22. Wykorzystaj mnie i daj mi spokój

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eirik już wcześniej wyobrażał sobie ten moment, kiedy zostanie z Luccą sam na sam. Jego myśli ciągle krążyły wokół tej sytuacji – skupiał na niej wszystkie swoje fantazje. Był pewien, że dotyk Lucci to dokładnie to, czego brakowało mu przez ostatni czas i jeśli tylko zazna trochę tej bliskości, poczuje się w końcu dobrze.

A teraz przecież Lucca chciał coś od niego i to z pewnością chodziło właśnie o to. W końcu kazał mu nie brać leków i powiedział, żeby przyszedł do jego pracowni, to zajmą się wszystkim. No może nie określił, czym dokładnie, ale tyle Eirik był w stanie sobie już dopowiedzieć.

Odczuwał skutki braku leków. W niektórych momentach trochę kręciło mu się w głowie, miał też wrażenie, że wszystkie jego zmysły są bardziej wyczulone niż wcześniej. No i to gorąco, które coraz bardziej mu przeszkadzało – gdyby nie ślady na rękach, których dalej nie chciał tak po prostu pokazywać, już dawno ściągnąłby z siebie i bluzę, i koszulkę.

Zagryzł wargę, patrząc na drzwi do pracowni. Były zupełnie proste, bez żadnych zdobień. Warstwa ciemnego drewna, którą w jednym miejscu przecinała krótka rysa, raczej zrobiona kiedyś zupełnie przypadkiem. Skupił spojrzenie na szarej, metalowej klamce i wziął głębszy wdech.

To, co działo się z jego ciałem, było jednocześnie przerażające i ekscytujące. Kiedy sięgnął dłonią do klamki, doskonale wyczuł jej zimno. W porównaniu z metalem jego skóra była ciepła, dużo cieplejsza niż normalnie. Samo dotknięcie czegoś tak chłodnego sprawiło, że poczuł się minimalnie lepiej.

Zawahał się. Przeszło mu przez myśl, że może powinien zapukać, zanim wejdzie do środka. W końcu to była pracownia Lucci, miejsce, gdzie raczej nie każdy miał tak po prostu wstęp. A los Eirika w pewien sposób był zależny od kaprysu malarza i podpadanie mu takim zachowaniem raczej nie było zbyt rozsądne.

A później parsknął śmiechem, uświadamiając sobie, jak głupie to było. Wystarczyło, że zjadł śniadanie w tym samym pomieszczeniu, w którym znajdował się Theoik i Alann, a już zaczynał myśleć podobnie do nich.

Żałosne. Po prostu żałosne.

Pewnie nacisnął klamkę i popchnął drzwi. Zrobił kilka kroków i zaraz znalazł się w pracowni, która od razu uderzyła w niego jasnymi kolorami. Trzy białe ściany i jedna, którą zajmowały wysokie okna, teraz zasłonięte kremowymi zasłonami. Na drewnianej podłodze leżały jakieś pędzle, przybory do malowania, kilka nieodpakowanych paczek. Eirik dostrzegł też dwie różnej wielkości sztalugi, a na jednej z nich ułożone płótno z namalowaną jakąś sylwetkę. Obraz był niedokończony.

W końcu Eirik zerknął na Luccę. Siedział na ciemnej, brązowej kanapie, trzymając w dłoni czarny kubek. Obok niego miejsca zajął jego gość, Ocavio. Rozmawiali o czymś dość cicho, przez chwilę wyglądając po prostu jak dwójka znajomych.

– Podobno chciałeś, żebym tu przyszedł – zauważył Eirik, podchodząc do tej dwójki. Skrzyżował ramiona, zastanawiając się, czy powinien powiedzieć coś więcej. Obecność Lucci wprawiała go w dziwny stan niepewności, przez który nie potrafił zachowywać się tak, jak zawsze.

– Zaraz się tobą zajmę – powiedział jedynie malarz i znowu zerknął na Ocavio. – Więc co takiego wymyśliłeś?

– Eifik? Etik? – spytał chłopak, marszcząc przy tym brwi. Eirik z trudem powstrzymał się od cichego prychnięcia, kiedy poprawił go, podając swoje imię. Nie było na tyle trudne, żeby nie dało się go zapamiętać. – Więc Eirik przypomina mi trochę głównego bohatera tego nowego filmu Nyssenala Bransha. Ten romans o porwanej przez mafię Omedze.

– Nic mi to nie mówi, nie oglądam tych filmów – zauważył Lucca, przekładając kubek z jednej dłoni do drugiej. – I nie wiem, co to ma wspólnego z wystawą w stolicy.

– Można to wykorzystać. Namaluj go tak, żeby pasował do klimatu. Coś ciemnego, mrocznego, ale jednocześnie ekscytującego, wiesz, o co chodzi. Ludziom się będzie kojarzyć z tym filmem i będą bardziej zainteresowani.

Lucca lekko skinął głową. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad tym, co zrobić.

– Nie obiecuję, że się uda. Nie czuję tego.

– Przyjrzyj mu się. Już teraz ma na twarzy wymalowane odpowiednie emocje.

Eirik poczuł się naprawdę zestresowany. Zarówno Ocavio jak i Lucca patrzyli na niego w ten oceniający sposób, przez który naprawdę zapragnął się wycofać. Jednocześnie jednak nie mógł się ruszyć, jakby jakaś siła całkowicie go sparaliżowała. Mógł jedynie stać i czekać, aż znudzi im się ocenianie go.

– Mogę coś spróbować, chyba zaczynam mieć jakiś pomysł. – Lucca wstał i dopił resztę napoju, który miał w kubku. Dalej patrzył na Eirika w ten dziwny, oceniający sposób.

– Pójdę pomóc przy obiedzie – stwierdził Ocavio i także się podniósł. Zabrał płaszcz, który zrzucił wcześniej z ramion i który przewiesił przez oparcie kanapy. – Alavander później mnie odbierze.

Pomieszczenie wypełnił dźwięk kroków Ocavio, które ucichły, gdy zamknął za sobą drzwi. Zostali tutaj sami, tylko Lucca i Eirik, który z każdą minutą coraz mniej panował nad swoim zachowaniem.

– Nie brałeś leków, tak jak ci kazałem?

Lekko skinął głową. Schował dłonie za plecami, prostując się bardziej.

– To będzie kilka ciężkich godzin, ale jakoś to przeżyjesz. Przynajmniej później będziesz mógł znowu wrócić do leków bez problemów zdrowotnych. Siądź na kanapie i zdejmij koszulkę, muszę sprawdzić, jak będę sobie z tobą radzić.

– Co?

Eirik z lekkim trudem analizował, co właściwie mężczyzna do niego mówił. Załapał coś o lekach i zdrowiu, ale skupił się na ostatnim poleceniu. Nie brzmiało ono tak, jak chciał je słyszeć.

– Czego nie rozumiesz? Siadaj na kanapie i ściągnij to z siebie.

Eirik lekko zagryzł wargę, przez moment wahając się, czy nie powinien czegoś powiedzieć. W jego wyobrażeniach cała ta sytuacja była o wiele przyjemniejsza. Ale był też tylko kupioną Omegą i wymaganie specjalnego traktowania raczej nie należało do jego praw.

Coś mocno ścisnęło jego gardło, przez chwilę nawet nie pozwalając mu złapać powietrza. Poczuł się nagle dziwnie podle przez to, jak bardzo rzeczywistość różniła się od jego fantazji. Nie oczekiwał wiele, zawsze patrzył realnie na świat i nie pozwalał sobie wierzyć, że jego życie może wyglądać lepiej, że mógłby choć przez chwilę poczuć się szczęśliwym.

I tylko w tym jednym temacie pozwalał sobie na wyobrażanie czegoś więcej. Podświadomie oczekiwał kilku słodkich pocałunków, dotyku na swojej rozgrzanej skórze, bycia naprawdę blisko z kimś innym, przy kim czułby się szczęśliwy. Ale nawet teraz życie postanowiło dać mu mentalny policzek i przypomnieć, że nie powinien wierzyć w możliwość poczucia się dobrze.

Zagryzł wargę i zamrugał kilka razy, by przypadkiem nie pozwolić sobie na łzy. Nie mógł pozwolić, by Lucca dostrzegł jego roztrzęsienie, w końcu tak naprawdę nie stało się zupełnie nic, co mogło doprowadzić go do płaczu.

Odrobinę trzęsły mu się dłonie, gdy zdejmował z siebie bluzę. Kiedy jej się pozbył, poczuł, jak przyjemny chłód otacza jego ramiona, powodując ulgę. Zerknął na Luccę, ale ten zajęty był płótnem, które ułożył na sztaludze.

Rzucił na bluzę na oparcie kanapy i sięgnął do swojej zwykłej, czarnej koszulki. Zacisnął dłonie na jej materiale, mając wrażenie, że wcale nie chce jej ściągać. Na pewno nie w takiej atmosferze, nie w tym momencie.

– Coś nie tak? – spytał w końcu malarz, zerkając na niego.

– Raczej nie mam w zwyczaju rozbierać się przed innymi Alfami – warknął Eirik trochę zbyt ostro, niż początkowo zamierzał. Nie panował nad tym, jak brzmiał jego głos. – Źle się czuję, daj mi po prostu stąd wyjść.

– Nie, to wykluczone. Masz gorączkę, to dla mnie dobra okazja.

Kolejny policzek. Eirik zacisnął wargi, aby powstrzymać cisnące mu się na usta przekleństwa. Czy naprawdę marzył o czymś tak nierealnym? Pragnął jedynie trochę bliskości i poczucia bezpieczeństwa, nie chciał, by jego stan był traktowany jako dobra okazja.

– W takim razie się pospiesz, zanim ci ta okazja minie. Wykorzystaj mnie i daj mi spokój.

Odwrócił głowę i znowu zamrugał kilka razy. Nie miał siły się kłócić i krzyczeć, chociaż właśnie to chciał robić. Ale spojrzenie Lucci mu na to nie pozwalało. Przez malarza czuł wewnętrzną potrzebę, by zwyczajnie mu się podporządkować, być taką Omegą, jakiej oczekiwał. Gdzieś w tym wszystkim była jeszcze nadzieja – czy jeśli zachowa się, jak powinien, ma jeszcze szansę poczuć się dobrze?

Chociaż świadomość – a raczej jej resztki, których głos z trudem się do niego przebijał – przekazywała mu, że powinien wstać i wyjść z pracowni, usiadł na kanapie. Ściągnął z siebie koszulkę, nie zerkając już na Luccę. Skupił się jedynie na tym, co czuł – na zimnym powietrzu, które od razu otoczyło jego ciało. Miał gęsią skórkę, a przez kręgosłup przeszedł mu dreszcz, ale zignorował to. Skupił spojrzenie na jasnych panelach na podłodze, starając się nie myśleć o tym, co właśnie się działo.

Nasłuchiwał – Lucca chodził przez chwilę po pracowni, przenosił chyba jakieś rzeczy. Jego kroki i szuranie różnych przedmiotów były jedynymi dźwiękami, jakie niszczyły panującą w pracowni ciszę.

Eirik zareagował, dopiero gdy do jego uszu dotarł dźwięk rozsuwanych zasłon. Wstał, patrząc z paniką na okna.

– Czemu ty...?

– Potrzebuję naturalnego światła, o tej porze jest dobre – stwierdził Lucca, jakby to był wystarczający powód, aby całkowicie odsłonić okna.

– Ale... – Eirik zaraz zamilkł. Widział, że za szybą znajduje się jedynie fragment pustego placu z kilkoma drzewami praktycznie pozbawionymi już liśćmi oraz zieloną trawą. Nikogo tam nie było i z tej odległości nikt raczej go nie widział, ale i tak poczuł, że powinien założyć coś na siebie, chociaż nie mógł tego zrobić.

Czuł się tak, jakby za oknem wcale nie znajdował się pusty plac, a wyjątkowo zatłoczona ulica. A on stał na środku tej nieistniejącej ulicy, bez koszulki, pozwalając, by wszyscy patrzyli na niego i go oceniali. By każdy widział rany na jego ciele, ślady wszystkich słabości, by każdy mógł to komentować i go wyśmiewać.

Tym razem już nie powstrzymał łez, które spłynęły po jego policzkach.

– Rozumiem, że przez gorączkę jesteś jeszcze bardziej emocjonalny, ale spróbuj się uspokoić – rzucił Lucca, choć jego głos nie w pełni docierał do Eirika. Był jakby nie w pełni świadomy, co działo się w pracowni, zbyt skupiony na odsłoniętych oknach.

Świadomość wróciła mu, gdy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwrócił się, aby zerknąć na Luccę, dalej ze łzami w oczach i tym dziwnym ucisku na jego gardle.

– Powiedziałem, żebyś się uspokoił. Nie mam czasu, żeby go marnować na to, że nie potrafisz się normalnie zachować.

– Ja...

– Uspokój się – powtórzył malarz, ale jego ton głosu się zmienił. Był cichszy, bardziej miękki, bez żadnych pretensji. – Nic ci się nie dzieje. Spokojnie.

Chciał, żeby ta dłoń nie trzymała jedynie jego ramienia. Chciał, żeby mężczyzna był bliżej niego, żeby nie dzielił ich ten dystans. Kiedy się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że właściwie to pragnął przytulić się do niego i to by mu całkowicie wystarczyło.

Przez chwilę się wahał, ale w końcu zdecydował się zrobić ten krok. Już był gotów na to, że zaraz będzie blisko, że poczuje obejmujące go, silniejsze ramiona. Ale tak się nie stało – Lucca powstrzymał go, zachowując dystans między nimi.

– Nie rób tego. Po prostu się uspokój.

I jeszcze jeden policzek, mocniejszy od wcześniejszych. Odbierający ostatnią resztkę nadziei, jaką jeszcze w sobie miał.

– Odwieź mnie do Lukketu... – powiedział cicho, odwracając głowę. – Nie chcę tu być, wolę już tam siedzieć, przynajmniej nikt mi nie będzie robił nadziei...

Przez chwilę Lucca milczał. Eirik chciał spojrzeć na niego, sprawdzić, jak zareagował. Czy na jego twarzy malowało się zdziwienie? A może gniew, że nie podporządkował mu się, jak inne Omegi?

Ale nie sprawdził tego. Nie spojrzał na Alfę, uparcie utrzymując wzrok na panelach na podłodze, skupiając się na miejscach, gdzie się ze sobą łączyły.

– Idź do pokoju, dzisiaj się to nie uda. Nie wychodź stamtąd, dopóki gorączka ci nie minie. Jutro porozmawiamy o tym wszystkim.

Tym razem Eirik nawet przez chwilę się nie wahał. Zabrał koszulkę, którą szybko na siebie założył i skierował się do wyjścia. Zamknął drzwi, trzaskając nimi tak mocno, jak tylko mógł. A później praktycznie pobiegł do pokoju, który zajmował, żeby tylko móc położyć się na łóżku.

Objął poduszkę i wtulił w nią twarz, w końcu nie hamując płaczu. Kolejne łzy moczyły materiał, ale nawet o tym nie myślał.

Czuł jedynie, że tak naprawdę nigdy nie znaczył nawet wystarczająco dużo, by zasługiwać na choć chwilę, podczas której nie będzie cierpiał. I ta świadomość najbardziej go bolała.


Okej, do tej sceny podchodziłam kilka razy, między innymi przez to, że bezchmurne niebo i szum fal trochę kolidują z pisaniem trudnych rzeczy. A po części też przez to, że wejście w głowę Eirika zawsze jest dla mnie trochę traumatycznie i po czymś takim czasami potrzebuję nawet kilku dni, żeby się w pełni pozbierać.

Wracam do "Nadludzi" po tygodniu przerwy, ale tak trudne momenty czasami potrzebują czasu. Chyba dlatego, że mam trochę chaotyczny sposób tworzenia - nigdy nie robię notatek i zazwyczaj większość scen jest u mnie spontaniczna, mam w głowie jedynie zarys. Później pozwalam, żeby dialogi (bo uwielbiam je pisać) prowadziły sceny i myślę jedynie o uczuciach, jakie towarzyszą bohaterom. W momencie, w którym Lucca kazał Eirikowi ściągnąć koszulkę, odłożyłam na chwilę laptopa, zamknęłam oczy i przez chwilę próbowałam zrozumieć, jak poczuł się Eirik. A później zaczęłam płakać i nie mogłam przestać, dopóki nie skończyłam tej sceny.

Ogólnie, o kreacji Eirika mogłabym mówić dużo. A po tej scenie czuję, że powinnam wyjaśnić pewną rzecz, zanim zostanie on odebrany jako postać skupiona jedynie na swojej seksualności. Eirik jest trochę moim wyzwaniem rzuconym tym wszystkim typowym omegaverse, których jest zbyt dużo i które opowiadają właściwie tę samą historię - o silnej, początkowo nieprzyjemnej Alfie i delikatnej Omedze, która właściwie myśli tylko o swojej gorączce. Zawsze wkurzał mnie ten typ postaci i - o ile myślę, że udowoniłam już, że Omegi i Alfy mogą być inne - tak chciałam stworzyć kogoś, kto wpisze się w ten schemat, a jednocześnie będzie dobrze wykreowaną postacią. Czy mi się to udało, to już nie jest coś, co ja mogę oceniać, ale chętnie poznam waszą opinią (choć nie zapominajmy, że to jeszcze nie koniec, a Eirik jeszcze nie pokazał wszystkich swoich cech).

Gdyby ktoś się tylko zastanawiał, czemu rozdział tak krótki - myślę, że po niektórych scenach wręcz nie wypada wyskakiwać od razu z czymś w innym nastroju. Więc tym razem tylko jedna scena, ale w następnym tygodniu powinny być już klasycznie dwie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro