2. Nie musi się pani martwić o swoje bezpieczeństwo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mikkel zmrużył oczy niezadowolony. Kończył się już kolejny miesiąc, vrokush, kolorowe liście spadały z drzew, a mimo to tego dnia słońce oślepiało innych swoim blaskiem. Lekko zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła. Nie był nawet pewien, czy znajdował się w dobrym miejscu.

Hayneina Tove powinna mieszkać na ulicy Vassina, jak przeczytał wczoraj z jej karty tożsamości. Kojarzył, że była to jedna z tych ulic pełnych identycznych, szarych bloków, z których wiele zostało zniszczonych podczas wojny, a teraz dalej panowały tym niezbyt dobre warunki. Z tego też powodu kilka takich ulic tworzyło osiedle najtańszych do wynajęcia mieszkań w całym mieście, które zajmowało wiele ubogich Bet.

I Omeg, próbujących ukryć się pod fałszywymi dokumentami, które liczyły, że nikt ich nie znajdzie.

Mikkel mieszkał w Sigven kiedy był dzieckiem. Wtedy jednak nie wychodził za bardzo poza obszar tych kilku bogatych dzielnic. Kiedy po śmierci matki przeprowadził się z bratem i ojcem do stolicy, dość szybko zapomniał o rodzinnym mieście.

Powrót po latach był przyjemny, potrzebował jedynie kilku dni na rozeznaniu się, co zmieniło się podczas jego nieobecności tutaj.

Sięgnął do kieszeni swojej czarnej, skórzanej kurtki i wyjął z niej paczkę papierosów. Przez kilka sekund obracał ją w dłoni, nim w końcu wyjął z niej jednego papierosa i włożył go do ust. Sięgnął znów do kieszeni i głośniej westchnął, gdy nie wyczuł nigdzie zapalniczki. Miał ochotę jeszcze zapalić, a nie chciał później robić problemów właścicielce mieszkania, do którego szedł.

Rozejrzał się dookoła. Miał nadzieję, że ktoś w pobliżu będzie mógł użyczyć mu swojej zapalniczki. W końcu aktualnie tak wielu ludzi sięgało po papierosy, że mało kto nie miał jej przy sobie.

Zatrzymał spojrzenie na wychodzącym z jednej z klatek chłopaku. Od razu w oczy rzuciły mu się jego jasne włosy i bluza o butelkowym odcieniu zieleni. Zaraz też nieznajomy nałożył kaptur na głowę, jakby chciał bardziej ukryć się przed światem.

– Ej, ty! – zawołał Mikkel i zaczął iść w jego kierunku. Widział, jak chłopak rozgląda się i robi krok do tyłu, jakby rozważał ucieczkę.

– Czego? – spytał ten w końcu, bardziej naciągając kaptur na głowę. Jeśli uważał, że dzięki temu nie będzie się rzucał w oczy, bardzo się mylił. Wręcz przeciwnie, wyglądał jak osoba, którą należało dokładnie wylegitymować i upewnić się, czy przypadkiem nie jest nielegalnie ukrywającą się Omegą.

I, gdyby Mikkel chciał być złośliwy, mógłby to zrobić nawet teraz. Może nie miał na sobie munduru, ale w razie czego zawsze trzymał przy sobie odpowiednie dokumenty. A nawet jeśli, mógł też dać znać kilku kolegom, którzy zaraz zajęliby się chłopakiem i ten raczej nie wróciłby już do domu.

Nieznajomy miał jednak całkiem dużo szczęścia. Bardziej niż na robieniu mu problemów, Mikkelowi zależało na zapaleniu papierosa. Dlatego postanowił udawać, że wcale nie zastanawia go to dziwne zachowanie albo, że po prostu nie zajmował się takimi sprawami.

– Masz ognia? – spytał, kryjąc rozbawienie. Mógł domyślić się, że w takiej dzielnicy kryły się Omegi. Tanie mieszkania przyciągały tych, którzy mieli problem w znalezieniu normalnej pracy. Co było jak wchodzenie do pułapki z nadzieją, że myśliwy nigdy jej nie sprawdzi. Wystarczyłby jeden dzień i po nalotach w mieszkaniach zgarnęliby stąd wszystkich, którzy znajdowali się tu nielegalnie. Szczęśliwie dla nich, żadni żołnierze nie byli aż tak porządni w swojej pracy i udawali, że nie domyślają się, kto mieszka w takich dzielnicach.

No, może poza bratem Mikkela. Najbardziej wzorowy obywatel Nikeolu pewnie chciałby coś takiego zrobić od razu. Dobrze, że jednak miał siedzieć teraz pomiędzy stertami papierów do wypełnienia. Równie nudnych papierów co i charakter młodszego Berwegalleliona.

– Może. – Nieznajomy chłopak dalej nie miał zamiaru z nim współpracować. Rozejrzał się, jakby rozważał ucieczkę, co byłoby jeszcze bardziej żałosne. Mikkel od małego był wyjątkowo szybkim chłopcem i nigdy tego nie zaniedbywał. Dogonienie uciekającego zajęłoby mu dosłownie chwile, ale nie miał ochoty użerać się dzisiaj z takim problemem.

– Lepiej, żebyś miał. Inaczej ja mogę mieć co najmniej pięć różnych powodów, żeby ściągnąć tu kumpli, by przeszukali ci mieszkanie.

To zadziałało. Blondyn zaczął przeszukiwać kieszenie, żeby po kilku sekundach znaleźć tam paczkę zapałek. Chwilę się wahał, ale w końcu rzucił ją Mikkelowi, który bez problemu złapał małe pudełko.

– Eirik!

Mikkel uniósł głowę, słysząc wołanie. Z jednego z okien na najwyższym, drugim piętrze, wystawała jasna czupryna drugiego chłopaka. Wyglądał całkiem podobnie do podejrzanego nieznajomego, chociaż w jego wyglądzie było coś przyjemniejszego – mogła to być wina tego uśmiechu, którego u zakapturzonego brakowało.

– Kupiłbyś mąkę u pani Borgny? – Drugi chłopak zawahał się chwilę, najpewniej w momencie, gdy dostrzegł Mikkela. – Um, dzień dobry? Coś się stało? Mam nadzieję, że mój brat nic nie zrobił.

– Absolutnie nie. – Mikkel odpalił papierosa i oddał zapałki. – Nie ma powodu do obaw.

Nieznajomy, nazywany Eirikiem, schował paczkę zapałek do kieszeni i cicho prychnął. Nie odezwał się nawet słowem, tylko skierował się w jakimś kierunku, żeby po chwili zniknąć między kamienicami.

– Przepraszam za niego, ostatnio jest wiecznie wkurzony na wszystkich – zauważył brat Eirika. – Nie chciałbym, żeby brał to pan do siebie, on tak naprawdę do wszystkich.

– Spokojnie, przecież każdemu może się zdarzyć zły humor. – Mikkel wypuścił dym z ust. Pamiętał, jak młodszy brat początkowo wkurzał się na niego, że zaczął palić. W odpowiedzi co najwyżej dmuchał mu dymem prosto w twarz, co skutecznie kończyło każdą taką rozmowę. – Życzę panu miłego dnia.

– Ja panu także. – Chłopak z okna zniknął mu z oczy, najpewniej wycofując się w głąb mieszkania. Mikkel uśmiechnął się do siebie. Dałby sobie rękę uciąć, że obydwoje byli ukrywającymi się Omegami z fałszywymi dokumentami. Mógłby to zgłosić lub przy najbliższej służbie samemu podejść i zgarnąć ich na komisariat, a później wysłać ich do Lukketu, gdzie powinni się znajdować.

Z drugiej jednak strony, nie rzucali się jakoś specjalnie w oczy. Dopóki nie robili problemów, miałby okazję nawet do szantażowania ich i ugrania więcej, niż zwykłej premii. Dlatego powinien poczekać, chociaż doskonale zapamiętał, pod jaki adres podejść, jeśli któryś z nich miałby mu się przydać.

Zwłaszcza ten chłopak z okna, który ze swoim uśmiechem przewyższał urodą wiele Omeg z Lukketu.

***

Tove starała się wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Już od ponad godziny nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Z jednej strony roznosiła ją energia, z drugiej jednak nie mogła niczym się zająć. Miała mieć gościa, o ile tak mogła nazwać żołnierza, który po prostu oznajmił jej, że do niej przyjdzie.

Nie chciała go tutaj. Co prawda, zadbała już rano o to, aby nie trzymać niczego podejrzanego w mieszkaniu, ale wcale ją to nie uspokajało. Nie znała tego mężczyzny – musiał dopiero co zostać przeniesiony, a pewnie należał do tych nadgorliwych, którym zależało na wyłapaniu wszystkich Omeg w mieście.

Ona znała ich zbyt dużo. Tych kryjących się w małych, zimnych mieszkaniach, nie mających czasami wystarczająco dużo pieniędzy na jedzenie, o lekach nie mówiąc. Starała się im pomagać. Zdobywała leki, które następnie roznosiła po mieszkaniach. Nie raz było ciężko – już tyle razy została zatrzymana i wylegitymowana. Raz nawet uznano, że mogła mieć fałszywe dokumenty. Noc, jaką spędziła pośród kilkunastu innych ludzi na komisariacie, była jedną z najgorszych w jej życiu. Kiedy wypuszczono ją bez żadnego dowodu, z trudem powstrzymała się przed złożeniem skargi na działanie żołnierzy.

Była Betą. Nie wyróżniała się absolutnie niczym i mogła prowadzić spokojne i proste życie. Dobre serce nie pozwalało jednak jej patrzeć na ludzi zaciąganych do radiowozów, którzy zupełnie losowo byli łapani na ulicach. Nie raz żołnierze w ramach rozrywki decydowali się kogoś pobić, słyszała nawet o zbiorowych gwałtach. Na samą myśl o tym robiło jej się niedobrze, zwłaszcza ze świadomością, że te Omegi lub Bety nie miały się jak bronić.

Nienawidziła ich wszystkich. Każdej Alfy, która chociaż raz zdecydowała się ubrać mundur czy zasalutować. Jeśli po śmierci ludzie byli rozliczani z całego zła, jakiego się dopuścili, lądowały tam wszystkie Alfy. Nie było innej opcji, nikt nigdy nie dopuszczał się równie bestialskich zbrodni.

Jednak jej poglądy niewiele zmieniały. Pomagała jak mogła, praktycznie poświęcając temu całe życie. Ale to nie sprawiało, że cokolwiek było inaczej. Bo Lukkety dalej istniały i przetrzymywano tam tysiące Omeg, odbierając im godność i wolność. I nawet milion dostarczonych leków tym, którym udaje się ukrywać, było tak naprawdę niczym.

Pukanie do drzwi tak bardzo wybiło Tove z zamyślenia, że aż podskoczyła na kanapie, na której siedziała. Wzięła głębszy wdech i ostrożnie wstała. Miała nadzieję, że pozbędzie się niechcianego gościa szybko i skutecznie – tak, aby nigdy więcej nie postanowił tutaj przyjść.

Podeszła do drzwi i zerknęła jeszcze w lusterko. Poprawiła kosmyk czerwonych włosów i przez myśl jej przeszło, że powinna znowu zaopatrzyć się w farbę. To była jedna z niewielu drobnych przyjemności, na jakie sobie pozwalała. Teraz na jej głowie widniały już ciemne odrosty w naturalnym kolorze. Nie była jednak pewna, czy w tym miesiącu może sobie pozwolić na dodatkowy wydatek, nawet tak minimalny.

Zanim otworzyła drzwi, sprawdziła jeszcze, czy na pewno stoi za nimi ta osoba, której tak oczekiwała. Nie widziała go wczoraj dostatecznie dobrze, przez co teraz poczuła się niepewnie. Czy ten mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce i dżinsach z wyciętymi na kolanach dziurach na pewno mógł być żołnierzem? Wyglądał teraz zupełnie inaczej, dużo bardziej przyjaźnie.

Z dużym wahaniem przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi.

– Pani Tove? – spytał ten od razu, lekko się uśmiechając. – Ciężko do pani trafić.

To musiał być on, skoro głos jej się zgadzał. Dość niepewnie odsunęła się, aby pozwolić mu wejść do środka.

– Mam nadzieję, że to nie jest dla pani problem. Niedawno przyjechałem, a nie znam tu żadnej Bety, która mogłaby się tym zająć.

– Trochę mnie pan wczoraj zaskoczył... – zauważyła, przyglądając mu się. Nie mógł być od niej starszy o więcej niż dwa lata. Wyjątkowo jasne włosy tworzyły chaos na jego głowie, a on sam uśmiechał się szeroko. Nie przypominał jej tego żołnierza, który wczoraj tak bardzo ją zestresował.

– Nie miałem takiego zamiaru. Niech mi pani wierzy, że naprawdę ciężko jest się tutaj odnaleźć po tylu latach. A krawcowej nigdzie nie mogłem znaleźć.

– Czego właściwie pan potrzebuje? – spytała w końcu, przypominając sobie, że właściwie tego nie wiedziała. Wczoraj co prawda pytał ją o umiejętność szycia, ale po co miało mu to być potrzebne? Teraz rzadko opłacało się coś zszywać czy przerabiać, kiedy ubrania były produkowane tak masowo i nie stanowiły zbyt dużego wydatku. Przynajmniej nie dla takiego żołnierza, który teraz prezentował się w markowych rzeczach.

– Kilka dni temu roztargała mi się kurtka, którą dostałem jeszcze od dziadka. Rozumie pani, ważna pamiątka, mam do niej spory sentyment. Chciałbym, żeby zobaczyła pani, czy da się coś z tym zrobić, oczywiście zapłacę odpowiednio za usługę.

Cicho westchnęła. Przez chwilę obserwowała, jak mężczyzna sięga do plecaka, by wyjąć z niej dżinsowy materiał, który następnie jej podał. Przekrzywiła lekko głowę, oglądając ją. Kurtka miała na sobie wiele przetarć, ale rzeczywiście prezentowała się dobrze – musiała zostać wyprodukowana jeszcze przed wojną. Naszyte na niej było wiele elementów, z których kilka przypominało jej loga zespołów słuchanych kilkadziesiąt lat temu.

Dopiero po chwili dostrzegła, spore rozdarcie na ramieniu. Nie wyglądało ono jednak aż tak strasznie i mogła sobie z tym poradzić właściwie w kilka minut. A jeśli mogła na tym zarobić... Na razie ta propozycja prezentowała się nawet dobrze.

– Pije pan parzoną kawę? – zapytała, jednocześnie wstawiając garnuszek z wodą na gaz. Właściwie już to wiedziała, ale miała wrażenie, że wypadało się jakkolwiek odezwać. Zerknęła za siebie, żeby dostrzec, jak mężczyzna siada przy małym stoliku i rozgląda się. Zachowywał się całkiem swobodnie, wręcz lekko bezczelne, ale nie mogła za bardzo narzekać. Zawsze mógł przy okazji chcieć uważniej przeszukać jej mieszkania, zamiast robić to w miarę jeszcze dyskretnie.

– Tak, bez cukru – potwierdził, zerkając na nią. – Orientuje się pani, czy jest jakaś Beta, która pracuje tutaj jako krawcowa. Nie chciałbym pani więcej zadręczać, a mogę jeszcze potrzebować takiej pomocy.

– Raczej nie, to zbyt nieopłacalne – mruknęła, jednocześnie wyjmując z jednej szuflady mały, metalowy kuferek. Z niego wyjęła igłę i nitkę, by zająć się od razu nawlekaniem jej. – Może więc wypada nauczyć się szyć?

– Nie nadaję się do takich rzeczy. – Mężczyzna zaśmiał się cicho. Właściwie, mogła spróbować z nim porozmawiać. Może dowiedziałaby się, dlaczego przeniesiono żołnierzy, z którymi dało się dogadać, by nie robili problemów Omegom nawet, jeśli o nich widzieli?

– Mówił pan, że ciężko się odnaleźć po tylu latach? Mieszkał pan tu wcześniej? – spytała, starając się przy tym brzmieć na jak najbardziej obojętną. Zerknęła na garnuszek, ale nad wodą nie unosiła się jeszcze para, więc miała jeszcze chwilę.

– Mieszkałem tu jako dziecko. Później ojciec awansował i przenieśliśmy się do stolicy. Właściwie nie miałem zamiaru się stamtąd ruszać, ale kiedy okazało się, że potrzebują, żeby ktoś zaprowadził tu porządek, uznałem, że mogę wrócić. Odżyły we mnie wspomnienia.

Lekko skinęła głową. Odłożyła igłę z nawleczoną nitką i sięgnęła po szklankę, do której wsypała kawy. Po chwili zalała ją już gotującą się wodą. Charakterystyczny aromat wypełnił całe pomieszczenie.

– Jeśli mogę spytać, o co chodzi z zaprowadzeniem porządku? – podniosła szklankę, żeby po chwili postawić ją przed mężczyzną. – Wydawało mi się, że wszystko w mieście funkcjonuje prawidłowo i jesteśmy bezpieczni.

Miała nadzieję, że cokolwiek jej powie. Te informacje były im bardziej potrzebne, zwłaszcza, że musieli teraz dużo bardziej uważać z transportowaniem leków. Jeśli żołnierze zamierzali częściej robić łapanki czy naloty do domów i mieszkań, wszelkie plany na zmienienie sytuacji mogły legnąć w gruzach, jeszcze zanim cokolwiek zaczęli robić.

– To raczej wojskowe sprawy. Nie musi się pani martwić o swoje bezpieczeństwo. – Mężczyzna sięgnął po kawę i upił łyk. – Z pewnością nie dotyczą one tak pięknej i pomocnej kobiety, jak pani.

Cicho westchnęła. Czasami miała wrażenie, że wszystkie Alfy to po prostu wiecznie niewyżyte stworzenia, które szukały każdej okazji, aby kogoś wykorzystać. Te wszystkie nieudolne próby flirtu z nią naprawdę ją wkurzały. Nie chciała mieć z nimi nic wspólnego, a już na pewno nie zbliżyłaby się do kogokolwiek z nich.

Miała jeszcze wystarczająco dużo godności, szacunku do siebie.

Usiadła przy stole, zaczynając zszywać dżinsowy materiał. Starała się prowadzić niezobowiązującą rozmowę. Czuła, że żadnych konkretnych informacji nie wyciągnie, a nie potrzebowała niepotrzebnie się narażać. Teraz i tak mogła być na celowniku i może cała farsa z tą kurtką była po to, żeby to od niej dowiedzieć się o nielegalnych akcjach Bet? Musiała być bardziej ostrożna, żeby nie skończyć w jeszcze gorszych warunkach niż złapane Omegi.

Chociaż, czy istniało gorsze życie, niż bycie chodzącym inkubatorem rodzącym kolejne i kolejne dzieci Alfom, których imion się nawet nie znało?

Kwadrans później kurtka wyglądała już tak, jakby nic jej się nie stało. Jej właściciel skończył pić kawę, więc sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kilka banknotów – nawet bez liczenia widziała, że ich zawartość była dużo większa, niż takie zszycie było warte. Zagryzła wargę w zastanowieniu. Przyjmowanie takich pieniędzy mogło mieć konsekwencje w przyszłości. Jednak bardzo ich potrzebowała, skoro nie miała czasu, aby normalnie pracować. Mogła też komuś przy okazji pomóc, kto potrzebował tego jeszcze bardziej niż ona.

To dla Omeg – pomyślała, kończąc wewnętrzną walkę, jaka się w niej rozpoczęła.

– Bardzo pani dziękuję. Na pewno będę pamiętał o kobiecie, która uratowała tak ważną dla mnie pamiątkę – stwierdził żołnierz, chowając kurtkę do plecaka. – Jakby potrzebowała pani jakieś drobnej pomocy, zawsze może pani na mnie liczyć.

– Dalej nie wiem, jak się pan nazywa, żeby móc się do pana zwrócić – zauważyła, krzyżując ramiona. Nie miała zamiaru nigdy prosić o pomoc kogoś takiego, ale informacja, z kim miała do czynienia, mogła jej się przydać.

– Berwegallelion Mikkel, dowódca sił miejskich. – Przedstawiając jej się, mężczyzna wyprostował się dumnie. Skinęła głową, mając wrażenie, że zaczyna jej się robić słabo. Nie okazała tego jednak, tak długo, jak żołnierz był w jej mieszkaniu.

Kiedy kilkanaście sekund później zamknęła i zakluczyła za nim drzwi, dopiero wtedy głośno westchnęła i bezsilnie oparła się o drzwi. Czy naprawdę nie mógł to być jakiś podrzędny, niewiele znaczący żołnierz? W jakimś stopniu zainteresował się nią dowódca sił miejskich. Równie dobrze mogła od razu strzelić sobie w głowę.

Może Eirik miał jednak rację? Zamiast być lepiej, sytuacja prezentowała się coraz gorzej.


Rzucę wam pewną ciekawostką: przy planowaniu fabuły "Nadludzi" wydawało mi się, że każdy wątek dostaje mniej-więcej tyle samo czasu, później jednak okazało się, że Mikkel jest postacią, która przewija się o wiele częściej, bo ma kontakt z praktycznie każdym. Więc, cóż, będziecie mieli okazję dobrze go poznać.

Chciałam też zwrócić waszą uwagę na cudowną okładkę, jaką MILCZeek wykonała dla mnie, bo jestem nią naprawdę zachwycona. I grzechem by było, by o tym dzisiaj nie wspomnieć.

Mam nadzieję, że dzisiaj w miarę dobrze się czujecie (czy dobrze pamiętam, że wypada teraz blue monday?) i widzimy się w piątek przy "Amano", a tutaj już w następny poniedziałek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro