4. Większość polityków to banda kretynów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po zakończeniu Wielkiej Wojny Nikeol nie przypominał dawnej potęgi. Był to kraj zniszczony wojną, który utracił wiele strategicznych i kluczowych dla rozwoju terenów. Popadanie w rozpacz nie było jednak odpowiednim rozwiązaniem. Nowy rząd, złożony z generałów wojskowych, od razu rozpoczął szerokie reformy, aby państwo jak najszybciej wróciło do dawnej świetności.

Najważniejsze były Alfy – silni mężczyźni, którzy mogliby znowu stanąć do walki w wyniku kolejnej agresji i wojny. W Nikeolu liczył się każdy przedstawiciel tej płci, nie można było zmarnować potencjału nawet jednej jednostki. Stąd właśnie poddano życie Alf surowym regułom, które okazały się świetnie sprawdzać.

Alfy w wieku dwudziestu lat musiały odbyć roczną służbę wojskową. Po jej zakończeniu zdawało się egzaminy. Oprócz tych wojskowych, zarówno praktycznych jak i teoretycznych, można było zdecydować się na jeden z kilku kierunków – ekonomia, medycyna, prawo i informatyka. Jeśli jednak ktoś nie chciał studiować, kontynuował wojskową karierę jeszcze przez kilka lat.

To nie tak, że Ludjais nie myślał nad wybraniem się na uniwersytet. Świetnie radził sobie z ekonomią, a przepisy prawne wchodziły mu do głowy z zaskakującą wręcz łatwością. Zdał egzaminy i to z bardzo dobrymi wynikami. Mógł iść właściwie wszędzie, gdzie chciał.

Nie potrzebował jednak się nad tym zastanawiać. Od małego był pewien, że zdecyduje się piąć po wojskowej karierze. Wychowywany na żołnierza nie wyobrażał sobie nawet innej opcji. Nie po to jego ojciec walczył na froncie, żeby teraz on nie uszanował jego poświęcenia.

Tym bardziej, kiedy starszy brat Ludjaisa, osiągnął już całkiem sporo. Mikkel wyjechał ze stolicy, gdzie mieszkali już od kilku lat, mając szansę na awans. Jako Dowódca Sił Miejskich miał bardzo dobrą i pewną pozycję. Młodszy z braci nie mógł radzić sobie

Doradztwo przyszłościowe właściwie nie było mu potrzebne. Nie potrzebował rady od żadnej Bety, nawet jeśli ta znała zawartość każdego podręcznika do psychologii, jaki tylko istniał. Zresztą, szczerze wątpił w to, aby kobieta, od której odbierał dokumenty, miała kiedykolwiek z własnej woli książkę w dłoniach. Jej długie, czerwone paznokcie pewnie nawet nie pozwalały przewracać stron bez większego problemu.

Krótka spódniczka i ta koszula, której nie zapięła odpowiednio wysoko, tylko odejmowały jej kompetencji. Była kobietą w stylu jego brata. Ludjais był pewien, że Mikkel próbowałby z nią flirtować – pewnie skutecznie – aby zaprosić ją na randkę, wykorzystać, a później zostawić. Tak robił zawsze, bo, jak tłumaczył, nie nadawał się do stałych relacji. Wolał te krótkie i ekscytujące, choć w oczach młodszego z braci były one jedynie żałosne.

Dostał już swoje wyniki. Egzaminy teoretyczne zdał na zaskakująco wysokim poziomie – jedynie na tym z prawa nie udało mu się zdobyć maksymalnej liczby punktów, bo odjęto mu jeden z dwustu. Reszta wyników także go zadowalała, chociaż liczył, że z praktycznego uda mu się także dobić do stu procent. Dziewięćdziesiąt dwa brzmiało dumnie, ale było niczym przy dziewięćdziesięciu dziewięciu Mikkela.

Chciał właściwie od razu złożyć dokumenty, aby kontynuować karierę wojskową. Prawo i ekonomia nie były mu potrzebne, traktował je raczej jako opcja zastępcza lub dodatkowy atut. Żołnierz nie mógł być jedynie sprawny fizycznie, musiał także myśleć i wiedzieć, co robi. Tak zawsze zakładał, spędzając kolejne godziny nad zadaniami, które robił.

– Nie chciałby pan spróbować złożyć papierów gdzieś wyżej? – zaproponowała nagle kobieta, zerkając na niego. Obróciła w dłoniach tablet, który trzymała i uśmiechnęła się subtelnie. Jej białe zęby kontrastowały w czerwoną szminką na ustach.

– Słucham? – Lekko uniósł brwi. Nie bardzo rozumiał, co miało znaczyć „gdzieś wyżej". Alfy miały niewiele opcji kariery, a żadna z nich nie odnosiła się do początkowo wysokiego stanowiska.

– Co pan powie na Ministerstwo Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Sądzę, że byliby panem zainteresowani.

To nie była propozycja, jakiej mógłby się spodziewać. Praca dla jakiegokolwiek ministerstwa była najbardziej prestiżową opcją, chociaż praktycznie niedostępną bez odpowiednich kontaktów. Ludjais nawet nie zakładał, że mógłby w jakiś sposób mieć związek z polityką jako żołnierz. Nie rozumiał też, dlaczego ktokolwiek tam miałby chcieć dać mu taką szansę.

– Zdobył pan wyjątkowo wysokie wyniki. Co roku ministerstwa starają się o rekrutację wybitnych Alf, a pan należy do tej grupy. Zmarnowanie takiej okazji byłoby niewyobrażalną stratą.

– Jest pani pewna, że moje wyniki są wystarczająco dobre? – spytał z lekkim wahaniem. Ta propozycja, chociaż wyjątkowo kusząca, niszczyła mu cały plan na życie. Miał rozwijać karierę wojskową, łapać nielegalnie ukrywające się Omegi, a w razie konfliktu być na froncie. W żadnym z tych punktów nie było nic o pracy przy ważnej dokumentacji, czy innych rzeczach, jakie mógłby tam robić.

– Zanim dostał pan swoje wyniki, ministrowie mieli już do nich dostęp. Ma pan kilka propozycji, ale najbardziej opłacalna jest dla pana właśnie ta posada, o której mówię. Tym bardziej że w MBW praktycznie nikim nigdy nie są zainteresowani.

– Dalej nie jestem pewien, czy jestem odpowiednią osobą na takie stanowisko – odparł spokojnie. – Na czym miałoby to polegać?

– Pani minister Alssia wymaga, żeby odbył pan z nią rozmowę. Myślę, że jest panem szczególnie zainteresowana. Zanim złoży pan papiery, niech pan się tam uda. Wystawię panu potwierdzenie. Dopiero później niech pan przyjdzie i wtedy złoży wszystkie dokumenty.

Skinął głową. Wbrew pozorom, kobieta patrzyła na sytuację całkiem obiektywnie. Zaczekał, aż dostanie od niej odpowiedni plik papierów, w tym potwierdzenie o umówionym już spotkaniu, po czym opuścił budynek doradztwa przyszłościowego.

Ludjais Berwegallelion, wzorowy uczeń i idealny żołnierz, pierwszy raz miał mętlik w głowie.

***

Ludjais postanowił zachować się jak zawsze – przekalkulował całą sytuację i doszedł do wniosku, że nic nie zaszkodzi mu spróbować. Jeśli osiągnie sukces w postaci porządnej posady, nie będzie się musiał niczym przejmować, jeśli jednak to miejsce okaże się nie być dla niego – zdecyduje się skorzystać z planu, którym miał się kierować w życiu.

Kilka rzeczy bardzo mu nie pasowało, chociaż były one raczej luźnymi, niepokojącymi myślami. Elegancko ubrany zaparkował samochód, gratulując sobie jeszcze raz decyzji zrobienia prawa jazdy przed ukończeniem szkoły. Większość jego znajomych wolała wtedy wychodzić po szkole na imprezy, kiedy on zdobywał już pierwsze potrzebne w dorosłym życiu umiejętności. Dlatego teraz nie musiał męczyć się w transporcie publicznym.

Wziął ze sobą teczkę z dokumentami i wysiadł z samochodu. Upewnił się, że wszystko jest w porządku i ruszył przed siebie. Wyglądał na spokojnego i w pełni zrelaksowanego, chociaż odrobinę się stresował. I zastanawiał nad zbyt wieloma różnymi rzeczami.

Mógł uwierzyć w to, że zwrócono uwagę na jego wyniki. To po przemyśleniu brzmiało w miarę logicznie, nawet jeśli do tej pory nie słyszał, żeby po samych wynikach ktokolwiek dopuszczany zostawał na jakiekolwiek wysokie stanowisko. Był jednak w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że coś takiego mogło się stać i dostał wyjątkową szansę.

Dlaczego jednak musiał tutaj przyjechać na coś w stylu rozmowy kwalifikacyjnej? Jeśli ktokolwiek chciał przekonać się o jego umiejętnościach, raczej zwykłą rozmową nie mógł tego zrobić. A nawet, gdyby tak się dało – może zakres wiedzy psychologicznej wśród pracowników ministerstwa był dużo większy, niż mu się wydawało i wyciągnięcie z niego informacji stanowiło coś łatwego – to powodu, dla którego miałby rozmawiać z samą panią minister, nie potrafił już znaleźć.

Miał wrażenie, że coś było mocno nie tak. Dałby sobie rękę uciąć, że ktoś na tak wysokim stanowisku musiał zajmować się dużo poważniejszymi obowiązkami, niż rozmowami z ewentualnymi pracownikami. Zastanawiał się, czy nie przekazano mu złych informacji. Może to wcale nie miała być rozmowa z tą kobietą?

Drzwi automatycznie się przed nim otworzyły. Wziął minimalnie głębszy wdech niż zazwyczaj i wszedł do środka, rozglądając się. Minęło go dwóch mężczyzn w garniturach, dyskutujących na jakiś temat. Przeszedł kilka kroków i zatrzymał się przed odpowiednią barierką. Przyłożył do urządzenia swoją kartę tożsamości, a do jego uszu doszło ciche pikanie.

Rozejrzał się dookoła, czekając na czyjąś reakcję. Zauważył przynajmniej trzy obserwujące go kamery, dlatego wyprostował się nieco bardziej.

Właściwie, wieczorem zaczął się trochę wahać. Bez jakichś większych zamiarów, wpisał do internetu nazwisko kobiety, z jaką miał rozmawiać. Liczył, że na podstawie jakichś nagrań czy wypowiedzi wymyśli odpowiednią taktykę, aby lepiej wypaść. Już od początku coś mu nie pasowało – nie potrafił skojarzyć żadnych konkretnych działań pani minister, mimo tylu godzin poświęconych na naukę prawa.

Nie znalazł nic konkretnego. Na każdej konferencji czy obradach, widoczny był jedynie jej zastępca. Kobieta, chociaż podane było jej nazwisko, jakby nie istniała – nie znalazł nawet jednego zdjęcia, które by ją ukazywało. Pośród informacji udało mu się odnaleźć niewiele. Była Betą, starała się kontynuować wojskową karierę, a później została wybrana na ministra.

Praktycznie nic konkretnego, co mówiłoby cokolwiek o tajemniczej kobiecie. To nawet nie wyjaśniało, jakim cudem znalazła się w Ministerstwie Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Kiedy sprawdzono jego dokumenty, pozwolono mu wejść dalej. Obcy mężczyzna pokierował go do windy i wyjaśnił, gdzie dokładnie powinien się udać.

Nacisnął guzik z liczbą dwadzieścia i spojrzał na swoje odbicie w wielkim lustrze. Jechał w całkowitej ciszy i samotności. Aż do zatrzymania się windy na najwyższym piętrze, nikt nie postanowił także z niej skorzystać.

Kiedy wysiadł, rozejrzał się z lekkim wahaniem. Skręcił w lewo i zaczął szukać odpowiednich drzwi. Chwilę mu zajęło, gdy dostrzegł napis: Minister Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Poniżej zostało umieszczone także imię i nazwisko kobiety, co upewniło go, że dobrze trafił. Uniósł dłoń, aby zapukać, ale nie zrobił tego. Z gabinetu dotarł do niego fragment jakieś wypowiedzi:

– To już nie jest moja sprawa. Propozycja ustawy została oddana, wszystko zależy od głosowania. – Chwilowa cisza musiała oznaczać, że najpewniej kobieta rozmawiała przez telefon i słuchała odpowiedzi z drugiej strony. – Więc macie sprawić, żeby to przeszło, to już nie mój problem. Nie będę pośredniczyć w jakichś idiotycznych gierkach rządowych, więc nawet nie myślcie, żeby więcej mnie w to mieszkać. Żegnam.

Ludjais lekko zmarszczył brwi. Kobieta brzmiała na zdenerwowaną, co raczej nie zwiastowało dla niego sukcesu. Nie był właściwie pewien, czy się nie wycofać, ale wtedy już na pewno straciłby szansę.

Cicho westchnął i uderzył kilka razy pięścią w drzwi, czekając na reakcję. Kiedy usłyszał pozwolenie, pewnym ruchem nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Uderzyły w niego od razu dwie rzeczy. Pierwszą z nich był słodki, kwiatowy zapach. Skojarzył mu się z tym, jakim powinny charakteryzować się Omegi. Woń ta była całkiem przyjemna, ale nie obezwładniająca. Nie na tyle, żeby chociaż w małym stopniu utracił nad sobą kontrolę.

Drugą była biel. Gabinet był jasny i bardzo przestronny. Ściany pomalowane na biało i jasne, drewniane meble, sprawiały wrażenie niezwykłego minimalizmu. Rozejrzał się, przesuwając spojrzeniem po regałach pełnych opisanych segregatorów. Zaraz jednak zatrzymał spojrzenie na biurku, przy którym stała kobieta z czerwonym kubkiem w dłoniach.

Gdyby spotkał ją na ulicy, od razu zdecydowałby się oddać ją w ręce żołnierzy. Była niska i drobna, a także niezaprzeczalnie piękna – jej jasne włosy opadały falami na ramiona i plecy, oczy spoglądały na niego zza długich rzęs. Wizerunek ten kontrastował jednak z pewnym siebie spojrzeniem, które zupełnie nie pasowało do jakiejkolwiek Omegi.

– Pan Berwegallelion? – Kobieta odstawiła kubek na biurko. Skinął głową, zastanawiając się, co właściwie miał powiedzieć. Słodki zapach delikatnie drażnił jego zmysły, nie pozwalając mu się w pełni skupić. A kobieta w jakiś sposób go onieśmielała, chociaż nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuł. – Cenię sobie punktualność u ludzi, dobrze, że najwidoczniej się nią pan charakteryzuje. Proszę usiąść.

Wskazała mu na czarny fotel naprzeciwko siebie. Sama zajęła ten w jasnych kolorach i sięgnęła po plik dokumentów, który schowała do jednej z białych teczek.

Usiadł na odpowiednim miejscu. Pytania same cisnęły mu się na usta, chociaż nie znajdywał odpowiedniego sposobu, by kulturalnie zdobyć takie informacje. Czy tak drobna kobieta mogła chociaż próbować poradzić sobie w wojsku? Sam czasami nie był pewien, czy da sobie radę, a był całkiem silnym i przyzwyczajonym do takich warunków mężczyzną.

– Zdawał pan ekonomię i prawo. Zdobył pan rekordowe wyniki, których nie mogłam przegapić. Poszukujemy wybitnych jednostek, które pomogą naszemu państwu odzyskać dawną świetność. Co z informatyką? Nie myślał pan, aby także spróbować?

– Nie chciałem ryzykować, że przy zbyt wielu egzaminach, nie będę miał czasu na naukę wszystkiego – odparł ostrożnie. Starał się myśleć nad każdym słowem, jakiego używał, aby nie popełnić błędu, który przekreśliłby jego szansę. – Planowałem jednak kursy informatyczne w okresie przerwy.

– Niech pan z nich nie rezygnuje. Przydałoby się, żeby miał pan szeroką wiedzę także w tym zakre... – Kobieta zamilkła i westchnęła cicho, gdy do jej uszu dotarł dźwięk dzwoniącego telefonu. – Przepraszam na chwilę.

Wstała i podeszła do okna. Przez kilkanaście sekund milczała, słuchając, co druga strona ma do powiedzenia. W tym czasie Ludjais analizował położone na biurku rzeczy. Nie było ich zbyt wiele – dwie teczki, których zapisów i tak nie potrafił rozszyfrować, czarny laptop, kubek z prawie już wypitą kawą. Nic osobistego, co mogłoby cokolwiek powiedzieć na temat kobiety.

– Moje stanowisko jest niezmienne. Proszę do mnie nie wydzwaniać, pracuję.

Rozłączyła się i wróciła do biurka. Jej ramiona uniosły się, gdy cicho westchnęła. Była podirytowana.

– Niech mi pan wierzy, że większość polityków to banda kretynów, która nie potrafi decydować o sobie, a co dopiero o losach innych ludzi – mruknęła, sięgając po kubek z kawą. Uniósł brwi, choć nie skomentował tego. Raczej nie miał takiego zdania o tych ludziach, chociaż jego wiedza dotyczyła ich działań. O charakterze nie mógł się wypowiadać, chociaż „banda kretynów" brzmiało dla niego zbyt poważnie, jak na tych, którzy wprowadzili tak wiele opłacalnych zmian. – Mówiliśmy o kursach informatycznych?

– Tak.

– Niech się pan z początku nie spodziewa rewelacji. Mnóstwo papierkowej roboty może zniechęcić, ale nie będę pana oszukiwać. Uważam, że jest pan cennym nabytkiem i może się w przyszłości przysłużyć wielu ludziom. Wygląda pan na porządnego obywatela, który wie, co powinien zrobić.

Przy ostatnim zdaniu głos kobiety brzmiał trochę inaczej. Tak, jakby kryła się za nim szczypta ironii, choć Ludjais nie był pewien, czy mu się to nie zdawało. Dlatego jedynie skinął głową. Annemette mówiła całkiem sensownie, nie udając, że czekała go tutaj świetlana przyszłość.

Kiedy niecałe pół godziny później wyszedł z gabinetu, miał świadomość, że może tutaj wrócić. A szczerość kobiety sprawiła, że czuł się pewny swojej decyzji.

Albo zrobi tutaj karierę, albo przynajmniej zrozumie to, co tak bardzo go niepokoiło. Bo aktualnie w jego głowie było zbyt dużo takich rzeczy.


No i pojawił się młodszy brat Mikkela. Zdradzę wam, że gdybym miała pomiędzy nimi, raczej wolałabym towarzystwo tego starszego. Chociaż to może wina tego, że narracja Ludjaisa jest dla mnie dość trudna?

Lubię tytuł tego rozdziału. Ciekawostka: ten rozdział pisałam w momencie trwania protestów w listopadzie. Właściwie to znaczną część "Nadludzi" pisałam w tamtym okresie, co chyba jest dość smutną zależnością.

Ale, mimo to, mam nadzieję, że ten tydzień będzie dla was przyjemny. Aż do następnego rozdziału w następny poniedziałek!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro