7. Czekoladowa Gorączka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dziś odrobinkę dłuższy rozdział. Zapraszam do wyrażania opinii w komentarzu. Tą część chciałabym dedykować  autorce, która ma świetne lupinowe opowiadanie - MadameCrawford. Warto do niej zajrzeć! :)

Jeśli znajdziecie jakieś błędy, to proszę dać mi znać w komentarzu. Miłego czytania! :)


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞


— Nie wierzę, że przychodzi pan dopiero teraz! — zawołała wyprowadzona z równowagi Madame Pomfrey, a warto zaznaczyć, że ta czarownica nigdy nie chodziła zdenerwowana.

— Święte słowa! — zawołała Syriusz z uśmiechem. — Zawsze wiedziałem, że pani wie najlepiej!

— Skończ już to kokietowanie, Łapo — szepnął James rozbawiony. — Wiesz, że ona ma męża od wielu lat?

— No i? Ważne, że to wciąż gorąca czterdziestka — uśmiechnął się Black, a James przewrócił tylko oczami. — Słuchaj, już ci to tłumaczyłem. Najlepsze kobiety to te starsze, doświadczone, wiesz o co chodzi.

— Jasne, jasne — zachichotał.

Tymczasem ich wymianę zdań przerwało kolejne sapnięcie pielęgniarki, która właśnie odsłoniła plecy Lupina. Obrazek wcale nie był przyjemny dla oka. Okazało się, że wdało się zakażenie, jednak nie to było bezpośrednią przyczyną stanu gryfona.

James i Syriusz przybliżyli się zaniepokojeni do łóżka przyjaciela. Lupin pochylał się do przodu, sycząc co chwilę z bólu. Na jego całych plecach, rękach i szyi powstały czerwone plamy. Wyglądały jak zaognione wielkie pęcherze, z których wypływał obrzydliwy ropny płyn.

— Na gacie Merlina! — krzyknął Syriusz głęboko poruszony, a James zaczerpnął w płuca powietrza.

— Wy dwaj, idźcie szybko po profesora Dumbledore'a! — zawołała Pomfrey nie na żarty.

Zerwali się do drzwi i szybko zaczęli szukać dyrektora. Sprawa najwidoczniej była bardzo poważna. Gdy Albus Dumbledore zjawił się w królestwie Pomfrey, Lupin już majaczył w narastającej gorączce i w gruncie rzeczy, nie wiedział, co się z nim działo. Miał przymknięte oczy i opuchnięte, czerwone policzki, przez co wyglądał jak chomik.

— Z początku myślałam, że to mugolska świnka, ale przecież czarodzieje na nią nie chorują — wyjaśniła Pomfrey. — Niestety moja wiedza nie jest tak rozległa jak sądziłam, a biorąc pod uwagę przypadłość pana Lupina, może chodzić o coś zupełnie innego.

Albus Dumbledore pogładził swoją długą brodę w zamyśleniu.

— Czy mogę zobaczyć objawy?

Pielęgniarka szybko pokiwała głową i odsunęła kołdrę. Remus nie miał górnej części ubrania i dyrektor doskonale mógł przyjrzeć się śladom na jego ciele. Staruszek zacmokał zaniepokojony.

— Jest jeszcze skażone zranienie na plecach, które powstało w wyniku ostatniej pełni. Nie jestem pewna, skąd się wzięło i obawiam się, że pan Lupin także nie wie.

Profesor szybko pokręcił głową i powiedział pewnie:

— Nasz przyjaciel musiał pod postacią wilka pożywić się sumakiem jadowitym i zapadł na wilczą gorączkę — zawyrokował. — To bardzo zwodnicza i niebezpieczna roślina. Jej liście zawierają toksynę, a szczególnie mugole i wilkołaki są niestety na nią podatni. Nie sądziłem, że porasta ona nasz ukochany Zakazany Las — wyjawił swoje myśli na głos.

— Więc, jak należy teraz postępować? — Pani Pomfrey rozłożyła ręce.

— Przede wszystkim zachować spokój, moja droga — uśmiechnął się ciepło. — Najpierw przemyć Ognistą Whisky wszystkie rany — powiedział pewnie, a czarownica zrobiła zszokowaną minę.

— Z alkoholi, to mam tu co najwyżej spirytus salicylowy! — powiedziała oburzona, a Albus tylko zarechotał na te słowa.

— Myślę, że w sam raz się nada. Po trzykrotnym przemyciu w odstępie dokładnie trzech godzin, należy zrobić okłady z dyptamu.

— Tylko tyle? — zdziwiła się pielęgniarka, która pomyślała, że sama równie dobrze mogła do takiego rozwiązania dojść.

— Tylko i aż — uśmiechnął się. — Czasem najlepszymi rozwiązaniami są te najprostsze. — Puścił jej oko i skierował się do wyjścia.

⤝°♦°⤞

Jak okazało się nazajutrz, rady Dumbledore'a poskutkowały wyśmienicie. Co prawda, pęcherze na skórze Lupina nie zniknęły, ale przestały tak boleć, a i gorączka zaczynała powoli spadać. Dzięki lepszemu samopoczuciu, Remus był zdolny do świadomego funkcjonowania, dlatego też chwycił za książkę, którą rano przyniósł mu Peter i kontynuował lekturę.

"Wszystko to było bardzo miłe: nic tak nie uszczęśliwia człowieka jak poczucie, że się jest kochanym przez bliskich i że obecnością swoją sprawia się im przyjemność."*

— Cześć. — Usłyszał nagle i podniósł głowę, przez co poczuł lekkie zawirowanie.

Przez uchylony parawan zaglądała Lily Evans. Chłopak spojrzał na nią niepewnie.

— Nie przeszkadzam? — zapytała przybliżając się powoli.

— Nie, oczywiście, że nie — powiedział szybko i wyprostował plecy. Potem przykrył się kołdrą zawstydzony. — Po co przyszłaś? — zapytał niepewnie i zaczął skubać rąbek kołdry.

— McGonagall prosiła mnie, by ci przekazać, że egzamin z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami został przesunięty przez pogodę — Pokazała na okno, za którym szalała ulewa.

Remus przytaknął z cieniem uśmiechu i wciąż przypatrywał się jej twarzy.

— Słyszałam, że ci na nim zależało. Poza tym przyszłam, bo mieliśmy dziś razem patrolować korytarze. Chciałam sprawdzić, jak sytuacja.

— Jak widzisz, dziś nie jestem zdatny do patrolu — skrzywił się. — Dzięki za wszystko, ale przecież nie musiałeś się fatygować.

— Jak się czujesz? — Lily kręciła się chwilę, a potem usiadła na krzywym krześle przy łóżku. Nigdy nie darzyła Remusa sympatią, był jej obojętny. Czasem jedynie musieli razem patrolować zamek. Poza tym, wiedziała, że jest jednym z huncwotów. Jednak, gdy usłyszała, że był poważnie chory, postanowiła przyjść.

— Bywało gorzej — bąknął niewyraźnie.

— Słuchaj, wiem, że się nie przyjaźnimy i wcale nie musisz być dla mnie miły, co pokazałeś dostatecznie w piątek rano, ale przyszłam, bo chciałam być dobrą koleżanką. Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, to nic tu po mnie — powiedziała zdenerwowana i wstała z miejsca.

— Nie, Lily. To nie tak... Po prostu... Jeszcze nie najlepiej się czuję.

Dziewczyna stanęła w miejscu, mierząc go oceniającym spojrzeniem. Faktycznie wyglądał, jakby przeżył tortury w ciągu tej jednej nocy.

— I... pragnę cię bardzo przeprosić za to, co powiedziałem wtedy w lesie. Ja nie chciałem.

— Tak... ostatnio często słyszę taki tekst — mruknęła, przypominając sobie wybryk Severusa.

Zapadła między nimi krępująca cisza. Lupin nie wiedział, czy Lily wyjdzie, czy usiądzie z powrotem na krzesło. Nie wiedział, czy podnieść do oczu książkę i udawać, że nie interesuje się dziewczyną, czy na przekór wszystkiemu zagadać. Kłócił się ze swoimi myślami. Nagle z kieszeni Lily wypadło jakieś zawiniątko w ciemnym opakowaniu. Remus wychylił się nieznacznie i obserwował, jak odwinęła folię. Ułamała kawałek mlecznej czekolady i spojrzała szybko na gryfona.

— Chcesz? To moja wielka słabość — zwierzyła się z lekkim uśmiechem. Remus spojrzał na nią zdumiony. — Tak, jestem czekoladoholikiem. — Przewróciła oczami i parsknęła cicho. — Severus próbował mnie odciągnąć od tego, ale jednak czarna kawa to nie to samo, co mleczna czekolada, prawda? — powiedziała lekko, ale zaraz szybko zmarkotniała, bo jej myśli powróciły do ślizgona.

Remus nie mógł ukryć uśmiechu.

— Poproszę — odezwał się po chwili ciszy.

Dziewczyna drgnęła, wyrwana z rozmyślań i podała mu kilka kawałków. Oboje wrzucili je do ust w tym samym czasie, czując pyszny słodki smak.

— Nie powinienem jej jeść — przyznał się Lupin. Gdy Lily zmarszczyła brwii, dopowiedział: — Mam uczulenie na czekoladę. Gdy zjem zbyt dużo, mogę nie wyjść na tym zbyt dobrze.

— Parę kostek na pewno ci nie zaszkodzi. W razie czego, będzie na mnie. — Uśmiechnęła się lekko. Nie wiedziała, dlaczego dalej chciała ciągnąć z nim jakąkolwiek rozmowę. Być może wyglądał tak tragicznie, że było jej go żal. Nie myśląc zbyt wiele, usiadła z powrotem na krześle.

— Co czytasz? — rzuciła, wpatrzona w podartą okładkę książki, która leżała na kołdrze.

— Oh, to? — odezwała się speszony. — To "Dziwne Losy Jane Eyre". Jakaś mugolska książka, która wpadła mi w ręce, nic interesującego — powiedział, starając się zabrzmieć tak nonszalancko jak Syriusz. Z marnym skutkiem niestety. Tak naprawdę, Remus uwielbiał tę powieść i czytał ją już kolejny raz z rzędu. Jednak nie miał zamiaru powiedzieć tego nikomu na głos.

— Gdzieś słyszałam ten tytuł... Chyba moja siostra Tunia kiedyś wypożyczyła to z biblioteki w Cokeworth — zamyśliła się.

Znów zapadła cisza. Remus miał trochę wrażenie, że rudowłosa na siłę próbowała znaleźć jakiś temat dla ich wspólnej rozmowy, co krępowało go jeszcze bardziej.

— Więc jesteś mugolakiem? — zapytała nagle, żywo zainteresowana.

Lupin drgnął i chwilę zastanawiał się, czy faktycznie powiedziała 'mugolakiem' czy jednak 'wilkołakiem'. Poczuł falę gorąca, ale odpowiedział szybko;

— Półkrwi. Moja matka jest mugolem, a ojciec czarodziejem.

— Na co choruje?

— Przepraszam? — Zmarszczył czoło.

— No, twoja mama, na co choruje? Słyszałam, że często do niej jeździsz, bo na coś cierpi.

— Ah, to! Tak... Przepraszam, ale nie pamietam teraz nazwy choroby. To jakaś mugolska przypadłość, a pewnie dobrze wiesz, że te ich choroby mają czasem dziwne nazwy.

— Jasne...

W tej chwili pojawiła się pani Pomfrey, niosąc w ręku miskę z mleczną ryżanką. Lupin skrzywił się znacznie, widząc białą breję, a Lily mimowolnie zaśmiała się widząc ten grymas.

— Może chcesz? — Remus podsunął jej naczynie pod nos. Gdy poczuła dziwny zapach, od razu odsunęła się z odrazą.

— Nie, dzięki — jęknęła zniesmaczona. — Nie zamienię chrupiącego kurczaka na to coś.

— Dziś na wieczornej uczcie będzie kurczak? — jęknął z bólem wilkołak. Wyobraził sobie soczyste mięso z idealną ilością przypraw i dodatkami, a ślinka sama pociekła mu z ust.

— Obawiam się, że tak — powiedziała dziewczyna, udając smutek. — Ach, jakoś to będę musiała przeboleć...

— Jesteś okropna — mruknął bez pomyślunku.

Dziewczyna spojrzała na niego spode łba, jednak za chwilę zaśmiała się mimowolnie. On też posłał jej uśmiech.

— Nie narzekaj, dostałeś przecież czekoladę!

Nagle oboje usłyszeli donośny śmiech i dźwięk otwieranych z łoskotem drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Do pomieszczenia wparowali rozgadani Syriusz, James i Peter, którzy najwyraźniej chcieli odwiedzić przyjaciela.

— Muszę już iść, Lupin — powiedziała gwałtownie Lily i zerwała się z krzesła. W momencie, gdy uchyliła parawan, prawie zderzyła się z Jamesem Potterem. Na jego twarz w mgnieniu oka wleciał uwodzicielski uśmiech.

— Widzisz, jak na mnie lecisz, Evans? — mruknął jak uradowany kot, na co Lily tylko prychnęła pogardliwie. Szybko minęła chłopaka bez słowa i wyszła.

Syriusz zaśmiał się rozbawiony całą sytuacją.

— Chwila, chwila... — zastanowił się Potter, łypiąc spode łba na Remusa. — Dlaczego moja dziewczyna cię odwiedza, Lunatyku?

Łapa i Peter zarechotali, słysząc poważny ton głosu kumpla. Jednak gdy zobaczyli, że James nie udawał, zamknęli dzioby na kłódkę.

— Przyszła jako prefekt, służbowo — bąknął Lupin, którego dobry humor uleciał, niczym powietrze z puszczonego wolno balonika.

— Pamiętaj, dziewczyna kumpla to świętość. — Pogroził mu palcem James, po czym opadł na krzesło.

— Przecież ty nie masz dziewczyny, Rogasiu — zauważył Syriusz z zawadiackim uśmiechem.

— Jeszcze, Łapo, jeszcze!

— 'Jeszcze', to tutaj słowo klucz — odezwał się Remus uszczypliwie.

— Panowie... poczekajcie, zobaczycie. Jeszcze życ nie będzie mogła beze mnie. Doczekamy razem późnej starości i będziemy wnuki bawić w bujanych fotelach.

— Tego ci życzę, stary — zaśmiał się Syriusz, siadając w nogach łóżka Remusa.

Lupin uśmiechnął się do nich, jednak nie było w tym geście szczerej radości. Nie znał tak naprawdę Lily Evans. Jednak jej opinia mówiła, iż była to dziewczyna o bardzo dobrym sercu. Remus nigdy nie był świadkiem czegoś innego. Zaloty Jamesa trwały już od bardzo dawna. Chociaż, po wielu obserwacjach, wilkołak był pewien, że Potter nie zasługiwał na kogoś takiego, jak Lily. Nie dorastał jej niestety do pięt. Lecz jeśli nie Potter, to kto? 


⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞⤝°♦°⤞

Następny rozdział pojawi się jutro lub pojutrze :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro