34. Nie Ma Już Nic

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Moi drodzy, sesja już za mną, więc wracamy do publikowania nowych rozdziałów, powoli zbliżając się do epilogu pierwszej części! Ten rozdział to kolejny rollercoster emocji. Przyznam szczerze, że ta część ma ok. 10 stron wordowskich, więc wydaje mi się, że jest to jeden z najdłuższych rozdziałów, jakie tutaj zawitały! Myślałam, by go podzielić, ale jednak nie było sensu, więc łapcie dłuższa formę! 

Ten rozdział chciałabym dedykować nowej czytelniczce. Bardzo miło mi Cię powitać - -JuliAnna- Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej! :)

⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞


Remus skradał się jednym z korytarzy Hogwartu, chcąc pozostać niezauważonym. Na szczęście w szkole była dopiero niewielka garstka osób. Większość uczniów miała przyjechać Ekspresem Londyn-Hogwart dopiero za kilka godzin. Gryfon szybko dotarł na siódme piętro i stanął naprzeciwko gobelinu z Barnabaszem Bzikiem Tańczącym z Trollami. Wytężył umysł i wyobraził sobie ciszę oraz spokój. Gdy otworzył oczy, ujrzał potężne dwuskrzydłowe drzwi, wyłaniające się z kamiennej ściany. Bez wahania je pchnął i zaraz potem zamknął za sobą z cichym trzaskiem.

Pokój Życzeń był dla niego jedynym wyjściem, by ukryć się przed światem. Tam przez chwilę mógł poczuć się odrobinę swobodniej. Nie wiedział, co miał dalej robić, jak się zachowywać przy innych uczniach, czy nauczycielach - którzy przecież w większej mierze nie mieli pojęcia o jego drugiej naturze wilkołaka. Miał nadzieję, że huncwoci w jakimś stopniu zrozumieją ten stan i zaakceptują go takim, jaki był, jednak co z pozostałymi?

Rzucił okiem na pomieszczenie. Wszystko było bardzo przytulne; kanapy i fotele miękkie, a regały wypełnione zostały książkami. Jasne światło dawało poczucie bezpieczeństwa i komfortu, a w tle grała przyjemna muzyka ze staromodnego gramofonu. Wtem jednak dostrzegł lustro stojące na niedużej komodzie pod ścianą. Zadziałało to niczym płachta na byka.

Wiedziony niezrozumiałym impulsem podszedł bliżej i spojrzał na swoją twarz. Dwie wielkie szramy, które brudnymi pazurami pozostawił Greyback już nigdy nie znikną. Miały mu zawsze przypominać o wszystkim, co było złe w jego życiu. Został na dobre naznaczony swoim przekleństwem, również na co dzień, na własnej twarzy. Podniósł dłoń do policzka i powiódł palcem po mięsistej, prawie białej już bliźnie. Wzdrygnął się, spostrzegając, że w tym miejscu nie czuł dotyku. Wykrzywił twarz w bezradnym grymasie.

W chwilach, gdy był sam, czasem pozwalał sobie uronić kilka łez smutku, czy wściekłości. Teraz też poczuł, że coś się zbierało pod jego powiekami. Nękała go świadomość, że zaraz już wszyscy się dowiedzą o tej przeklętej likantropii. Wcześniej, jedyną rzeczą, o którą dbał było to, by zostawić twarz nietkniętą żadnymi oznakami bycia bestią. Dążył do tego i nawet w postaci wilkołaka był w stanie zachować twarz, która nigdy nie pokryła się widoczną, głębszą blizną. Teraz całe jego starania poszły na marne. Każdy już wkrótce zobaczy go w zupełnie innym świetle. Bał się zmian, bał się strachu, który ujrzy na twarzach ludzi.

Przełknął ślinę w zdenerwowaniu. Nienawidził siebie, tego, kim był. Nienawidził świata, w którym musiał funkcjonować. Nie miał odwagi, by strzelić sobie w głowę jakąś klątwą, musiał więc żyć dalej, pogrążając się w bólu. Na końcu nienawidził Greybacka, który był bezpośrednim sprawcą wszystkich jego cierpień.

W jednej chwili uniósł pięść i trzasnął z całej siły w taflę lustra. Szkło rozprysło się na wszystkie strony, pozostawiając tylko pustą ramę. Remus wrzasnął wściekle i złamał także stelaż, po czym odrzucił go od siebie jak niepotrzebnego śmiecia. Po wysokiej sali poniosło się upiorne echo tłuczonego szkła. Tak szybko, jak się pojawiło, równie gwałtownie zniknęło. W odróżnieniu do paskudnego samopoczucia Lunatyka.

Gdy jego złość minimalnie osłabła, opadł na skórzaną kanapę i przymknął oczy, uciskając w tym samym czasie nasadę nosa. Ile by dał, by w tej chwili nic nie czuć, odciąć się, zapomnieć, przestać istnieć...

Nagle przypomniały mu się słowa Lily sprzed wielu miesięcy.

— Jeśli znajdziesz kiedyś sposób, żeby wyłączyć wszystkie emocje, odczucia, wszystkie lęki, gonitwy myśli, i tak dalej... Tak, by jakoś wszystko przestało mnie obchodzić, to daj znać.

Pomyślał także o swojej ówczesnej odpowiedzi.

— Tak się nie da. Bez tych wszystkich rzeczy życie nie miałoby sensu i naturalnego piękna. Wiem, że to często daję masę bólu, ale tylko to też przynosi szczęście. Nie da się wyłączyć emocji. Inaczej po człowieku zostaje tylko inferius, bezkształtna skorupa. Poza tym, nie lepiej po prostu dążyć do tego, żeby emocje i uczucia były dobre? Mimo, że czasami jest ciężko?

Lupin prychnął ozięble do siebie samego. Nie umiał już nawet w jakikolwiek sposób odnieść się do swoich własnych słów. Teraz wydawały mu się całkowicie pozbawione sensu i wartości.

Też mi doradca! Gada, a potem nie umie nawet się zastosować do własnych rad.

To prawda, nie widział już żadnego przesłania w tych słowach. Jak miał odsunąć na bok cały ból, nienawiść do siebie oraz dążyć do tego, by uczucia i emocje były dobre? Brzmiało to co najmniej śmiesznie. Nie mógł zrobić czegoś, czego praktycznie nigdy nie widział. Nikt mu nie przedstawił życia, wciąż mijali się jak ślepcy. Czy zatem mógł cokolwiek o nim wiedzieć, skoro byli nieznajomymi?

Pomyślał o matce i o jej słowach pełnych miłości. Hope była jego rodzicielką, więc przecież musiała go kochać. Nie miała wyjścia. Wierzył w te słowa z całą mocą. Czy jeśli miałaby wybór, to czy mimo wszystko wciąż by go wybrała na swojego syna? Przecież był nikim.

Wiedziony tymi irracjonalnymi dywagacjami, przywołał pergamin i pióro, po czym napisał ze ściskiem w gardle:


Droga Lily.

Wiem, że nasze relacje nie są teraz najlepsze, przez co nigdy oficjalnie nie zakończyliśmy naszych cotygodniowych korepetycji. Teraz chciałbym to potwierdzić. Nie potrzebuję już Twojej pomocy w żadnej sprawie. Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas. Wątpię jednak, czy cokolwiek to dało. Tak, jak mówiłem kiedyś, zmarnowałaś tylko energię na tak beznadziejny przypadek, jakim jestem.


Zacisnął pióro mocniej, a jego szczęka się zaostrzyła. Oderwał miodowe tęczówki od papieru i spojrzał na ścianę, przymykając oczy. W kolejnej chwili, usunął różdżką ostatnie zdanie z pergaminu. Nie musiał pokazywać jej swoich żalów, choć czuł się właśnie tak jak napisał. Nie myśląc dłużej, pozostawił na końcu wyrazy szacunku i swoje inicjały. Rzucił odpowiednie zaklęcie i list wsunął się do koperty, po czym zniknął z cichym pyknięciem. Miał za zadanie aportować się w dormitorium rudowłosej.

Remus czuł, że dziewczyna się na niego obrazi jeszcze mocniej. Tego oczekiwał, Chciał, by go w końcu znienawidziła, bo tak powinno być od samego początku. Nie zasługiwał ani na nią, ani na żadnego przychylnie nastawionego człowieka.

W swojej głowie był przecież nikim.


⤝°♦°⤞


— Jak minęły ci święta, Marleno? — zapytała Lily, gdy wchodziły już po zaczarowanych schodach w Hogwarcie.

— Święta jak święta... — Brunetka machnęła ręką. — Poczekaj, aż posłuchasz, co się działo w Sylwestra!

Lily zaśmiała się na entuzjazm w tonie przyjaciółki.

— Chyba nie zgadnę.

— Oh, na pewno nie! — Ścisnęła jej ramię, przez które miała przełożoną dłoń. — Syriusz przyleciał do mnie na miotle i cały wieczór przetańczyliśmy pod baldachimem, który przygotował sam nad jeziorem niedaleko mojego domu! Dasz wiarę, że zrobił to bez żadnych czarów sam z siebie? Było tak romantycznie! Później patrzyliśmy razem na fajerwerki.

Lily uniosła brwi zdumiona, słysząc takie opowieści o Blacku. Nigdy by nie pomyślała, że posiadał duszę romantyka.

— Lily... — szepnęła Marlena, ściszając głos. — Muszę komuś to powiedzieć. Merlinie, jak on całuje... Nigdy nie wyobrażałam sobie tego nawet w najśmielszych snach — rozmarzyła się.

— Cóż się dziwić. Miał chłopak praktykę — cisnęła Lily ze śmiechem.

McKinnon sprzedała jej kuksańca w bok.

— Jak możesz?! — zaśmiała się głośno. — Ale, masz rację... Taka prawda. Myślisz, że on też tak się we mnie zakochał, jak ja w nim?

Rudowłosa pomyślała nad odpowiedzią i odrzekła:

— Wiesz, co Marleno? Myślę, że dla nikogo innego nie przygotowałby całej altanki w Sylwestra i to jeszcze bez czarów.

— Prawda?! — Radosne ogniki nie opuszczały jej oczu, gdy obie wypowiedziały hasło i weszły do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

—A ty, Lily? Kiedy przedstawisz swojego wybranka? — Marlena uniosła wyżej brew.

— Jak go znajdę, to będzie kogo przedstawiać — zaśmiała się rudowłosa, zbywając jej pytanie.

— Oh, przestań. Doskonale wiem, że o kimś myślisz po nocach. Od dawna bujasz w obłokach. Zakochałaś się!

Lily od razu spłonęła rumieńcem, co niewerbalnie potwierdziło tylko słowa Marleny. Brunetka już chciała coś powiedzieć z wielkim podekscytowaniem, gdy zza ich pleców wyskoczył niespodziewanie James Potter.

— Kto się zakochał? — zaświergotał ciekawsko, wciskając się między obie dziewczyny. — Mam nadzieję, że we mnie. — Uniósł sugestywnie brew.

— Nikt — rzuciła szybko Lily, chcąc odejść do swojego dormitorium.

— Wiesz, Evans, już nie musisz tego ukrywać, wiem, że szalejesz za takim jednym huncwotem — James wyszczerzył zęby charakterystycznie i zmierzwił sobie włosy. Niewątpliwie sugerował siebie.

Lily spojrzała na niego z szokiem, bo zupełnie inaczej zrozumiała sens jego słów. Rumieńce na jej twarzy tylko powiększyły się, sięgając nawet szyi.

— O widzicie wszyscy! To prawda! — wrzeszczał Potter uradowany, jakby wygrał los na loterii.

— Lily, w porządku? — zapytała nagle Marlena, widząc przerażenie na twarzy przyjaciółki.

— Muszę iść — powiedziała tylko spłoszona i wybiegła z salonu, by szybko zamknąć się w swojej sypialni i ochłonąć.

Cholerny Remus Lupin!


⤝°♦°⤞


Lily, ciągle była zła na siebie i na wszystko dookoła. Zaczęła gwałtownie rozpakowywać ubrania ze swojej walizki. Zamaszystymi ruchami wrzucała je potem do szafki, przez co wszystko było już pogniecione. Miała to w nosie.

Dlaczego jej głupi móżdżek nie mógł przestać myśleć o tym głupim chłopaku? Wciąż sobie to wyrzucała z wielką wściekłością. Jednego dnia była pełna furii w stosunku do Lupina, innego dnia podczas Świąt przepłakała godzinę, bo w mugolskim radiu leciała ta cholerna piosenka z "To Wspaniałe Życie". Nie wiedziała już, jak miała funkcjonować, o czym myśleć.

Marlena miała rację, Lily się zakochała, ale nikt nie wiedział, że było to najgorsze, co do tej pory w swoim życiu czuła. Zawsze wyobrażała sobie, że zakochanie jest czymś pięknym, cennym, błogim. Czymś, co daje radość i szczęście. Ona jednak non stop zanurzała się w morzu łez, otchłani smutku i najczarniejszej depresji, jaką mogłaby sobie wyobrazić.

I jeszcze ta głupia książka...

Przez wyjątkowo długą przerwę świąteczną, Lily przeczytała jednym tchem całą powieść o losach Jane Eyre i pana Rochestera. Była głęboko poruszona tą historią. Jednak, co ważniejsze, odkryła w losach bohaterów samą siebie. Była to opowieść o nieszczęśliwej miłości, o pragnieniu bliskości drugiego człowieka, o samotności wynikającej z odtrącenia przez bliskie osoby. Wiele wątków Lily mogła przełożyć na swoje życie i odkryła, że czasami czuła dokładnie to samo, co postacie tam opisane.

Gdy wrzuciła kolejną parę spodni do szafki, zobaczyła, że na jej pościeli leżała biała koperta. Dziewczyna zmarszczyła czoło w konsternacji. Nie pamiętała, by dostała jakiś list przed wyjazdem, a już na pewno nie po powrocie. Zgrabnymi rękoma chwyciła przesyłkę i szybko ją otworzyła.


Droga Lily.

Wiem, że nasze relacje nie są najlepsze, przez co nigdy oficjalnie nie zakończyliśmy naszych cotygodniowych korepetycji. Teraz chciałbym to potwierdzić. Nie potrzebuję już twojej pomocy w żadnej sprawie. Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas. Wątpię jednak, czy cokolwiek to dało.

Z poważaniem,

R.L.


— Ugh! — wrzasnęła, mląc list w palcach. — ZASRANY. CHAMSKI. OKROPNY. REMUS. CHOLERNY. GBUR. LUPIN!

W tej samej chwili do jej pokoju wpadła niespodziewanie inna gryfonka, jak zwykle wyjątkowo ciekawska Mary Mcdonald. Już miała od wejścia coś powiedzieć, jednak jej twarz znacznie się zmieniła.

— Remus Lupin? — Uniosła brew blondynka. — Wy w ogóle rozmawialiście ze sobą kiedykolwiek? — zdziwiła się, stając w progu.

Lily uspokoiła się trochę i odetchnęła.

— Witaj, Mary. O co chodzi? — westchnęła, przeczesując włosy. Sądziła, że dziewczyna przyszła w jakiejś sprawie do niej, jako do prefekta domu. — Coś się stało?

— Mam ci tylko przekazać, że Snape stoi przed wejściem. Powiedział, że musi z tobą porozmawiać. Podobno chce tam spać, jeśli nie wyjdziesz.

Jeszcze jego brakowało!

W tej chwili w progu sypialni pojawiła się również Marlena, śmiejąc się do rozpuku.

— Snape?! On totalnie stracił już chyba głowę! — śmiała się, mijając skonsternowaną Mcdonald.

— Oh, z pewnością zaraz straci — warknęła Evans, wrzucając agresywnie ostatnie ubrania do szafy.

Marlena rzuciła się na łóżko Lily, nie mogąc pojąć, dlaczego ten ślizgon nie dał sobie jeszcze spokoju. Rudowłosa zmierzyła ją niedowierzającym spojrzeniem.

— Dzięki, Mary — rzuciła w kierunku blondwłosej gryfonki, po czym ta szybko zniknęła, zamykając za sobą drzwi z cichym trzaskiem.

Minęło trochę czasu, odkąd Lily rozmawiała z Severusem. Chłopak przy każdej możliwej okazji próbował do niej zagadać, wciąż przepraszał i miała już tego dość. Jakiś czas temu jednak zdecydowanie przycichł i wycofał się ze swoich prób błagania o wybaczenie. Co mu przyszło do głowy, by znów spróbować?

— No, dalej. Idź rozmawiać ze swoim ślizgonem, najlepszym przyjacielem wszech czasów! — zawołała Marlena prześmiewczo.

Lily przewróciła oczami i rzuciła w brunetkę poduszką. Mimo wszystko, całkowicie zrozumiała ironię w jej głosie.

— Do niedawna on zawsze chciał ze mną rozmawiać, gdziekolwiek się nie pojawiłam. Potem się poddał i tak miało już zostać. Nigdzie nie mam zamiaru wychodzić! Poza tym, widzisz jak wyglądam?

Marlena otaksowała Lily wzrokiem.

— Jak? Masz bardzo ładny, różowy szlafrok — zaśmiała się. — Choć faktycznie, róż i rudy nie współgrają zbyt dobrze.

— Wiem, też wolę ten zielony — rzuciła bez pomyślunku.

Marlena poruszała brwiami sugestywnie, mówiąc:

— To taki ślizgoński kolor.

Evans posłała jej w zamian kpiące spojrzenie i dodała:

— Niech Snape spada. Nie mam dziś nastroju słuchać jego jęczenia. To i tak niczego nie zmieni.

Obie zamilkły na moment. Marlena zamyśliła się na poważnie, po czym powiedziała już spokojnie:

— Lily może jednak warto? Przecież tak się przyjaźniliście... Czasami nawet mi jest go trochę szkoda.

Wzrok rudowłosej złagodniał nieco. Co jeśli ona miała rację? Czy była zbyt ostra? Może i tak, ale z drugiej strony wiedziała, była przekonana, że dla Severusa to była tylko gra. Coś mu zabrano, a on pragnął to z powrotem, chciał postawić na swoim. Zawsze zdobywał to, co chciał. Z nią jednak miało być inaczej. Lily była żywa osobą, a nie przedmiotem, który można było mieć w swojej kolekcji.

Poza tym, Evans nie zmieniła zdania odkąd wyjawiła swoje myśli Lupinowi. Nie miała zamiaru wybaczyć dawnemu przyjacielowi, dopóki się nie zmieni. Nie ma u niej szans na odkupienie, jeśli nie wyciągnie lekcji, nie wykaże się dobrą wolą wobec tych, których bezpodstawnie nienawidził. Dlaczego mugolaki były w jego oczach gorsze? Dlaczego tak lubował się w czarnej magii, która krzywdzi ludzi? Skąd brała się jego fascynacja śmierciożercami i w końcu, dlaczego kumplował się z najgorszym sortem Slytherinu? Przecież w oczach Lily zawsze był inteligentnym, trochę nieśmiałym, ale dobrym chłopakiem. Co się zmieniło przez te wszystkie lata? Te pytania nie dawały jej spokoju, gdy tylko przywoływała przed oczy obraz Severusa Snape'a.

Nagle Marlena dodała jeszcze:

— Poza tym... On na serio powiedział, że będzie tam spał, jeśli do niego nie wyjdziesz. Sama słyszałam!

— Dobra, mam tego dość. Nie będzie mi tu jakiś ślizgon robił teatrzyku przed wejściem do dormitorium. Zaraz wracam — rzuciła zirytowana i wyszła, zamiatając wściekle nogami.


⤝°♦°⤞


— Myślałam, że już sobie odpuściłeś. Przez cały grudzień miałam spokój — warknęła rudowłosa, wychodząc na korytarz jedynie w piżamie i różowym szlafroku.

Severus spojrzał na nią onieśmielony i zawstydzony. Jednak po chwili na jego twarzy pojawiła się dziwna pewność i determinacja.

— Muszę z tobą porozmawiać — powiedział poważnie, starając się zachować kontakt wzrokowy. Lily jednak tak przeszywała go wściekłym spojrzeniem, że po chwili spuścił czarne oczy.

— Oh, ja tak samo! — zawołała. — Powiedz mi jedno. Jak mogłeś pozowlić Mulciberowi torturować moją przyjaciółkę?! — wrzasnęła, wyrzucając ręce w powietrze. — Dobrze wiesz, że ćwiczy na prawo i lewo klątwę Imperiusa. To zaklęcie niewybaczalne, Severusie! A on nie poniósł najmniejszych konsekwencji!

Twarz Severusa zbladła jak kartka papieru.

— Jak to, torturować?! — syknął niespodziewanie.

— Normalnie. Tak, jak to wy śmierciożercy robicie — odrzekła jadowicie, wskazując na niego palcem. Nie mogła się powstrzymać. Musiała pozbyć się swoich wszystkich emocji.

— O niczym nie mam pojęcia, przysięgam! — Uniósł dłoń. — Rok temu, z tą Mcdonald to był naprawdę kawał. Przyznaję, nie śmieszny i żałuję, że brałem w tym udział.

— Och, daruj sobie...

Zamilkli oboje, wpatrując się w ściany na przeciwko.

— Już skończyłeś przedstawienie? Mogę wracać? — prychnęła zniecierpliwiona. Była świadoma, że wyglądała jak najgorsza zołza, zachowując się w ten sposób. Mimo to, sądziła, że wywrze to jakiś efekt, że może do Severusa coś w końcu dotrze.

— Nie, ja przyszedłem tutaj, bo... Muszę ci powiedzieć... — dukał niepewnie. — *Tak mi przykro.

Lily przewróciła oczami. Słyszała to po raz tysięczny od pół roku.

— Nie interesuje mnie to.

— Przepraszam! — jęknął ślizgon już bardziej zrozpaczonym głosem.

Korytarz był pusty ze względu na późną porę, więc echo słów chłopaka odbijało się dramatycznie od ścian zamku.

— Oszczędź sobie płuc — odparła beznamiętnie, zakładając dłonie na pierś. — Wyszłam tylko dlatego, że Mary mi powiedziała, że zamierzasz tu spać, dopóki nie wyjdę.

— Tak było. Tak bym zrobił. Nie chciałem nazwać cię szlamą, to mi się po prostu...

— Wyrwało, tak? — Ruda uniosła ironicznie brwi.

Miała już po dziurki w nosie tej samej gadki ze strony Severusa. On w ogóle nie rozumiał, że nie chodziło już nawet o te głupie przezwisko, ani o to, co stało się pod koniec ubiegłego roku.

— Już za późno. Tłumaczyłam się za ciebie przez kilka lat. Wszyscy się dziwią, że w ogóle z tobą rozmawiam. Ty i ci twoi przyjaciele śmierciożercy... no i co, nawet nie możesz zaprzeczyć! — nie dawała mu dojść do słowa, choć już otwierał usta, by zaoponować. — Nie możesz zaprzeczyć, że wy wszyscy chcecie nimi zostać! Nie możesz się doczekać chwili, gdy staniesz się sługą Sam–Wiesz–Kogo, prawda? — wyrzuciła z siebie, nie kryjąc jadu, smutku, wściekłości i oburzenia na raz.

Wszystko, co działo się ostatnio w jej życiu, siłą rzeczy znalazło ujście w nienawistnych słowach, które wyrzuciła na Snape'a. Niestety ślizgon stał się katalizatorem jej emocji, które gromadziła w sobie od dawna. Może i oberwało mu się trochę zbyt mocno, jednak Lily faktycznie czuła wszystko to, co mu wykrzyczała. Nie dostrzegała jego skruchy i żalu, tkwiła twardo w swoich racjach i przekonaniach. Miała nadzieję, że się zmieni, że zrozumie, o co tak naprawdę chodziło. Jednak dlaczego nie powiedziała mu tego prosto w twarz? Dlaczego nie rozłożyła sprawy na czynniki pierwsze tak, by żadne z nich nie tkwiło w piętrzących się nieporozumieniach?

Severus pozostał głuchy na drugie dno jej słów. Nie szukał nawet między wierszami, z marnym skutkiem dla siebie niestety.

Ślizgon był w niemałym szoku, bo Lily przez pół roku nie skierowała do niego tak wielu słów. Jednak o wiele bardziej wolał, by jej słowa niosły inną treść. Wolał, by były łagodne i uśmiechnięte, jak jej twarz, którą pamiętał z dawnych lat.

Otwierał usta i zamykał je na nowo, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Patrzył na jej zaczerwienione od złości policzki, przeszklone, zielone oczy i puszące się rude włosy.

Była taka piękna...

— Nie mogę dłużej udawać. Ty wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam swoją — dodała cicho i chciała się odwrócić na pięcie, kiedy Snape przypomniał sobie, że nadal miał język w gębie:

— Nie... Wysłuchaj mnie, ja nie chciałem — jęknął. Sam nie umiał już znaleźć właściwych słów, powtarzając żałośnie te same frazesy.

— ...nazwać mnie szlamą? — dokończyła ironicznie. — Przecież tak nazywasz każdego, kto urodził się w rodzinie mugoli, Severusie. Czym ja się różnię?

Ślizgon zbierał się już, by powiedzieć coś, co tkwiło w nim od zawsze. Czuł, że jeśli nie zrobi tego teraz, to nie będzie miał już nigdy szansy. Czuł gdzieś w głębi siebie, że gdy ona teraz odejdzie, wszystko się skończy.*

Wtedy Lily obrzuciła go zniesmaczonym, pogardliwym spojrzeniem, jakby mierzyła wzrokiem najbrzydsze stworzenie na świecie. Jeszcze nigdy nie widział, by patrzyła tak na kogokolwiek. Snape przełknął ślinę, patrząc jak Lily odwróciła się i zniknęła pod portretem Grubej Damy.

To był koniec. Poczuł, że jego serce właśnie zdechło upodlone do granic możliwości. Lily różniła się wszystkim, ponieważ Severus Snape ją kochał.


⤝°♦°⤞


Rudowłosa weszła z powrotem do salonu i nie patrząc na nic, ani na nikogo, szła zamaszystym krokiem w kierunku schodów. Czuła, że jeśli zaraz nie znajdzie się w swojej sypialni, wybuchnie płaczem na środku dormitorium i każdy będzie miał z niej niezły ubaw. Z całych sił starała się, nie puścić ani jednej łzy, gdy nagle zatrzymało ją pytanie:

— Wszystko w porządku, Evans? — Przed jej oczami nagle wyrósł James ze swoim charakterystycznym półuśmiechem, który zawsze ją tak wkurzał.

— Zejdź mi z oczu, Potter — warknęła, starając się zachować spokojny głos.

Nie udało jej się to. Z całych sił wierzyła, że drogę zajdzie jej Lupin. To właśnie z nim najlepiej rozmawiło jej się o życiu, o problemach, o Severusie. Mimo, że ich relacja leżała na dnie hogwardzkiego jeziora, to właśnie Lupina chciała teraz znaleźć. Za wszelką cenę.

— Spokojnie, chyba jednak nie wszystko gra, co? — zagadnął James ciszej i zupełnie innym tonem.

— Widziałeś Lupina? — zapytała, udając, że to pytanie z tych nic nie znaczących.

Okularnik zmarszczył czoło.

— Nie widziałem go odkąd wróciłem. Ale... ktoś wspominał, że wchodził do Pokoju Życzeń na siódmym piętrze. Pewnie zaraz przyjdzie, jest już dość późno. — Potter spojrzał przelotnie na elegancki zegarek na swoim nadgarstku.

Rudowłosa jednak nie patrzyła już, ani na gryfona, ani na nic innego. Tak, jak stała, w piżamie i szlafroku ruszyła do wyjścia i udała się na siódme piętro. Musiała porozmawiać z Remusem. Nie ważne, że byli pokłóceni, że traktował ją, jakby była nic nie warta, że odrzucał jej zaproszenia, a potem pewnie śmiał się z niej za jej plecami. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak faktycznie robił. Mimo wszystko, była teraz egoistką. Potrzebowała porozmawiać z tym człowiekiem. Chciała zwrócić na siebie jego uwagę, nawet jeśli miało to być tylko kilka minut.

Na szczęście nie spotkała żadnego patrolującego korytarze nauczyciela. Nim dotarła na siódme piętro, łzy kapały już z jej twarzy na całego. Nie umiała powstrzymać emocji; smutku, żalu i wściekłości na raz. Severus tylko dobił ją swoimi słowami i tą gwałtowną rozmową. Gdy znalazła się przy portrecie Bzika, myślała już tylko o Remusie. Wyobrażała sobie jego uśmiech, miodowe oczy, nerwowe gesty, ciepłe dłonie. Zażyczyła sobie jego.

Oh, gdyby tylko Pokój Życzeń naprawdę spełniał ludzkie marzenia...

Po kilku sekundach drzwi na ścianie uformowały się do końca i Lily nie pozostało już nic, jak tylko wejść. Bez zastanowienia, pełna emocji, ze ściekającymi po policzkach łzami i ściśniętym gardłem, złapała za klamkę i wsunęła głowę do środka.


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞

We fragmencie zawartym pomiędzy gwiazdkami zostały wykorzystane dialogi z książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci", a dokładniej mówiąc z rozdziału "Opowieść Księcia". Przepisane są wyłącznie wypowiedzi bohaterów, cały opis dookoła jest moją wizją. :)

Kolejny rozdział pojawi się w czwartek lub piątek. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro