich dawnych zapewnień, związał się z Marleną na poważnie. Łapa zaopiekował się dziewczyną po napadzie i z początkiem grudnia byli na językach całego Hogwartu. Niemałą sensacją okazał się fakt, że główny Casanova szkoły się "ustatkował". Prawda była taka, że Syriusz i Marlena stali się nierozłączni. Przez nowy związek, Black coraz częściej znikał też z posiadówek huncwotów.

Remus Lupin myślał nad tym wszystkim, przechodząc się samotnie po błoniach. Uśmiech pojawiał się na jego ustach, gdy widział zakochanego, a nawet zazdrosnego Syriusza w stosunku do swojej Marleny. Wilkołak odrobinę im zazdrościł. Wyglądali przecież tak idealnie, jedno i drugie urodziwe, mądre, lubiane w szkole. Kochali się, co było widać i przez to, Lupin czuł zazdrość. Oczywiście, cieszył się z radości przyjaciela i gryfonki, jednak to także przypominału mu o tym, że on nigdy nie będzie tak szczęśliwy.

Przez nieustanne powtarzające się myśli, był już jawnie przekonany, że on sam nigdy nie założy rodziny, nie będzie miał przy sobie osoby, która kochałaby go bezwarunkowo i szczerze. Był tego pewny, bo kto pokochałby tak brzydkiego, nic nie wartego wilkołaka, jak on? Był niebezpieczny, biedny, a przez swoją chorobę miał słabe perspektywy na przyszłość. Żył więc z dnia na dzień w przekonaniu, że jest nic niewart, że i tak nikt go nie pokocha. Przyzwyczaił się do tych myśli na tyle, że już nawet nie znajdował czasu na tak prozaiczne marzenia jak rodzina, czy kochający dom w przyszłości. Był pewny, że wyląduje sam i tylko na siebie może w życiu liczyć. Nikt nie znał go na tyle, by poznać i zrozumieć, czym była definicja jego życia. Czasem chciał nad tym zapłakać gorzko, jednak przez większość czasu tkwił po prostu w marazmie poszczególnych dni, ciągnąc z trudem do przodu bez jakiegokolwiek głębszego celu, czy sensu.

Był pewien, że żadna dziewczyna go nie pokocha takim, jakim był. Wilkołactwo, nieśmiałość, kompleksy, bieda, to wszystko odbierało mu szansę na szczęście. Przynajmniej był o tym święcie przekonany. Nie mógłby świadomie związać się z żadną dziewczyną, bo to sprawiłoby jej tylko przykrość i ból. Nie potrafił być takim egoistą, by trwać z jakąś wybranką i jednocześnie przez to ograbić ją z wszystkiego dobrego, co świat mógł oferować.

Zatopiony w użalaniu się nad sobą, przystanął na moment przy brzegu jeziora. Właśnie zaczął padać pierwszy śnieg, a Lupin obserwował jak grube płatki lądowały na tafli wody, tworząc z nią jedność. Uśmiechnął się lekko, przymykając na moment oczy. Zawsze lubił tę porę roku, mimo, że był strasznym zmarzluchem. Zanotował w wyimaginowanym notesie, że powinien już wyjmować z kufra grube, wełniane swetry, które tak kochał nosić zimą.

Nie dostrzegł nawet, gdy przy jego boku pojawiła się niższa postać z takim samym szalikiem na szyi.

— Cześć — szepnęła, unosząc wzrok.

Drgnął i otworzył oczy zdezorientowany. Popatrzył w dół i spotkał znajome zielone tęczówki.

— Witaj, Lily. Co tu robisz?

— Zobaczyłam, jak wychodzisz i postanowiłam, że też przyda mi się spacer.

— Jestem sam — zaznaczył dość obcesowo.

— Wiem. Mogę dołączyć? — uśmiechnęła się lekko, z góry ignorując jego ton.

Lily doszła do wniosku, że musi jakoś załagodzić sytuację między nimi. To, że wszystko tak się potoczyło nie było w gruncie rzeczy Lupina winą. To ona przecież zaangażowała się za mocno, zainwestowała zbyt wiele uczuć i emocji. Mimo wszystko uwielbiała jego towarzystwo, rozmowy, spacery i wspólnie dzielony śmiech. Chciała to wszystko jakoś naprawić, złagodzić, odzyskać choć niewinną część.

Remus spojrzał na nią niepewnie. Był w podłym nastroju i nie chciał psuć dziewczynie humoru. Poza tym, odrobinę się bał. Atmosfera między nimi się ochłodziła, dziwnie napięła. Wciąż zastanawiał się, co było powodem tego wszystkiego. Czy wciąż chodziło o ten pocałunek, który mieli na początku miesiąca? Może Lily wciąż czuła się tym wszystkim urażona i zraniona? Jak zwykle, obwiniał siebie i swoje zachowanie. Poza tym sądził, że może podczas ich spotkań stał się zbyt rozluźniony, zbyt bezpośredni w ich relacji. Bał się rozmów o zaufaniu, czy innych trudnych dla niego tematach.

W końcu skinął głową, bo Lily wciąż uśmiechała się do niego słodko. Oboje postanowili okrążyć jezioro wolnym krokiem. Lupin automatycznie zaczął mielić w palcach rękaw szaty, co nie uszło uwadze dziewczyny. Zawsze to robił, gdy był zdenerwowany.

— Jak twoja twarz? — zagadnęła uprzejmie.

— Już wszystko się zagoiło, dziękuję.

— Powiesz mi, co się wtedy stało?

— Wolałbym nie — odparł zdawkowo, nie patrząc na nią.

Lily doskonale wiedziała, że coś było nie tak. Czuła chłód i rezerwę w jego słowach oraz gestach. Było jej bardzo przykro z tego powodu. Miała wrażenie, że teraz wcale nie znała tego człowieka, który zwykle był uprzejmy i ujmujący. Przez chwilę szli w ciszy, a Lily główkowała nad czymś intensywnie. W końcu zdobyła się na odwagę i zatrzymała się, mówiąc:

— Tak naprawdę, to mam do ciebie sprawę.

Remus także przystanął i odwrócił się do niej z pytającym spojrzeniem.

— Wiem, że ostatnio coś się dzieje... między nami... — dukała. — To znaczy, nie, że między nami... Tylko... Po prostu, no wiesz... Cała ta sytuacja na imprezie i teraz... — Jej twarz pokryła się wstydliwym pąsem.

Lupin zmierzył ją czujnym wzrokiem i pokiwał głową. Wiedział doskonale, co miała na myśli. Dziewczyna kontynuowała jednak, zanim Lupin coś powiedział:

— Slughorn organizuje przedświąteczne spotkanie Klubu Ślimaka. Pomyślałam, że może... Może zechciałbyś mi towarzyszyć? W ten sposób mogłabym wynagrodzić ci te dziwne... chwile — wyrzuciła z siebie na jednym wdechu. — To takie niezobowiązujące zaproszenie... Dokładnie jak wtedy, latem. Pamiętasz, jak się zgodziłeś, by pojechać bez planu do dużego miasta? — uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie tamtej nocy.

Remus nieznacznie skinął głową, obserwując ją uważnie. Miała lekko zaróżowione policzki, co dodawało jej jeszcze więcej uroku. Lily też zmierzyła go spojrzeniem zielonych oczu, patrząc z rozczuleniem na jego czerwony od mrozu nos.

Bała się, że nie będzie miała odwagi go zaprosić. Myślała nad tym już od kilku dni. Prawdę mówiąc, tak czy siak chciała, by Remus z nią poszedł. Potrzebowała jedynie pretekstu, by go zapytać. Wyciągnęła z kieszeni szaty białą kopertę zalakowaną czerwonym woskiem, na którym odciśnięta była mała pieczątka Klubu. Remus wziął od niej zaproszenie i chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Był zaskoczony tą propozycją.

— Lily, ja... — Marszczył brwi.

— Wiesz, to tylko takie małe spotkanie dla uczniów. Nic wielkiego! Posiedzimy, pogadamy, zjemy ciasto. Przyjmij to jako gest 'na zgodę', by naprawić naszą relację. Poza tym, będzie też Potter i Syriusz, bo są w Klubie no i Black bierze ze sobą Marlenę. To w sumie tak samo, jak kiedyś u ciebie w domu. Pamiętasz, jak było przyjemnie, gdy byliśmy wszyscy razem? — zapytała z nadzieją, iż miał to jeszcze w pamięci. Ona pamiętała wszystko.

— Lily.

— Wszystko na luźno. Na pewno nie będziesz czuł się dziwnie, a mi będzie bardzo miło, jeśli zostaniesz moją osobą towarzyszącą.

Miała w poważaniu, co ewentualnie reszta huncwotów pomyślałaby, gdyby przyszła z Lunatykiem. Rozbawiona, przyznała w myślach, że coraz częściej przestawała patrzeć na to, co widzą, czy myślą o niej inni. Kiedyś było to jej przekleństwem, jednak sukcesywnie nad tym pracowała. Mało tego, wcześniej zdarzało jej się marzyć, że ktoś ich razem zobaczy, czy powie o nich głośno, sprawiając, że to wszystko nabierze jakiegokolwiek sensu. Wszystko to napełniało ją dziwną nadzieją i ekscytacją na samą myśl. Wiedziała, że było to możliwe.

Mimo, iż dookoła panowała ciemność, a śnieg wirował delikatnie dookoła ich głów, Lily dostrzegła cień przemykający po twarzy czarodzieja. Zaniepokoiło ją to, lecz nic nie powiedziała, oczekując jego słów.

— Bardzo mi miło... Naprawdę... ale muszę odrzucić to zaproszenie — powiedział w końcu, patrząc nagle w jej oczy.

Miodowe tęczówki przepełniły się jakąś dziwną energią, pewnością, może nawet determinacją, czy złością. Lily wiedziała tylko to, że nie rozpoznawała tego spojrzenia w człowieku, którego zdawałoby się trochę już znała.

Zdziwiła się automatycznie, gdy wcisnął jej kopertę z powrotem w drżące dłonie. Oczy zapiekły ją momentalnie i odczuła, że gardło paliło ją żywym ogniem. Jednak przełknęła wszystko w jednej chwili, spoglądając w niebo. Nie chciała, by wiedział, jak wiele bólu jej tym sprawił.

W końcu otworzyła usta szerzej, by coś powiedzieć, lecz nie zdążyła, bo Lupin już zdążył odwrócić się i odejść bez słowa.

Natychmiast poczuła, że kawałek jej serca oderwał się i spadł gdzieś w czeluści największej pustki. Stała tak, patrząc jak jego plecy się oddalały. Śnieg zaczął padać intensywnie i po chwili Lupin zniknął jej kompletnie z oczu.

Rozpłynął się w nicości tak jak wszelkie nadzieje i marzenia Lily Evans.

Wciąż tkwiła w miejscu, wpatrzona w dal, z tornadem myśli w głowie. Nie kontrolowała już swoich emocji.

Co się właśnie wydarzyło?

Łzy spływały jej po twarzy, gdy puściła się biegiem z powrotem do zamku. W swoim dormitorium przygarnęła szybko Uroka i wciąż myśląc o Lupinie, przepłakała pół nocy, skryta pod pierzyną. Przynajmniej to miejsce dało jej jakiekolwiek ciepło. Wszystko to było jednak wielce ulotne.


⤝°♦°⤞


Lupin czuł do siebie wstręt, obrzydzenie i czystą nienawiść. Co prawda, nie okazywał tego otwarcie, jednak uważny obserwator widziałby, że coś było nie tak. Żuchwa chłopaka była niebezpiecznie zaostrzona przez zaciśniętą szczękę. Jego dłonie wykonywały gwałtowne ruchy, a oczy pozostawały rozbiegane. Nerwowo siekał figi abisyńskie na małej, drewnianej deseczce, jednak wcale nie skupiał się na tym, co robił.

Tymczasem profesor Slughorn zawołał kolejny raz w kierunku uczniów:

— Pamiętajcie, że miętę należy dodać na samym początku i nie liście, a całą gałązkę z łodygą. Inaczej eliksir będzie miał niepożądane skutki uboczne. — Pogroził palcem poważnie. — By dopełnić Eliksir Euforii należy na samym końcu dodać piołun. Specyfikację mieszania macie opisaną w książkach.

Nauczyciel przebiegł wzrokiem po krzątających się gryfonach i ślizgonach, po czym z zadowoleniem zasiadł za biurkiem, chwytając za filiżankę z herbatą i maślane herbatniczki.

— Na jego miejscu, uważałbym, co pije, czy je w tej pracowni — zaśmiała się Marlena w kierunku Lily. — Nigdy nie wiadomo, czy ktoś mu czegoś nie dodał od serca.

Remus doskonale usłyszał te słowa, jak i chichot rudowłosej, który odbił się jak echo w jego głowie. Z całej siły starał się nie odwrócić w ich kierunku wzroku. Po ostatnim spotkaniu nad jeziorem, Lily zupełnie się od niego odcięła. Nie rozmawiali, nie patrzyli na siebie, nic. Przedświąteczna atmosfera skutecznie wszystkich odpędziła od nauki, więc nie kontynuowali już nawet swoich korepetycji. Rozstali się bez słowa, bez wyjaśnienia, bez pożegnania.

Przez to wszystko, młody wilkołak myślał o sobie w najgorszych epitetach. Był na siebie wściekły. Wściekły, bo wciąż pozostawał takim okropnym, nie wartym złamanego knuta człowiekiem.

Gdy zobaczył nad jeziorem smutek i żal w oczach Lily, wiedział, że nigdy nie powinien pozwolić sobie na przebywanie w jej otoczeniu, czy choćby rozmawianie z nią.

Mogłeś wsadzić ją na to drzewo podczas pełni i już nigdy się nie odezwać.

Czuł, że go lubiła, może nawet chciała, by to było coś więcej. Ale on wiedział lepiej. Nie mógł pozwolić na to ani sobie, ani jej. Musiał być odpowiedzialny za nich oboje, musiał myśleć i być ponad tym wszystkim dla dobra tej niezwykłej dziewczyny. Dla dobra jego przyjaźni z Jamesem i resztą huncwotów.

Poza tym, nie był nawet wart Lily Evans, ani jej przyjaźni, ani niczego więcej. Postanowił więc, że najlepiej będzie ograniczyć tę znajomość, bo na dłuższą metę nie miałoby to sensu. Lily mogło to zaboleć, lecz był pewny, że za kilka dni ona na pewno zapomni, że kiedykolwiek znali się bliżej. Powinien już dawno spalić za sobą wszystkie mosty, nim będzie za późno i ktoś na tym poważnie ucierpi. Mimo to, czuł, że jego wnętrzności płonął żywym ogniem za każdym razem, gdy ukradkiem na nią spojrzał.

Zagłębiony w swoich myślach, wrzucił do parującego kociołka odmierzoną wcześniej garść fasolek rycynowych. Nie patrząc na miksturę, zaczął mieszać ją nieporadnie w wielkim kotle, zerkając w tym samym czasie na podręcznik. Według przepisu, substancja powinna przybrać kolor brązowy. Nic takiego jednak się nie stało. Wtedy kociołek Lupina zaczął niepokojąco syczeć i trząść się na palenisku. Remus odskoczył do tyłu, nie wiedząc, co się dzieje. Tylko nie to... Nie znowu... Niestety profesor na moment wyszedł z sali, więc uczniowie byli pozostawieni sami sobie.

— Na stan Lupina nawet Eliksir Euforii nie zadziała — rzucił wrednie Severus Snape z drugiego końca sali. Kilku ślizgonów zarechotało w rozbawieniu. Zaś uczniowie z domu lwa zrobili tylko groźne miny.

— Stól się, Snape — odparł jadowicie Remus, podnosząc na ślizgona groźne spojrzenie. W obecnym stanie psychicznym Lupina, Snape niestety sam sobie kopał grób.

Lily poczuła, że po jej kręgosłupie uciekł dziwny dreszcz. Nigdy jeszcze nie słyszała, by gryfon tak się do kogoś odezwał. Nigdy. Nie wiedziała dlaczego, ale poczuła w sobie coś, co od razu ją zawstydziło. Nie wiedziała, czy przez to, że Lupin odzywał się w taki sposób, czy fakt, iż powiedział to do jej dawnego przyjaciela Severusa.

Spojrzała na Lupina pierwszy raz w tym tygodniu. Dostrzegła wory pod oczami i grymas na zmęczonej twarzy. Wyglądał strasznie. Przez kilka sekund miała w sobie też smutek i troskę względem jego osoby. Ale potem przypomniała sobie, jak czuła się przez ostatnie dni po ich rozmowie nad jeziorem. Co myślała, gdy się do niej nie odzywał, kiedy odrzucił jej zaproszenie i odszedł bez słowa.

Zmarszczyła czoło w złości. Nie miała zamiaru już tracić czasu na tego człowieka. Choć w głębi, jej serce wciąż tęskniło, krwawiąc w samotności. Czując nagły przypływ niechcianych emocji, wyszła z pracowni pod pretekstem pójścia do toalety. Przebywanie z Remusem na tych samych lekcjach było dla niej boleśniejsz, niż się spodziewała.

— Wiesz co, Lupin? Możesz mi naskoczyć — zaśmiał się Snape.

Wargi ślizgona wykrzywił w wredny uśmiech, gdy zobaczył, że Evans wyszła z sali. Czyżby odrzucił zahamowania?

— Nie radzę ci mnie teraz drażnić — warknął wilkołak.

Wtedy do sali wszedł nonszalanckim krokiem Łapa, który jak zwykle spóźnił się na zajęcia. Gdy zobaczył, że połowa ludzi stała za Lupinem, a druga za Snapem, wyczuł, że zwiastuje to kłopoty.

A gdzie były kłopoty, tam był też Syriusz Black!

— Luniek, co jest? — spytał niepewnie, podchodząc do przyjaciela.

Remus jednak był zbyt zajęty mierzeniem się na spojrzenia ze ślizgonem.

— Nie boję się ciebie — syknął Snape i zrobił krok do przodu. Był tak pewny siebie jak nigdy.

Z mikstury Lupina nagle puściły kłęby gryzącego dymu. Uczniowie momentalnie zaczęli kaszleć i się krztusić. Syriusz, korzystając z zamieszania, wyciągnął zza pazuchy różdżkę i wymierzył ją w ślizgona.

— Lepiej się cofnij, śmierciożerco!

Snape uniósł charakterystycznie brew i prychnął z rozbawieniem:

— Śmierciożerco? Czy o czymś nie wiem?

Syriusz spojrzał na niego groźnie.

— Zawsze nim byłeś i zawsze będziesz — syknął Black.

Ślizgon napiął się znacząco, więc Remus dodał:

— Jest nas więcej. — Oczy wilkołaka były teraz jak wąziutkie szparki. Był niczym zwierzę gotowe do ataku.

W kolejnej chwili coś zagwizdało i kociołek Lupina wierzgnął, a substancja wybuchła mu prosto w twarz, jakby ktoś ją zaczarował. Jego twarz, włosy i połowa ubrania zostały oblane klejąco–oleistą substancją w kolorze dojrzałej trawy. W dodatku wszystko cuchnęło niczym siki trolla.

Snape spojrzał na swoje dzieło z satysfakcją i uśmiechem. Lupin jednak nie krył mordu w oczach. Był wściekły na siebie i sytuację z Lily, był wściekły na wszystko dookoła, a Snape tylko podgrzał atmosferę. Warknął gardłowo i jednym ruchem wytarł twarz.

— Trzeba uważać, Lupin — bąknął Severus i wrócił do swojego stanowiska z satysfakcją.

Ślizgoni wymienili się dumnymi spojrzeniami. Tymczasem wilkołak już chciał niekontrolowanie wyrwać się do przodu, lecz przyjaciel zatrzymał go ręką.

— Spokojnie, Lunatyku — szepnął Syriusz porozumiewawczo. — Zapłaci za to. Dopilnujemy tego.

— Co tam się dzieje? — zawołał Slughorn, wchodząc nagle do pracowni. Omiótł przerażonym wzrokiem pomieszczenie, w którym wciąż unosił się gryzący dym i smród po tym, co zostało z eliksiru wilkołaka.

— Tylko ich na moment zostawić... — jęknął pod nosem profesor. 


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞

Kolejny rozdział niebawem. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro