37. Zachowanie Burzośwista

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani! Tempo mamy zabójcze, ale zależy mi, by wraz z końcem czerwca wstawić już epilog, dlatego do końca miesiąca czeka Was maraton codziennie nowych rozdziałów. Mam nadzieję, że się cieszycie! :)

Ten dość przyjemny rozdział chciałabym zadedykować Marline_08, która jest ze mną juz od jakiegoś czasu! :) Serdecznie witam także nową czytelniczkę  Karasinska! Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej! :)

A teraz zapraszam na nowe losy naszych bohaterów. W rozdziale pojawi sie także świeża postać, która ma zamiar namieszać! :D Oto ukłon w kierunku wszystkich puchonów!

⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞


— Nie interesuje mnie to, że boli cię noga, Peter! Weź się w garść i lep bałwana! — ryknął Syriusz poważny na śmierć i życie.

Gromadka huncwotów wraz z Marleną i Lily była w trakcie formowania swoich śnieżnych patronusów. Black nie mógł przegapić okazji, by dostać w swoje łapska Miodowy Kosz Obfitości Zonka, gdzie znalazłby różne słodycze i najznakomitsze pomysły na przyszłe psikusy. Oczywiście w konkursie brali udział wszyscy jego przyjaciele, co zwiększało szanse na wygraną.

— Na gacie Merlina, jak wygramy to... to podzielę się z wami wszystkim! — zawołał zafascynowany Syriusz, wklepując śnieg w statuę wielkiego kundla.

Wszyscy oprócz Łapy zatrzymali się nagle w pół kroku i spojrzeli na niego niemrawo.

— Chyba od początku ustaliliśmy, że w razie czego dzielimy się po równo — zauważył James z pretensją w głosie.

Lily i Lupin wymienili się na odległość rozbawionymi spojrzeniami. Black oderwał się od lepienia i zerknął na resztę skonsternowany. Po chwili szybko powiedział, machając lekceważąco ręką:

— Jasne, jasne. Nie gadać! Do roboty!

Evans, zgodnie z obietnicą pomagała przy rzeźbieniu patronusa Marleny, którym był muskularny ogier. Rudowłosa śmiała się przez długi czas, gdy się dowiedziała o formie patronusa przyjaciółki. Koń w życiu nie pasowałby jej do tej drobnej dziewczyny. Mimo tego, że była skupiona na pomaganiu McKinnon, to mimowolnie zerkała czasem na Lupina, który kilka metrów dalej formował potężnego wilka. Wcale nie zdziwiła ją ta forma. Mogła się tego spodziewać. Remus z początku opierał się, by wziąć udział w zabawie. Niewiele osób wiedziało, że wstydził się i nienawidził swojego patronusa z całego serca. Jednak Łapa skutecznie przemówił mu do rozumu i nie wniósł sprzeciwu.

Lily uśmiechnęła się delikatnie, oceniając rzeźbę Lupina na bardzo dobrą. Nie była jednak świadoma, że w czasie, gdy ona zerkała na wilkołaka, ktoś inny także jej się przypatrywał.

— Koniec psot! — zawołał nagle James i rzucił śnieżką. W kolejnej chwili, Lily poczuła, że coś bardzo zimnego i mokrego uderzyło ją w głowę. Podskoczyła i szybko zaczęła masować potylicę.

— Potter, idioto! — warknęła zirytowana jego dziecinnym zachowaniem.

— Wyluzuj się trochę, Evans. Zawsze chodzisz pospinana! — śmiał się okularnik.

— Nie ładnie tak atakować damę, James! — zwrócił się Remus i szybko podbiegł do Lily, po czym bez zapowiedzi zaczął rzucać śnieżkami w Pottera, śmiejąc się głośno.

Lily po chwili także się rozluźniła i roześmiała na całą sytuację. Przyłączyła się do bitwy. Wkrótce także Syriusz, Peter i Marlena okładali się śniegiem. Zimowe powietrze wypełniały wrzaski i donośny śmiech wszystkich dookoła. Widząc dobrą zabawę, przyłączali się do nich także inni uczniowie, którzy akurat przechodzili przez błonia.

— Oho, puchoni na gryfonów? — zauważył James z uniesioną brwią.

— Musimy się jakoś zrewanżować za ostatni przegrany mecz — zawołał jeden z uczniów Hufflepuffu.

Po chwili podzielili się na dwie drużyny i zaczęli grać w coś na kształt mugolskiego zbijaka. Lily nie mogła wytrzymać ze śmiechu, gdy James zgubił okulary i próbował je w desperacji wymacać na śniegu. Chcąc się odegrać za wszystkie czasy, podbiegła szybko do Pottera.

— Co tam, kreciku? — zaśmiała się z politowaniem, patrząc na jego poczynania. Tuż obok wciąż toczyła się śniegowa bitwa.

— Wszystko pod kontrolą, Evans — zaśmiał się nerwowo.

— Wiesz, że teraz mogę się w końcu zemścić? — Uniosła brew zaczepnie. — Accio okulary Pottera — rzuciła i dany przedmiot szybko poszybował do jej dłoni.

— Ej, to nie fair! Mieliśmy zostawić różdżki w dormitorium! — żachnął się James.

Lily zakręciła sobie na palcu jego grube oprawki i popatrzyła niewinnym wzrokiem. Potter w tym czasie wstał już na nogi i otrzepał kolana z białego puchu. Spojrzał na gryfonkę z mieszaniną lęku, ale i rozbawienia.

— Oddaj, proszę. — Wyciągnął dłoń

— Co będę z tego miała? — zapytała zadziornie, oddalając się o krok, by nie mógł wyrwać okularów. Zaśmiała się na widok jego zdziwionej miny. Nie łatwo było zbić z tropu Jamesa Pottera, więc Lily miała niesamowitą satysfakcję.

— Pożałujesz tego, Evans — ostrzegł, mierząc ją spojrzeniem. Co prawda, ledwo ją widział, ale mimo to mógł dostrzec iskry w jej intensywnie zielonych oczach.

Czarodziej rzucił się nagle w jej kierunku. Lily z wrzaskiem zaczęła biec przed siebie. Śmiała się i krzyczała coś na przemian, uciekając. Lawirowała między śnieżnymi rzeźbami i uczniami, którzy wciąż toczyli zacięta bitwę. James był jednak szybszy i po chwili pochwycił płaszcz Lily. Niekontrolowanie wywrócili się razem na wielką zaspę śniegu. Dziewczyna nie mogła przestać się śmiać, lecz wciąż trzymała rękę ze zdobyczą wysoko w górze.

— Moje! — zawołał James i wyrwał jej okulary z dłoni.

Lily wciąż leżała na plecach, łapiąc się za brzuch ze śmiechu. James był tuż obok. Gdy założył okulary na nos, zmierzył ją w końcu uważnym spojrzeniem. Nie mógł ukryć rozbawienia.

— Wiesz, że wychodzi ci drugi podbródek, gdy się śmiejesz?

Lily gwałtownie zamilkła i spojrzała na niego niemrawo.

— Jak śmiesz?! — Cisnęła w niego garścią śniegu. James zakrztusił się lekko niespodziewanym pociskiem. — Ale i tak mam to gdzieś — przyznała po chwili.

Oboje znów zaczęli się szczerze śmiać.

Żadne z nich nie sądziło, że ulepienie śniegowej figurki mugolskimi sposobami zajmie im aż tyle czasu. Skończyli swoje statuy ledwie przed końcem przerwy obiadowej. Na szczęście trwała właśnie błoga niedziela, więc nie musieli śpieszyć się na żadne lekcje. Zmarznięci, rozsiedli się przed kominkiem w Pokoju Wspólnym i popijali gorącą czekoladę, która rozgrzała ich od środka przyjemnie. W międzyczasie opowiadali na przemian o różnych przygodach z dzieciństwa, związanych z zimowa aurą i śniegiem. Popołudnie i wieczór upłynął im zatem w wesołej, przyjacielskiej atmosferze. Takich huncwotów Lily lubiła najbardziej.


⤝°♦°⤞


Pewnego czwartkowego popołudnia, Remus stał na niewielkiej polanie pośród Zakazanego Lasu. Wiedziony żywą ciekawością i fascynacją, odszedł nieco od grupy uczniów. Trwała właśnie lekcja Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, a echo słów profesora Kettleburna niosło się znacznie pomiędzy grubymi pniami potężnych Wiggenów. Remus nie dbał jednak o to, gdyż doskonale znał na pamięć wszystkie informacje o hipogryfach i ich naturze. Podziwiał właśnie nieduże stadko, które liczyło trzy osobniki. Od dziecka uważał hipogryfy za swoje ulubione magiczne stworzenia. Zawsze rozbudzały w nim duże emocje.

— Pięknie, nieprawdaż? — powiedział nagle dziewczęcy, choć dość głęboko osadzony głos z charakterystyczną chrypką.

Lupin odwrócił się na dźwięk tych słów i uniósł lekko brwi. Niedaleko niego stała niska blondynka z włosami ściętymi w charakterystyczny mullet. Postrzępiona grzywka opadała jej na blade czoło, zaś na jej szacie błyszczało godło Hufflepuffu. Musiał przyznać, że jeszcze nigdy wcześniej nie widział, by jakaś dziewczyna nosiła taką fryzurę. Najpewniej była kimś bardzo odważnym. Stała nieruchomo wpatrując się w niego swoimi dużymi, niebieskimi oczami.

— Tak — odpowiedział z lekkim uśmiechem.

Nieznajoma podeszła bliżej, zachęcona jego miłym tonem głosu i razem wpatrywali się w trzy hipogryfy, majaczące na polanie. Lupin mógłby dać sobie rękę uciąć, że podświadomie znał jej twarz, choć wiedział też, że nigdy nie rozmawiali.

— Ten czarnopióry to Burzoświst*. Jest najbardziej agresywny — wyjaśniła znienacka, pokazując palcem. — Brunatny ma na imię Parzykop*, zaś ten o lekko różowym upierzeniu to...

— ...Skrzydłolot* — dokończył za nią z rozbawieniem. — Znam ich imiona doskonale — wyjaśnił ze wzruszeniem ramion.

Puchonka spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jej oczy zrobiły się nagle jeszcze większe.

— Miło spotkać kogoś, kto wie więcej, niż to, co przeczytał w książce — uśmiechnęła się półgębkiem. — Jestem Hurley, właściwie Hurlberta, ale mów mi Hurley. — Wystrzeliła w jego kierunku drobną dłoń z szerokim uśmiechem, chwaląc się błyszczącymi zębami.

Lupin był nieco zaskoczony. Pierwszy raz słyszał tak wymyślne imię. Dziwił się, że dziewczyna tak otwarcie się do niego przyznała, bo sam miał wrażenie, że brzmiało nieco dziwnie. Po chwili on także uścisnął jej dłoń przyjaźnie i powiedział:

— Remus Lupin. Ciekawe, że wcześniej o tobie nie słyszałem. Szósty rok?

— Piąty. Nie jestem tak rozpoznawalna jak jeden z huncwotów — zaśmiała się ironicznie, choć przyjaźnie.

Lupin posłał jej tylko wymuszony, acz uprzejmy uśmiech, gdyż rozmowa z nieznajomymi nigdy nie sprawiała mu zbytniej przyjemności. Mimo wszystko, starał się być miły dla każdego, kogo napotkał. Gryfoni nie mieli często do czynienia z uczniami Hufflepuffu, więc zrozumiałe było, iż nie znał Hurley.

— Straszna sytuacja, z tą mugolaczką... — zagadnęła, śmiało, zakładając krótkie włosy za uszy.

Lupin wytrzeszczył oczy i spojrzał na nią z góry. Przy jego wzroście, wydawała się być naprawdę niska.

— Skąd o tym wiesz?

— Mój tata jest złotnikiem w Hogsmeade. Nawet po zakazie Dumbledore'a chodzę tam często ze względu na pracę po godzinach. Słyszę różne rzeczy od ojca lub klientów w sklepie — wyjaśniła, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. — W wiosce wszyscy o tym wiedzą, dlatego dyrektor odwołał wycieczki z Hogwartu. Najwyraźniej stara się utrzymać to jako tajemnicę.

— Nie sądzisz, że skoro to tajemnica, to nie powinnaś mi o tym wspominać? — skrzywił się kwaśno, mierząc ją wzrokiem.

Hurley zaśmiała się serdecznie, jakby powiedział właśnie dobry żart.

— Jesteś z bandy Pottera. Na pewno już dawno o tym wiedziałeś! — Poklepała go po ramieniu, przez co Lupin wzdrygnął się odrobinę. — Nie martw się, nie rozpowiadam tego na prawo i lewo.

— Lepiej, żebyś tego nie robiła, bo w szkole wybuchnie panika. Zgadzam się z dyrektorem, że najlepiej zachować uczniów w niewiedzy, przynajmniej do czasu.

— Naturalnie — odparła, udając mądry ton. Świdrowała go ciekawskim wzrokiem.

Po chwili Hurley bez zastanowienia zaczęła iść przed siebie w kierunku hipogryfów. Lupin zrobił krok do przodu, szepcząc nerwowo:

— Nie podchodź do nich. Nie wiesz, jak zareagują!

— Spokojnie! — Uśmiechnęła się przez ramię. — Znam je na wylot.

Wilkołak pokręcił głową z niedowierzania i obserwował, jak puchonka jak gdyby nigdy nic, podeszła do zwierząt i pogłaskała po dziobie różowego Skrzydłolota. Widocznie uprzejme pokłony i nawiązywanie z nim relacji miała już za sobą.

— Panno Van Pels, widzę, że jesteś jak zwykle w swoim żywiole — zawołał wesoło ekscentryczny profesor Kettleburn, podchodząc z grupą uczniów. Najwidoczniej nauczyciel i Hurley znali się już dłuższy czas.

Profesor, nie czekając długo, zwrócił się w kierunku garstki szóstoklasistów z różnych domów:

— Skoro wybraliście Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami jako jeden z przedmiotów owutemowych, na pewno wiecie co nieco o hipogryfach, inaczej by was tu nie było! — wybuchnął histerycznym śmiechem. — Nie będę już dłużej o nich opowiadał. Zajmiemy się teraz praktyką. Do dzieła!

Profesor poprawił dłonią swoją opaskę, która przykrywała jego lewy oczodół i dziarskim krokiem ruszył w stronę Hurley oraz hipogryfów. Remus żywo zainteresowany tematem, poszedł bliżej wraz z resztą uczniów. Na trzecim roku mieli trochę o tych stworzeniach w programie. Jednak ze względów braków zaopatrzeniowych musieli wówczas skupić się wyłącznie na teorii i rycinach w książce.

— Jak wiecie najpierw trzeba odbębnić z hipogryfem rytuał ukłonu, który sprawi, że zwierzak wam zaufa. Hurlberto, pokaż wszystkim, jak to się robi. — Machnął żelazną robo–ręką, która zastępowała mu kończynę.

— Czy skoro ona już oswoiła hipogryfy, to drugi pokłon będzie się liczył? — zapytał Spleen, ślizgon, który zawsze chciał być we wszystkim najlepszy.

— Nie ona, tylko mam na imię Hurley, a dla ciebie powinno być panna Van Pels — powiedziała urażona puchonka, na co Remus znów uniósł brwi zaskoczony.

Kim była ta dziewczyna?

— Spokojnie, po co te nerwy? Wszystko będzie w porządku, panie Spleen — uśmiechnął się Kettleburn. — Do rzeczy, do rzeczy — ponaglił.

Blond włosa puchonka perfekcyjnie zademonstrowała, jak właściwie powitać hipogryfa, zbliżyć się do niego i pogłaskać po łbie. Następnie profesor podzielił wszystkich na trzy niewielkie gromadki i każdy z uczniów po kolei miał wykonać to samo, co Hurley. Lupin trafił na czarnopiórego Burzośwista. Znał te stworzenia z imion, jednak nigdy nie przebywał tak blisko nich. Zwykle obserwował ich majestatyczne sylwetki w bezpiecznej odległości. Tym razem miał możliwość poznać je trochę bliżej. Dosłownie.

Remus ustawił się na właściwej pozycji. Wyprostowany mierzył stworzenie pewnym wzrokiem. Burzoświst jednak miał go głęboko w poważaniu. Wszakże, gdy wilkołak zrobił krok w kierunku zwierzęcia, stało się coś nieoczekiwanego. Lupin nie zdążył podejść, ani ukłonić się należycie, gdyż hipogryf zrobił to jako pierwszy. Ciarki przebiegły po skórze gryfona, który wpatrywał się w ten obraz z niedowierzaniem.

Uczniowie dookoła także zamarli, wstrzymując oddechy.

— Panie Lupin, proszę uważać — ostrzegł profesor frasobliwym tonem. Czujnie obserwował całą scenę, a w jego zdrowej dłoni spoczywała już przygotowana na wszelki wypadek różdżka.

Wszyscy dookoła bali się, że Burzoświst zaatakuje Remusa w mgnieniu oka. Zwierzę jednak kolejny raz zaskoczyło ich swoim zachowaniem. Hipogryf podniósł się z ukłonu i po kilku chwilach mierzenia Lupina wzrokiem, powoli podszedł do niego. W powietrzu słychać było skrzypiący pod kopytami śnieg. Gdy był już o krok od Lupina, znów skłonił się lekko i trącił łbem bok czarodzieja. Wyglądał, jakby chciał się przymilić do gryfona. Remus wstrzymywał oddech dłużej, niż powinien, przez co zapowietrzył się nieco. Gdy Burzoświst odsunął się o krok, chłopak w końcu zaczerpnął powietrza do płuc. Czuł, że był zdenerwowany i spocony przez całą sytuację.

— Co to było, na brodę Merlina? — rzuciła nagle Hurley, przypatrując się Lupinowi z jeszcze większą fascynacją.

Wilkołak rzucił wszystkim tylko zdziwione spojrzenie i wzruszył ramionami na znak, że sam nie miał pojęcia, co właściwie się wydarzyło. Uczniowie kontynuowali zajęcia, starając się zaskarbić zaufanie hipogryfów. Na twarzy Remusa zaś gościł szeroki uśmiech, gdy swobodnie głaskał potulnego jak baranek Burzośwista. Nie rozumiał, co się właściwie wydarzyło i dlaczego hipogryf tak zareagował. Przez myśl jednak mu przeszło, iż jego wilkołactwo i jego zwierzęca natura maczały w tym palce. To był chyba jedyny moment, kiedy odczuł po części coś na kształt dumy i radości, że był tym, kim był.


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞

* Imiona hipogryfów są wymyślone przeze mnie, dlatego proszę o nie kopiowanie ich. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro