28. Czego pan szuka, panie Berwegallelion?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ludjais wierzył, że kluczem do idealnego świata było społeczeństwo przestrzegające prawa.

To właściwie zawsze wydawało mu się logiczne – rządzący ustanawiali zasady, które miały pomóc ludziom. Wskazywali, co było dobre, a co nie. Zadaniem ludzi było dostosowywanie swojego zachowania do ustanowionego prawa. W ten sposób nikt nie musiałby martwić się bezpieczeństwem, bo zakazane były rzeczy, które mogły naruszyć czyjś spokój.

Świat pełen prawych ludzi to świat bez złodziei, bez morderców, bez terrorystów. Świat gdzie każdy robił swoje, jednocześnie nikomu nie przeszkadzając. Świat pełen odpowiedzialnych ludzi, którzy nie wsiadali za kierownicę po alkoholu, którzy pracowali, uczciwie odprowadzając podatki służące całemu społeczeństwu, którzy nie wykorzystywali swoich pracowników.

I to był świat, do którego Ludjais Berwegallelion dążył.

Tyle że teraz musiał zrobić pełen mały wyjątek. Nieduży, taki, któremu nie robił nikomu krzywdy. Właściwie wręcz przeciwnie – jeśli przeczucie go nie myliło, jego działanie miało przynieść korzyść całemu Nikeolowi, a o to przecież chodziło.

Musiał jedynie na chwilę złamać zasady. Znaleźć informacje, do których niekoniecznie miał dostęp na swoim stanowisku. Przekroczyć uprawnienia, sprawdzić coś i przekonać się, czy należało wdrożyć działanie. Podejrzewał, że tak trzeba było, ale chciał jeszcze to sprawdzić. Upewnić się, zanim kogokolwiek poinformuje o swoim znalezisku.

Codziennie zostawał dłużej w pracy i nikt już specjalnie nie zwracał na to uwagi. Siedział przy swoim stanowisku jeszcze godzinę czy dwie, segregował dokumenty, pisał maile, sprawdzał bazy danych, do których miał dostęp. Wykonywał głównie zadania, które nie pozwalały mu się rozwijać, ale rozumiał to – był tutaj nowy, to logiczne, że nikt nie chciał obarczać go zadaniami związanymi z odpowiedzialnością.

Miał się zająć bałaganem w raportach z magazynów rządowych. Miejsc pełnych nie tylko broni i mundurów, ale też wszystkich rzeczy przekazywanych później do Lukketów. W szczególności dużo tam było skonfiskowanych leków. Wszystkie sprawdzano, później spisywano, raporty pojawiały się co tydzień.

Ludjais był tym typem perfekcjonisty, który nie potrafił znieść bałaganu. Nie tylko tego w postaci niepoukładanych rzeczy w pokoju, niedościelanego łóżka czy nieumytych naczyń. Do szału doprowadzały go także źle podpisane pliki, niechlujnie wypisane dokumenty czy nieposegregowane dokumenty. Więc zawsze wszystko dzielił, opisywał i składał w odpowiednich teczkach.

Dlatego nie tylko posegregował raporty według miast, do których należały magazyny, ale też posprawdzał, czy wszystko zostało poprawnie wypisane i w każdym segregatorze zostawiał notatkę z informacją, w jaki sposób zostały podzielone złożone tam dokumenty. Tyle że w niektórych miastach zaczął znajdować błędy.

Miał dane jedynie z ostatnich dwóch miesięcy. Podawano ilość wszystkich rzeczy, ale dość szybko zauważył, że niektóre raporty były przekłamane. Brakowało niektórych przedmiotów, spisane liczby wydawały się zawsze zaokrąglone, jakby niedokładnie policzone. Przez to dość szybko zorientował się, że prawdopodobnie ktoś wynosił zaopatrzenie.

Zwłaszcza problem był z lekami.

Zastanawiało go, czy nie powinien tego komuś zgłosić. Jednak ludzie, z którymi pracował, nie wydawali się wystarczająco kompetentni do takich spraw. Wykonywali swoje obowiązki dość niedbale, nie na tyle, żeby mieli przejąć się problemami niedotyczącymi ich bezpośrednio. Dlatego zostawił tę informację dla siebie.

Wybrał miasta, w których dane wydawały mu się najbardziej zakłamane w porównaniu z informacjami, do których miał dostęp. I – chociaż przy przekładaniu wszystkich raportów nie chciał o tym myśleć – wśród tych kilku było Sigven, miejsce, gdzie przecież jego brat był dowódcą.

Przez chwilę czuł się nieprzyjemnie bezradny. W końcu co miał zrobić? Po głowie krążyło mu nieprzyjemne „A nie mówiłem", przypominające, jak bardzo nie uważał Mikkela za dobrego dowódcę. Czy kogokolwiek, kto miał ponosić odpowiedzialność za innych żołnierzy.

I to nie tak, że nie cieszył się z sukcesu brata. Tyle że w przeciwieństwie do wszystkich innych z taką radością gratulujących mu tej posady, miał świadomość dwóch istotnych faktów – wiecznej niedojrzałości Mikkela i faktu, że wcale sobie na to stanowisko nie zapracował.

Mimo wszystko nie chciał jeszcze ostatecznie go przekreślać. Czuł, że być może raporty w tych miastach pisane były przez cały czas w ten sposób i jedynie Mikkel jeszcze nie miał czasu zająć się tą sprawą. Bo to mogło być całkiem możliwe. Ale musiał sprawdzić, jak było wcześniej, a do tego nie miał już prawa.

Dlatego został dłużej, zaczekał, aż każdy jego współpracownik już wyjdzie. W budynku oczywiście znajdowali się jeszcze ludzie, ale nikt z jego piętra. To dawało mu wystarczająco duże bezpieczeństwo, by sięgnął po inne dokumenty, by zaczął to sprawdzać.

Sytuacja nie był tragiczna – wcześniejszy dowódca także nie panował nad tą sytuacją, co widać było dość szybko. Z ciekawości Ludjais zerknął na inne dokumenty z Sigven, wszystkie jednak wtedy były dość niedbale spisywane, próbowano jak najwięcej ukryć. Ale o wcześniejszym dowódcy skazanym aktualne za ukrywanie Omeg czytał nawet kilka artykułów. Więc wzorowanie się na nim nie miało zbyt wiele sensu.

A jeszcze wcześniejsze raporty, te sprzed pięciu lat, były naprawdę porządnie spisane. Liczby było dokładnie, czasami zdarzało się, że ubyła jedna czy dwie paczki leków w ciągu tygodnia. Ale to nic w porównaniu z kilkudziesięcioma, jak to się teraz zdarzało.

Cicho westchnął, przekładając w dłoniach kolejne raporty. Nie miał pojęcia, czy była to bardziej wina niedbałości i lenistwa jego brata, czy może specjalne działanie. W końcu Mikkel zawsze był typem buntownika – może akurat wymyślił sobie sprzeciw wobec świata, w jakim żyli? To by całkiem do niego pasowało.

Przepisał kilka kolejnych liczb, porównał je z posiadanymi danymi. Chciał znaleźć jakiś dowód na jego niewinność, naprawdę się starał. Ale wszystko wydawało się jakby przeciwko.

– Mówiłam już, że pracuję i masz do mnie nie wydzwaniać. Nie mogę tutaj rozmawiać.

Lekko zmarszczył brwi, kiedy usłyszał głos Annemette. Była gdzieś blisko, prawdopodobnie na tym samym piętrze. Dodatkowo z każdą chwilą wydawała się bliżej, co rozpoznał po charakterystycznym stukaniu obcasów.

Zerknął na rozłożone przed sobą dokumenty i szybko ocenił sytuację – musiałby ruszać się z prędkością światła, żeby schować je, zanim kobieta tutaj przyjdzie. Dodatkowo, jeśli zacząłby teraz na szybko je ukrywać, zrobiłby więcej hałasu i tylko zwrócił na siebie uwagę. Udawanie, że dalej pracował, było lepszym wyjściem, które dawało mu przynajmniej szansę na brak ewentualnych konsekwencji.

Zaryzykował.

– Tak, mówiłam już, że będę. Sama się tym zajmę. Nie wydawajcie żadnej zgody, przekaż to innym. Na razie musimy czekać na dobrą okazję. – Annemette była coraz bliżej. Już po chwili przy wejściu dostrzegł najpierw cień jej sylwetki, a później ją.

Miała na sobie czarne spodnie, białą koszulkę i – prawdopodobnie – żakiet. Tego ostatniego nie był pełen, narzucony na jej ramiona ciemny materiał w małe, jasne kropki, przypominał mu tę część garderoby, ale nigdy się na tym nie znał. Do tego oczywiście szpilki i tym razem włosy związane u góry jak u baletnicy. W jednej ręce trzymała telefon, w drugiej czerwony kubek.

Zatrzymała się przy drzwiach i spojrzała na niego widocznie zaskoczona. Później cicho westchnęła, jakby lekko zirytowana. Miał wrażenie, że przewróciła oczami, choć z tak daleka nie widział tego wyraźnie.

– Mówiłam już, że nie mogę rozmawiać. Oddzwonię, jak wyjdę z pracy – powiedziała, po czym bez czekania na odpowiedź z drugiej strony skończyła połączenie. Zrobiła kilka kroków do przodu, obserwując przy tym Ludjaisa. – Jeszcze pan pracuje?

– Tak wyszło – odpowiedział ostrożnie. – Widzę, że pani także zostaje po godzinach.

– Czasami inaczej się nie da – stwierdziła, chowając telefon do kieszeni spodni. – Chociaż pewnie już bym stąd wyszła, gdyby na górze nie zepsuł się ekspres do kawy. Mam nadzieję, że tutaj działa.

– Powinien działać. To jakaś poważna usterka? Może mogę jakoś pomóc?

Nigdy nie był dobry w prowadzeniu rozmów, ale miał wrażenie, że to było jego rozwiązaniem. Jeśli udałoby mu się odwrócić jej uwagę przez czas robienia kawy, może nawet nie zwróci uwagi na dokumenty, które trzymał przed sobą. W ten sposób uniknąć mógł wszelkich ewentualnych problemów związanych z tym, jak nieostrożny był do tej pory. Powinien bardziej uważać.

– Jutro już ktoś się tym zajmie. Teraz potrzebuję jedynie mocnej kawy i trzech godzin pracy bez odbierania bezsensowych telefonów – odparła spokojnie. Obserwował ją, gdy podeszła do ekspresu i w milczeniu zajęła się swoją kawą. Przez chwilę panowała między nimi cisza, ale z kategorii tych, podczas których człowiek wcale nie czuje się niekomfortowo. Jakby po prostu uznali, że nie trzeba poruszać żadnego tematu.

– Jeśli pani potrzebuje, obok w tym pudełku jest cukier – zauważył w końcu.

Kobieta na chwilę na niego zerknęła i skinęła głową. Posłodziła kawę i upiła z niej łyk. Dopiero wtedy znowu na niego spojrzała.

– Nad czym tak pan pracuje? Skoro trwa to do tej godziny, może zrzucili na pana zbyt wiele zadań na początek? – spytała grzecznie.

– Nie, to raczej kwestia mojego perfekcjonizmu. Gdybym tylko posegregował te dokumenty chronologicznie, już bym stąd wyszedł. Ale nie lubię bałaganu i wolałem zrobić to tak, aby później bez problemu odnaleźć inne raporty.

– Gdyby każdy tak podchodziłby tutaj do pracy, nikt nie zostawałby po godzinach. – Miał wrażenie, że przez chwilę na jej ustach pojawił się subtelny uśmiech.

Podobno każdy miał własną definicję pecha. W tym momencie Ludjais zrozumiał, że jego pech nosił czarne szpilki, pił całkiem sporo kawy i naprawdę nie lubił niepotrzebnych telefonów. Bo Annemette, choć powinna już stąd wyjść i zająć się pracą, podeszła do niego bliżej i sięgnęła po jeden z raportów. Przez chwilę w skupieniu czytała zapisane tam rzeczy, później sięgnęła po następny.

Czuł jak się jak skazany czekający na wyrok. Jak ci ludzie, którzy ze związanymi rękoma prowadzeni byli do szubienicy mającej pozbawić ich głowy ku uciesze niewyedukowanego tłumu. Teraz co prawda jego wyrok nie był obserwowany przez żądnych mordu ludzi, ale nie zmieniało to żałosnej sytuacji, w jakiej się znalazł.

– Czego pan szuka, panie Berwegallelion? – spytała w końcu.

Nie umiał tak nagle dobrze kłamać. Często obserwował, jak Mikkel naginał rzeczywistość bez zająknięcia, ale sam nigdy nie potrafił robić tego wystarczająco przekonująco. Zawsze wtedy plątał się w tym, co mówił, wahał się, nie brzmiał wiarygodnie. Dlatego nawet nie próbował, nie chcąc ośmieszyć się przy tak inteligentnej kobiecie.

– Wiem, że to zabrzmi dość idiotycznie, ale chciałem coś sprawdzić.

– Co takiego?

Zerknął na chwilę na dokumenty i wyjął raport z zeszłego tygodnia. Podał go Annemette.

– Kiedy je segregowałem, zauważyłem, że niektóre prawdopodobnie są zakłamane. To szczegół, ale liczby nie są dokładne, po porównaniu z kilkoma wcześniejszymi tygodniami widać duże braki. Albo jest to kwestia niedbalstwa, albo ktoś wynosi z magazynów leki dla Omeg, a więc działa poza prawem – wyjaśnił poważnie, starając się od razu znajdować potwierdzenie swoich słów. – Chciałem spróbować ustalić, czego to jest kwestia.

– To nie leży w pana obowiązkach – zauważyła, zerkając na niego. Odłożyła na bok kubek z kawą, nie spuszczając Ludjaisa z oczu. – Doceniam pana zaangażowanie, ale to niepotrzebne. Jeśli znajdę chwilę, postaram się tym zająć.

– Jestem praktycznie pewien, że w Sigven w dalszym ciągu dochodzi do ukrywania Omeg przez żołnierzy – powiedział wprost.

– Po czym pan to wnioskuje?

Na chwilę się zawahał. Nie chciał robić Mikkelowi problemów, nie o to chodziło. Ale prawo i bezpieczeństwo było ważniejsze od więzi krwi i wiedział, że ukrywanie jakichkolwiek informacji mogło jedynie pogorszyć sytuację. Jeśli jego brat nie robił nic złego, sprawiedliwość go nie ukaże. A jeśli łamał prawo, zasługiwał, by ponieść konsekwencje swoich czynów.

– Mój brat był już kiedyś w pewien sposób zamieszany w aferę z ukrywającą się Omegą. Do tego zawsze był dość buntowniczo nastawiony do systemu. To tylko moje przypuszczenia, ale w porównaniu z tymi dokumentami okazują się całkiem słuszne.

Annemette przyglądała mu się z zaskoczeniem. Analizowała w ciszy jego słowa, jakby zastanawiała się, jak zareagować. W końcu cicho westchnęła i zerknęła jeszcze raz na dokumenty.

– Obywatel jest niewinny, dopóki nie znajdzie się bezpośredniego dowodu na jego winę – zauważyła poważnie. – Ale doceniam pana poświęcenie w szukanie tych informacji. Wolałabym jednak, żeby ograniczał się pan do swoich obowiązków. Postaram się o wysłanie kontroli do Sigven w najbliższym czasie.

Ludjais skinął głową. Obserwował, jak Annemette zabiera kubek i kieruje się do wyjścia. Przy drzwiach prowadzących na korytarz zatrzymała się jednak i jeszcze na niego zerknęła.

– Pana zaangażowanie jest godne podziwu. Nie mogę zmarnować takiego potencjału, więc jeśli udowodni pan, że potrafi zajmować się konkretnymi obowiązkami w należyty sposób, być może szybko ten zakres ulegnie zmianie – powiedziała znów jakby z cieniem uśmiechu.

Skinął głową nie tylko z ulgą, ale wręcz zadowolony. Jeśli jego działania miały dać mu jeszcze szansę na szybki awans, podjął naprawdę dobrą decyzję.

– Na pewno się postaram.

– Czytał pan kiedyś coś z twórczości Adyanki Viman? – spytała jeszcze.

Zastanowił się na chwilę, ale nazwisko autorki brzmiało mu zupełnie obco. Przed oczyma na chwilę stanęła mu jego mała biblioteczka pełna różnych dzieł, ale nawet nie kojarzył, by przewijała się tam taka osoba.

– Nie miałem okazji. Powinienem?

– To przedwojenna autorka. Sławę przyniosły jej głównie bajki dla dzieci, ale na kilka lat przed wybuchem wojny jedna z jej przypowieści skierowanych do dorosłych weszła nawet na listę lektur uzupełniających. Chodzi o „Plan zdobycia świata". Jeśli znajdzie pan chwilę, polecam zerknąć. Puenta, którą można wyciągnąć, powinna być powtarzana przed każdym posiedzeniem sejmu, chociaż moi koledzy raczej nie poparliby tego pomysłu. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia – powtórzył trochę zaskoczony.

Annemette już po chwili zniknęła mu z pola widzenia, ale wpatrywał się w miejsce, gdzie stała, tak długo, aż do jego uszu przestało docierać stukanie jej obcasów. Wtedy dopiero otrząsnął się po tej naprawdę dziwnej rozmowie.

Z lekkim wahaniem zdecydował się wpisać od razu podany tytuł w wyszukiwarkę. Jego oczom ukazała się grafika znajdująca się na okładce książki – dziecięcy rysunek świni ubranej w garnitur. Pod tym dopiero znajdował się opis:

Przedwojenna przypowieść i satyra społeczna. W swojej zagrodzie trzy świnie, Arun, Yarktor i Kauf, po raz kolejny tworzą znakomity plan przejęcia władzy nad światem. Wśród miliona świetnych pomysłów kształtuje się plan, który jednak nie może dojść do skutku.

Lekko uniósł brwi. Czuł się naprawdę zaskoczony przez to wszystko. Im dłużej znał Annemette, tym dziwniejszą i bardziej tajemniczą kobietą się stawała. A jej podejście do życia było już całkowicie niezrozumiałe. W tym wszystkim pewny był tylko jednego faktu – jeśli zamierzał choć trochę zrozumieć jej zachowanie, czekała go lektura przedwojennej bajeczki o kilku świniach.

Najwidoczniej wchodzenie w świat polityki wymagało naprawdę niekonwencjonalnych rozwiązań.

***

W reklamówce miał jeden czteropak piwa, jakieś chipsy w promocyjnej cenie, paczkę orzeszków i małą butelkę wody. Wyszedł jedynie na spacer, miał zamiar się przejść, rozprostować kości, a skończył z małymi zakupami. Piwo mógł wypić wieczorem, w końcu i tak zamierzał obejrzeć powtórkę wczorajszego meczu, którego nie udało mu się obejrzeć. A orzeszki planował zgarnąć, kiedy postanowi znowu odwiedzić Nicholasa.

O ile ten przestanie się na niego obrażać.

Zupełnie nie rozumiał chłopaka. Zaoferował mu jedynie pomoc, możliwość uniknięcia spędzenia życia w Lukkecie. I musiał jedynie się zgodzić na to, by jego życie mogło wyglądać zupełnie inaczej. Ale nie chciał i każda próba poruszenia tematu była zbywana. Teraz nawet nie rozmawiał ze swoimi rodzicami, mając ciągle słuchawki na uszach i unikając zbyt częstego wychodzenia z pokoju.

Czas powoli się kurczył, a Urlik nie miał pojęcia, co właściwie powinien teraz zrobić. Chciał jedynie pomóc chłopakowi i naprawdę nie wymagał od niego niczego w zamian. Był pewny, że spotka się z jego radością – przecież Omegi nie bez powodu nie chciały mieszkać w Lukkecie – a było wręcz odwrotnie. Co zrobił źle?

Pewnie bezskutecznie zastanawiałby się nad tym przez resztę drogi do domu, gdyby nagle nie został zmuszony do zatrzymania się. Niższy chłopak, który na niego wpadł, zrobił krok do tyłu, ale nie dał rady utrzymać równowagi i wylądował na chodniku.

– Ej, nic ci nie jest? – spytał od razu Urlik, jednocześnie przyglądając się nieznajomemu. Miał średniej długości jasne włosy i narzuconą na siebie dość szeroką, zieloną bluzę. Wyglądał na przestraszonego.

– Nie, nic – odparł od razu i szybko się podniósł. Otrzepał ręce o jeansy, które założył i rozejrzał się jakby z lekką paniką.

– Na pewno? Nie wyglądasz, jakby było okej – zauważył, lekko marszcząc brwi.

– Ostatnio nic nie jest okej.

Urlik przyjrzał mu się uważniej i wtedy w jego głowie jakby zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza. Ten dość delikatny wygląd chłopaka był wyjaśnieniem jego zachowania – najpewniej był jedną z tych ukrywających się Omeg próbujących za wszelką cenę nie trafić w ręce żołnierzy, aby nie zamienić swojego domu na Lukket.

Powinien to zgłosić. Nie pozwolić chłopakowi odejść, znaleźć najbliżej stacjonujących tutaj żołnierzy i przekazać go im. Tak zrobiłby wzorowy obywatel, który chciał przede wszystkim pomóc swojemu państwu.

Ale Urlik – choć zawsze był dość daleki od jakiegokolwiek buntowania się przeciw obowiązującemu prawu – nigdy też nie starał się pomóc politykom spełniać ich wizje Nikeolu. Służbę wojskową odbył tylko tak, aby ją zaliczyć, zawsze też po prostu trzymał się z tyłu. I jeśli miał podejrzenia co do ukrywającej się Omegi, po prostu to ignorował. W końcu nie miał też obowiązku jakkolwiek na to reagować.

Nieznajomy chłopak już zamierzał odejść, ale wcale nie ruszył się z miejsca. Przez chwilę patrzył gdzieś za plecami Urlika, a później cicho zaklął pod nosem. Zrobił krok do tyłu i znowu się rozejrzał.

Urlik zerknął do tyłu, żeby sprawdzić, co powstrzymało nieznajomego. Zaraz też dostrzegł nadjeżdżający samochód wojskowy. Ucieczka w tamtym kierunku nie miała sensu i obydwoje o tym wiedzieli. Wtedy jednak w głowie Alfy zrodził się pewien plan, dość idiotyczny i niezbyt przemyślany, ale w takiej sytuacji nie miał czasu go rozważać. Mógł albo spróbować, albo stracić tak dobrą okazję.

Spróbował.

– Jak masz na imię? – spytał, jednocześnie sięgając do swojego portfela, aby wyjąć już dokument. Podejrzewał, że żołnierze zwrócą na nich uwagę i wolał od razu być przygotowanym, nawet jeśli na pierwszy rzut oka było widać, że nie mógł być ukrywającą się Omegą. Nie z takim wyglądem.

– Co? Po co ci...?

– Mogę ci pomóc – wyjaśnił, zerkając znowu na zbliżający się samochód. Mieli może dziesięć sekund, zanim ten zatrzyma się przy nich.

– Fredeirik – powiedział w końcu nieznajomy i samemu też wyjął swój dokument.

Chwilę później, tak jak podejrzewali, żołnierze zażądali od nich kart tożsamości. Urlik jak zwykle nie miał problemu. Szybko tylko zerknięto na jego dane i właściwie pozwolono mu odejść. Zaczekał jednak, żeby zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja z Fredeirikiem.

– Karta może być podrabiana – stwierdził jeden z żołnierzy po chwili zastanowienia. – Pójdziesz z nami.

– Ja nie... – Fredeirik cofnął się o krok. Wyglądał na wystraszonego, co tylko potwierdzało oskarżenia. Teraz Urlik miał pewność, że blondyn musiał być Omegą. I dlatego zdecydował się odezwać:

– Ej, znowu będziecie robić mu problemy? – spytał, krzyżując ręce. Co prawda niespecjalnie lubił kłamać, ale tym razem jakoś nie czuł się z tym źle. W końcu robił to w dobrej wierze, przede wszystkim po to, żeby później pomóc Nicholasowi. – Co chwila próbujecie go zgarniać, chociaż już tyle razy u was siedział i udowadniał, że nie jest Omegą.

Żołnierze spojrzeli na niego zaskoczeni, powiedzieli coś między sobą.

– Chodziliśmy z Fredeirikiem razem do liceum do tej samej klasy. Nie musicie go znowu tam ciągnąć, wiadomo, że nic nie ukrywa – dodał jeszcze, aby tym bardziej być wiarygodnym.

Głównie polegał na wierze w to, co mówił mu Mikkel. Większości żołnierzom naprawdę bardzo nie chciało się robić cokolwiek więcej, więc raczej nie będą sprawdzać tych informacji. A to pozwalało mu kłamać i robił to zaskakująco wiarygodnie.

Nie trwało to długo, nim odpuścili. Oddali Fredeirikowi dokumenty i w końcu odjechali. Na ulicy znów było bezpiecznie.

– Dzięki za pomoc... – zauważył cicho chłopak. Nie wyglądał już na tak przestraszonego, choć dalej nie wyglądał na szczęśliwego. Z pewnością musiał mieć dużo problemów, takich, o których Urlik nawet nie mógł myśleć, nie zdając sobie sprawy z ich istnienia.

– Im i tak się nie chce zgarniać ludzi – zauważył, chowając kartę z powrotem do portfela. – Słuchaj, Fredeirik, mógłby mieć do ciebie sprawę?

– Do mnie? Ale... nie znamy się i...

– Wiem, ale jesteś jedyną osobą, na którą się tak natknąłem i mogę się o to spytać. Jedno pytanie i dam ci spokój – zapewnił, uśmiechając się lekko.

Nie chciał go straszyć, nie miał takiego zamiaru. Ale potrzebował zdobyć kilka informacji, a drugiej ukrywającej się tak Omegi mógł przez długi czas nie znaleźć.

Fredeirik z lekkim wahaniem skinął głową.

– Chodzi mi o to, jak dajesz radę się ukrywać? – Urlik trochę ściszył głos, aby przypadkiem ktoś nie usłyszał tej rozmowy. Stali sami i w najbliższym otoczeniu nikogo nie było, ale i tak wolał bardziej uważać. – W sensie, znam chłopaka, któremu bardzo chciałbym pomóc. I on za kilka miesięcy trafi do Lukketu, jeśli niczego nie zrobię. Więc pomyślałem, że mógłby się tak ukrywać i... Mógłbyś mi powiedzieć, jak to ogarnąć?

Fredeirik przez chwilę patrzył na niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. W końcu cicho westchnął i pokręcił głową, ale na jego ustach pojawił się subtelny uśmiech.

– Poza lekami i dokumentami ze wszystkim musimy radzić sobie sami – powiedział w końcu. – Wiesz, to jest taka walka o przetrwanie i ciągłe życie w strachu. Jakby miał jakieś mieszkanie i oszczędności, to może przez jakiś czas by mu się udało, ale... Ostatnio mam wrażenie, że nie da się uniknąć bycia złapanym.

– Ale dalej próbujesz?

– I ledwo mi się udaje. Wybacz, mam gorszy humor i nie umiem dzisiaj patrzeć na to optymistycznie. Ale na pewno będzie mu łatwiej, jak złapie kontakt z kimś, kto roznosi leki. I jak będzie miał miejsce, gdzie będzie się mógł ukryć. Reszta to kwestia ciągłego narażania się.

Urlik skinął głową. To wszystko pewnie dało się załatwić, musiał się jedynie zastanowić. Bo skoro Nicholas nie chciał otrzymać wprost pomocy, mogli też spróbować w ten sposób. To dalej było lepsze niż Lukket i Alfy, które mogłyby wykorzystywać jego przyjaciela. Na samą myśl miał ochotę przyłożyć każdemu, kto chociaż spróbowałby skrzywdzić tego chłopaka.

– Dzięki, pomyślę o tym. Może udałoby mi się jakoś dogadać z Mikkelem w sprawie przeszukiwań... – Ostatnie zdanie powiedział już bardziej do siebie, w końcu często zdarzało mu się głośno myśleć. Zwłaszcza kiedy coś nie wychodziło mu od razu. Kiedy rozważał na głos co zrobić dalej, zazwyczaj szybciej wpadał na jakiś dobry pomysł.

– Czekaj, mówisz o Mikkelu? – Fredeirik złapał go za ramię, powstrzymując go o odejścia. Zmarszczył przy tym mocno brwi, ale z jego oczu biła nagła determinacja. – W sensie o tym, co jest dowódcą tutaj?

Urlik skinął głową zaskoczony.

– Znacie się? – Zaraz padło kolejne pytanie i znowu twierdząca odpowiedź. – Jaki jest?

Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Dlaczego jakaś obca Omega pytała go o jego dalekiego kuzyna? Skąd w ogóle mogli się znać, że pojawiło się to pytanie? I co powinien powiedzieć.

Mikkel był Mikkelem. Kiedyś bardzo zaangażowanym w zabawę chłopakiem marzącym o byciu generałem, teraz dowódcą przeklinającym ludzi, z którymi pracował. A poza pracą był po prostu sobą – lubił trochę wypić, wyjść na imprezę, poderwać jakąś Betę, albo spędzić wieczór przed telewizorem, relaksując się przy meczu.

– Ciężko powiedzieć. A co chcesz wiedzieć?

– Ostatnio namieszał mi trochę w życiu i... po prostu nie wiem, czego się spodziewać.

Urlik przyjrzał się Fredeirikowi, głównie skupiając się na zmęczeniu wymalowanym na twarzy chłopaka. Musiał mieć ostatnio ciężko i myśl, że spowodował to właśnie Mikkel, dziwnie do tego nie pasowało. Bo nawet jako wypełniający rozkazy żołnierz, jego kuzyn zawsze wydawał się dbać o to, by nie krzywdzić jak najwięcej osób. Z pewnością nigdy nie bawiłby się kimś tak po prostu.

– Stawiam, że raczej nie robi tego po to, żebyś gorzej się czuł – powiedział w końcu. – Może się tak wydawać, ale jest osobą, która nie chce nikogo krzywdzić. Tego jestem pewien.

Fredeirik skinął głową i cicho podziękował. Po chwili Urlik mógł już jedynie obserwować, jak chłopak dość szybko odchodzi, najpewniej chcąc uniknąć jakichkolwiek żołnierzy. Przez chwilę Urlik po prostu stał i na niego patrzył, nim zaczął kierować się do domu.

Chciał pomóc Nicholasowi, ale nie mógł doprowadzić go do tego, by żył w takim samym strachu jak spotkany właśnie Fredeirik. Musiał wymyślić coś innego.


Zawsze, kiedy już zacznę pisać jakąś scenę z Annemette i Ludjaisem, mam wrażenie, że z nimi tworzy się specyficzny klimat relacji, której jeszcze nigdzie nie spotkałam, a chętnie bym o czymś takim poczytała.

A oprócz tego witam was z dość długim rozdziale po 2 tygodniach przerwy. Nabrałam znowu rozpędu do pisania, ułożyłam sobie niektóre wątki i teraz powinno już być z górki, w końcu wystarczy jedynie to jeszcze napisać. A tak poważniej - bardzo brakowało mi tych cotygodniowych publikacji, więc cieszę się, że już do was wracam. Tym bardziej, że tutaj też (tak jak w Amano) zbliżamy się do ważnych rzeczy, mających duży wpływ na fabułę. Właściwie, za jeden lub dwa rozdziały nabierzemy rozpędu, tak przynajmniej mi się wydaje. 

Chociaż już następny rozdział raczej należy do kategorii tych ciekawych, tak tylko zdradzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro