26. Wiele Znaków Zapytania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie! Ten rozdział jest dość ciężki, sporo tu emocji i przeżyć bohaterów. Nie wiem czy  to dobrze, czy źle? Jestem ciekawa, jak Wy go odbierzecie. Dajcie znać w komentarzu! :)

⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞


Rudowłose pukle rozlewały się po białej poduszce niczym kaskady złotych potoków. W powietrzu słychać było dęcie grudniowego wiatru, który za wszelką cenę chciał wedrzeć się do dormitorium. Lecz nie tylko ten odgłos słychać było wyraźnie. Z łóżka ustawionego w centralnym punkcie sypialni usłyszeć można było ciche pochrapywanie.

W pewnej chwili rudy kot o krzywych łapach wskoczył na pościel i miauknął rzeczowo. Urok nie dał za wygraną i już po chwili bezwstydnie wszedł na śpiącą dziewczynę i usadził się wygodnie na jej płaskim brzuchu. Czarownica mruknęła ciężko i zamachnęła się ręką, by zrzucić kota z powrotem na ziemię. Miała go zaledwie tydzień, a ten już nauczył się jak odwalać całą robotę za poranny budzik.

Mógł jednak nie robić tego w niedzielę, z łaski swojej.

Urok ani drgnął, więc Lily podniosła się na łokciach i dmuchnęła w swoje włosy, które opadły jej na czoło nieznośnie. Przewracając się na brzuch, siłą rzeczy zrzuciła Uroka, który miauknął niezadowolony i wskoczył na szeroki parapet. Lily usłyszała bardzo odległe wrzaski i wołania. Wygramoliła się więc z pierzyn i stanęła bosymi stopami na zimnej podłodze. Natychmiast dopadły ją zawroty głowy i dziwne nudności. Dała sobie jednak radę z chwilową słabością i podeszła do wysokiego okna.

Tak jak w pierwszej chwili pomyślała, na stadionie rozgrywał się poranny trening quidditcha dla drużyny gryfonów. James jak zwykle nie mógł przepuścić wolnej niedzieli i tuż po imprezie kazał wszystkim stawić się na ćwiczeniach.

Lily zamarła przy oknie, łapiąc się mocniej framugi. Spojrzała po sobie. No ładnie... Wciąż miała na sobię tę samą, przepoconą już kopertową sukienkę w turkusowo-pomarańczowe wzory geometryczne. Jęknęła, czując od siebie nieznośny zapach potu, alkoholu i tytoniu. Nie czekając na zbyt wiele, sięgnęła po potrzebne rzeczy i udała się do Łazienki Prefektów.

Po drodze rzuciła kilka krzywych uśmiechów mijającym ją uczniom. Szybko dotarła na piąte piętro, wlała przyjemnie ciepłą wodę do luksusowego zbiornika i usadowiła się wygodnie. Wodziła wzrokiem za kolorowymi bańkami mydlanymi, które nie wiedzieć skąd się w ogóle wzięły. Gdy przymknęła oczy i odchyliła głowę, pod jej powieki zaczęły napływać najróżniejsze obrazy, a raczej strzępy obrazów.

Zobaczyła uśmiech Marley po tym, gdy wyczarowała Lily nowe ubranie. Poczuła ostry smak alkoholu, przez co skrzywiła się nieznacznie, siedząc w wodzie. Różne utwory muzyczne zaczęły zalewać jej głowę, wracając ze zdwojoną siłą. Tańczyła przez chwilę z Potterem. Potem znów coś piła. Skakała z dziewczynami do "Gimme! Gimme! Gimme!" Abby, a następnie widziała intensywnie całujących się w tańcu Syriusza i McKinnon. Cały czas jednak wszystko było mętne i nijakie. Były to ledwie urywki scen, bez zachowania jakiejkolwiek ciągłości zdarzeń. Nie mogła sobie przypomnieć wszystkiego tego, co przeżywała w między czasie.

Do jej wyobraźni nagle wpełzł uśmiechnięty Remus Lupin i jego rozmarzone spojrzenie. Lily wyprostowała się i poprawiła się na miejscu w basenie. Wszystko do niej wracało, choć wciąż miała wrażenie, że był to jedynie sen. Pamiętała jego słowa, uśmiechy, te intensywne spojrzenie miodowych oczu, które wierciły ją niemalże na wylot, gdy siedzieli przy barze. Potem wyszli na balkon i on... pocałował ją.

Czarownica dotknęła szybko swoich ust i uśmiechnęła się na wspomnienie tych chwil. Fakt, czuła się wtedy dość dziwnie, nieswojo, jakby ktoś doładował jej wewnętrzne baterie do maksimum. Była odważna i nieustraszona, a on ją pocałował. Niestety Syriusz musiał im przerwać nagłym wtargnięciem na taras, jednak mimo wszystko... to się zdarzyło. Było niezaprzeczalnym faktem.

Zaskoczyła ją informacja o amortencji w papierosach, jednak ze swojej strony była pewna, że żaden eliksir nie zmieniłby jej uczuć do Remusa. Mógł je jedynie spotęgować i dodać jej chęci do działania. Ale przecież on też poczuł czekoladę i jej perfumy... Może tylko dlatego, że stała obok i mógł wyczuć zapach na jej skórze? Zastanawiała się nad tym z uśmiechem na ustach, bo była szczęśliwa. Spełniły się jej marzenia i teraz już nic nie stało na przeszkodzie, by powiedzieć Lupinowi wszystko, co czuła, co chciała wyznać od dawna. Zakochała się w nim bez rozumu, pamięci i jakiegokolwiek pomyślunku.

Zachichotała sama do siebie niczym małe dziecko, zbijając palcem kolorowe bańki, w których widziała swoje uśmiechnięte oblicze.


⤝°♦°⤞


Remus schodził kamienną ścieżką w kierunku stadionu quidditcha. Był wściekły. Włosy falowały mu na wietrze, ale nie troszczył się nawet o to, by założyć szalik. Narzucił jedynie niedbale płaszcz i zmierzał w kierunku szatni, obserwując z oddali, że gryfoni najpewniej kończyli już ćwiczenia.

— Jest Syriusz? Widziałeś go? — Czarodziej wszedł bez wahania do szatni i pytał każdego napotkanego zawodnika o Łapę. Rozglądał się cały w nerwach.

— Lunatyku, co ty tu robisz? — rzucił Potter, widząc kumpla. Zmierzył go zaniepokojonym wzrokiem. — Wszystko w porządku? Jesteś jakiś blady.

Lupin w rzeczy samej pobladł na sam widok Jamesa. Przecież poprzedniego wieczoru pocałował dziewczynę, która była już dawno przez niego zaklepana. Tak, on także wszystko sobie przypomniał i nie było w jego życiu rzeczy, której by bardziej żałował.

— Szukam Łapy. Był na treningu? — rzucił Remus rozkojarzonym nie patrząc w oczy okularnika.

— Jasne. Jest gdzieś w tyle. Pewnie został jeszcze na murawie pozbierać kafle.

Lunatyk skinął jedynie głową i popędził w kierunku wyjścia na boisko. Był to pierwszy raz, gdy widział stadion od tej strony. Zwykle zajmował miejsce na trybunach. Nie miał jednak teraz ani ochoty, ani czasu, by podziwiać majestatyczną architekturę, która robiła wrażenie.

— Syriuszu! — zawołał Remus donośnie.

Łapa obrócił się w kierunku kumpla. Jego cera miała dziwny ziemisty kolor. Wyglądał strasznie. Nic dziwnego, skoro przyszedł na poranny trening po takiej imprezie.

— Luniu, proszę cię, nie tak głośno, dobra? — warknął zirytowany. — Już wystarczy, że Rogacz wydzierał się pół dnia.

— Jest dopiero dziesiąta.

— Co w związku z tym?

Lupin zlustrował Blacka spojrzeniem od góry do dołu. Nie mógł mu jednak darować tego, co zrobił.

— Masz mi w tej chwili wyjaśnić, co zrobiłeś z tymi papierosami wczoraj — strzelił oskarżycielsko.

— Ja? Ja nic nie zrobiłem. Kupiłem takie na Pokątnej jeszcze w wakacje. Mam zapas, jeśli chcesz więcej — zaśmiał się, a jego głos był wyraźnie przepity i chropowaty.

— Nie żartuj sobie ze mnie, Łapo. To poważna sprawa.

— O co tyle rabanu? Potrzebowałeś odrobinę zachęty i tyle.

Remus otworzył szeroko oczy, a jego brwi prawie schowały się za jasną grzywką.

— Zachęty?! Ja potrzebowałem... — Wyrzucił ręce w powietrze, jako gest niedowierzania i bezradności. — Chcesz powiedzieć, że Lily też potrzebowała zachęty? — warknął gardłowo.

— Lily? — zdziwił się Black. — Ja tam nie wiem, kogo częstowałeś, gdy podwędziłeś MOJĄ paczkę.

Ręce Remusa opadły bezwiednie wzdłuż jego ciała. Czuł, że mógłby zacząć krzyczeć tu i teraz na boisku. Ewentualnie położyłby się na murawie i już nigdy stamtąd nie odszedł. Pozwoliłby, by trawa i mokra gleba wchłonęły jego bezsensowne jestestwo na zawsze. Co teraz miał zrobić?

— No więc. Udało się? — zagadnął Syriusz, który faktycznie wziął się w końcu do zbierania kafli i układania ich w drewnianych skrzyniach.

— Co się udało?

— No wiesz... — Black złączył palce i sugestywnie użył dłoni jak kukiełek, które się całują.

Lunatyk natychmiast spłonął rumieńcem. O dziwo, doskonale wszystko pamiętał, choć miał wciąż wrażenie, że to jego ktoś wziął w ręce i wykorzystał jak pacynkę w wyjątkowo nieśmiesznym teatrzyku. Ktoś, czyli Syriusz Black. Przecież z własnej woli Remus nigdy by się tak nie zachował! Nie zrobiłby tego Jamesowi.

— Czyli, że się udało! — zawołał szczęśliwy Black, podskakując w miejscu jak pięciolatka, która dostała czekoladową żabę.

— Zamknij się. Nic się nie udało — wychrypiał przez zaciśnięte zęby.

Nie mógł patrzeć na irracjonalną radość kumpla. Jak on w ogóle mógł się z czegoś takiego cieszyć? Przecież Rogacz go zabije.

— Dobra, ja swoje wiem. Jak całuje? Odkąd się z nią zapoznałem, zawsze wyobrażałem sobie, jak miękkie muszą być te jej drobne ustka... — Popukał się w wargi z zastanowieniem.

— Jak możesz?!... — oburzył się Lupin, ale nie dokończył, bo Łapa szybko rzucił pytanie:

— Jak pachniała twoja amortencja, Luniu? — zarechotał, zamykając skrzynię.

Konwaliami.

Pergaminem i książkami.

Czekoladą...

— To nie jest teraz istotne, Łapo. Nie mogę już tego cofnąć. Co mam robić? Skrzywdziłem już wystarczająco dużo osób. Teraz muszę dodać do tego Jamesa. Jak ja mogłem ją pocałować?! — zapowietrzył się. — Przecież to nielogiczne! Pocałowałem Lily... — szepnął ze strachem. — Ja naprawdę nie miałem zamiaru. Ja... Merlinie, za co mnie tak karzesz?! — jęknął desperacjo.

Syriusz zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na przyjaciela poważnie.

— Co to znaczy pocałowałem Lily?

— A o kim ty myślałeś, że mówię przez cały czas?

Syriusz odchrząknął zmieszany.

— Dałem ci te szlugi, bo widziałem jak patrzyłeś na tamtą blondynę na sali. Ona nie pierwszy raz próbowała schrupać cię wzrokiem. Mam doświadczenie w tych sprawach, więc zauważyłem. To puchonka, która ma na ciebie oko już od dawna. Tak w ogóle, nie ma za co, ale kolejne info nie będzie już bezpłatne.

— Nie kpij. Jaka puchonka?

— Nieistotne. Wracaj lepiej do tematu. Jak mogłeś pocałować Lily Evans, miłość Rogacza od pierwszego wejrzenia? — Łapa był oburzony, lecz gdzieś w kącikach jego ust majaczył rozbawiony uśmieszek. Ten chłopak chyba nigdy nie umiał zachować powagi.

Lunatyk spojrzał na niego niemalże obłąkanym wzrokiem.

— Przez pół wieczora paliłem te twoje cholerne papierosy z amortencją! Nie wiem czemu, ale podświadomie szukałem Evans. Gdy ją znalazłem, poszliśmy na taras i zapaliliśmy razem. Czułem się tak dziwnie, jakby mi ktoś kazał to wszystko robić... Jakbym to nie był ja. I... stało się. Pocałowałem ją — szepnął, a jego głos drżał od przerażenia. Brzmiał, jakby sam w to wszystko nie mógł uwierzyć.

Sceny przemykały w jego myślach, niczym sceny z wyjątkowo niewiarygodnego filmu. Widział jej świecące, zielone oczy. Czuł ogarniający go zapach konwalii. Był tak intensywny, że nie mogła być to jedynie sprawka jakichś perfum. Znów poczuł jej zimne palce, gdy odgarnęła mu włosy z czoła, jak powiodła opuszkami po jego brzuchu.

Nie mógł uwierzyć, że to rzeczywiście miało miejsce.

Czuł się z tą świadomością podle i okropnie. Wiedział, że to była tylko i wyłącznie jego wina, bo przecież to on dał jej cholernego papierosa. Dlatego eliksir zadziałał i Lily zaczęła kleić się akurat do niego. Remus nie mógł wyobrazić sobie, jak czuła się rudowłosa. Czy była obrzydzona, skrzywdzona, wykorzystana i oszukana przez eliksir, który jej zaaplikował?

Lunatyk mógł przysiąc, że słyszał ogromną gulę, którą Syriusz przełknął w gardle. Tak, on także czuł, że jego szyja zaciskała się, jakby potężna pięść oplotła go i chciała zgnieść na proch i pył.

— No, faktycznie się porobiło... Kto by pomyślał, że pierwszy całus naszego Lunatyka będzie miał miejsce ze sławną panną Evans?

Lupin posłał mu kpiące spojrzenie. Nie miał zamiaru wyjaśniać teraz, że Lily wcale nie była jego pierwszym pocałunkiem. Nikt z huncwotów przecież nie wiedział o Dorcas Meadowes, ani o ich wspólnej historii.

— Musiałeś pozwolić mi palić te cholerne fajki? — rzucił z urazem Lupin.

Łapa uniósł ręce do góry i powiedział od razu:

— Słuchaj, to nie moja wina. Miałem dobre zamiary. — Zastanowił się chwilę. — Dręczy mnie tylko jedna rzecz... Amortencja, którą nasączane są te papierosy działa trochę inaczej, niż sam eliksir. Przede wszystkim jest słabsza, ale też...

— No wykrztuś to z siebie!

— Nie zakochujesz się w osobie, która podała ci papierosa. — Popatrzył na niego sugestywnie, pokazując siebie. Lupin prychnął tylko, bo przecież on sam otrzymał fajka od Łapy. — Po wypaleniu wzbierają w tobie uczucia do osoby, którą uznajesz za potencjalną kandydatkę do związku lub do swojej drugiej połówki, jeśli taką akurat masz — powiedział tonem znawcy, po czym zaśmiał się na konkretne wspomnienie. — My z Marlenką jaraliśmy wczoraj jak opętani i nie chcesz wiedzieć, co działo się potem. — Poruszył brwiami. — Byliśmy jak na miłosnym haju, opętani sobą nawzajem. To takie turbodoładowanie w związku. Wiesz, o co chodzi.

Lupin unosił już dłoń, bo nie miał zamiaru słuchać o miłosnych, nocnych podbojach przyjaciela. Zaczął rozumieć jednak, jak działały te papierosy. Jednak zupełnie nie mógł tego odnieść do rzeczywistości.

— Ale przecież ja... Przecież ja nie uznaję Lily za żadną potencjalną... To jakaś totalna głupota! Amortencja to amortencja i tyle. Zamroczyło nas oboje. Ona pewnie teraz siedzi i wypłakuje sobie oczy przez to, co się stało.

— Nie przesadzaj, Luniu. Po alkoholu i papierosach byłeś całkiem zabawny. Jest jeszcze szansa, że tak się upiła, że nic nie pamięta. To twoja ostatnia deska ratunku.

— Wielkie dzięki... — warknął Lunatyk. Zawahał się chwilę, mierząc Blacka nerwowym spojrzeniem. — Musisz przysiądz, że nie powiesz tego Rogaczowi — powiedział ostro, podchodząc do Syriusza o krok.

— No co ty! On jest jak mój brat, nie mogę go okłamywać!

— A ja jestem jak drugi brat i cię o to błagam. Doskonale wiesz, że nie zrobiłem nic specjalnie. Ba! Nawet nie miałem pełnej świadomości!

Lunatyk był przerażony perspektywą Pottera, który poznałby prawdę. Wiedział, że James na pewno odwróciłby się od niego. Siłą rzeczy wyleciałby z paczki huncwotów za coś, czego nie chciał zrobić, za coś, na co nie miał wpływu. Nie mógł pozwolić sobie na utratę jedynych przyjaciół w Hogwarcie. Był zdesperowany, by się tego trzymać.

— Dobra — westchnął Łapa. — Możemy uznać, że to się nie liczyło. Nie powiem mu. Nie musimy go martwić takim nic nie znaczącym "razem".

Lunatyk odetchnął głęboko, czerpiąc powietrze w płuca. Czuł niewyobrażalną ulgę. Oddalał się właśnie od przepaści, nad którą stał niepewny kolejnego kroku.

— Chodź, pomogę ci zanieść te skrzynie — zaoferował Lupin i razem opuścili murawę.


⤝°♦°⤞


W trakcie ostatniego tygodnia Lily starała się wypatrzeć Lupina we wszystkich możliwych miejscach. Musiała z nim koniecznie porozmawiać. To, co stało się na tarasie nie mogło przejść bez echa. Ona przecież była w nim zakochana. Nie żałowała ani jednej sekundy z tej imprezy i musiała w końcu wszystko wyznać Remusowi. Chciała zobaczyć jego reakcję, błysk w jego oczach, może subtelny uśmiech, gdy wszystko mu wyjaśni. Powie, co czuje. Wierzyła, że tak się stanie. Miała nadzieję i oczekiwania. Przecież on sam ją pocałował. Zrobił pierwszy krok. Dzięki temu wszystkiemu przez kilka dni po pamiętnej imprezie chodziła cała w skowronkach.

Gdzieś w tyłu głowy majaczyła jej jednak myśl o przeklętej Amortencji. Nie przerabiali jej jeszcze na lekcjach eliksirów ze Slughornem, jednak miała nadzieję, że Lupin musiał coś czuć sam z siebie. Być może eliksir jedynie pogłębił jego głęboko skrywane uczucia? Wierzyła całym sercem, że tak właśnie było.

Niestety, gdziekolwiek się pojawiała, tam akurat nie było Remusa. Na posiłkach w Wielkiej Sali nie potrafiła go złapać. Mignął jej czasem gdzieś w oddali, ale zawsze się mijali. W Pokoju Wspólnym ciężko było uświadczyć któregokolwiek z huncwotów. Najwidoczniej byli w ostatnim czasie czymś zajęci. Natomiast jeśli chodziło o lekcje... Remus przychodził na samym końcu, siadał z dala od Lily, nie obdarowawszy jej choćby jednym spojrzeniem, o uśmiechu już nie mówiąc. Potem wychodził jako pierwszy, niemalże w popłochu.

Czyżby bał się konfrontacji? Unikał jej?

Z końcem tygodnia radość stopniowo ją opuszczała, ustępując miejsca narastającej frustracji i niepokojowi. Ona nie bałaby się spojrzeć mu w oczy, powiedzieć, co siedziało jej w sercu od tak dawna. Nie wstydziłaby się złapać go za rękę - przecież było to tak małe w stosunku do tego, co zrobili na imprezie. Pocałowali się. Słowa te wciąż dzwoniły echem w głowie gryfonki. Wspomniała jego ciepły dotyk, zapachy, które ją wtedy ogarnęły, ciepło jego ciała, biel koszuli, ciężar ręki, którą zagarnął ją do siebie. Czuła i pamiętała wszystko, bo tylko to miała i trzymała się tego kurczowo.

To było jej wszystko.

Nareszcie nadszedł piątek. Jak co tydzień, powinna się spotkać z Lupinem w jej dormitorium w celu wspólnej nauki i gonienia zaległości czarodzieja. Już dawno podjęli decyzję, że lepiej zajmować pokój Lily, bo przynajmniej nie groził im najazd rozszalałych huncwotów. W obecnych okolicznościach było to idealne wyjście.

Musieli w końcu porozmawiać.

Czarownica trzy razy sprawdziła, czy aby na pewno dokładnie wysprzątała każdy kąt pokoju. Gdy już uczesała się dokładnie, zaplatając gruby warkocz, spryskała się jeszcze swoimi kwiatowymi perfumami, w których najbardziej można było wyczuć konwalię. Uśmiechnęła się do swojego odbicie w lustrze. Gdy rozłożyła już dla niepoznaki wszystkie potrzebne pergaminy i książki, usiadła na brzegu łóżka i zaczęła bawić się palcami. Czuła, że jej czoło się lekko poci, a dłonie drżą mimowolnie.

Była pewna tego, co chce powiedzieć, tego, co czuła. Mimo to, wciąż strach grał jej na nerwach. Czyżby bała się jego reakcji? Wtem rozległo się stanowcze pukanie do drzwi. Lily drgnęła szybko i wstała jak oparzona z materaca. Automatycznie przygładzić włosy i ubranie, rzucając jeszcze jedno kontrolne spojrzenie na pokój. Otworzyła drzwi z uśmiechem, a na progu stał Lupin z beznamiętną miną.

Siedzieli na dywanie w dziwnej atmosferze. Z początku zerkali niepewnie, uciekali spojrzeniem. Wkrótce Remus odchrząknął i zaproponował przejście do tematu korepetycji. Z Lily odpłynęła cała odwaga i determinacja, którą wcześniej w sobie zbierała.

Ćwiczyli zaklęcia niewerbalne, które powoli opanowywali do poziomu niemal mistrzowskiego. Lupinowi szło naprawdę świetnie i Lily przeszła przez myśl pewna teoria. Może od początku Lupin chciał się z nią uczyć, by mogli spędzić więcej czasu? By mogli się zbliżyć i jeszcze lepiej poznać? Skarciła się jednak szybko w myślach.

Od gryfońskiej wycieczki do Yorkshire minęło już sporo czasu, zaraz miały nadejść Święta Bożego Narodzenia. Przez ten cały czas, Lily wciąż główkowała nad tematem Lupina. Wcześniej była pewna, że to jakiś kolejny wybryk jej wyobraźni, czy przywidzenia, które prędzej, czy później miały rozpłynąć się w powietrzu. Nie stało się tak jednak i wciąż myślała często o Lupinie. Była w tym wszystkim beztroska i nieświadoma tego, co jednocześnie mógłby pomyśleć o tym sam zainteresowany. Nie myślała o jego przyjaciołach, o Jamesie, czy Marlenie. Świat nagle był pełen barw, niespodzianek, emocji i kolorów. Czuła się znakomicie, bo wiedziała, że prędzej czy później znów go zobaczy, znów porozmawiają, zostaną sami. Nie brała pod uwagę niczyjego zdania na temat jej ewentualnych uczuć, które już dawno wykroczyły poza bezpieczne bariery domniemanej przyjaźni.

Nieustannie obserwowała u Remusa coś, co tylko jeszcze mocniej ją przyciągało. Mogła niemal dotknąć tajemnicy i układanki, którą był. Chciała dowiedzieć się o nim wszystkiego. Pragnęła poznać jego troski, tajemnice, sekrety, myśli. Chciała by to wszystko dzielił właśnie z nią, by ona także mogła powiedzieć mu wszystko i zawsze znaleźć pocieszenie. A przede wszystkim, marzyła, by wiedzieć, co on myślał o niej.

Całe to kłębowisko emocji sprawiało, że z czasem przestała już widzieć wszystko zza różowych okularów. Spotkania stały się nieco niezręczne, gdy zostawali sami. Obserwowała uważniej wszystkie jego spojrzenia i uśmiechy, jakby starała się z nich wyczytać coś nieodgadnionego. Wiedziała przecież, była pewna, że nie miała na co liczyć. Mimo to, nosiła w sobie jakąś głupią nadzieję, kłamiąc samej sobie w twarz.

Chłonęła Lupina jak gąbka. Odkrywała powoli, że nie widziała w nim już tylko potencjalnego przyjaciela. Niesamowicie bała się tego stanu rzeczy.

I w końcu stało się to, co się stało podczas ostatniej imprezy. Zwieńczenie jej wszystkich marzeń, myśli, wyobrażeń. Ukoronowanie najśmielszych planów. Pocałował ją. Policzki zapiekły ją na samo wspomnienie tej chwili.

— Zamyśliłaś się — zauważył sucho, bo najwyraźniej Lily tkwiła w zawieszeniu dłużej, niż zwykle. — Popełniłem jakiś błąd? Chcesz mi coś powiedzieć?

Dziewczyna zwróciła na niego spłoszone spojrzenie. Siedział obok podręcznika od warzenia. Na kolanie opierał pergamin, na którym zapisywał z pamięci ingrediencje Eliksiru Żywej Śmierci. Evans spłonęła rumieńcem mimowolnie. Ta reakcja niesamowicie już ją denerwowała. Nie potrafiła tego zatrzymać za każdym razem, gdy przeszywał ją wzrokiem.

— Nie... Chociaż w sumie to tak, ale... — zamotała się, wstając z podłogi.

Brwi Lupina poszybowały do góry, słysząc zmieszanie w jej głosie.

— Myślałem, że to dobra kolejność. — Przyjrzał się w skupieniu na kartce ze składnikami eliksiru.

Lily spojrzała na niego przez ramię ze smutnym uśmiechem. Nie chodziło o eliksir.

— Remusie, musimy w końcu o tym porozmawiać.

Lily podeszła do okiennic, by wpuścić do pokoju chłodne, grudniowe powietrze. Miała nadzieję, że wiatr przegoni czerwień z jej twarzy raz na zawszę i doda potrzebnej otuchy. Nie miała nagle odwagi się odwrócić do Lupina, więc stała wpatrzona w widok z wieży Gryffindoru.

Gryfon westchnął ciężko i spuścił głowę, czego ona nie widziała.

— Miałem nadzieję, że nie pamiętasz, skoro nie wspomniałaś nic przez cały tydzień...

Nie wspomniała, bo skutecznie znikał z jej radaru dzień po dniu..

— Nie, ja wszystko doskonale pamiętam i...

Lupin nagle w dwóch krokach znalazł się obok i pociągnął ją lekko za ramię, by spojrzała mu w oczy. Na jego twarzy widać było szczere wyrzuty sumienia i skrywany ból.

— Wiem, chciałem cię serdecznie za to przeprosić... Nie miałem takich zamiarów! Merlinie, jak to brzmi — jęknął. — Wychodzę na kompletnego idiotę, ale uwierz mi, nie chciałem.

Lily stanęła jak wryta, patrząc w twarz Lupina nieodgadnionym wzrokiem. Czy ona się właśnie przesłyszała?

Lupin tymczasem kontynuował tyradę:

— Mam nadzieję, że nie płakałaś przeze mnie w poduszkę. Tego bym nie zniósł. Naprawdę jest mi bardzo przykro i jeśli mógłbym, to cofnąłbym czas i nie wziąłbym ani jednego cholernego papierosa do ust. Jeśli cię skrzywdziłem, to naprawdę przepraszam z całego serca. — Położył dłoń na klatkę piersiową. Był aż zanadto szczery.

Z każdym kolejnym słowem, które wypadło z jego ust, Lily miała wrażenie, że wsiąka w otoczenie coraz bardziej. Zapadała się w sobie. Jej pojedyncze kawałeczki istnienia odrywały się od całości, którą przed chwilą była. Strzępy jej duszy i serca wirowały w powietrzu, aż w końcu znikały w niebycie. Z Lily zaś została jedynie pusta powłoka. Tak przynajmniej czuła.

Remus Lupin stworzył właśnie żywego inferiusa.

Gryfonka, nie będąc zdolna do jakichkolwiek słów, wyznań, czy zapewnień o swojej miłości, odwróciła się szybko do okna. Mroźny wiatr owiał jej twarz, sprawiając, że łzy zostały odegrane gdzieś na bok. Nie mogła w to uwierzyć. On przepraszał za spełnienie jej marzeń? Było mu przykro, że na moment uczynił cały świat Lily wielkim kolorowym świętem emocji? Rudowłosa musiała złapać się dłonią parapetu, czując nagle, że jest jej po prostu niedobrze. Miała wrażenie, że nie umie już oddychać.

On jednak wciąż stał za jej plecami, nie wiedząc, co się z nią działo. Czuł, że powiedział wszystko szczerze i z serca. Miał nadzieję, że czarownica mu wybaczy, że wszystko wróci do normy. Chciał, by ich relacja powróciła na właściwe tory, bo przecież było dobrze tak, jak było.

— Coś się dzieje, Lily? — zapytał zaniepokojony. — Jest mi naprawdę przykro. Jeśli chcesz, to nawrzucaj mi ile wlezie. Zasługuję. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.

Rudowłosa wiedziała, że stanął jeszcze bliżej za jej plecami. Czuła ciepło od niego bijące, co niezwykłe mąciło jej w głowie.

— Wszystko w porządku. Nie ma o czym mówić... Wiem — mruknęła zdezorientowana.

Doprawdy, nie wiedziała, jak miała się zachować w takiej sytuacji. On wszystkiego żałował. Ona chciała, by jego słowa okazały się niewinnym, huncwockim żartem. Nie mogła mu przecież teraz wyznać wszystkich uczuć. Wyszłaby na kompletną idiotkę.

— Po prostu miałam taki moment, że chciałam ci coś powiedzieć, ale tego nie zrobiłam.

— Kiedy to było? — Zmarszczył czoło.

Wtedy, gdy leżałam w twoim łóżku, w twoim domu. Tej nocy, gdy wszystko stało się jaśniejsze, niż przedtem.

Wtedy, gdy wpatrywałeś się we mnie hipnotyzującym, bezwstydnym wzrokiem przy barze.

Wtedy, gdy pocałowałeś mnie przy dźwiękach jednej z moich ulubionych piosenek.

— Jakiś czas temu — rzuciła bez emocji, chociaż czuła narastającą gulę w gardle. Poczuła, że zbliżył się o krok, niemalże dotykając jej ramienia. W ogóle nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Zakręciło jej się w głowie, gdy poczuła znajomy zapach cedru i cytrusów.

Na lśniący miecz Godryka Gryffindora!

— Czemu nie powiedziałaś? — zapytał delikatnie, obserwując jej plecy z góry.

Zimny podmuch wiatru owiał ich znienacka, a Lily zadrżała, nie tylko z powodu chłodu. Musiała naprędce wymyślić jakąś wymówkę. Nie mogła już go tak po prostu zbyć. Gdy zaczęło się z Remusem jakiś poważny temat, on był zdeterminowany, by faktycznie porozmawiać. Nie zadowalały go pół słówka, czy wymijające odpowiedzi. Szczególnie, gdy widział, że coś było nie tak. Lily musiała dobrze rozegrać to wszystko, by wyjść z twarzą.

— Bo... przyszła mi do głowy pewna myśl i to ona zadecydowała za mnie — powiedziała po chwili. Zdecydowała się, że nie będzie do końca kłamać. Chciała powiedzieć coś, o czym rozmyślała jakiś czas temu. Wówczas spędzało jej to sen z powiek. — Z perspektywy czasu, nie wiem, czy wyszło to na dobre, czy na złe. Zależy, jak na to spojrzeć. Teraz to już sam pewnie nie wiesz, o czym bredzę — uśmiechnęła się krzywo do siebie.

Sytuacja była beznadziejna.

Bredziła ogólknikowo o tym wszystkim, co tkwiło od dawna w jej głowie i sercu. Mówiła o czymś, nie zdradzając tego wprost. W Yorkshire chciała mu powiedzieć po raz pierwszy, zwierzyć się. Lecz nie była wówczas pewna swoich uczuć, ani tego, co myślał Lupin. Wciąż nie miała żadnej gwarancji, jak mógł się zachować, słysząc te rewelacje. Jednak po tym, co zaszło na imprezie mogła mieć zalążki pewności.

Jednak wszystko zaraz szlag trafił.

Remus zmarszczył czoło w zastanowieniu. Widział, że jeszcze przed pamiętną imprezą, Lily zaczynała dziwnie się zachowywać, gdy byli sami. Często wpadała w stany zamyślenia, czy przypatrywała się mu specyficznie. Nie mógł jednak tego wszystkiego rozgryźć. Dlaczego dawniej rozmawiali zupełnie na luzie, a od niedawna panowało dziwne napięcie?

— Albo może wiem coraz bardziej — odparł, drapiąc się po brodzie, na której ostatnio pojawił się lekki zarost.

Może problem tkwił w tym, że Lily już się nim znudziła? Może spotykała się z tylko z zobowiązania i wszystko to, co sobą pokazywała było jedynie ułudą, kamuflażem, by ukryć prawdziwe uczucia? Czyżby naprawdę miała już go dość? Nie byłby wcale zdziwiony. Po całej nieszczęsnej akcji z pocałunkiem, spodziewał się nawet, że nie otworzy mu drzwi do dormitorium.

— Jeśli chodzi o mnie, to naprawdę wątpię żebyś musiała się obawiać o moją reakcję. Nie wiem, czego miałaby dotyczyć twoja wypowiedź, ale uwierz mi, chyba nic mnie już na tym świecie nie zaskoczy — powiedział z nikłym rozbawieniem. — Ale naprawdę nie namawiam żebyś mówiła, to twoja decyzja. Jeśli to dla ciebie coś ważnego, to zrób jak zechcesz.

Lily przełknęła ślinę i odwróciła się powoli do Remusa. Dawał jej wybór, czym niczego nie ułatwiał. Pomyślała wtedy, że wolałaby, gdyby na nią po prostu nakrzyczał, wymusił wyznanie prawdziwych uczuć. Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze...

W pokoju przygasły już świece więc panował tajemniczy półmrok, przez co powietrze zdawało się być naelektryzowane jeszcze bardziej. Oboje obserwowali się w milczeniu. Czy miała mu powiedzieć? Właśnie w tej chwili, tak po prostu? Miała się zdradzić mimo, iż on żałował ich najważniejszej, wspólnej chwili?

Czując gorąco na całym ciele, wciąż się wahała się, czy wyznać mu wszystkie myśli i emocje, które trzymała w sobie od kilku tygodni. To oznaczałoby, że przełamie wszystkie lody, rzuci się w nicość przepaści, nad którą stała.

Jednak, czy on był gotowy ją złapać?

Zastanawiając się nad tym wszystkim, w końcu przyznała zrezygnowana:

— Chciałabym, ale chyba jeszcze nie jestem gotowa. — Mimowolnie oderwała wzrok od jego pytającego spojrzenia.

Ty nie jesteś gotowy, Remusie...

Lupin westchnął ciężko.

— Trochę mi smutno, ale jakoś to przeżyję — zapewnił, i zaśmiał się, chcąc rozładować napięcie. Nie miał zamiaru jej zrażać, czy się z nią kłócić. Był cierpliwy i takiej samej cierpliwości oczekiwał od innych względem siebie. Cieszył się, że nie była na niego zła za sytuację na tarasie. Czuł ulgę, bo nie ucierpiała na tym tak, jak myślał. W końcu kto by chciał w ogóle stanąć obok tak obrzydliwego wilkołaka, jak on?

— Mi za każdym razem jest smutno, kiedy ty czegoś nie mówisz. Raz na jakiś czas, ty też możesz się czasem zasmucić — szepnęła lżejszym tonem.

— Kiedy niby ja nic nie mówiłem? Przecież non stop rozmawiamy — zaoponował z udawanym wyrzutem.

Lily zamyśliła się chwilę. Miała wrażenie, że musi jednak coś z siebie wyrzucić, Może nie miała być to cała, szczera prawda. Mimo to, potrzebowała podzielić się z Remusem swoimi wątpliwościami na temat, który spędzał jej sen z powiek równie często, co sprawa jej głębokich uczuć do Lupina. Czując wpatrzony w nią miodowy wzrok, powiedziała niewyraźnie:

— Jedyne, co mogę ci zdradzić to, że nawiedziła mnie pewna myśl, która wówczas sprawiła, że nie powiedziałam ci tego, co chciałam. Ale nie wiem, czy to dobry pomysł, by się z tym zdradzać. Nie chcę żeby zrobiło ci się przykro — wyznała, znów odwracając się twarzą do okna.

To, że jej było diabelnie przykro, to zupełnie inny temat...

Zimny podmuch wiatru złagodził gorąco na jej twarzy, dzięki czemu westchnęła ciężko i przymknęła powieki. W duchu błagała, by Remus już odszedł, zniknął za drzwiami tak, by znów odzyskała umiejętność logicznego myślenia i swobodnego oddychania. Z drugiej zaś strony zrobiłaby wszystko, by było łatwo i prosto, by został przy niej tak szczerze. Sam z siebie.

Tak jak wtedy...

Tak jak na tarasie pod lśniącymi gwiazdami i garbatym księżycem.

— Skoro już teraz to powiedziałaś, to musisz dokończyć — zauważył pewnie i stanął zaraz obok ramienia Lily.

Razem patrzyli na tonące w mroku wieczoru górskie szczyty otaczające Hogwart. Gryfonka westchnęła z bólem, bo faktycznie, wkopała się na amen i musiała rozwinąć ten temat na swoje własne życzenie.

— Naprawdę nie chcę, byś przez to źle się poczuł.

— Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni — zapewnił, spoglądając na nią z góry.

Lily zaczerpnęła oddech i powiedziała na jednym wdechu:

— To była taka myśl, a raczej głos w głowie, który mówił, że powinnam się wziąć w garść. Krzyczał coś w rodzaju: dlaczego przejmujesz się jego problemami? Co cię to wszystko obchodzi? Czemu masz tak bardzo mu zaufać i cokolwiek powiedzieć o sobie, skoro on nawet nie potrafi nazwać cię swoją przyjaciółką... Potem dodał też coś o tym, że jestem dziecinnie naiwna bo... — Zadarła głowę do góry by spojrzeć w jego oczy niepewnie. Szybko jednak odwróciła głowę, szepcząc: — moja przyjaźń i zaufanie są tylko jednostronne.

Usłyszała, jak Remus wciągnął powietrze do płuc, a jego mięśnie się spięły. Przez to wyglądał na jeszcze wyższego, niż był rzeczywiście. Lily kątem oka dostrzegła, że szczękę miał już wyostrzoną, a usta ściśnięte w kreskę. Potrzebował chwili, by zebrać myśli. Ona w tym czasie starała się za wszelką cenę nie patrzeć na jego twarz. Bała się, że zaraz niekontrolowane łzy popłyną jej z oczu.

Emocji było już zbyt wiele.

W końcu Remus odezwał się napiętym głosem:

— Ja bardzo bym chciał, Lily, ale naprawdę nie potrafię... Nie teraz... — szepnął.

Gryfonka poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją pięścią w brzuch. Nie mogła uwierzyć, że po tym wszystkim, co przeszli; po kłótniach i godzeniu się, po wielogodzinnych rozmowach i zrozumieniu się nawzajem, po tym cholernym pocałunku, on wciąż nie umiał dać od siebie czegoś więcej.

Być może nie chciał? Być może to wszystko było tylko huncwocką grą? Ale on przecież taki nie był!

— Więc, to przez tę myśl nie powiedziałaś tego, co chciałaś mi wówczas powiedzieć — stwierdził bardziej do siebie w zamyśleniu.

Lily tkwiła ze zmarszczonym czołem, wpatrzona w horyzont. Wszystkie myśli niemal boleśnie obijały się o wnętrze jej głowy. Chciała stamtąd uciec, by nie być już tak blisko Remusa. Teraz każde spojrzenie na niego sprawiało, że coś kłuło ją w środku. Każdy jego miodowy wzrok wypalał teraz dziury w jej wątłym istnieniu. Czuła upokorzenie i wstyd, bo coś mu wyjawiła. Dała kawałek siebie, swojej sympatii i zaufanie, dała nawet coś więcej, choć on o tym nie wiedział. Czuła się bezsilna wobec Lupina. Który żałował i nie mógł jej nawet zaufać.

— Dlaczego nie potrafisz? — szepnęła trochę zbyt ostro, zmuszając się, by jednak spojrzeć mu w oczy.

Uniosła głowę i ich spojrzenia się spotkały, a napięcie wzrosło kilkakrotnie. Czuła, że skóra jej płonie, a krew w żyłach zmieniała się w płynną lawę. Gdyby nie rześki wiatr, który ich owiewał, pomyślałaby, że zaraz spali się na popiół niczym feniks.

Lupin obserwował jej czerwone policzki i oczy, w których kryło się coś nieodgadnionego. Nie był tak głupi, na jakiego wyglądał jeśli chodziło o emocje i uczucia. Zorientował się, że Lily zależało. Nie wiedział tylko, czy na nim, na jakiejkolwiek relacji, czy jeszcze na czymś innym. W jej oczach dostrzegł jakąś odmianę desperacji, co zdziwiło go i trochę zaniepokoiło. Z pewnością dało mu do myślenia.

Po chwili ciszy powiedział słabym głosem:

— Bez zaufania nie ma przyjaźni, a ja wciąż nie potrafię ufać...

— A nie możesz chociaż spróbować? — Spojrzała na niego z nadzieją.

— Jak mogę przeskoczyć furtkę z połamanymi kolanami?

Lily od razu zrozumiała aluzję.

— Zawsze możesz otworzyć furtkę i przejść przez nią. Będziesz kuśtykał, ale to zawsze coś. Poza tym, może po drugiej stronie będzie ktoś, kto da ci oparcie?

— Mam nadzieje, że kiedyś przejdę. Na razie jednak nawet nie potrafię jej otworzyć. Jestem na etapie poszukiwania klamki.

Rudowłosa zastanowiła się dłuższą chwilę. Mimo wszystko, nie chciała przegrać tej dziwacznej wymiany zdań.

— Przestań szukać! — zawołała z dziwną beztroską. — Po prostu ją popchnij, bo co, jeżeli jest otwarta? Jednak, jeśli nie spróbujesz, to się nie przekonasz i będziesz tak tkwić. Poza tym, może też być tak, że kiedyś coś cię przez to ominie i będziesz żałować.

Lupin nic już nie odpowiedział na jej słowa. Zapatrzył się na niebo, gdzie górował prawie pełny księżyc. Niedługo miała znów nadejść najgorsza noc w miesiącu. To właśnie ona, była sprawczynią wszystkich wątpliwości i problemów Lupina. Głupi księżyc, a tak skomplikował życie nie tylko jego, ale wszystkich dookoła.


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞

Kolejna część pojawi się w weekend. :) Miłego czwartku dla Wszystkich!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro