34. Dlaczego traktujesz mnie jak inne Omegi?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dochodziła osiemnasta, kiedy uwagę leżącego na łóżku i próbującego znaleźć sobie jakieś mało męczące zajęcie Eirika zwrócił dźwięk szurania czymś po podłodze. Właściwie to nawet nie było szuranie – bardziej jakby coś na kółkach przesuwało się po niej i to w pokoju obok, tym zajmowanym między innymi przez Theoika. Coś jakby obrotowe krzesło przepychane po pokoju.

Eirik przez chwilę się wahał. Z jednej strony całkiem dobrze mu się leżało na łóżku. Podrzucał w rękach zwiniętą bluzę należącą do Lucci, którą dwa dni wyjął z szafy i po prostu zabrał. Robił to z pewną satysfakcją, bo zawsze, kiedy mężczyzna dostrzegał go w swoich ubraniach, przewracał oczami i jakby z trudem powstrzymywał się od komentarza. Zaś Eirika to nawet bawiło, chociaż nie tylko po to sięgał po nieswoje ubrania – lubił to, że był w stanie wyczuć zapach mężczyzny, więc kiedy tylko przytulał się do takiego materiału, od razu czuł się lepiej.

Dlatego też teraz złapał podrzuconą do góry bluzę i przycisnął ją do swojej klatki piersiowej. Bo tak, z jednej strony rzeczywiście dobrze się tutaj czuł. Ale z drugiej zaczynało mu się nudzić, więc mógłby sprawdzić, co działo się w pokoju drugiej Omegi i przy okazji zorientować się co do planów na kolację, w końcu kuchnią i tak zajmował się tutaj Theoik.

Uznając to za całkiem dobry pomysł, podniósł się do siadu i odłożył bluzę obok swojej poduszki. W domu było ciepło, co było naprawdę miłą odmianą o tej porze roku. Zazwyczaj Eirik przyzwyczajony był do chłodu nieogrzewanego mieszkania, a teraz mógłby tu nawet chodzić bez koszulki i temperatura wcale by mu nie przeszkadzała. Chociaż, oczywiście, nie miał zamiaru tego robić, myśl o odsłonięciu przy Lucce czegoś więcej niż ramion dalej budziła w nim zbyt dużo sprzecznym emocji.

Wstał i wyszedł z pokoju. Nie musiał nawet nigdzie dalej się kierować, bo Theoik też opuścił swój. Wyglądał normalnie i Eirik już zamierzał spytać jedynie o kolację, ale wtedy dostrzegł trzymaną przez chłopaka rączkę granatowej walizki.

– Po co ci to?

– Pan Lucca uznał, że tak jak Alann powinienem już z kimś innym zamieszkać.

Eirik lekko uniósł brwi. Ta sytuacja była dziwna. Rozumiał już, że Lucca mógł mieć jakieś powody, żeby pozbyć się stąd Alanna. Być może nie był już mu potrzebny, a chciał zwolnić miejsce dla kolejnej Omegi czy coś takiego. Oczywiście, że to dalej było zachowanie z kategorii, które Eirik umiał opisać jedynie wulgarnymi przymiotnikami, ale był w stanie uznać, że tą sytuacją nie należało się martwić.

Teraz już nie umiał o tym nie myśleć, skoro Lucca pozbywał się też drugiej Omegi. Bo to stawiało Eirika w bardzo problematycznej sytuacji – po pierwsze, zostanie tutaj z malarzem sam na sam, a to budziło w nim nieprzyjemny niepokój. Po drugie, być może będzie chciał zaraz też pozbyć się jego samego, a tego nie chciał, za bardzo przyzwyczaił się do obecności tej konkretnej Alfy i nie chciał już nikogo innego. Po trzecie, kto od tej pory przejmie obowiązki w kuchni i zrobi dzisiejszą kolację?

– A ty jesteś taką ciotą i nie umiesz mu się sprzeciwić? – spytał, starając się nie okazać, że ta sytuacja zaczynała go trochę stresować.

– Wiesz, do tej pory tylko ty się buntowałeś i pan Lucca jest chyba na ciebie wściekły. Może dlatego chce, żebyś tylko ty tu został? Znam Alfę, z którą mam zamieszkać i nie mam z tym problemu, nie będę się sprzeciwiał tylko dlatego, że ty widzisz w tym rozwiązanie – powiedział szczerze Theoik i Eirik przez dłuższą chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział tylko, czy bardziej szokowało go ciągłe posłuszeństwo chłopaka, jego niespotykana dotąd bezpośredniość, czy jednak sam sens słów i fakt, że Lucca podobno chciał zostać z nim sam.

Lekko wzdrygnął się na samą myśl, że jego dotychczasowy spokój raczej już zniknął.

Nie odpowiedział. Skrzyżował jedynie ręce, żeby przez chwilę obserwować, jak Theoik męczy się z walizką, jak próbuje ją podnieść i znieść po schodach, choć widocznie jest to dla niego problem.

– Dobra, daj to – mruknął w końcu, kiedy po pokonaniu trzech stopni chłopak zatrzymał się, widocznie mając dość tej czynności. – Czasami pomagałem wnosić czy znosić meble, walizka z ubraniami to nie problem.

Przedmiot rzeczywiście był dość ciężki, choć tego głośno nie przyznał. Chwilę mu zajęło, nim udało mu się zejść na sam dół i z pewną ulgą położyć walizkę na podłodze. Oparł dłonie o kolana i wziął głębszy wdech, żeby następnie móc wycofać się i wrócić do siebie. Najchętniej schowałby się gdzieś i nie wychodził, dopóki Lucca nie sprowadzi tu innej Omegi. Choć z drugiej strony bardzo tego nie chciał, bo jego mniej ogarnięta część rozsądku pragnęła, by zostali tu sami, żeby w końcu stało się coś, czego tak bardzo pragnął.

Lucca zaraz też wyszedł ze swojej sypialni. Miał na sobie ciemnobrązowy płaszcz i jakiś kremowy materiał obwiązany wokół szyi. Coś jakby szalik czy chusta, ale zbyt krótkie i z innego materiału niż to, co ewentualnie Eirik zakładał w zimę.

– Mogłem wam znieść tę walizkę – stwierdził, podchodząc do lustra i zerkając na swoje odbicie. Minęły dwie, może trzy sekundy, nim odwrócił się w kierunku stojących przy schodach Omeg. – Dobrze, że zszedłeś, zakładaj kurtkę, pojedziesz z nami.

– Niby po co? – spytał od razu Eirik. Nieprzyjemny dreszcz przesunął się po jego kręgosłupie. – Nie mam zamiaru nigdzie jechać.

– Nie zostawię samego w domu kogoś, kto ma poprzecinane ręce. Nie wiem, ile mi to zajmie, muszę jeszcze iść do sklepu.

Jakoś tak automatycznie chłopak schował za plecami ręce, nawet jeśli te zakryte były niezbyt grubą, czarną bluzką z jakimś napisem, na który nawet nie zwrócił uwagi. Przez chwilę zamierzał się kłócić, ale szybko uznał, że prowokowanie Lucci, jeśli później mieli zostać tu sami, mogło się skończyć tragicznie.

– Chcę, żebyś kupił mi coś słodkiego – powiedział jedynie, przechodząc obok mężczyzny i sięgając po ciemnozieloną kurtkę, którą zarzucił sobie na ramiona.

Chwilę później zajął już miejsce w samochodzie. Przez chwilę nie był pewien, czy nie powinien usiąść z tyłu obok Theoika, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu – kiedy siedział z przodu, zawsze znajdował się bliżej kierownicy. Jeśli po drodze zaczęłoby się dziać coś niepokojącego, zawsze mógł do niej sięgnąć i w najlepszym wypadku zakończyć swoją przygodę z życiem na tej planecie. Ta niezbyt realistyczna myśl była całkiem pokrzepiająca.

Jechali w ciszy. Eirik obserwował przez okno przechodzących chodnikiem ludzi. Śnieg przez cały czas sypał z nieba, słońce zdążyło już schować się za horyzontem, więc widoczność była dość ograniczona. Mimo to w świetle latarni dało się dostrzec różne sylwetki ludzi, każdy szedł raczej szybko do swojego miejsca docelowego, nikt nie chciał spacerować przy takiej pogodzie. To, co bardziej zastanawiało, był brak żołnierzy dookoła.

Zatrzymali się w zupełnie innej, nieznanej Eirikowi dzielnicy. Chłopak oczywiście nie wysiadł z samochodu, ale obserwował wszystko przez okno. To, jak przed bramą czekał już na nich jakiś mężczyzna, jak przez chwilę rozmawiał z Luccą jak ten wręczył mu jakieś dokumenty. Kilkanaście minut później Theoik już właściwie chyba należał do kogoś innego.

Eirik tylko przez chwilę rozważał ucieczkę. Pewnie miał jakieś szanse, żeby wymknąć się z samochodu i spróbować uwolnić się od mężczyzny, ale raczej nie były one zbyt duże. Zaś porażka mogła go sporo kosztować, zbyt wiele, aby ryzykował. Poza tym chyba nawet nie chciał tego robić. Może i poczułby się spokojnie, gdyby wiedział, co u Fredeirika, ale nie chciał oddawać wszystkich warunków, jakie stały się już dla niego normalne. Ciepłe prysznice, dom, w którym nie zasłania się okien kocami, duży wybór jedzenia w lodówce, brak stresu związanego z ewentualnym pojawieniem się żołnierzy, aby przeszukać mieszkanie – za bardzo przyzwyczaił się do tego wszystkiego.

W drodze powrotnej wstąpili do jakiegoś sklepu. Tym razem Eirik też wysiadł z samochodu, głównie po to, żeby wybrać, na co dokładnie miał ochotę. Czuł się dziwnie, kiedy patrzył na te wszystkie rzeczy, o których czasami jako dzieciak rozmyślał, i z których nagle mógł wybrać sobie cokolwiek i tego spróbować. To była ciężka decyzja, ale w końcu jego uwagę przykuło coś, na co kiedyś patrzył z naprawdę wielkim rozmarzeniem. Nie mógł sobie odpuścić tej okazji.

Wsiadając z powrotem do samochodu miał w rękach papierowe opakowanie, a w środku dwie słodkie bułki. Nie byle jakie bułki, ale takie owalne, polane najpierw zwykłą czekoladą, a później jeszcze białą tworzącą pewien wzorek. Całość nie miałaby pewnie znaczenia, gdyby w środku nie znajdował się słodki krem, którego zawsze pragnął spróbować. Wraz z pierwszym kęsem poczuł się, jakby spełniało się jakieś jego małe marzenie.

– Wyglądasz, jakbyś dostał coś naprawdę niesamowitego – zauważył z pewnym zaskoczeniem Lucca, kiedy już odłożył siatkę z zakupami i zajął teraz miejsce przed kierownicą. – To tylko jakaś słodka bułka.

– Zawsze chciałem sobie ją kupić, ale była zbyt droga – wyjaśnił Eirik, odwracając głowę. Odrobinę zapiekły go policzki przez to wszystko i czuł się z tym głupio, ale nie umiał inaczej zareagować. – Ciebie zawsze na wszystko było stać, więc tego nie zrozumiesz.

– Nie chcę zrozumieć. Zastanawiam się jedynie, iloma takimi bułkami byłbym w stanie cię nakłonić do zachowywania się w normalny sposób.

Mógł odpowiedzieć, ale postanowił się wcześniej ugryźć w język. Po pierwsze, na razie powinien wstrzymać się z jakimikolwiek prowokacjami, dopóki nie zauważy, jak zmieni się jego sytuacja w domu. Po drugie, po co miał się tym zajmować, skoro chciał w spokoju skonsumować to, co dostał, bez psucia sobie humoru.

Skupił spojrzenie na chodniku i znowu przesuwał spojrzeniem po kolejnych nieobchodzących go ludziach. Jakaś starsza kobieta z psem, trójka dzieciaków z plecakami, pewnie wracającymi ze szkoły, jakiś rozmawiając przez telefon mężczyzna, rozglądający się z dziwnym niepokojem Fredeirik, znowu jakaś dwójka dzieciaków...

Otrząsnął się dopiero po kilku sekundach. Zerknął do tyłu, a kiedy upewnił się, że naprawdę widzi brata, uznał, że jednak musi coś zrobić.

– Zatrzymaj się na chwilę – powiedział, skupiając spojrzenie na chłopaku. Nie mógł go teraz zgubić.

– Nie będę się zatrzymywał, wracamy do domu.

Eirik jedynie na chwilę zerknął na Luccę, czując się bardziej pewny swoich zamiarów, niż kiedykolwiek.

– Jak się nie zatrzymasz, rzucę się na tę pierdoloną kierownicę i rozjebię nas o najbliższy budynek – zagroził, znowu wracając spojrzeniem do swojego brata. Musiał z nim porozmawiać, dowiedzieć się, czemu nie było go w mieszkaniu o tej porze i jak sobie radził przez cały ten czas.

– Będziesz mi za to coś winny.

Eirik nawet nie zwrócił uwagi na te słowa. Kiedy tylko samochód zjechał trochę na bok i zatrzymał się, wjeżdżając częściowo na chodnik, od razu z niego wysiadł. Ściskając w dłoni papierowe opakowanie z drugą bułką, stanął na chodniku, po czym praktycznie zaczął biec, by przypadkiem Fredeirik nie zdążył odejść gdzieś daleko.

Złapał go za ramię, dopiero wtedy zmuszając do zatrzymania się. Widział jak Fredeirik niepewnie się do niego odwraca, jak strach w jego oczach zmienia się w ulgę. A później brat przylgnął do niego, przytulając się tak, jakby nie widzieli się przez jakieś dziesięć lat, a nie jedynie kilka tygodni.

– Czemu nie siedzisz w mieszkaniu? Jest zimno i późno – zauważył od razu Eirik. Nie lubił być tak przytulany, ale wyjątkowo nie narzekał na to, samemu bardziej skupiając się na uldze, że chłopakowi nic złego się nie stało.

– Eirik, ja... – Fredeirik pociągnął nosem. – Po prostu nie mogę tam na razie wrócić... Przeszukują wszystkie mieszkania w dzielnicy, muszę czekać. Ale to nieważne, powiedz mi, co ty tu robisz? Uciekłeś z Lukketu? Dałeś radę?

Eirik lekko pokręcił głową i zerknął na chwilę do tyłu, aby namierzyć spojrzeniem samochód Lucci.

– Raczej ktoś za mnie zapłacił – wyjaśnił, lekko wzruszając ramionami. – Czasami straszny z niego chuj, ale pewnie mogło być gorzej. Skąd będziesz wiedzieć, kiedy będziesz mógł wrócić?

To nie tak, że byli bardzo zgodnymi ze sobą braćmi, którzy nigdy się nie sprzeczali i rozumieli bez słów. Zdarzało im się do siebie nie odzywać, ale po latach czasami rzeczywiście potrafili po samym spojrzeniu zrozumieć, o co chodziło. Kiedy teraz Fredeirik odsunął się od niego i spuścił spojrzenie, Eirik zrozumiał.

– Serio? Myślisz, że dogadywanie się z żołnierzami coś ci niby da? – spytał, czując narastającą w nim złość na tę sytuację. – Koleś będzie cię wykorzystywał, a później sprowadzi ci na głowę problemy. Już lepiej wylądować w Lukkecie, niż pieprzyć się z kimś takim i mieć nadzieję na pomoc.

– My nie... – Fredeirik wziął głębszy oddech. – Nigdy bym się na to nie zgodził. Mikkel nawet nie próbuje się do mnie zbliżyć. Pomaga mi i w zamian chce jedynie, żebym piekł mu różne ciasta. To przecież nic złego.

– Przestań się okłamywać. Dobrze wiesz, jak takie rzeczy się kończą. Chcesz skończyć z bachorem i zerową pomocą?

Był wściekły na swoją bezsilność, bo wiedział, że nie mógł pomóc Fredeirikowi i wyciągnąć go z tej sytuacji. Chciał bezpieczeństwa brata, tego, żeby ten nie musiał się tak poświęcać w imię tych marnych resztek wolności. Ale nie mógł nic zrobić, a chwila, którą dał mu Lucca, znacznie się kurczyła.

– Przemyśl to, czy ten skurwiel rzeczywiście ci pomaga – mruknął, wciskając do ręki chłopaka papierową torbę. Chociaż bardzo miał ochotę na drugą bułkę, podejrzewał, że Fredeirik chodził po mieście już dłuższą chwilę i z pewnością był głodny. – Przyda ci się, zanim wrócisz do mieszkania.

– Jak z tobą? Bardzo... bardzo cię krzywdzi?

Eirik lekko pokręcił głową.

– Jest wkurwiający, ale da się przeżyć. – Wzruszył ramionami. – Muszę wracać, bo nie chcę go jakoś prowokować. Uważaj na siebie, proszę.

Fredeirik odpowiedział mu delikatnym uśmiechem, ale to wystarczyło. Odwrócił się i skierował do samochodu, przy którym jeszcze raz obejrzał się za siebie, ale jego brat musiał już schować się między pobliskimi blokami, skoro zniknął mu z oczu.

Kiedy wsiadł do samochodu, jego spojrzenie skrzyżowało się z tym Lucci.

– Jak wrócimy, będziemy musieli porozmawiać o kilku sprawach – stwierdził jedynie mężczyzna, po chwili znowu włączając się do ruchu.

Eirik cicho westchnął, ale nie odpowiedział. Nie miał siły na to wszystko, świadomość, że sytuacja zmusiła jego brata do sypiania z jakimś żołnierzem, naprawdę go bolała. Nie wierzył w to kłamstwo na temat pieczenia ciasta, a żołnierze przecież zawsze chcieli tego samego. Rujnowali życie Omegom, a później rodziły się kolejne pokolenia niechcianych dzieci, których nie miał kto wychowywać.

Przez resztę drogi do domu nie miał już odwagi dalej obserwować przechodzących ulicą ludzi.

***

Po wejściu do domu Eirik chciał od razu zamknąć się w swoim pokoju. Pomyśleć o tym wszystkim, co się stało, o jego rozmowie z Fredeirikiem. Być może istniał jakiś sposób, żeby pomóc bratu, tylko teraz jeszcze nie przychodziło mu to do głowy.

Przecież nie mógł tak po prostu pozwolić, by Fredeirik był zmuszony żyć w ten sposób. Sypiając z jakimś obrzydliwym żołnierzem, który za jakiś czas i tak go zostawi, kiedy tylko uzna, że już mu się znudziło. Nie, Fredeirik nie zasługiwał na to życie.

Zrzucił z ramion kurtkę i skierował się w stronę schodów. Nawet niespecjalnie myślał o Lucce, który szedł zaraz za nim, przez chwilę praktycznie nie pamiętał o istnieniu mężczyzny, który do tej pory zajmował większość jego myśli.

Oczywiście, on sam szybko o sobie przypomniał:

– Usiądź w salonie.

Eirik zerknął na niego, zastanawiając się, co zrobić. Chciał powiedzieć, że wcale nie ma ochoty teraz rozmawiać, że jest zbyt wkurzony i potrzebuje trochę posiedzieć samemu i, że właściwie to Lucca ma spierdalać z tymi poleceniami, bo wcale nie będzie ich wypełniał. Ale zdrowy rozsądek kazał mu się wyjątkowo podporządkować i nie pakować w kłopoty, przynajmniej na tę chwilę.

Zajął miejsce na kanapie. Trochę dziwnie było mu tu siedzieć, gdy obok w części kuchennej nie było żadnej z dwóch Omeg, które tutaj poznał. W domu zrobiło się dużo ciszej i – chociaż nie miał zamiaru tego przyznać – aż trochę tęsknił za obecnością Alanna i Theoika. Tak tylko trochę.

– Nie mam nastroju, więc mów szybko, o co chodzi.

– Niby czemu nie masz nastroju? – Lucca przeszedł do kuchni i odłożył na blacie siatkę z zakupami. Wyjął opakowanie jakiegoś makaronu, pieczywo i dwie identyczne butelki czerwonego wina. – To przez tego chłopaka, z którym rozmawiałeś?

– Może – rzucił jedynie Eirik, odwracając głowę. To, że Lucca wydawał się jakby przyjacielsko zainteresowany jego stanem, było jeszcze dziwniejsze, niż brak innych Omeg w tym domu. Cała ta sytuacja coraz mniej mu się podobała.

– Słuchaj, na razie jestem miły, więc rozmawiaj ze mną, zamiast mnie wkurzać.

– Niby po cholerę? Dlaczego zachowujesz się nagle w ten sposób, co? Przez cały ten pierdolony czas miałeś gdzieś, co czułem, więc przestań mnie nagle o to dopytywać.

Właściwie Eirik nie miał zamiaru tego wszystkiego powiedzieć, ale słowa opuściły jego usta, zanim zdążył je przemyśleć. Cóż, stało się, nie miał zamiaru teraz próbować jakoś tego tłumaczyć. Wstał, chcąc wyjść i zakończyć tę rozmowę. Potrzebował teraz pobyć sam, położyć się spokojnie na łóżku i wtulić w tę dalej leżącą na jego łóżku bluzę, która stanowiła jakiś procent tego, czego naprawdę potrzebował.

– Usiądź – polecił znowu Lucca, ale tym razem Eirikjedynie pokręcił głową.

– I przestań mi rozkazywać. Nie będę się ciebie słuchał tylko dlatego, że jakiś chuj uznał, że jestem warty kwotę, na którą cię stać – dodał, nim zrobił kilka kroków w kierunku schodów. Pewnie poszedłby do swojego pokoju, gdyby mężczyzna nie złapał go za rękę, zmuszając do zatrzymania się.

– Powiedziałem, że masz usiąść, bo będziemy rozmawiać. To nie była prośba, a nie chcesz przekonać się, co w tym domu działo się z Omegami, które się nie słuchały.

Znowu ten nieprzyjemny dreszcz. W głosie Lucci było coś nieprzyjemnego, coś, co mówiło mu, że mężczyzna nie kłamał. Przerażające ostrzeżenie – jeśli nie będzie posłuszny, naprawdę może zdarzyć się coś, czego nie chciał.

– Więc czemu do tej pory nic nie zrobiłeś, chociaż wcale cię nie słuchałem? – spytał spokojnie, odwracając się do malarza. Patrzył na niego poważnie. – Dlaczego dopiero teraz z tym wyskakujesz? Ja zachowuję się tak, jak wcześniej, to tobie zaczęło odpierdalać.

– Alann i Theoik nie musieli być świadkiem tego wszystkiego. Dlatego chciałem, żeby wyjechali. Teraz możemy w końcu ustalić zasady, do których od dawna powinieneś się stosować.

Powinien się w końcu ogarnąć i dostosować. Wiedział, że tak byłoby najprościej – pozbyć się resztek tej bezzasadnej dumy, pogodzić się ze swoją porażką i zależnością od tego mężczyzny. Tylko że nie chciał być kolejną Omegą, która posłusznie kiwa głową i wykonuje polecenia. Nie chciał być zmuszanym do okazywania wdzięczności za marne drobiazgi, które – jak uważał – po prostu mu się należały. Nie chciał być tak słaby, jak inni.

Dlatego postanowił dalej brnąć w tę dyskusję, nawet jeśli czuł, że może tego bardzo pożałować.

– I niby co zrobisz? Pobijesz mnie? Będziesz mnie głodził? Odwieziesz do Lukketu? – spytał, robiąc jednocześnie krok do przodu.

Ich ciała dzieliło jakieś trzydzieści centymetrów, tak niewiele, że teraz nie miał problemu z rozpoznaniem zapachu mężczyzny, do którego już tak bardzo zdążył się przyzwyczaić. Z tak bliska widział też wyraźnie jak zarysowuje się jego szczęka, a nawet dostrzegał małą bliznę blisko pasma włosów. Przez ułamek sekundy pragnął sięgnąć do niej dłonią, chociaż było to zupełnie bezmyślne.

– A co, jeśli wykorzystałbym to, co do tej pory najbardziej cię bolało? – Lucca nie mówił głośno, wręcz przeciwnie. Jego ton, spokojny i niski, sprawił, że po kręgosłupie znowu przeszedł mu dreszcz, ale zupełnie inny niż wcześniej. Jakby strach łączył się z bezpodstawną ekscytacją. – Skoro tak źle przeszedłeś ostatnią gorączkę, możesz przechodzić je częściej. Myślisz, że skoro często tak właśnie uwieczniam Omegi, nie wiem, jak w danym momencie do tego doprowadzić?

Zaschło mu w gardle. Otworzył usta, aby odpowiedzieć, aby właściwie wyrzucić z głowy jakąkolwiek myśl, zaczepkę, ale nie potrafił tego zrobić. To, co właśnie usłyszał... Czy Lucca naprawdę był w stanie torturować go w ten sposób? Czy chciał sprawić, by cierpiał w najokrutniejszy możliwy sposób?

Powinien się teraz naprawdę na niego wkurzyć, wykrzyczeć wszystkie najgorsze obelgi, jakie przychodziły mu do głowy, zrobić cokolwiek, byle okazać Alfie niechęć. Powinien, ale nie potrafił. Bo miał wrażenie, że to już się działo – że Lucca już oddziaływał na jego zmysły, że już prowokował go i odbierał mu możliwość logicznego myślenia.

A najgorsze było to, że Eirik właśnie tego pragnął.

– Opowiedz mi o tym, co wtedy czułeś – polecił malarz.

– Nie będę... nie będę mówić ci o czymś takim. – Eirik wziął nieco głębszy wdech. Miał wrażenie, że przez samo to, że Lucca na niego patrzył, jego ciało zaczyna delikatnie drżeć. Ale jeszcze myślał, przynajmniej na tyle, aby wiedzieć, jak intymnym przeżyciem była gorączka. Nie miał zamiaru mówić o tym, co najbardziej go wtedy dręczyło. – Po co ci to?

– Łatwiej jest namalować rzeczy, o których wiesz więcej. Czym twoja gorączka różniła się od tych, które normalnie przechodzą Omegi?

Lucca miał ciemne oczy ze spojrzeniem, które teraz wręcz zmuszało do posłuszeństwa. Kryło się w nich coś niebezpiecznego, nieme ostrzeżenie – albo zrobisz to, co ci mówię, albo przekonasz się, jak bardzo będę w stanie cię skrzywdzić.

– Wymiana – rzucił nagle Eirik, mając wrażenie, że to była jego szansa, na wygranie coś w tej sytuacji. Bo skoro miał teraz wyznać coś tak zawstydzającego, dlaczego nie miał też osiągnąć małego sukcesu, zdobyć informacje, których sam potrzebował. – Wyznanie za wyznanie.

– Myślisz, że możesz się targować?

– Myślisz, że inaczej cokolwiek ci powiem? – spytał od razu. Przymknął na chwilę oczy, żeby się skupić. – Jedno pytanie. Odpowiesz, a wtedy... wtedy powiem ci wszystko, co będziesz chciał.

Przez chwilę trwała między nimi cisza. Ale kiedy Lucca skinął głową, Eirik od razu wiedział, jak ułożyć kolejne słowa, które opuściły jego usta:

– Dlaczego przez cały ten czas nie chcesz się do mnie zbliżyć?

Zaskoczył go. Spojrzenie Lucci przestało być tak przeszywające, on sam jakby na chwilę zgubił się w swoich myślach. To sprawiło, że Eirik mógł minimalnie odetchnąć, chociaż dalej sama bliskość skutecznie go rozpraszała.

– Sądziłem, że wymyślisz coś innego – mruknął mężczyzna, a kącik jego ust jakby uniósł się lekko do góry. – Naprawdę się nie domyśliłeś? Nie sypiam z żadną Omegą, bo nie chodzi mi o krzywdzenie was, przynajmniej dopóki mnie nie irytujecie.

Czyli nie sypiał z żadną z kupionych Omeg. Ta informacja przyniosła mu pewną ulgę. Bo jeśli naprawdę nie zbliżył się do żadnej Omegi, przynajmniej Eirik w jego oczach nie był gorszy. Był taki sam jak inni, ale nie został oceniony gorzej. Przynajmniej tyle.

– Więc jeśli będę cię dalej irytować, w końcu mogę liczyć na coś więcej? – spytał zaczepnie, trochę się rozluźniając.

– Dlaczego ci tak bardzo zależy?

– Najpierw odpowiedz – stwierdził Eirik, delikatnie marszcząc brwi. Nie chciał stracić tej okazji, nie chciał, by teraz coś między nimi się zepsuło.

Lucca jakby zmniejszył trochę dystans pomiędzy nimi, choć dalej ich ciała w żaden sposób się nie stykały. Z pewnością robił to specjalnie.

– Jedno pytanie – przypomniał mężczyzna, chociaż w jego głosie pobrzmiewało coś zupełnie innego. Jakby nie groźba, ale wręcz nuta rozbawienia. – Teraz ty masz mówić.

Eirik cicho westchnął. W takim momencie ciężko mu było się skupić, a już zwłaszcza myśleć o tak nieprzyjemnych rzeczach, jak ostatnia gorączka. Ale musiał to zrobić, musiał powiedzieć przynajmniej o części dręczących go wtedy uczuć.

– To tak, jakby moje ciało płonęło... – powiedział cicho, skupiając spojrzenie tylko na oczach Lucci. – Potrzebowałem czegoś, co pozwoli mi ochłonąć, ale to było niemożliwe. Chciałem, żebyś do mnie przyszedł. Czułem, że... że jeśli będziesz obok, poczuję się lepiej. Nie masz pojęcia, jak bardzo pragnąłem wtedy twojego dotyku.

Cisza wokół nich, którą przerywał jedynie dźwięk jego głosu, była niezwykle przyjemna. Z każdym kolejnym słowem Eirik czuł, jakby jego udawana pewność siebie znikała, pozostawiała go samego. Całkowicie zastępował ją wstyd, który rozlał się po jego policzkach, który przeszył całe jego ciało. Mówiąc o tym wszystkim, czuł się, jakby stał tutaj nagi, pod czujnym spojrzeniem mężczyzny, nie mając nawet prawa się ruszyć. Ale, o dziwo, nie przeszkadzało mu to. Nie, dopóki Lucca był zaraz obok.

– Miałem zwidy, widziałem, jak stajesz w moim pokoju, nawet potrafiłeś do mnie podejść, a później rozmywałeś się w powietrzu. To trwało cały dzień i... to była najgorsza tortura, jaką kiedykolwiek przeżyłem. Nie wiesz, jak wkurwiało mnie, że nie chcesz mnie wykorzystać. Bolało mnie to wszystko i... oddałbym wiele, żebyś jednak naprawdę się tam pojawił.

– Wiele?

Eirik zagryzł wargę, ostrożnie kiwając głową. Nagle jego umysł stał się praktycznie zupełnie pusty. Brakowało mu słów, by mówić dalej.

– Nienawidzę cię za to, że nie chcesz się do mnie zbliżyć, chociaż ja tego chcę – dodał cicho. – Dlaczego traktujesz mnie jak inne Omegi? Naprawdę zachowuję się tak, jak wszyscy inni, których tutaj sprowadziłeś?

Lucca cicho prychnął.

– Nikt inny nawet nie odważyłby się tutaj tak pyskować – stwierdził od razu. – Ale nie mogę cię skrzywdzić w ten sposób.

– Nie rozumiem, czemu zakładasz, że bardziej skrzywdzisz mnie tym, czego pragnę. Gdybym wiedział, że to coś da, mógłbym błagać cię na kolanach o to, byś w końcu mnie dotknął. Mam dość tego, że mogę myśleć jedynie o tym jednym pocałunku w kuchni, kiedy miałem gorączkę. Chcę więcej...

W końcu sam złapał rękę mężczyzny i uniósł ją, przybliżając do swojej klatki piersiowej. Do miejsca, gdzie nawet przez koszulkę dało się wyczuć jego odrobinę przyspieszone bicie serca.

– Nie wiesz, jak to jest czuć pragnienie, które cię wyniszcza i z którym nic nie możesz zrobić – dodał, mając wrażenie, że jeśli teraz się podda, nigdy więcej nie znajdzie w sobie wystarczająco dużo odwagi, by doprowadzić do tej sytuacji. – Nienawidzę siebie za to i... i czuję się tak cholernie żałośnie. Kiedy mnie kupiłeś, wierzyłem, że może jednak mógłbym się komuś spodobać, ale... skoro przez cały czas możesz się powstrzymywać, chyba jednak jest inaczej.

Ku jego zdziwieniu, Lucca nie cofnął dłoni opartej o jego klatkę piersiową. Jedynie przesunął ją niżej i na bok, aż zatrzymał ją na wysokości talii chłopaka, który musiał przez to wstrzymać na chwilę powietrze w płucach.

– Cholernie mnie pociągasz – rzucił, jeszcze bardziej zaskakując Eirika. – Nie chcę, żebyś później czuł się jeszcze gorzej.

– Gorzej już być nie może – odparł od razu, trochę przybliżając się do mężczyzny. Kiedy jednak dalej nie zobaczył w jego oczach tej pewności, poczuł, że zabrakło mu sił, by dalej się starać. Zrobił więcej, niż kiedykolwiek sądził, ale najwidoczniej miał rację. Był Omegą, której nikt nigdy nie mógłby nawet trochę pragnąć. Niepotrzebnie wmawiał sobie kłamstwa, odkąd tylko pierwszy raz zobaczył Luccę.

Zamrugał kilka razy, obiecując sobie, że nie popłacze się, dopóki nie położy się w swoim pokoju. Chciał już się odsunąć, ale dłoń oparta o jego talię mu na to nie pozwoliła. Zwłaszcza gdy dołączyła do niej druga.

– Po całej tej rozmowie jesteś odpowiedzialny za to, jak bardzo przez cały czas mnie prowokujesz.

Późniejszych wydarzeń Eirik nawet nie umiałby opisać słowami. Poczuł przede wszystkim rozchodzący się po jego ciele przyjemny chłód, taki, który powodował ulgę, której nawet sobie nie wyobrażał. Najpierw były usta do tych, których przylgnęły te drugie. Kierowała nimi niezwykła siła i chęć całkowitego zdominowania, któremu chłopak po prostu się poddał.

Później te usta były już na jego szyi, na skórze, która paliła go w tych wszystkich miejscach, gdzie nie czuł dotyku. Potrzebował tego wszystkiego, tych pocałunków, tych dłoni, które zjechały niżej, na jego biodra, a później popchnęły go delikatnie, choć tak, by nie stracił równowagi. To wszystko całkowicie go pochłonęło. Nie był w stanie myśleć, nie umiał skupić się na niczym innym, nic właściwie nie miało znaczenia.

I pozostała jedynie wiara, słaba nadzieja w głębi jego serca. Bo teraz miał szansę w końcu poczuć się dobrze, prawda?


To chyba najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek opublikowałam. Co prawda, nigdy nie mam wyznaczonych sztywnych granic danej sceny, piszę tak jak czuję i dopiero po napisaniu sprawdzam ilość słów, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, aby obie sceny miał ponad 2 tysiące słów. No cóż, trudno, uznałam, że nie będę tego rokładać na 2 rozdziały (chociaż mogłabym), bo to tylko sztucznie przedłużyłoby czas publikowania "Nadludzi".

Są takie sceny, do których siadam i piszę je od razu. Z pół godziny przed pisaniem robię sobie wizualizację dialogów z jakąś zapętloną, pasującą mi do nastroju muzyką, siadam i po kolejnych czterdziestu minutach mam rozdział. Są też takie sceny, jak ta, do których przygotowuję się tygodniami, odrzucam tysiące różnych wizualizacji, jak mogą przebierać, zakładam wszystkie za i przeciw, prowadzę dyskusję na temat logicznego zachowania, a później spędzam 3 godziny nad tekstem, przeżywając skrajne emocje i kończę tak wyczerpana, że po napisanej scenie niekoniecznie pamiętam, jak mam na imię. To ostatnie może jest też winą tego, że za pisanie zabieram się między 1 a 4 w nocy, ale efekt jest jaki jest. Czy jest najlepszy? Pewnie nie. Czy przekazałam wszystko, co chciałam? Z pewnością nie każdy zrozumie. Czy jestem dumna z tego, co napisałam? Jak najbardziej.

Sceny z perspektywy Eirika to takie trochę chodzenie po linie. Muszę czasami ostrożnie dobierać słowa, bo naprawdę nie chcę mówić wprost o tym, co on czuje. Mam powody, by ograniczać się w tej sprawie i jest to jakby główne założenie jego koncepcji, ale polecam, żeby dokładnie się wczytywać, bo inaczej obawiam się, że można przeoczyć pewne elementy i trochę na tym stracić. Oczywiście, można się bez tego obejść, ale szczerze polecam, ja od półtora roku zagłębiam się w jego głowę i jest to naprawdę ciekawa, chociaż przerażająca wycieczka.

Na koniec jedynie dodam, że chociaż chyba wszyscy lubią Mikkela, wraz ze mną, to zwyzywanie go przez Eirika było naprawdę miłą odmianą. Przecież nie można mu wiecznie tylko słodzić, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro