35. To moja druga szansa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Błagam, zadzwoń już do mnie... – wyszeptał Fredeirik, zerkając na wyświetlacz telefonu. Na tapecie ustawione miał zdjęcie małego, bezdomnego kotka, którego czasami dokarmiał. Zwierzę było dość nieufne, ale na widok chłopaka zaczynało mruczeć i przymilać się, widocznie pamiętając, że akurat od tej osoby mogło dostać coś do jedzenia. Zdjęcie to było też tłem dla pokazującej się na wyświetlaczu godziny, czyli drugiej dwanaście w nocy.

Na dworze było naprawdę zimno. Śnieg już nie padał, ale wiatr co jakiś czas rozwiewał jego włosy, sprawiając, że Fredeirika przechodził nieprzyjemny dreszcz. Starał się stawać w miejscach, gdzie mógł choć na chwilę się schować, ale musiał zmieniać swoją pozycję w mieście, inaczej ktoś mógłby go zauważyć i zadzwonić po służby.

Chciał wrócić do domu, wypić ciepłej herbaty, przykryć się wszystkimi posiadanymi kocami i zasnąć. Był zmęczony, zziębnięty, a do tego czuł zbliżającą się chorobę. Bolało go gardło, bo od dłuższego czasu zmuszony był oddychać przez usta, w końcu jego nos był całkowicie zatkany przez katar. Wiedział, że przez najbliższe kilka dni będzie czuł się tragicznie.

Na domiar całej tej sytuacji, jego telefon był już na wyczerpaniu. Bateria wskazywała niepokojące siedem procent, co oznaczało tyle, że jeśli w ciągu maksymalnie trzydziestu minut Mikkel w końcu do niego nie zadzwoni, później może już nie mieć takiej możliwości.

Rozejrzał się po pustej ulicy i przeszedł na drugą stronę. Starał się być wystarczająco daleko od dzielnicy, w której mieszkał, żeby nie sprowadzić na siebie problemów, ale też na tyle blisko, aby w miarę szybko móc wrócić do swojego mieszkania. Wcześniej słyszał rozmowy ludzi o łapaniu tam Omeg i był naprawdę wdzięczny żołnierzowi, że wcześniej go poinformował, ale...

Ale co, jeśli ten nie zamierzał zadzwonić, a jedynie sprawić, że Fredeirik sam sprowadzi na siebie problemy tym chodzeniem po nocy?

Nie chciał tak myśleć, nie chciał rozważać u niego złych intencji. W końcu ostatnio zaczynał w końcu wierzyć, że Mikkel chciał dla niego dobrze, że naprawdę nie zamierzał go wykorzystywać, a teraz znowu pojawiały się w jego głowie te nieprzyjemne myśli. Zwłaszcza po tej rozmowie z Eirikiem.

Sam nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim.

Cieszyło go to, że brat był bezpieczny. Chociaż ktoś go kupił, tak naprawdę Eirik wyglądał na całkiem zadowolonego, a to działo się dość rzadko. Jednak dobre samopoczucie odbijało się w jego oczach, tak jakby mimo wszystko ta sytuacja całkiem mu odpowiadała. Dodatkowo nie był już tak wychudzony, więc ten ktoś, kto go kupił, musiał o niego dbać. I w pewnym stopniu Fredeirik nawet mu zazdrościł, bo być może jego brat znalazł Alfę, przy której czuł się bezpiecznie. To było coś, czego obydwoje zawsze pragnęli.

W tym wszystkim myślał też o rozmowie, jaką przeprowadzili, a tak dokładnie o tym, co Eirik powiedział o Mikkelu. Fredeirik chciał nawet trochę go bronić, w końcu mężczyzna nigdy nie próbował go wykorzystać. Przychodził jedynie co kilka dni na kawę i coś słodkiego, to nie było nic złego. Nic, czego sam Fredeirik by nie chciał. I nawet ten prawie-pocałunek nie był czymś takim, choć od samego myślenia o tym zdarzeniu, dziwne ciepło rozchodziło się po całym ciele chłopaka.

Wstydził się tego, jak bardzo dobrze czuł się w tamtym momencie. Jak bardzo chciał, by słowa Mikkela nie były jedynie żartem w tamtej chwili. Jak bardzo chciał znowu poczuć na sobie obejmującego go dłonie, jak bardzo chciał, by znowu dystans między nimi praktycznie nie istniał. Chciał tylko jednej zmiany – by usta żołnierza tym razem dotknęły jego.

Cicho westchnął, zatrzymując się na chwilę. Wziął głębszy wdech, starając się odgonić od siebie te myśli. Nie chciał tego czuć, nie chciał pragnąć właśnie tego mężczyzny. Musiał znowu patrzeć na niego tak, jak wcześniej, inaczej będzie gotowy ulec mu całkowicie, a na to nie mógł pozwolić. Teraz miał jeszcze jakiś argument na swoje zachowanie i spędzanie z nim czasu, ale jeśli zacznie z nim sypiać, nigdy sobie tego nie wybaczy.

Nie chciał być jak...

Jego telefon zaczął wibrować, a na wyświetlaczu pojawiła się informacja o kontakcie. Mikkel. Fredeirik prawie podskoczył z radości, od razu naciskając zieloną słuchawkę.

– Zaczynałem się martwić, że już nie zadzwonisz... – stwierdził, zaczynając iść do przodu, w kierunku dzielnicy, w której mieszkał. – Mogę już wrócić, prawda?

– Najpierw powiedz mi, gdzie jesteś – padła odpowiedź z drugiej strony. Być może była to kwestia przekształcenia głosu podczas połączenia, ale Mikkel wydawał się wkurzony.

– Um, na... – Fredeirik odwrócił się, nie przestając iść w tym kierunku. Namierzył wzrokiem jeden z pobliskich bloków oświetlonych światłem latarni i odczytał szybko nazwę ulicy. – Na Cerwegalyana, w pobliżu tych kolorowych bloków. Ale... po co ci to wiedzieć?

– Słuchaj, zostań tam, żebym...

Nie dosłyszał dalszych informacji. Być może to była jego wina i tego, że szedł ten kawałek tyłem, a może jednak miał po prostu pecha i los go nienawidził. Poczuł jedynie, jak zderza się z czymś, co sprawiło, że prawie upadł na ziemię. Złapał równowagę, z niepokojem zerkając na to, co mu przeszkodziło.

Był to mężczyzna. Fredeirik nie widział go wyraźnie, ale był wysoki, z pewnością dobrze umięśniony i widocznie wkurzony. Wyglądał, jak ktoś, kogo z pewnością nie chciało się spotkać nocą gdziekolwiek, zwłaszcza gdy było się tylko bezbronną Omegą.

Jakby tego było mało, Fredeirik po chwili namierzył spojrzeniem drugiego, podobnego mężczyznę, stojącego trochę z tyłu.

– Prze...przepraszam... – powiedział cicho chłopak. Zacisnął dłoń na trzymanym w dłoni telefonie, błagając w myślach, żeby mężczyźni dali mu spokój.

– Dzieciaki powinny o tej porze grzecznie siedzieć w domach – rzucił z rozbawieniem stojący bardziej z tyłu mężczyzna. Zaśmiał się w dziwny, obrzydliwy sposób, sprawiając, że Fredeirikowi przeszedł po kręgosłupie dreszcz. Chciał stamtąd uciec, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa, nie potrafił się ruszyć.

– To ten blondynek – mruknął nagle mężczyzna, który stanął Fredeirikowi na drodze. Lekko zmrużył oczy, jakby jeszcze się nad tym przez chwilę zastanawiał. – Tak, to ty jesteś nam winien forsę za fajki. Mam nadzieję, że ją masz, bo inaczej się rozliczymy.

Z pewnością musiało chodzić mu o Eirika, ale to właściwie niczego nie zmieniało. Fredeirik nie miał przy sobie żadnych pieniędzy, a próby wyjaśnienia, że to jego brat był winien te pieniądze i tak nie przekonałyby tych ludzi. Musiał jakoś uciec, nawet jeśli ten drugi mężczyzna zdążył przejść ten kawałek, aby stanąć za nim i odebrać mu drogę ucieczki.

– J-ja nie... – z trudem wyjąkał, zastanawiając się, co zrobić. Strach zupełnie go paraliżował, tak bardzo się teraz bał. Chciał jedynie wrócić do swojego mieszkania i się położyć, a teraz miał wrażenie, że nigdy tam nie wróci. Nie miał szans przeżyć tego spotkania.

– Och, pewnie nie masz kasy – powiedział stojący przed nim mężczyzna. Drugi złapał go za ramiona, widocznie podejrzewając, że Fredeirik jakoś mógłby spróbować ucieczki. – Więc jakoś inaczej spłacisz mi ten dług. W końcu dobrze wiem, że jesteś Omegą, na pewno jakoś się dogadamy.

Ten stojący z tyłu lekko go popchnął, sprawiając, że Fredeirik zaskoczony upuścił telefon. Zrobił krok do tyłu, z przerażeniem patrząc się na mężczyznę. Najbardziej w oczy rzucał się zrobiony na jego szyi czarny tatuaż przedstawiający jakiegoś węża.

To był jego koniec. Wiedział, że nie pozbiera się po tym, nie da rady funkcjonować, jeśli jednak jakimś cudem wróci do mieszkania. Zwłaszcza że jeśli wiedzieli, że był Omegą, na pewno nie dadzą mu spokoju. Równie dobrze mógłby już uznać, że jego życie skończyło się właśnie teraz. Zawsze wierzył, że jeszcze będzie lepiej, że kiedyś nie będzie bał się następnego dnia, że poczuje się bezpiecznie. A zamiast tego...

– Co tu się odpierdala?

Szybko odwrócił głowę w lewo, słysząc dobiegający stamtąd głos. W pierwszej chwili go nie rozpoznał, ale kiedy tylko światła uliczne oświetliły zbliżającą się w ich kierunku sylwetkę, odetchnął z ulgą. Mikkel podbiegł do nich, zatrzymując się w odległości jakichś trzech, może czterech metrów. Był widocznie wkurzony, dalej miał na sobie mundur, a – co najbardziej rzucało się w oczy – w jego dłoniach znajdował się pistolet.

– Ach, nic, jakiś dzieciak się tutaj zgubił – rzucił zaraz mężczyzna, na którego Fredeirik wpadł. – Mieliśmy zamiar odprowadzić go do budynku wojskowego, to chyba Omega.

– Ja się z wami nie mam zamiaru pierdolić – odparł Mikkel. Na jego ustach nie było nawet śladu charakterystycznego uśmiechu, który zazwyczaj tam widniał. Teraz był całkowicie poważny, a przy tym jakby zmęczony tym wszystkim. – Albo stąd spieprzacie, albo przekonacie się, jak zajebiście jest być postrzelonym.

Mężczyźni wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami. Widocznie doskonale rozumieli, że Mikkel wcale nie żartował, bo już po chwili dość krótko się pożegnali i zdecydowali szybko odejść. Dopóki nie zniknęli za jednym z budynków, żołnierz przez cały czas celował do nich swoim pistoletem.

Fredeirik pociągnął nosem i schylił się po telefon ze strzaskaną teraz szybką. Schował go do kieszeni, niepewnie zerkając na żołnierza. Dalej ciężko było mu to wszystko przyswoić, ale rozumiał jedno. Mikkel właśnie go uratował.

– Dziękuję... – powiedział cicho, obserwując, jak ten chowa broń i do niego podchodzi.

– W coś ty się wpakował? Co oni od ciebie chcieli?

– Chyba... chyba mój brat jest im winien jakieś pieniądze. – Fredeirik zamilkł, żeby odkaszlnąć. Skrzywił się, kiedy jeszcze bardziej podrażniło mu to obolałe gardło. – Pomylili mnie z nim i...

– Powinieneś bardziej uważać – przerwał mu Mikkel. Nie wyglądał już na tak wkurzonego, ale z bliska zmęczenie na jego twarzy było dużo bardziej widoczne. – Dobrze, że byłem w pobliżu, inaczej nie zdążyłbym tutaj podbiec.

– Zawsze nosisz ze sobą broń? – spytał z lekkim wahaniem Fredeirik. Tyle razy widział go przecież u siebie, ale jeszcze nigdy nie dostrzegł pistoletu. Teraz kiedy o tym myślał, naprawdę go to zaskakiwało.

– Zawsze, jak wracam na nogach z pracy. Nie to, że boję się o siebie, bo bez tego i tak bym sobie z tą dwójką poradził, ale czasami łatwiej kogoś postraszyć, żeby się odpierdolił. – Mikkel wzruszył ramionami, schował dłonie do kieszeni płaszcza i zaczął iść przed siebie.

Z lekkim wahaniem Fredeirik podążył za nim.

– Właściwie, dlaczego pytałeś mnie, gdzie jestem? – spytał po chwili ciszy. Wiedział, że to pytanie uratowało mu życie, ale dalej wydawało mu się zupełnie nielogiczne. Przecież dzwonił tylko po to, żeby Fredeirik wiedział, że może już wrócić do siebie.

– Miałem ci to wyjaśnić, ale usłyszałem, że ktoś cię zaczepia. I niestety mam dla ciebie wiadomość, która raczej ci się nie spodoba.

– Jaką?

– Zgarnęliśmy praktycznie wszystkie Omegi stamtąd, więc jakoś ponad osiemdziesiąt procent mieszkań jest pustych – zaczął tłumaczyć Mikkel. Przeszedł przez ulicę, a Fredeirik podążył za nim, obawiając się, co może dalej usłyszeć. – Znamy właścicieli, większość z nich pójdzie siedzieć za pomoc przy ukrywaniu Omeg. A mieszkania przechodzą na własność państwa, zostaną odnowione i wystawione za wyższe ceny.

– Czyli... nie mam już gdzie wracać...

Fredeirik zatrzymał się, powtarzając w myślach te słowa. Nie miał już mieszkania, nie miał miejsca, gdzie mógł wrócić. Był bezdomny, skazany na życie na ulicy. Bez pieniędzy, bez jakichkolwiek własnych rzeczy. Chory, zmęczony i bez możliwości chociażby położenia się w jakimś cieplejszym miejscu.

Co powinien zrobić? Pewnie Tove i Nyssion nie stracili swoich mieszkań, ale nie miał zamiaru jeszcze bardziej ich narażać. O ile oni sami nie mieli jakichś kłopotów, w końcu w ich mieszkaniach żołnierze mogli znaleźć leki. Może powinien iść na dworzec i tam spróbować się schować? Albo chociaż wejść do jakiejś klatki schodowej, byle schronić się przed zimnym wiatrem? Tylko że wtedy mógłby narazić się na bycie złapanym...

Mikkel przesunął mu dłonią przed oczami, sprawiając, że Fredeirik w końcu zwrócił na niego uwagę. Żołnierz patrzył na niego z lekko zmarszczonymi brwiami, jakby minimalnie zirytowany.

– Jest wpół do trzeciej, a ja jestem głodny, zmęczony i zmarznięty. Później zajmiesz się przeżywaniem tego wszystkiego, okej? Najpierw chodź ze mną.

– Gdzie?

Żołnierz westchnął ciężko i złapał go za nadgarstek, lekko ciągnąc w jakimś kierunku.

– Do mnie, mówiłem ci.

– Ale... ja nie... – zaczął mówić z paniką Fredeirik. Chociaż czuł się naprawdę zmęczony, znalazł w sobie dość siły, aby wyszarpać rękę z uścisku żołnierza. Zrobił dwa kroki do tyłu.

Miał iść do niego? Do jego domu? Przecież to było jak poddanie się. Mężczyzna mógł go tam zamknąć, zmusić do zostania w środku. A później zacznie go wykorzystywać, przez cały czas jeszcze wypominając mu, że przecież pomógł mu nie wylądować na ulicy.

Nie mógł na to pozwolić.

– Słuchaj, zaraz naprawdę zostawię cię na tej ulicy, chociaż obiecałem sobie, że ci pomogę. Ogarniam, że się boisz, ale nie zamknę cię tam, czy coś. Jakbym chciał to zrobić, już dawno bym za ciebie zapłacił i nie mógłbyś nic zrobić. Chcę zrobić nam coś ciepłego do jedzenia i iść spać. Jak wejdziemy do środka, opowiem ci o czymś, co w końcu sprawi, że uwierzysz w to, że chcę ci pomóc, ale chodź już.

Fredeirik na chwilę się zawahał. Z jednej strony wiedział, że nie powinien się na to wszystko zgadzać, że Mikkel mógł być dla niego zagrożeniem, że może tego bardzo żałować. Ale kiedy miał wybór błąkać się dalej po mieście, być może nawet wpaść znowu na tych kolesi albo spędzić noc w ciepłym miejscu i jeszcze zjeść coś dobrego, to wybór był praktycznie oczywisty.

Z bijącym mocno sercem podążył za Mikkelem, powtarzając sobie w myślach, że jeśli tylko Alfa spróbuje się do niego zbliżyć, ucieknie stamtąd. Z pewnością nie pozwoli mu się skrzywdzić, miał dalej zbyt dużo własnej dumy.

A przy tym też odrobinę nadziei, że może Mikkel naprawdę chciał mu jedynie pomóc.

***

Mikkel sam nie był pewien, czy robił to, co powinien.

Nie przyznałby się do tego, ale naprawdę czuł, że być może nie powinien zaprowadzać Fredeirika do swojego domu. Czym innym było przyjeżdżanie do niego i dbanie, żeby nie sprowadził na siebie problemów, a czym innym realne narażanie się. Doskonale wiedział, czym prawnie groziło ukrywanie Omegi we własnym domu, a przed oczami wyobraźni już widział samego siebie w więziennym stroju. Nie chciał tego.

Ale nie mógł też go tak tutaj zostawić. Bo być może Fredeirik wcale nie pojawił się w jego życiu bez powodu. Być może fakt, że jego tak jasne, zielone oczy świeciły znanym mu już blaskiem, było tak naprawdę szansą na naprawę błędu, który kiedyś popełnił? Być może to był jego osobisty, życiowy sprawdzian i naprawdę nie chciał tego wszystkiego zepsuć. Dlatego nie mógł pozwolić, by chłopak wylądował na ulicy, głodny, przemarznięty, chory i bez szansy na jakąkolwiek pomoc. I nie miał też zamiaru proponować, że go wykupi, nawet jeśli to rozwiązałoby większość problemów.

Po prostu nie mógł tego zrobić.

Otworzył furtkę w bramie i obrócił w dłoniach klucze. Dookoła było zbyt ciemno, by mógł od razu znaleźć to, czego szukał. Metal brzęczał, gdy z irytacją próbował po samym dotyku rozpoznać przedmiot, którego teraz potrzebował.

I nie mógł nic poradzić na to, jak bardzo ta sytuacja przypominała mu noc przed stawieniem się na komisji wojskowej...

charish, rok 032

Jak się zaraz nie pospieszysz, ktoś nas zauważy i nie będziemy się musieli przejmować tym, jak dojechać na miejsce, bo sami nas tam dowiozą. W kajdankach – mruknął Mikkel, opierając się o ścianę domu, do którego właśnie próbowali wejść. On, Xavieur walczący z otwarciem drzwi i rozglądający się z lekkim niepokojem Mitteo. Trójka nierozłącznych przyjaciół od czasów podstawówki.

Myślicie, że mogą nam za to wpisać coś w papiery? – spytał od razu Mitteo. – Włamanie może nam później odebrać szansę na jakiś awans. Zrobią z nas później takie popychadła.

To powiedz Xavieurowi, żeby szybciej opanował technikę przekręcania kluczy w drzwiach – prychnął Mikkel i obrócił głowę w kierunku drugiego przyjaciela. – Ej, stary, jak ty teraz masz problem, żeby trafić kluczem w dziurkę, to ja ci nie wróżę świetlanej przeszłości.

Męczący się z drzwiami chłopak nie zareagował na zaczepkę, tylko szarpnął za klamkę i w końcu otworzył przed nimi drzwi do domu, do którego właśnie próbowali się dostać.

Martw się o siebie – stwierdził, przechodząc przez próg i rozglądając się dookoła. – Takiego bałaganu jeszcze nigdy tu nie widziałem.

Kiedy Mikkel wszedł do środka, świecąc sobie latarką z telefonu, musiał przyznać chłopakowi rację. Bywał tu często i nigdy nie zastał idealnego porządku, ale teraz było dużo gorzej. Poprzewracane meble, powyrzucane z szafek rzeczy, wszystko wyglądało jak po przejściu tornada. I pomyśleć, że to zasługa jedynie kilkunastu żołnierzy.

Horror mogliby tu nakręcić – mruknął, kierując się w stronę schodów. – Chociaż wcześniej też niewiele stało na przeszkodzie, żeby tego nie robić.

Żeby tylko się to teraz horrorem nie skończyło – mruknął idący za nim Mitteo. – Ej, chłopaki, też macie wrażenie, że tu jest dużo chłodniej niż na dworze? Może serio coś z tymi duchami jest.

To mi się kojarzy z tym porno z duchem – stwierdził zaraz Xavieur.

Schody zaskrzypiały, kiedy Mikkel zatrzymał się i odwrócił, aby zerknąć na przyjaciela. Oświetlił jego twarz światłem latarki.

Nie chcę wiedzieć, gdzie znalazłeś to porno – stwierdził po chwili wahania.

Nie „gdzie" tylko „kto mi je pokazał", przyjacielu – zaśmiał się w odpowiedzi Xavieur. Tyle wystarczyło, by pozostała dwójka prychnęła z rozbawieniem.

Chwilę później znaleźli się już w pokoju, w którym od początku planowali usiąść. W nim też znajdował się bałagan, rzeczy z większości szafek zostały powyrzucane, pokazując, które miejsca zostały przeszukane przez żołnierzy. Aż dziwnie było tu siedzieć, kiedy jeszcze jakiś czas temu ten pokój wyglądał zupełnie inaczej.

Każdy właściwie od razu wiedział, co zrobić. Xavieur wyjął ze swojego plecaka pudełko, w którym znajdował się niewielki torcik z truskawkami. Postawił go na podłodze i sięgnął po jedną, małą świeczkę urodzinową, którą umieścił na środku deseru. Mitteo w tym czasie postawił już obok trzy butelki z piwem połączonym z sokiem z leśnych owoców, czymś, czego żaden z nich nie miał w zwyczaju pić, jednak tym razem nawet przez chwilę nie wahali się nad wyborem. Mikkel zaś sięgnął po przenośny głośnik i już po chwili w całym pokoju rozbrzmiała rockowa piosenka, jedna z wielu znajdujących się na specjalnej playliście.

Przez chwilę wszyscy siedzieli w ciszy. Wsłuchiwali się w dźwięki muzyki, przyglądali poruszającemu się płomieniowi zapalonej świeczki. Każdy pozwolił sobie na chwilę wspomnień, do których jednocześnie kochali i nienawidzili wracać.

To wszystko jest zbyt chujowe – stwierdził Mikkel, kiedy piosenka się skończyła. Przyciszył kolejny utwór, tak, aby mogli swobodnie porozmawiać. – Wiecie, co by powiedziała? Że zachowujemy się tak cholernie żałośnie i, że z satysfakcją będzie się przyglądać, jak jutro będziemy umierać w trakcie komisji. Kurwa, może jakbym mu wtedy bardziej obił tę mordę...

Nic już nie zrobisz – stwierdził zaskakująco poważnie Xavieur. – Odpuść. Wszyscy cierpimy.

Ale...

Xavieur ma rację, odpuść w końcu – dodał zaraz Mitteo.

Mikkel zacisnął wargi, ale nie powiedział nic więcej. Wiedział, że przyjaciele mają racji, że nie może nic więcej zrobić, nawet jeśli dalej dręczyły go wyrzuty sumienia, nawet jeśli dalej czuł się winny całej tej sytuacji. Przez chwilę miał ochotę stwierdzić, że dwójka siedzących tu chłopaków zupełnie go nie rozumiała, ale wystarczyło jedno spojrzenie na nich, aby wiedzieć, że czuli to samo. Jedynie udawali, że pogodzili się z tym wszystkim.

Dom, do którego się włamali, opuścili po czwartej w nocy, aby w trójkę stawić się o odpowiednim czasie na komisji wojskowej, udając, że pewne rany w ich sercach nigdy nie istniały.

graash, rok 035

Z ulgą w końcu przekręcił klucz w drzwiach. Wszedł do środka i zerknął na chwilę do tyłu, aby upewnić się, że Fredeirik szedł za nim. Widział tę niepewność chłopaka i wcale mu się nie dziwił. Wiedział też, że jeśli rozdrapie zasklepioną już ranę powstałą w ostatniej klasie liceum, zdobędzie jego zaufanie.

Kwestia poświęcenia.

Kiedy pozbył się już płaszcza i butów, od razu przeszedł do kuchni, przez chwilę ignorując swojego gościa. Dostrzegł, jak ten uważnie się rozgląda i nawet dostrzegł w jego oczach błysk zachwytu. Mógł się jedynie domyślać, co chodziło też Fredeirikowi po głowie.

– Powinienem mieć takie przeciwgrypowe kapsułki do rozpuszczenia w wodzie, to może jakimś cudem obydwoje unikniemy choroby – stwierdził, otwierając jedną z szafek i wyciągając z niej pudełko z trzymanymi lekami. Wyjął stamtąd odpowiednie lekarstwo i resztę odłożył na miejsce. – Na kolacje mogą być zwykłe kanapki? Naprawdę nie chce mi się robić czegoś specjalnego.

– Nie musisz mi nic robić... – zauważył niepewnie Fredeirik, stając przy wejściu.

Kiedy Mikkel na niego zerknął, dostrzegł, jak bardzo musiał być zagubiony, kiedy wydawał się nie wiedzieć, co właściwie powinien zrobić.

– Nie wygłupiaj się i siadaj przy blacie. Jestem zbyt zmęczony, by myśleć o szczegółach, ale ustalimy sobie kilka najważniejszych rzeczy od razu. – Mówiąc to, Mikkel jednocześnie zaczął już wyciągać z lodówki wszystkie składniki. Wstawił też wodę na herbatę, wiedząc, że obydwoje potrzebowali się jak najszybciej rozgrzać. – Obiecałem ci pomoc, więc możesz zostać tu, jak długo chcesz. Serio, druga osoba tutaj mi nie przeszkadza, nie będziesz się musiał martwić, że ktoś tutaj przyjdzie, rachunkami czy czymkolwiek. Nie robię tego za darmo, dalej chcę te twoje ciasta. Ewentualnie byłoby zajebiście, jakbyś gotował, jak będę w pracy, ale do niczego cię nie zmuszam.

– Bardzo ci dziękuję... ale nie mam zamiaru ci tutaj przeszkadzać. To tylko dzisiaj, bo jest już późno i...

– I musisz ogarnąć, że mi tu nie przeszkadzasz. Nawet fajnie będzie nie wracać do pustego domu i mieć z kim pogadać. Odpuść sobie to szukanie czegoś, bo prędzej wpakujesz się w jakieś bagno. Daj sobie przynajmniej trochę czasu i pomieszkaj w normalnych warunkach. Później będziesz myślał o tym, czy chcesz się jednak wyprowadzić, chociaż wcale ci się to nie opłaca.

– Dalej nie wiem, dlaczego to robisz – zauważył w końcu Fredeirik. Rzeczywiście zajął miejsce na jednym z krzeseł dostawionych po drugiej stronie blatu, tak jak polecił mu to Mikkel. Teraz wpatrywał się w żołnierza z szeroko otwartymi oczyma i widocznie wyczekującym spojrzeniem.

Mikkel wziął trochę głębszy wdech.

– Możesz pomyśleć sobie, że to moja druga szansa na naprawienie tego, co ostatnio zjebałem – stwierdził, uśmiechając się przy tym niezbyt szczerze. – Wiesz, w liceum poszedłem z kumplami do klasy informatycznej, bo i tak niespecjalnie zależało mi na jakichś dodatkowych egzaminach, skoro od zawsze miałem być żołnierzem. Poszliśmy tam w trójkę, ja i dwójka gości, których znałem, odkąd przeprowadziłem się do stolicy. I pierwszego dnia, w tracie rozpoczęcia, dołączyła się do nas najseksowniejsza laska, jaką kiedykolwiek widziałem.

Przez chwilę znowu miał ją przed oczami – jej falujące włosy opadające swobodnie na plecy, prowokujący uśmieszek zawsze pomalowanych na czerwono ust, oczy o rzucającym wyzwanie spojrzeniu i długie, zgrabne nogi, podkreślane przez podkolanówki i spódniczki, które zawsze nosiła.

– To było o tyle idiotyczne, że przez całą znajomość z nią zawsze miałem gdzieś z tyłu głowy, że fajnie byłoby ją zaliczyć, a jednocześnie wiedziałem, że też była Alfą – dodał, zerkając na chwilę na twarz Fredeirika. Widział to zaskoczenie na jego twarzy, na co aż parsknął. – Nie patrz tak na mnie, nie byłem jedyny. Kretyńskie uczucie, ale Iris była zbyt seksowna. I do tego jeszcze była po prostu zajebista, ciągle nas prowokowała, szukała wrażeń, wydawała się nie mieć żadnych barier. Przez większość liceum razem w czwórkę często wagarowaliśmy, jeździliśmy na koncerty i dzięki niej wchodziliśmy nielegalnie do klubów.

Zamilkł na chwilę, kiedy zagotowała się woda. Wyjął dwa kubki, powtarzając sobie, że był w stanie powiedzieć o tym wszystkim, nie czując już potwornego bólu, który wtedy czasami wręcz zżerał go od środka.

– Jakieś trzy miesiące przed zakończeniem szkoły na jednej lekcji babka wysłała mnie, żebym zaniósł jakieś dokumenty. Jak wracałem, stwierdziłem, że wejdę jeszcze do łazienki zapalić, bo trochę mnie już ciągnęło i nie chciałem czekać do końca lekcji. Jak już siadłem przy parapecie, wtedy ogarnąłem, że coś się działo w jednej kabinie. Jakiś chuj ją tam molestował. Ogarnąłem to dopiero po chwili, jak usłyszałem jej głos. Nawet nie myślałem, co powinienem zrobić, wyciągnąłem go stamtąd i obiłem mu mordę, ale też nie chciałem tracić na niego czasu, skoro Iris potrzebowała pomocy. Wtedy ogarnąłem, że przez cały ten czas dawała radę nas oszukiwać i wcale nie była Alfą.

– Ale... jak?

Mikkel cicho westchnął.

– Odpowiednie, sprowadzane przez jej starych leki. Mieli układy i mogli to robić, a jak udawała Alfę, to nikt jej nawet nie podejrzewał. Pomogłem jej wrócić do domu, nawet trochę tam z nią posiedziałem, obiecałem jej, że dalej może na mnie, na nas liczyć. Wiesz, najgorsze było to, że jeden z moich przyjaciół, Xavieur, naprawdę się w niej zakochał. Nie chciał jej po prostu przelecieć, ale serio rozważał, że mógłby z nią być, chociaż sądził, że była wtedy Alfą. Przez chwilę myślałem, że mają szansę zacząć się spotykać, ale... – zamilkł na chwilę, stawiając przed Fredeirikiem kubek z ciepłą herbatą i talerz z kanapkami. – Kiedy wyszedłem, przedawkowała wszystkie leki, jakie znalazła w domu. Nie dało się jej uratować, jej starzy poszli siedzieć, a my... każdy z nas czuł, że zawalił, skoro pozwoliliśmy jej odejść.

Przez chwilę w kuchni panowała cisza. Mikkel aż zbyt dobrze pamiętał łamiący się głos Xavieura, gdy ten w środku nocy zadzwonił do niego, by powiedzieć mu o tym wszystkim. Pamiętał, jak nie mógł w to uwierzyć, jak bardzo nie mógł pogodzić się z rzeczywistością i – przede wszystkim - jak bardzo czuł, że zawinił, zostawiając ją wieczorem samą w domu, kiedy z pewnością potrzebowała jeszcze czyjegoś wsparcia.

– Przykro mi... – powiedział cicho Fredeirik. – Ja... nie wiedziałem, że przeżyłeś coś takiego...

– Nie przejmuj się. – Mikkel sięgnął po przygotowaną dla siebie herbatę. Pierwszy łyk ciepłego napoju był bardziej przyjemny, niż to sobie wyobrażał. – Już się z tym pogodziłem, najwidoczniej uznała, że śmierć będzie lepszym rozwiązaniem. Nie chcę wiedzieć, przez jaki czas ten skurwiel jej to robił, ale to logiczne, że się bała. Po jej śmierci przez pierwsze kilka tygodni nie było dnia, żebym był trzeźwy. Jedynie słuchałem jej ulubionej muzyki, piłem i myślałem o tym. Później jakoś udało mi się udźwignąć, ale wiesz, co teraz czuję?

Spojrzał na Fredeirika. Na to, jak czule obejmował dłońmi ciepły kubek i co jakiś czas popijał herbatę. Był zupełnie inny niż Iris, ale jednocześnie tak bardzo do niej podobny. Zbyt podobny.

– Mam wrażenie, jakbyś był moją szansą na ogarnięcie tego, co ostatnio zjebałem. Zostawiłem ją wtedy samą, więc teraz musisz pogodzić się z tym, że nie dam ci spokoju.

Fredeirik słabo się uśmiechnął, ale to wystarczyło Mikkelowi za niewypowiedziane potwierdzenie. To tak, jakby przyjął to wszystko do wiadomości. I chciał spróbować zaufać, nawet jeśli dalej odczuwał strach z powodu swojej sytuacji.

Mikkel zupełnie nie znał się na opiece nad Omegami, ale wiedział jedno – drugi raz nie opuści kogoś, kto będzie potrzebował jego pomocy. Nie popełni dwa razy tego samego błędu.


Dawno już nie publikowałam rozdziału tak późno, ale wczoraj nie byłam pewna, czy będę w stanie ułożyć chociaż jedno logicznie brzmiące zdanie. Mam jednak nadzieję, że to małe opóźnienie (dalej w terminie!) zostało wynagrodzone przez rozdział, który całkowicie zmienia życie i Fredeirika, i Mikkela.

Ogólnie aż do momentu, kiedy kilka dni temu siadłam do pisania tego rozdziału, byłam pewna, że cofnę się w czasie, aby przedstawić wam Iris tak, jak poznał ją Mikkel. Chciałam opisać ich pierwsze spotkanie, a później... cóż, wizja Mikkela, Xavieura i Mitteo siedzących w jej pokoju, kiedy ona sama już nie żyje, uderzyła mnie z taką siłą, że nie mogłam się bronić. Musiałam opisać wam właśnie ten fragment.

(Poza tym, Mikkel włamujący się gdzieś z dwójką swoich przyjaciół, żeby tam siedzieć, pić i słuchać muzyki to wręcz perfekcyjny symbol Mikkela z liceum, kocham go z tych czasów i, jako że to nie koniec ładnych wspominek, mam nadzieję, że też go takiego pokochacie)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro