20. Decyzja Albusa Dumbledore'a

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani, dziś są moje urodziny, więc publikuję nie jeden, nie dwa, a całe trzy rozdziały "Nad Przepaścią". Co wy na to? 😅

Ten rozdział chce zadecydować tym kilku osobom, które te opowiadanie wciąż czytają. ❤ Nie jest Was wiele, jednak dziękuję z całego serca, że są jacyś odbiorcy! 😍

Poza tym, jesteśmy dokładnie na półmetku tego opowiadania! Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale zostawiam Was z tą informacją! 😂👌

W tej części ponownie pojawia się pewna muzyka, którą chciałabym się z Wami podzielić. To ulubiona piosenka państwa Lupinów - odsyłam do filmiku w sekcji mediów na górze. ❤ Zachęcam do posłuchania!


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞


Remus Lupin stał na drewnianym progu domu w Yorkshire i wpatrywał się w dal nieobecnym wzrokiem. Przypomniała mu się pewna scena sprzed wielu lat. Wtedy także stał w tym samym miejscu i obserwował, jak stary czarodziej z siwą brodą znikał na polnej drodze z pola widzenia wilkołaka.


⤝°♦°⤞


Dziesięcioletni chłopiec ściskał mocno w ramionach spore drewniane pudełko. Pokonał z nim schody i po chwili wkroczył do saloniku. Usiadł w jednym z dwóch wygodnych foteli, po czym zaczął rozkładać planszę do Gargulków na stoliku do kawy. Niestety nie mógł liczyć na towarzystwo matki, ani tym bardziej ojca, którzy zajęci byli swoimi sprawami. Hope Lupin gotowała właśnie obiad, a Lyall zniknął gdzieś w gabinecie na piętrze.

Mały Remus mógł tylko pomarzyć o tym, by grać w jakąkolwiek grę czarodziejów, czy też mugoli z kimś, kto nie byłby jego rodziną. Chłopiec nie miał bowiem żadnych znajomych, czy przyjaciół z podwórka. Dzieci mugoli z wioski nie zbliżały się do niego, a część z nich nawet uciekała na sam widok Remusa.

W okolicy nie zamieszkiwali żadni czarodzieje, oprócz ich sąsiadki Margaret, więc jego rodzice nie często mieli dorosłych gości, przyjaciół, czy kolegów. Cała rodzina Lupinów żyła zatem w wielkiej izolacji, a nawet, można by powiedzieć strachu przed jakimkolwiek gośćmi. Merlin jeden wiedział, co kto by sobie pomyślał, czy zrobił, gdyby dowiedział się o tym, że mały Remus był wilkołakiem.

Rozwiązanie było proste. Lupinowie unikali innych ludzi jak ognia, przez co oni, jak i ich syn, żyli w izolacji i samotności. Ich dom był wyjątkowo dobrze chroniony wszystkimi znanymi zaklęciami. Było to ważne, by żaden mugol z wioski nie słyszał comiesięcznych przemian Remusa. Biedny malec, zawsze był przykuty mocnymi łańcuchami i cierpiał samotnie w piwnicy. Jednak mimo wszelkiej ostrożności i uwagi, jaką Lupinowie poświęcali ochronie, nikt z ich trójki nie zorientował się, gdy pewnego styczniowego dnia, na ich niewielkim podwórku pojawiła się pewna postać.

Starzec z długą, siwą brodą aportował się niemal przed frontowymi drzwiami Lupinów. Chwilę stał w miejscu, patrząc czujnym wzrokiem dookoła, jakby kalkulował coś, czy się nad czymś zastanawiał. Po chwili machnął sprawnie dłonią. Ten niepozorny gest sprawił, że powietrze lekko się naelektryzowało i coś błysnęło. Następnie ledwie widoczna, matowa powłoka ukazała się w powietrzu. Wyglądała jak tarcza, która okalała całe domostwo Lupinów. Bariera zaczęła obniżać się aż do momentu, gdy zniknęła przy samych stopach Albusa Dumbledore'a. Stary czarodziej uśmiechnął się do siebie. Co prawda, były to zmyślne i mocne czary, które na pewno chroniły ich doskonale. Jednak nic nie było w stanie zatrzymać, czy zwieść Najpotężniejszego Czarodzieja Ich Czasów.

Dyrektor Hogwartu szybko przeszedł przez podwórko, obserwując w rozbawieniu parę przechadzających się obok gęsi. Wspiął się na kilka schodków, pchnął drzwi i jak gdyby nigdy nic, przestąpił próg domu. Wewnątrz słychać było dość głośno ustawione mugolskie radio, z którego wydobywała się ulubiona piosenka Hope i Lyalla. Usta Albusa od razu wykrzywił lekki uśmiech.

Na pierwszy rzut oka widać, iż był to ciepły i rodzinny dom, pomimo tego, że zwisało nad nim przekleństwo comiesięcznych pełni i dość widoczne ubóstwo. Na szafeczkach i kredensach ustawiono przeróżne bibeloty, zaś w ramkach na ścianach wisiało sporo magicznych zdjęć zarówno małego Remusa, jak i kochających się rodziców. Dyrektor zapatrzył się chwilę na kilka rysunków autorstwa dziesięciolatka, gdy usłyszał dość zafałszowany śpiewa z kuchni:

Ona ma w zanadrzu magiczne zaklęcie. Działa na mnie w tym momencie, więc nie umiem uciec!*

Albus podszedł kilka kroków w kierunku pomieszczenia, skąd dochodziło śpiewanie i muzyka. Obserwował przez chwilę wysoką, smukłą kobietę o włosach w kolorze dojrzałego zboża. Hope lekko kołysała się do piosenki, mieszając zupę w tym samym momencie. Dumbledore odwrócił się i zaczął iść w kierunku saloniku, słysząc jeszcze fragment refrenu piosenki mugolskiego zespołu:

Bo miłość się rodzi tam, gdzie moja Rosemary i nikt o tym nie wie, tak jak ja!*

Staruszek zaczaił się obok niedużego pokoju dziennego. W jednym z foteli siedział dziesięcioletni Remus. Jego skupione, miodowe oczy świdrowały planszę Gargulków. Chłopiec wykonał ruch, po czym szybko przebiegł wzdłuż stołu i usiadł na drugim siedzeniu, wcielając się w ten sposób w swojego przeciwnika. Dumbledore zmarszczył się na ten widok. Czy to dziecko było aż tak samotne w domu pełnym miłości?

— Może potrzebujesz kompana? — odezwał się Albus, wchodząc już jawnie do salonu. — Niegdyś byłem świetny w Gargulki, jednak mimo wszystko wciąż wolę Szachy Czarodziejów.

Remus drgnął i przeraził się natychmiast, zobaczywszy obcego czarodzieja w wytwornej szacie wyjściowej. Jeszcze nigdy nie widział takiego człowieka.

Usłyszawszy donośny głos Albusa, w salonie pojawiła się Hope, wycierając dłonie w szmatkę. Gdy ujrzała czarodzieja, materiał wypadł jej z rąk. Otworzyła usta w geście szoku i już miała wołać męża, gdy dyrektor powiedział:

— Spokojnie, pani Lupin — uśmiechnął się. — Nie musicie się mnie obawiać.

— Lyall! — zaalarmowała kobieta mimo wszystko. Nie miała zamiaru ufać obcemu człowiekowi, który złamał ich bariery i wszedł do domu bez zapowiedzi.

Spanikowany wrzask żony szybko sprowadził pana Lupina na parter. Czarodziej gwałtownie dobył różdżki i już miał obezwładnić nieproszonego gościa, gdy profesor pstryknął palcami i każde z Lupinów zamarło w pół kroku.

— Zachowajmy spokój — powiedział łagodnie. — Nazywam się Albus Dumbledore i jestem dyrektorem Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie — przedstawił się z dobrotliwym uśmiechem. Lupin senior mimo, że był chwilowo spetryfikowany, to jednak mógł swobodnie mówić, więc odezwał się dość jadowicie:

— Doprawdy? Udowodnij!

Doskonała uwaga, pomyślał szybko staruszek. Jednak był na taką ewentualność przygotowany. W mgnieniu oka wyjął zza pazuchy spory zwój pożółkłego pergaminu, rozwinął go na stoliku obok gargulkowej planszy i wskazał nań dłonią, mówiąc:

— Rada Nadzorcza Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie wydała to oficjalne pismo w dniu, gdy zostałem powołany na dyrektora. Możecie uznać się za szczęśliwców, bo żaden dyrektor nie powinien pokazywać tego dokumentu osobom postronnym.

Albus pstryknął znów w palce i każdy odzyskał zdolność poruszania się. Lyall wychylił się do przodu i zerknął na magiczny pergamin. Widać na nim było między innymi krótką wiadomość o wybraniu Dumbledore'a na głowę Hogwartu, jego magiczne zdjęcie oraz podpisy wszystkich członków rady, jak i Albusa.

— To o niczym nie świadczy — prychnął Lyall. — Równie dobrze mogłeś zażyć Eliksir Wielosokowy i wymordować nas we śnie!

Mały Remus skulił się w sobie na te słowa. Od momentu wejścia starca do pokoju, był wbity w fotel i starał się nawet nie ruszać, o odzywaniu się już nie mówiąc.

— Owszem — zgodził się dyrektor. — Jednakowoż, na ten dokument nałożone są specjalne czary i wyłącznie prawdziwy dyrektor Hogwartu może dotknąć tego pergaminu. Proszę sprawdzić — zachęcił, podając pismo Lyallowi.

Lupin zmarszczył się nieco i spojrzał na Albusa bez krzty zaufania. Wyciągnął palce, a gdy jego skóra spotkała się ze zwojem, mężczyznę kopnął prąd i szybko odskoczył.

— Czy to wystarczający dowód? — zapytał spokojnie Dumbledore i schował pergamin do kieszeni.

— Możemy tak założyć — warknął Lyall, masując palce.

— To ja wstawię herbatę — powiedziała niepewnie Hope i zniknęła szybko w kuchni. Gdyby mogła, to wcale nie chciałaby mieć do czynienia z tymi wszystkimi magicznymi sprawami. Była prostą kobietą i rodzina zupełnie jej do szczęścia wystarczała.

— Po co pan się tu zjawił? — Lyall przeszedł na oficjalny ton.

— To chyba jasne nieprawdaż? — Uniósł siwą brew. — Remus Lupin skończy za dwa miesiące jedenaście lat. Trzeba zapewnić mu należytą czarodziejowi edukację. Przecież nie urodził się charłakiem, jak mniemam.

Lyall zmieszał się na te słowa, mówiąc;

— Oczywiście, że nie. Remus jest czarodziejem tak, jak ja. Jednak, byliśmy pewni, że... Przecież, on jest wilkołakiem — głos mężczyzny lekko zadrżał.

Albus spojrzał ukradkiem na malca siedzącego nieruchomo w fotelu. Jego małe usta były zaciśnięte w cienką kreskę.

— Nie widzę przeszkód, by chłopiec zaczął naukę w Hogwarcie.

— Ale... dyrektor Dippet twierdził, że...

— Dyrektor Dippet odszedł z urzędu już kilka lat temu. Ja nie mam powodów, by zabraniać temu dziecku nauki w mojej szkole — powiedział z mocą. — Podjąłem pewne środki ostrożności zważywszy na chorobę chłopca. Jestem w stanie zagwarantować dobre warunki dla rozwoju, nauki oraz bezpieczeństwa Remusa, jak i innych uczniów. Myślę, że to najlepsze rozwiązanie.

— Myśmy zaczęli już uczyć go w domu — przyznał się Lyall. — Czy to nie koliduje z jakimiś procedurami?

Albus machnął ręką, jakby chciał odgonić latającego owada.

— Absolutnie nie. Pierwszego września proszę wsadzić syna w pociąg na King's Cross. Potem już sam sobie doskonale poradzi. — Dyrektor sięgnął do głowy Remusa i pieszczotliwie potargał mu włosy, a dziesięciolatek zaśmiał się cicho.

Tata opowiadał mu o magicznej szkole, do której chodził, gdy był mały. Młody wilkołak nigdy nawet nie marzył, że sam kiedykolwiek wyrwie się z rodzinnego domu do ludzi. Był przecież tak chory, szpetny, niebezpieczny. Wszystko to sprawiało, iż był pewny swojej bezwartościowości. Przez myśl przeszło mu nawet pytanie – czy w ogóle na to zasługiwał?


⤝°♦°⤞


Remus stał bez ruchu i wpatrywał się w podwórko, które przez te wszystkie lata wcale się nie zmieniło. Obserwował miejsce, z którego Albus Dumbledore deportował się po skończonej rozmowie prawie sześć lat temu.

Teraz, z perspektywy czasu, wilkołak widział, ile w jego życiu się zmieniło, ile się wydarzyło. Mógł z całą pewnością stwierdzić, że wszystko to zawdzięczał właśnie Albusowi Dumbledore'owi, który jako pierwszy mu zaufał i dał szansę. Gdyby nie dyrektor, Remus nie poszedłby do Hogwartu, nie poznał huncwotów i innych uczniów, nie miałby przyjaciół, ani nie nauczyłby się tylu fantastycznych rzeczy i magicznych umiejętności.

Zastanowił się nad pewną konkluzją. Jak wiele zależy od pojedynczej decyzji jednego człowieka? Gdyby nie decyzja Albusa o tym, by przyjąć Lupina do szkoły, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Pomyślał, że chyba nigdy nie zdoła odwdzięczyć się za to wszystko, co dostał dzięki dyrektorowi.

Westchnął ciężko, pogrążając się na moment we wspomnieniach. Miał nadzieję, że szybko wróci do Hogwartu, który uważał za swój drugi dom. Jednak na ten moment jego miejsce było w Yorkshire.

— Remusie... — Usłyszał nagle zachrypnięty i słaby głos Hope Lupin. Szybko zerwał się z miejsca i popędził do matki, która leżała w pokoju obok.


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞

* "Love Grows" - Edison Lighthouse <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro