16. Lukkety nie są miejscami dla takich dziewczyn jak ty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Woda zaczęła gotować się w czajniku, co sprawiło, że ten wydał z siebie głośny i drażniący pisk. Liv lekko skrzywiła się, słysząc to i dość szybko wyłączyła gaz, aby uciszyć nieprzyjemny dźwięk.

Było już koło dwudziestej wieczorem. Niebo jakiś czas temu przybrało praktycznie czarną barwę, a mrok potęgowały gęste chmury. Nie zerkała w tamtym kierunku, ale ciągłe stukanie w szybę dało jej znać, że kilka minut temu musiało zacząć padać.

Z jednej szafki wyjęła dwa identyczne białe kubki w małe, czarne kropki. Wrzuciła do nich torebki z herbatą i w momencie, w którym sięgnęła po czajnik, by do obu nalać wodę, do jej uszu dotarł dźwięk przekręcania zamka w drzwiach.

Z lekkim uśmiechem skończyła wszystko szykować. Obok talerzy postawiła kubki i dopiero wtedy zdecydowała się przejść do przedpokoju, by zastać tam zdejmującego buty brata.

– Późno dzisiaj wróciłeś, coś się stało?

Nie martwiła się jakoś specjalnie, w końcu była do tego przyzwyczajona. Even pracował dużo, czasami stanowczo zbyt dużo. Z tego powodu zazwyczaj wracał późno z pracy i nie widział w tym nawet nic złego. Czasami zastanawiała się, czy nie stanowiło to większego problemu, który należało rozwiązać, jednak nigdy nie potrafiła odpowiednio podjąć się takiej rozmowy.

Bo dalej brat był dla niej najważniejszą osobą w jej życiu i jakiekolwiek krytykowanie jego zachowania nie wchodziło w grę. To on zajął się nią po śmierci rodziców i była mu za to wdzięczna. W tym wszystkim jednak logiczne było, że on sam mógł dalej to przeżywać, ale nie chcieć poruszać tego tematu.

Więc Liv mogła jedynie to uszanować, przygotowywać kolację, kiedy wracał później i robić wszystko, by nie musiał się o nią zbyt dużo martwić.

– Jakaś odgórna kontrola w papierach, straciłem na to praktycznie cały dzień – mruknął niezadowolony. Odłożył równo buty do szafki i zsunął z ramion swój płaszcz. – Zdążyłaś zrobić kolację?

– Właśnie odłożyłam kubki z herbatą na stół.

– Możesz już siąść przy stole, zaraz przyjdę. – Even wyminął ją i skierował się na chwilę do swojego pokoju.

Musiała poczekać na niego jeszcze chwilę, nim ten odłożył wszystkie rzeczy i umył ręce, aby następnie móc siąść z nią przy kolacji. Całkiem lubiła te momenty, gdy udawało im się zjeść razem posiłek i porozmawiać, albo przynajmniej siedzieć obok siebie w ciszy.

– Udało mi się poprawić tę ocenę i myślę, że teraz już nie będę miała żadnego problemu – stwierdziła, sięgając po jedną z kanapek. – Ale chyba powinnam myśleć o egzaminach, a dalej nie wiem, co powinnam zdawać.

– Może powinnaś porozmawiać z jakimś doradcą? Możesz się gdzieś umówić, to raczej nie będzie problem.

– Podobno tutaj nie ma nikogo takiego. A gdybym pojechała ze znajomymi do stolicy? Mogłabym to załatwić, a przy okazji trochę pozwiedzać – zauważyła nagle z delikatną ekscytacją. – Na pewno jeszcze kilka innych osób też chciałoby jechać, więc nie byłabym tam sama.

– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, w stolicy nie jest bezpiecznie.

Cicho westchnęła. Mogła jak zawsze odpuścić i pomyśleć o czymś innym, ale czasami to zwracanie uwagi na bezpieczeństwo ją irytowało. Wszędzie mogło jej coś grozić, ale stolica, gdzie ulicami przechodziło codziennie dużo więcej uzbrojonych i gotowych do pomocy obywatelom żołnierzy, powinna być nawet bezpieczniejsza od ich miasta.

Tyle że nie chciała kłócić się z bratem. Wiedziała, że ten może się martwić, chociaż liczyła, że tym razem znalazła dobry pretekst. Trochę też miała nadzieję, że skończy się to wycieczką jej i Vilhelma. Wtedy mogliby swobodnie spędzić trochę czasu, który na razie im się kurczył. Po skończeniu tej klasy miała w końcu nie widzieć go cały następny rok, a taka rozłąka brzmiała naprawdę boleśnie.

Z drugiej jednak strony, jeśli już miała sprzeczać się o coś, to miała trochę inny priorytet. Wycieczka do stolicy dalej była tylko kaprysem i przyjemnym planem, o którym nie chciała zapomnieć, ale było coś, co dużo bardziej jej się podobało i z czego nie miała zamiaru zrezygnować.

I – po dłuższej chwili zastanowienia – uznała, że może jednak ten wieczór był dobrym momentem, by poruszyć tak ważną kwestię.

– Mam właściwie jeszcze jeden problem – stwierdziła z lekkim wahaniem. – Jestem jeszcze jedną z niewielu osób w klasie, które nie zapisały się na żaden wolontariat, później będzie to źle wyglądać wśród moich dokumentów.

– Nie znalazłaś nic odpowiedniego dla siebie? – Even spojrzał na nią lekko zaskoczony. – Nie masz takiego przymusu, ale to nie prezentuje się dobrze, gdy nie masz przynajmniej jednego takiego zaświadczenia.

– Um, znalazłam, tylko... Jest właściwie jedno miejsce, które by mi odpowiadało.

– Jakie?

– Chciałabym spróbować pomagać opiekować się dziećmi w Lukkecie – przyznała, na chwilę odwracając spojrzenie. Odczekała też chwilę, nim zerknęła na widocznie zaskoczonego brata.

– Nie zgodzę się na to, Lukkety nie są miejscami dla takich dziewczyn jak ty – stwierdził w końcu, odkładając na stolik pusty kubek z herbatą. Zaraz też wstał, a Liv dopiero teraz zauważyła, że jego talerz był już pusty. – Możesz już iść odpocząć, zajmę się sprzątaniem.

– Naprawdę chcę spróbować tam pomagać. Zawsze lubiłam dzieci, a one tam naprawdę potrzebują opieki, podobno wiele Omeg właściwie je porzuca i ani razu nie przychodzi później zobaczyć, co z nimi. To jest naprawdę straszne. Poza tym, zaświadczenia, które po tym dostaną, będą warte dużo więcej niż jakiekolwiek inne.

– Liv, znajdź sobie coś innego, nie pozwolę, żebyś brała udział w wolontariacie akurat w takim miejscu.

– Niby dlaczego? – skrzyżowała ręce, starając się pokazać, że nie ma zamiaru odpuścić. Naprawdę chciała tego spróbować i nie widziała powodu, żeby rezygnować z tego pomysłu. Lukket był po prostu Miastem Omeg, które tam miały prawo czuć się bezpieczniej i niczym nie martwić. A skoro to było miejsce bezpieczne dla nich, to tym bardziej dla niej.

– Nie zrozumiesz tego teraz.

– A kiedy?

– Nie będziemy się kłócić – uciął Even, w końcu okazując swoją irytację. Pobrzmiewała ona w jego głosie, nawet jeśli wydawało się, że starał się tego nie pokazać. – Idź do siebie, nie będę z tobą o tym rozmawiać.

Przez chwilę się zawahała, ale w końcu odpuściła. Nie całkowicie oczywiście, bo dalej miała zamiar spróbować, ale na tę chwilę nie chciała powiększać konfliktu. Dlatego bez słowa wstała i poszła do pokoju, pozwalając sobie nawet lekko trzasnąć drzwiami na znak, jak bardzo zdenerwowało ją to wszystko.

A później położyła się na łóżku i sięgnęła po telefon, wręcz bezwiednie wybierając numer tej jednej osoby, z którą teraz mogła spokojnie porozmawiać.

***

Zarówno mała jak i duża wskazówka zegarka wskazywała jedenastkę, dając tym samym do zrozumienia, że nieubłaganie zbliżała się już godzina jedenasta. Deszcz bębnił o szybę, a Even odkąd usiadł przy biurku z papierami dwie godziny temu, tak nawet nie znalazł jeszcze chwili, by choćby wstać i wyprostować plecy.

Miał dużo pracy jak zawsze, chociaż ta nie była tak nagląca. Właściwie to miał świadomość tego, że gdyby zajął się tym wszystkim następnego dnia, nie stałaby się żadna katastrofa. Świat nie stanąłby w płomieniach, nikt by nie zginął, najpewniej nawet nikt nie wiedziałby o tym, że Even – zamiast pracować – postanowił tego dnia odpocząć, na co trochę już zasługiwał.

Ale jednocześnie widok tych niewypełnionych dokumentów drażnił go tak bardzo, że nie potrafił tak po prostu odłożyć ich i udawać, że dzisiaj one nie istniały.

Poza tym, co miałby robić, jeśli nie pracować? Każde zajęcie wydawało mu się zwykłym marnowaniem czasu, czego szczerze nienawidził. A skoro nie był jeszcze bardzo zmęczony, mógł pracować. Cisza w domu była aż zachęcająca do tego, by przeglądać kolejne dokumenty i wypełniać je, jednocześnie nie myśląc o niczym innym.

Przykładowo o tym człowieku, którego regularnie widywał w okolicy swojego domu. Zawsze wyglądał tak samo – nosił sięgający mu kolan płaszcz, na głowie miał czapkę, a w ręce trzymał walizkę podobną do tej, w której Even zazwyczaj nosił swoje dokumenty. Pojawiał się w pobliżu, ale za każdym razem udawało mu się uciec na tyle szybko, że widząca go Alfa dalej nie miała pewności, czy to nie było przywidzenie.

Tylko czy tak to mogło działać? Czy naprawdę mógł czuć się aż tak tragicznie, by widzieć ludzi, którzy nie istnieli? Przecież nie był chory, czuł się dobrze, więc czemu miałby widzieć kogoś takiego?

Mimo to coraz częściej myślał o ewentualnym przejściu się do lekarza. Co prawda sama myśl o tym, aby innemu wykształconemu człowiekowi mówić o własnych zwidach, sprawiała, że czuł się naprawdę źle, jednak coraz częściej pojawiała się u niego taka myśl. W końcu istniała możliwość, że w jakiś sposób śmierć rodziców się na nim odbiła, nawet jeśli sądził, że dobrze sobie z tym wszystkim poradził.

Na jego biurku jedynymi ozdobami były dwie ramki ze zdjęciami. Pierwsze z nich ukazywało Liv w dniu zakończenia szkoły podstawowej. Stała ona przed budynkiem, w którym przez ostatnie kilka lat spędziła naprawdę wiele czasu, trzymając w dłoniach dokument świadczący o tym, z jak dobrymi wynikami skończyła ten etap swojej edukacji. W drugiej dłoni starała się utrzymać te kilka książek, które dostała w formie nagród i Even dalej pamiętał, że dwie z nich mówiły o rozwoju sztuki w historii, trzecia zaś dotyczyła psychologii.

Na tym zdjęciu uśmiechała się szeroko, a jej dwa warkocze nie były już tak idealne, jak kiedy rano je zaplatała. Wtedy wpadła nawet w panikę, nie mogąc znaleźć dwóch odpowiednich gumek w tych samych kolorach i dopiero po dłuższej chwili poszukiwań ich ojciec znalazł tą poszukiwaną.

Znajdował się on na drugim zdjęciu. Miał na sobie mundur i siedział na ławce, obejmując znajdującą się obok kobietę, matkę Liv. Even zawsze kiedy o nich myślał, miał wrażenie, że sam nigdy nie byłby w stanie stworzyć tak szczęśliwego związku z kimś innym. Nigdy się nie kłócili, zawsze rozmawiali ze sobą szczerze i w każdy pierwszy weekend danego miesiąca wychodzili do kina, a później do restauracji. Wracali późnym wieczorem i Even zawsze z pewnym strachem siedział na łóżku, czekając na ten moment. Dopiero mając pewność, że bezpiecznie wrócili do domu, kładł się i zasypiał.

Aż któregoś dnia nie wrócili. Mijały kolejne godziny i Even czuł coraz większe zmęczenie, jednak rodzice dalej nie wracali. Koło czwartej w nocy nie był już w stanie siedzieć na łóżku – wstał, przeszedł do kuchni, zrobił sobie kawę. I dalej czekał, aż koło szóstej rano do drzwi jego domu zapukał jeden z żołnierzy. Informacja o wypadku nie docierała do niego przez jeszcze kilka kolejnych dni.

Pamiętał, jak Liv spędzała całe dnie w swoim pokoju, ciągle płacząc. Przyjeżdżała rodzina, co chwila ktoś chciał z nim rozmawiać, nawet jeśli Even pragnął jedynie spokoju. Miał egzaminy i mimo całej tej katastrofy, był w stanie w całkowitym spokoju siedzieć nad książkami i powtarzać cały materiał. Ani razu nie płakał, doceniał nawet ciszę, jaka zapanowała w domu. Jedynie czasami czuł żal w sercu, kiedy potrafił całkowicie zapomnieć o tym wszystkim – a później schodził do kuchni i nikt nie czekał na niego ze śniadaniem, nie pytał go, jak szła mu nauka i nie zmuszał wręcz do odpoczynku od niej.

Kiedy spoglądał na to zdjęcie, nadal był w stanie przywołać sobie w głowie głos kobiety, która powtarzała mu, że powinien już odłożyć podręczniki i wyspać się, zamiast robić sobie kolejną kawę. Zawsze otaczała go swoją opieką, nawet jeśli formalnie nie był jej dzieckiem. I Even zawsze to doceniał, rzeczywiście pozwalając sobie na trochę odpoczynku.

Teraz był w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo załamana musiałaby być świadomością, ile czasu poświęcał na pracę.

Wstał od biurka, czując, że teraz już powinien dać sobie spokój z tymi papierami. Samo myślenie o tym sprawiało, że czuł się w obowiązku odpuścić sobie i zająć czymś innym. Przeciągnął się i cicho westchnął, zerkając jeszcze raz na zdjęcie. Zastanawiało go, czy rodzice byliby zadowoleni z tego, jak sobie poradził.

Zrobił kilka kroków, by podejść do okna. Spływały po nim kolejne krople nieustannie padającego deszczu. Chmury zasłaniały zarówno księżyc jak i wszystkie gwiazdy, więc jedynie uliczne latarnie dawały jakiekolwiek światło i pozwalały zobaczyć cokolwiek. Drzewa, na które spadała woda, kałuże na chodnikach, mężczyznę przed jego domem...

Even głośniej wciągnął powietrze do ust, a później – czując dziwną panikę – odwrócił się szybko od okna. Spojrzał na sufit i powoli policzył od dziesięciu do zera, nim powoli się odwrócił. Spojrzał znowu na miejsce, gdzie widział tę osobę, ale już jej nie było.

Przyłożył dłonie do głowy, zastanawiając się, co powinien zrobić. Nie wiedział, czy rzeczywiście ktoś obserwował jego dom, czy był to wytwór jego wyobraźni. Kiedy pytał o to Liv, ta twierdziła, że nigdy nie widziała kogoś takiego. A jednak wydawał się naprawdę realny.

– Naprawdę powinienem odpocząć... – mruknął cicho, starając się nie panikować z tego powodu.

Wyszedł ze swojego gabinetu i skierował się do kuchni. Właściwie nie zastanawiał się nawet nad tym, co zamierzał zrobić, po prostu wszedł tam i sięgnął do jednej z górnych szafek, wyjmując z niej kieliszek do wina. A następnie zajrzał do innej, aby znaleźć tam ziołowy alkohol, który pił bardzo rzadko, ale teraz miał dziwną potrzebę, by właśnie po niego sięgnąć.

Pamiętał, że podobna butelka jak ta nieraz znajdowała się na stole podczas rodzinnych obiadów lub kolacji. Rodzice zawsze raczyli się nim wtedy, a kiedy Even miał szesnaście lat, pozwolono mu także spróbować. Pamiętał, że była to propozycja matki i ojciec nie był co do niej przekonany, ale nie bronił mu wypić odrobiny alkoholu. A Even, chociaż myślał, że jest to jakiś wyjątkowy – skoro przeznaczony tylko dla dorosłych – smak, bardzo się zdziwił. Był jedynie gorzki i palił go w ustach na tyle, że nie bardzo chciał jeszcze kiedykolwiek go pić.

Później dość sporadycznie potrafił coś wypić dla towarzystwa. Podczas toastu na imprezie zorganizowanej po zakończeniu obowiązkowej służby wojskowej, a także na każdej firmowej uroczystości, kiedy nie wypadało mu odmówić.

No i wyjątkowo, teraz kiedy zmęczony usiadł w kuchni i podniósł kieliszek. Gorzki smak, jaki poczuł, był równie nieprzyjemny co kilka lat temu, ale tym razem nie skrzywił się z tego powodu. Wypił kilka łyków i przymknął oczy, zastanawiając się, co powinien zrobić.

A później ciszę przerwało pukanie do drzwi.

W pierwszej chwili z irytacją pomyślał o tym, że być może byli to żołnierze z zamiarem przeszukania jego domu. Chociaż uważał to za dość idiotyczne, rozumiał, że niektórzy ludzie potrafili ukrywać u siebie Omegi i w szczególnych przypadkach warto było sprawdzać takie rzeczy. Ale na początku tego roku już musiał tolerować taką sytuację, a do tego był przykładnym obywatelem doskonale rozeznanym w prawie. Naprawdę nie powinno go to dotyczyć.

Był też pewien, że jeśli zostanie zmuszony, by o tej godzinie wpuścić tutaj żołnierzy, od razu skontaktuje się z Mikkelem. W końcu to on teraz odpowiadał za to, co ci robili, więc powinien się zastanowić nad swoimi decyzjami. To nie tak, że Even uważał go za złego dowódcę, ale miał wrażenie, że jego kuzyn naprawdę mógłby znaleźć dla siebie jakieś bardziej pasujące mu zajęcie, które nie wymagało od niego powagi. W końcu czy naprawdę wypadało żołnierzowi, by po służbie wyglądać podobnie do nastolatka wracającego ze szkoły?

Zaraz jednak coś mu przestało pasować. Żołnierze z reguły walili pięściami w drzwi dużo mocniej, zaś pukanie było spokojne i dość ciche.

Z lekkim niepokojem sięgnął po broń i podszedł do drzwi. Wziął nieco głębszy wdech, nim otworzył je, by dostrzec przed sobą mężczyznę, który przez ostatnie dni go wręcz prześladował.

– Dobry wieczór, przepraszam, że przeszkadzam o tej porze, ale zastałem może Ethava Zellwinga?


ciekawostka: Ten i nastepny rozdział to właściwie początek "Nadludzi". Końcówka tego rozdziału była sceną, która pojawiła się w mojej głowie jako pierwsza i przez którą to opowiadanie istnieje. Oglądałam wtedy film (którego tytułu nie chcę tutaj podawać, bo służyłby jako wielki spojler do następnego rozdziału) i pojawiła sie tam podobna scena. A później sprawiło to, że zaczęłam myśleć o innych wydarzeniach i tak powstało to opowiadanie.

Co oznacza też, że Even i człowiek, który stanął właśnie w drzwiach jego domu (choć chyba można się domyślić, jakie będzie miał imię) byli pierwszymi postaciami tego opowiadania, nawet jeśli nie grają wcale pierwszych skrzypiec (tutaj wszyscy wiemy, że bezkonkurencyjnie wygrywa Mikkel).

Ogólnie udało mi się wejść już w "rytm" tego opowiadania i zaczynam pisać rozdziały do przodu, i powiem wam, że każdy kolejny rozdział ekscytuje mnie jeszcze bardziej. Przez najbliższe tygodnie sama będę z niecierpliwością oczekiwać poniedziałków, żeby pokazywać wam kolejne fragmenty fabuły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro