36. Wierzę, że są na świecie szczególne jednostki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Mikkel mieszkał jeszcze w domu z bratem i ojcem, jego regularną zaczepką wobec Ludjaisa było nazywanie go pracoholikiem. Nie raz śmiał się, że czas, jaki jego młodszy brat poświęca na naukę, później przełoży się na uwielbienie do nadgodzin i jak nic za kilka lat będzie trzeba go z tego wszystkiego leczyć.

Ludjais zazwyczaj z obojętnością znosił te wszystkie złośliwości. Mikkel miał trudny, często nieznośny charakter, ale dalej był jego starszym bratem – w jakimś stopniu budził respekt, nawet jeśli jego postawa nie raz była krytykowana przez innych. W głowie młodszego Berwegalleliona zawsze też istniał jakiś powód – długie przeżywanie śmierci Thyrii, później ten wiek, kiedy podobno każdy chciał się buntować, a później samobójstwo Irys.

Ale na tydzień przed tym, jak Mikkel miał stawić się na komisję wojskową i znowu wieczorem wyśmiał Ludjaisa robiącego jakieś notatki, ten stracił cierpliwość. Z pełną powagą i bez większego zastanowienia odparł, że i tak woli swój możliwy pracoholizm od możliwego alkoholizmu. Riposta całkiem dobra i trafna, a – jak się niedługo okazało – aż zbyt trafna. Bo przecież wiedział, że jego brat nie sięgał po ten alkohol dla przyjemności, że przecież już i tak otrząsnął się i funkcjonował całkiem normalnie, nie tak, jak zaraz po śmierci przyjaciółki.

Tyle jednak wystarczyło, by Mikkel zniknął z domu rodzinnego. Gdzie znajdował się przez ten tydzień, tego nikomu nie powiedział. Ich ojciec nawet nie zareagował na zniknięcie syna, a po tygodniu nad ranem Ludjais dostał informację, że ten już stawił się na komisji. W kilku krótkich wiadomościach wydawał się śmiać z tego, że prawie nie chciano go przyjąć i dowódcy nie wiedzieli, co z nim zrobić.

Zobaczyli się dopiero ponad rok później, kiedy Mikkel przyjechał po swoje rzeczy, mówiąc coś o wynajętym mieszkaniu i pracy w stolicy. Wszystko niby było normalnie, ale w samym zachowaniu brata Ludjais czuł większy niż kiedykolwiek dystans i czasami naprawdę miał wrażenie, że wtedy trochę przesadził.

Jeśli jako braci cokolwiek ich łączyło, to z pewnością było to przesadzanie ze zbyt wieloma rzeczami. Czasami obydwoje nie znali umiaru.

O tym myślał, jadąc rano do budynku ministerstwa, w którym pracował. W dniu, który miał mieć wolny i absolutnie nie powinien zajmować się pracą. Wczoraj jeszcze właściwie tak planował, chciał ugotować sobie na obiad coś bardziej skomplikowanego, posprzątać w mieszkaniu i pojechać na siłownię. Jedynie wieczorem zamierzał włączyć sobie nagrywane obrady sejmu związane ze złożeniem projektu narzucającego na Omegi jakiś kolejny obowiązek. Wcześniej nagrania pomagały mu w nauce, teraz jednak głównie oglądał je po to, by odnajdywać na sali jego pracodawczynię i czekać, aż któregoś dnia w końcu postanowi zająć miejsce przy mównicy sejmowej.

Do tej pory nie doczekał się tego momentu, jedynie czasami dostrzegał ją siedzącą gdzieś z tyłu i głosującą w milczeniu.

Wyjątkowo jednak to nie ten grożący mu pracoholizm kazał mu tutaj dzisiaj rano przyjechać, a kobieta, która dzień wcześniej go o to poprosiła, gdy kończył pracę. Nie miał pojęcia, co Annemette mogła od niego chcieć, ale nie widział też powodu, żeby nie przyjeżdżać. Nie umiał tego logicznie wyjaśnić, ale coś w jej osobie nie dawało mu spokoju. Coś z nią było nie tak.

Zaparkował samochód na praktycznie pustym parkingu. Kątem oka dostrzegł jedynie dwa osobowe samochody i jeden z logo jakiejś firmy kurierskiej, z której usług czasami też korzystał. Schował kluczyki i poprawił marynarkę, nim wszedł do budynku, z zaskoczeniem dostrzegając stojącego przed barierkami kuriera z dość sporym pudłem w rękach.

– Mogę w czymś pomóc? – spytał, podchodząc do mężczyzny.

Ten odwrócił się do niego i cicho prychnął, jakby już był naprawdę zirytowany.

– W końcu ktoś się tutaj pojawił. Jeszcze chwila i wcale bym nie czekał, tylko z tym wrócił i trzeba by odbierać paczkę z punktu – powiedział szybko kurier. Zza pudła dostrzegalna była jego lekko skrzywiona twarz i zmarszczone w gniewie, grube brwi. – Niech pan to ode mnie weźmie i podpisze, że odebrane, bo mam już wystarczająco dużo pracy.

– Nie jestem pewien, czy mogę. Dla kogo to paczka?

– Jakaś pani Alssia. Bierze pan czy nie?

Ludjaids z lekkim wahaniem skinął głową. Nie był pewien, co zrobić, ale czuł, że gdyby powiedział Annemette, że jej paczka, cokolwiek w niej było, nie zostanie dostarczona, pewnie niepotrzebnie by ją zdenerwował. Zdążył już zauważyć, jak szybko traciła spokój przy ciągle dzwoniących telefonach, a nie miał zamiaru się jej narażać, w końcu zdążył już polubić pracę tutaj.

Chwilę później już kierował się na górę, trzymając niezbyt lekki pakunek. Zastanawiało go, co mogło być w środku. W końcu na co dzień raczej powinna zamawiać paczki do siebie, nie na adres budynku, w którym mieściło się ministerstwo. Podejrzewał, że było to coś, czego potrzebowała tutaj. Jedyne logiczne wytłumaczenie.

Annemette przekazała mu krótką wiadomość – miał przyjechać tutaj dzisiaj i od razu stawić się w jej gabinecie. Nie miał pojęcia, czego mogła chcieć, ale czuł, że zbliżała się jakaś ważna rozmowa. Nie mogła być raczej niezadowolona z jego pracy, ale może chciała mu coś zaproponować? W końcu chyba mógł już powoli myśleć o tym, że zasługiwał na awans.

Z lekkim trudem zapukał do jej drzwi, starając się nie upuścić przy tym paczki. Jeszcze więcej problemu zajęło mu naciśnięcie klamki, ale po chwili udało mu się wejść do środka.

– Dzień dobry – powiedział od razu, jeszcze nie będąc w stanie dostrzec kobiety. – Napotkałem po drodze kuriera, miał paczkę dla pani i groził, że jeśli jej nie odbiorę, zabierze ją do punktu. Gdzie mogę ją odłożyć?

– Niech pan to położy na biurku – usłyszał odpowiedź.

Bez wahania podszedł do wskazanego mebla i tam odłożył paczkę. Przy okazji przesunął też spojrzeniem po wszystkich leżących tam przedmiotach, porozkładanych papierach, włączonym laptopie, białym kubku z kawą, czarnej torebce i telefonie o dość jasnej, różowej obudowie.

Dopiero później odwrócił się, żeby zerknąć na kobietę. Chociaż ubrana była całkiem zwyczajnie w granatowe jeansy, białą koszulę i szary żakiet, dalej prezentowała się wręcz zaskakująco elegancko. Czasami, kiedy ją obserwował, miał wrażenie, że w każdym rodzaju ubrań i tak będzie prezentować się w ten sposób.

– Chciała pani, żebym dzisiaj tu przyjechał – zauważył, obserwując, jak ta najpewniej odczytuje to, co zapisano na trzymanej przez nią kartce. Kartce, którą po chwili włożyła do niszczarki. Najwidoczniej nie znajdowało się tam nic ważnego.

– Tak, cieszę się, że pan tego nie zignorował – stwierdziła, podchodząc do biurka. – Może pan usiąść, to raczej będzie dłuższa rozmowa.

Zajął miejsce na dostawionym krześle, choć Annemette nie zrobiła tego samego. Sięgnęła za to do torebki, by po chwili wyjąć z niej mały nożyk, dzięki któremu mogła otworzyć swoją paczkę.

– Jak pan ocenia swoją pracę tutaj?

– Nie uważam, żebym cokolwiek zrobił źle w tym czasie – stwierdził ostrożnie, zastanawiając się, jak kulturalnie ubrać w słowa to, co tak naprawdę sądził. W końcu nie mógł powiedzieć, że był z siebie bardzo zadowolony i liczył na awans i ważniejsze zadania, niż segregowanie papierów. – Myślę, że moja praca pomogła usprawnić zadania ministerstwa, a taki był cel.

– Oczywiście, nie mogę zaprzeczyć. Choć byłoby to zupełnie zbędne, gdyby inni pracownicy nie zaniedbywali takich rzeczy, jak porządkowanie dokumentów.

W tym czasie Alssia otworzyła paczkę. Na jej ustach na chwilę odmalował się uśmiech. Zdjęła pudełko z biurka i postawiła je otwarte na podłodze, po czym w końcu zajęła miejsce w swoim fotelu. Z tej perspektywy Ludjais mógł dostrzec w środku kolejne, tym razem kolorowe pudełko, na którym znajdowała się nazwa firmy znanej z produkcji prostych urządzeń elektronicznych, zwłaszcza ekspresów do kawy.

– Nie będę przedłużać tej rozmowy, od razu przejdę do rzeczy – dodała, sięgając po kubek ze zrobioną kawą. – Osobiście jestem bardzo zadowolona z tego, jak zajmuje się pan nawet tak prostymi obowiązkami. Przeczucie dobrze podpowiadało mi, żeby zaproponować panu pracę i była to jedna z lepszych decyzji, jaką podjęłam. Nie chciałabym, żeby przy tym marnowały się pana umiejętności, w końcu raczej nie zamierza pan do końca życia układać i przeglądać papierów. Wierzę, że są na świecie szczególne jednostki, które mogą zmienić wygląd świata i widać, że jest pan jedną z nich.

Ludjais lekko uniósł brwi. Czuł się naprawdę miło po tym stwierdzeniu, choć nie do końca wiedział, o jakie wyjątkowe jednostki chodzi.

– Pamięta pan książkę, o której panu wspominałam? – spytała Annemette, widząc jego spojrzenie. – Z przykrością stwierdzam, że wiele osób na moim stanowisku są jak jej bohaterowie. Takie zwierzęta jak świnie to oczywiście jedynie symbol, nie obraza, ale nawet ich największe i najambitniejsze plany nie są w stanie niczego zmienić. Tak jak w tym opowiadaniu, pod koniec i tak się okazuje, że nie mają na nic wpływu, niezależnie od tego, jak bardzo markowe garnitury będą zakładać i ile medali jest w stanie zmieścić się na ich mundurach. Rozumie pan, co mam na myśli?

Jedynie lekko skinął głową. Czytał książkę i oczywiście zrozumiał jej przekaz, ale kiedy Annemette o tym wspominała, to rzeczywiście wydawało się pasować, nawet jeśli Ludjais nigdy nawet nie odważyłby się myśleć w ten sposób o ludziach mających taką władzę.

– Chciałabym, by na stanowiskach decyzyjnych znajdowali się ludzie, którzy mają nie tylko jakiś pomysł, ale też siłę, żeby o niego walczyć. Nie pracuje pan tu bez powodu. Miałam kiedyś krótką okazję, żeby poznać pana ojca i zaintrygowało mnie jego spojrzenie. Miałam wrażenie, że mam do czynienia z człowiekiem, który byłby w stanie wiele wnieść do tego świata. Później jeszcze zdarzyło mi się rozmawiać z pana bratem, ale nie miałam już możliwości zaproponować mu pracy, generałowie za bardzo byli zadowoleni z jego osiągnięć. Mam szczęście, że przyjął pan moją propozycję.

– Do czego pani zmierza? – spytał, uważnie obserwując każdy ruch kobiety. Sam nie wiedział, czemu czuł się dziwnie poddenerwowany tą rozmową. Tak, jakby coś było nie tak, ale nie umiał określić, co dokładnie.

– To proste. Chciałabym dać panu szansę na dużo lepszą pracę. W najlepszej sytuacji mógłby pan nawet w dość krótkim czasie liczyć na pewne wejście w świat polityki, chociaż nie będzie to łatwe.

Ludjais zamrugał kilka razy, analizując jej słowa. Był pewien, że dobrze zrozumiał, ale i tak ta propozycja wydawała mu się dziwna. Było tu wiele dłużej pracujących osób, dlaczego więc to on miałby mieć tak wielką szansę.

Otworzył usta, aby o to zapytać, ale przerwał mu dźwięk dzwoniącego telefonu. Cicho westchnął, uznając, że jednak nie powinien takim pytaniem przekreślać sobie tej szansy.

– Wolałbym najpierw to przemyśleć, nie chciałbym podejmować żadnych pochopnych decyzji.

– Oczywiście, nie wymagam odpowiedzi od razu – stwierdziła Annemette. Zaraz też sięgnęła do torebki, aby wyjąć z niej telefon i odebrać połączenie.

Uznając to za zakończenie tej rozmowy, Ludjais wstał i rzucił szybkie „do widzenia", nim wyszedł. Słowa kobiety chodziły mu po głowie, nie dając mu spokoju. Był tak bardzo zaskoczony tym wszystkim, zupełnie nie wiedział, co zrobić. To wszystko było zupełnie nielogicznie.

Kiedy wyszedł z budynku ministerstwa, do głowy przyszedł mu jeden pomysł. Nie rozwiązywał on zupełnie jego problemu, ale jedna z rzeczy wyjątkowo bardzo go dręczyła. Annemette porównywała jego ojca i Mikkela, a Ludjais jak nikt inny wiedział, że były to zupełnie różne, niepodobne do siebie osoby. I wszyscy, którzy ich znali, mówili o tym zaskakującym braku podobieństwa.

Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer brata, mając nadzieję, że ten postanowi jednak od niego odebrać. Udało się po czterech sygnałach.

– Daj mi jeden powód, żebym się nie rozłączył – powiedział od razu Mikkel. Zaraz też Ludjais usłyszał głośny oddech brata, wskazujący na jego zmęczenie po jakichś ćwiczeniach. Czyżby przerwał mu w jakimś treningu? Czy Mikkel nie powinien mieć dzisiaj i wczoraj wolnego, a przez to nad ranem raczej odsypiać jakąś imprezę i leczyć teraz kaca?

– Mam tylko jedno pytanie i dam ci spokój – odpowiedział od razu Ludjais. – Rozmawiałeś może kiedyś z kobietą o imieniu Annemette?

Mikkel cicho prychnął.

– Naprawdę myślisz, że znam imię każdej laski, z którą kiedyś rozmawiałem? To, że tobie zdarzyło się zagadać tylko do jednej i to z pytaniem o notatki, nie znaczy, że mi też, wiesz?

Ludjais cicho westchnął. Podstawą ich kontaktu było niereagowanie na zaczepki.

– Niezbyt wysoka, bardzo szczupła blondynka. Skup się, to dla mnie ważne - dodał, wsiadając do samochodu.

– Serio nie wiem – stwierdził Mikkel. Dało się słyszeć, jak zgniótł coś plastikowego, a później szybko wypił kilka łyków czegoś. Skoro prawdopodobnie ćwiczył, pewnie sięgnął po wodę. – Mogę ci powiedzieć tyle, że z żadną Annemette nie spałem. Martwisz się, że zdążyłem zaliczyć laskę, która ci podoba?

– Raczej chcę coś sprawdzić – mruknął Ludjais, nawet jeśli na końcu języka miał zupełnie inną odpowiedź. – Ćwiczyłeś?

– To aż takie dziwne?

– Sądziłem, że obudzę cię po jakiejś imprezie.

– Moja wczorajsza impreza polegała na sześciu nadgodzinach i to wszystko dzięki tobie. – Mikkel cicho prychnął. – Skoro to wszystko, to nie przeszkadzaj mi i do mnie nie dzwoń.

Zanim Ludjais zdążył odpowiedzieć, usłyszał dźwięk przerwanego połączenia. Cicho westchnął i odłożył telefon, zastanawiając się, co zrobić. W gruncie rzeczy nie dowiedział się nic, co mogłoby mu rozjaśnić sprawę.

Kiedy już miał ruszać, przypomniał sobie o jeszcze jednej rzeczy.

Kiedy odkładał pudło z paczką, był praktycznie pewien, że widział na biurku leżący telefon. Czemu więc Annemette sięgnęła do torebki? Mogła mieć dwa, ale do tej pory zawsze widział ją z innym i wydawało mu się, że z takim o czarnej obudowie. Po co był jej drugi?

Kiedy wracał do swojego mieszkania, dawno nie czuł się już tak zagubiony we wszystkim, co działo się dookoła niego.

***

Przez wiele lat Svan uparcie wierzył, że jeszcze zdoła ułożyć sobie życie zakładające spełnienie się jego największych marzeń.

Przede wszystkim chciał zostać znanym muzykiem i kompozytorem. Odkąd pamiętał, uczył się gry na instrumentach, muzyka towarzyszyła mu przez całe życie. Pragnął, by jego umiejętności zostały docenione, by kiedyś mógł grać koncerty, na których będą pojawiali się ludzie potrafiący dostrzec piękno płynące ze stworzonych przez niego melodii.

Sławny, bogaty i – co najważniejsze – doceniony. Te cechy miały mu towarzyszyć jeszcze zanim przekroczyłby wiek dwudziestu pięciu lat. A później oczywiście miał rozwijać się jeszcze bardziej, wspierany przy tym przez rodzinę i, oczywiście, stałego partnera.

Partner ten, jak sobie czasami wyobrażał Svan, miał być przede wszystkim osobą ciepłą wobec niego. Pragnął kogoś, kto będzie okazywał mu swoje uczucie, kto będzie wprowadzał ten romantyzm do ich relacji. Ich życie składałoby się z koncertów Svana, spędzania razem wieczorów przy oglądaniu ciekawych filmów i piciu gorącej czekolady, dyskutowaniu o sztuce i podróży w inspirujące miejsca.

I mieliby kota. Małą, uroczą, czarną kulkę, która podczas tych wieczorów kładłaby się gdzieś niedaleko i mruczała, poprawiając im humor.

Później te marzenia ulegały zmianom, a Svan coraz mniej wierzył w ich realizację. Już nie zależało mu na sławie, bogactwie i idealnym partnerze. W końcu zapragnął jedynie poznać kogoś, przy kim poczułby się bezpiecznie i kto dałby mu szansę się rozwijać. Nie potrzebował koncertów, podróży, gorącej czekolady i nawet ten kot przestał mieć znaczenie. Chciał jedynie nie martwić się o swoją przyszłość i o to, że któregoś dnia utraci wolność, jaką do tej pory posiadał.

Marzyć przestał, gdy nie mógł wrócić do własnego mieszkania. gdy zmuszony był błąkać się po ulicy, a później porzucił swoją dumę i poprosił o pomoc obcą mu osobę, której musiał zaufać. Even był tak chłodny i wydawał się typem osoby, która dla dobra drugiego człowieka nie była w stanie się poświęcić. A jednak pozwolił mu zostać i Svan czuł wobec niego tyle sprzecznych ze sobą uczuć...

Nie chciał mieć z nim kontaktu. Po części przez to, aby nie zrazić do siebie mężczyzny, a po części przez brak zaufania do samego siebie. Nie umiał tego wyjaśnić, nie chciał tego czuć, ale czasami jego umysł zupełnie się buntował – a myśli, które przechodziły przez jego głowę, nie były czymś odpowiednim do sytuacji. Tylko że nie mógł nic na to poradzić. Chciał dowiedzieć się, jakby to było zmniejszyć między nimi dystans, pozwolić, by obecność Alfy zupełnie go pochłonęła, by jego zmysły zaczęły szaleć.

Cóż, w końcu się udało.

Tamten pocałunek był czymś, co zupełnie nie powinno się zdarzyć. Relacja między nim a Evenem powinna być tak bardzo ograniczona, jak to tylko możliwe, a zamiast tego... Ta jedna chwila sprawiła, że Svan zupełnie zapomniał, kim był i jak powinien się zachować. Przestraszony gamą uczuć, która pojawiła się w jego sercu, uciekł do pokoju, ale nie mógł schować się przed własnymi myślami.

Z zamyślenia wyrwało go dopiero pukanie do drzwi. Praktycznie podskoczył na łóżku, na którym leżał i z niepokojem zerknął w tamtym kierunku. To z pewnością był Even, ale co mógł od niego chcieć?

– Proszę? – rzucił niepewnie Svan, podnosząc się do siadu. Wiedział, że nie powinien się tak bardzo stresować tą sytuacją, ale nie mógł nic poradzić na to, jak jego ciało reagowało. Nie musiał zerkać na swoje dłonie, czuł, jak bardzo się trzęsły.

Rzeczywiście za drzwiami stał Even. Ubrany jak na niego całkiem swobodnie, w zwykłe, ciemne jeansy i szary sweter. Był poważny, ale w jego spojrzeniu wydawało się kryć coś ciepłego. Choć może po prostu Svan już zaczynał widzieć rzeczy, które wcale nie miały miejsca.

– Możemy porozmawiać? Wczoraj nie chciałem cię już bardziej stresować.

Svan lekko skinął głową i wziął nieco głębszy wdech. Nie chciał, by po jego głosie dało się rozpoznać, że coś było nie tak. Liczył, że jednak zdoła to ukryć i udać, że tamten pocałunek zupełnie na niego nie wpłynął.

– Właściwie chodzi mi o dwie rzeczy – przyznał Even. Nie zamknął za sobą drzwi, jakby domyślał się, że przebywanie ich dwójki w zamkniętym pomieszczeniu nie było dobrym pomysłem. – To w kuchni nie powinno się wczoraj zdarzyć, na chwilę straciłem nad sobą kontrolę. Nie chciałbym, żebyś przez to czuł się jeszcze bardziej niekomfortowo w moim towarzystwie.

Svan lekko zacisnął wargi, aby nic nie powiedzieć. Even mówił to z taką lekkością, jakby tu wcale nie chodziło o gest, który tak bardzo namieszał w jego głowie. Jakby wcale nie zburzył wszystkiego, co tutaj Svan już zdołał sobie zbudować, jakby wcale nie mógł przez to zniszczyć tych resztek zaufania, które pozwalały mu tutaj spać spokojnie.

W końcu to był tylko pocałunek.

Przez chwilę miał ochotę mu to wypomnieć. Powiedzieć, że nie mógł przez to spać, że wcale nie czuje się dobrze i nie może tak po prostu pogodzić się z tym, co się stało. Bo skoro Even bez wyrzutów sumienia zrobił coś takiego, skąd może wiedzieć, czy za jakiś czas to się nie powtórzy? Czy nie zrobi czegoś więcej?

Ale dał radę milczeć. Bo z tyłu głowy pojawiła się jeszcze jedna, równie ważna myśl – jeśli teraz zacznie się wykłócać, może stracić szansę na mieszkanie tutaj. A oprócz tej wczorajszej sytuacji, czuł się tu naprawdę dobrze. Nie chciał znowu mierzyć się z tym strachem i niepewnością, zwłaszcza że tym razem nie miał opcji, gdzie poszedłby w ostateczności.

– Po drugie, w tym tygodniu będę musiał załatwić sprawy związane z wojskiem – dodał po chwili Even, gdy nie dostał żadnej odpowiedzi. – Wczoraj dużo o tym myślałem i, jeśli byś chciał, mogę sprawić, że będziesz tutaj bezpieczniejszy. To tylko propozycja, ale skoro i tak tu mieszkasz, zmieniłoby się jedynie to, że nie znajdowałbyś się tutaj nielegalnie. Między nami to niczego nie zmieni, po prostu to przemyśl, bo mógłbym to od razu załatwić, jeśli będziesz chciał.

Svan na chwilę wstrzymał powietrze. Chyba wolałby, żeby Even powiedział teraz, że żartował. Ale powaga wymalowana na jego twarzy była wystarczającym dowodem – mówił poważnie. Naprawdę oferował mu utratę reszty wolności na rzecz...

No właśnie. Stawiał go w tak niepewnej sytuacji, że Svan nawet nie wiedział, co zrobić. Czego mógł się spodziewać, jeśli się zgodzi? Czego Even będzie chciał w zamian? Czy mówiąc „między nami to niczego nie zmieni", naprawdę miał zamiar się tego trzymać? A może przez ten wczorajszy pocałunek chciał w ten sposób mieć nad nim kontrolę? W końcu Alfom zawsze właśnie na tym zależało.

– Przemyślę to... – powiedział cicho, starając się ignorować ucisk na swoim gardle. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, nim w końcu Even skinął głową i zdecydował się wyjść.

Svan cicho westchnął i położył się na łóżku, przykrywając głowę swoją poduszką. Czemu świat, zamiast spełnić jego naiwne marzenia, musiał stawiać go w tak nieprzyjemnej sytuacji?


Czasami nachodzi mnie taki dziwny humor, przez który wszystkie relacje romantyczne w tekstach kultury wydają mi się takie wyjątkowo banalne. Zazwyczaj je lubię, w końcu to o miłości zazwyczaj piszę, ale czasami jestem tym po prostu zmęczona. I wtedy zazwyczaj mam ochotę sięgnąć po przyjaźń i relacje rodzinne, zwłaszcza to drugie.

Bo, chociaż nie zaznaczam tego często, naprawdę lubię pisać o rodzinie. Tutaj moimi faworytami są Ludjais i Mikkel, bo ich relacja jest tak pięknie skomplikowana. Nie chcę mówić zbyt dużo, bo to jeszcze nie ten moment, ale czasami aż sama zachwycam się tym, w jaki sposób opracowałam relacje rodzinne Mikkela. Czasami najchętniej pisałabym tylko o tym, a przecież fabuła musi iść do przodu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro