42. Za wolność Omeg

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fredeirik naprawdę potrzebował się komuś wygadać.

Tylko i wyłącznie z tego powodu zdecydował się na chwilę zapomnieć o tym, jak bardzo jego obecność mogła narazić innych ludzi i ściągnąć na nich problemy. Zazwyczaj starał się unikać przychodzenia do kogoś, jednak tym razem naprawdę potrzebował kontaktu z kimś innym niż Mikkel. Bo w końcu to właśnie ten żołnierz tak uparcie zajmował większość jego myśli.

Rano został przez niego odwieziony gdzieś dalej i byli już umówieni, gdzie się znowu spotkają i o której godzinie. W teorii po tym, jak Mikkel skończy pracę, w praktyce pewnie wchodził w to jeszcze czas na jego spotkanie z kochanką, za którą Fredeirik nie powinien być na niego zły. Ale nie umiał opanować tych emocji gromadzących się w nim, kiedy tylko myślał o tym, że jakaś Beta miała chociaż przez chwilę okazję być tak ważna właśnie dla tego mężczyzny.

Idąc do Tove, czuł, że chce po prostu z kimś porozmawiać właściwie o czymkolwiek. Wiedział też, że dziewczyna powinna być całkiem zadowolona z faktu, że da jej znać o swoim bezpieczeństwie.

Przechodząc ulicą, miał nadzieję, że nikt go tutaj nie zauważy. Widział porozkładane rusztowania i przynajmniej kilkunastu ludzi, którzy najpewniej zajmowali się remontowaniem mieszkań, które kiedyś zajmowały Omegi. Na chwilę zerknął nawet na okno z jego byłej kuchni, ale zaraz odwrócił spojrzenie. Nie chciał zbyt długo myśleć o tym wszystkim, skoro rozpoczął już nowy etap.

Wszedł do odpowiedniej klatki i od razu skierował się na górę. Przez chwilę wahał się, czy nie powinien najpierw zapukać do Nyssiona, ale w końcu uznał, że ewentualnie później też na chwilę do niego wejdzie, jeśli nie znajdzie go u Tove.

Czekał tylko chwilę, nim dziewczyna otworzyła mu drzwi. Dopiero stojąc przed nimi, przypomniał sobie, że wcale mogło jej nie być, ale najwidoczniej miał sporo szczęścia. Ostatnio aż zbyt wiele, co zaczynało go trochę niepokoić. Czyżby w najbliższym czasie mógł spodziewać się wielkich kłopotów?

Od razu go przytuliła, na co zaśmiał się cicho. Widział to zaskoczenie na jej twarzy, a później szeroki uśmiech, kiedy zrozumiała, że musiało mu nic nie być, skoro tak po prostu do niej przyszedł. Chyba już wcześniej powinien o tym pomyśleć.

– Byłam pewna, że też cię zgarnęli – stwierdziła, kiedy wpuściła go do środka. Zdjął z siebie kurtkę i buty, a dopiero później na nią spojrzał. Lekko się uśmiechnął.

– Dostałem ostrzeżenie i udało mi się uniknąć tego wszystkiego – wyjaśnił, idąc za nią do kuchni. – Dużo osób zgarnęli?

– Prawie wszystkich. – Tove cicho westchnęła, wstawiając wodę na herbatę. – Nigdy nie widziałam czegoś tak okropnego. Zabierali te wszystkie Omegi i wsadzali do kolejnych samochodów. Kilka godzin i prawie nikt tutaj nie został. Chciałam coś zrobić, ale nie miałam możliwości.

– Nic nie mogłaś zrobić – stwierdził Fredeirik, siadając przy stole. – Wiem, że to były jakieś odgórne rozkazy, oni też nawet nie byli na to przygotowani. Przynajmniej tak mówił mi Mikkel.

– Utrzymujesz z nim kontakt?

Fredeirik na chwilę zamilkł i odwrócił spojrzenie. Skupił się na oknie i na spadających pojedynczych płatkach śniegu. Czasami potrafił przez naprawdę długi czas po prostu siedzieć i śledzić ich drogę, jak wędrują z nieba i dopiero na ziemi łączą się z innymi, tworząc puchową warstwę. Tylko w tych chwilach pamiętał, że są to osobne płatki, a każdy z nich jest tak naprawdę inny od reszty. Razem wydawały się identyczne.

– Mieszkam z nim – powiedział w końcu, wracając spojrzeniem do dziewczyny. – Wiem, jak to brzmi, ale to naprawdę jest tylko wspólne mieszkanie. Nic ode mnie nie chce, nie próbuje nawet się do mnie zbliżyć i... chyba czuję się tam całkiem dobrze.

– Pewnie chce jedynie, żebyś mu zaufał, zanim cię wykorzysta – stwierdziła Tove, krzyżując ramiona. – Dobrze wiesz, jacy są żołnierze. Dlaczego niby miałby nie skorzystać z okazji i tego nie zrobić? Możesz zostać u mnie, przynajmniej będziesz bezpieczny.

– Nie, naprawdę... – Fredeirik cicho westchnął, zastanawiając się, jak wyjaśnić to przyjaciółce. – Sama wiesz, że nie musiałby czekać, przecież nawet nie miałem się gdzie podziać. Czuję, że po prostu mogę mu ufać, a nie mam zamiaru bardziej cię narażać. Jego domu nikt nie będzie przeszukiwał.

Tove uniosła brwi, ale nie skomentowała tego. Odwróciła się i nalała gotującej się już wody do kubka, do którego po chwili wrzuciła torebkę herbaty i łyżeczkę cukru. Przygotowaną całość postawiła na stole.

– On ci się podoba – stwierdziła w końcu i sięgnęła do lodówki, z której wyjęła sok pomarańczowy. Nalała sobie trochę do wyjętej wcześniej szklanki.

– Co? Nie, on wcale nie...

– Podoba ci się – powtórzyła pewnie i zajęła miejsce na drugim krześle. – Słuchaj, widać to po tobie, oczy ci wręcz błyszczą, jak o nim mówisz. To całkiem urocze i chciałabym, żebyś był z Alfą, przy której czujesz się dobrze, ale wiesz, jak jest. To żołnierz i nie jakiś szeregowy, a dowódca. Bez powodu tej rangi nie dostał i nie chcesz wiedzieć, ile Omeg skrzywdził, żeby to osiągnąć. Nie chcę, żebyś później cierpiał, bo on się będzie tobą bawił.

Fredeirik skupił spojrzenie na parze wydobywającej się z białego kubka. Doskonale wiedział o tym wszystkim, powtarzał sobie to w myślach, ale i tak czuł się nieprzyjemnie, słuchając tego wszystkiego. Zdawał sobie sprawę z tego, kim był Mikkel i co mógł zrobić, ale i tak chciał wierzyć w jego dobre intencje.

Czy naprawdę Mikkel mógł się po prostu nim bawić? Czy te wszystkie żarty i wspólnie spędzany czas mogły być tylko sposobem na uśpienie jego czujności? Nigdy nie traktował tego w ten sposób i nie chciał oskarżać mężczyzny o najgorsze, ale ciężko było mu pozbyć się tych myśli.

– Ten facet jest dziwny – stwierdziła zaraz Tove, lekko odchylając się na krześle. – W sensie wiesz, miał tyle okazji, żeby się do ciebie zbliżyć, ale nie zrobił tego. Wie o mnie, ale też to ukrywa, jakby wcale mu nie zależało, a jednocześnie do tej pory złapano więcej Omeg niż kiedykolwiek wcześniej tutaj. Nie umiem go rozgryźć.

– Wiem, czemu chce mi pomagać. – Fredeirik lekko wzruszył ramionami. – Raz nie udało mu się uratować ważnej Omegi i chyba traktuje mnie trochę jak swoją drugą szansę czy coś takiego. Ale nie wiem, czemu ukrywa ciebie.

– Stwierdził, że może mnie przesłuchać i zamknąć albo będzie udawać, że nic nie wie, jeśli pójdę z nim na imprezę noworoczną. Musiałam się zgodzić, chociaż serio wolałabym omijać takie miejsca.

– Nic mi o tym nie mówił – mruknął Fredeirik, wypijając trochę herbaty. – Też go nie rozumiem, ale... Nie mogę powiedzieć, żeby mieszkanie z nim było złe. Mam dużo większą kuchnię do swojej dyspozycji, wygodne łóżko, nie muszę martwić się ogrzewaniem czy zimną wodą. No i...

– No i masz całkiem przystojnego faceta obok, który tak bardzo ci się podoba – zaśmiała się dziewczyna. Fredeirik poczuł, że na jego policzkach pojawiają się rumieńce, ale chyba nawet nie umiał zaprzeczyć. – Słuchaj, jakbym mogła mieć pewność, że on cię nie skrzywdzi, to serio bym wam kibicowała. Potrzebujesz kogoś takiego, kto o ciebie zadba i przy kim będziesz się bezpiecznie czuł.

Przez chwilę w głowie chłopaka pojawiła się całkiem przyjemna wizja. On i Mikkel razem, nie jako dwójka ludzi mieszkających ze sobą, a jako szczęśliwa para. Wspólne oglądanie filmów wieczorem, możliwość ukrycia się w jego silnych i gwarantujących bezpieczeństwo ramionach i te poranki, kiedy mogliby po prostu leżeć obok siebie i cieszyć się swoim towarzystwem.

A później przypomniał sobie o Betach, które w przeciwieństwie do niego, miały przynajmniej namiastkę tej wizji.

– Na to raczej nie ma szans. – Lekko pokręcił głową, starając się pozbyć z głowy tego nierealnego wyobrażenia. – On raczej woli towarzystwo Bet, skoro się z nimi spotyka. Może dlatego zaprosił cię na tę imprezę?

– Oby nie. – Tove otworzyła szerzej oczy, jakby lekko przestraszona tą wizją. – Jest przystojny, ale to nie mój typ. No i na pewno nie próbowałabym z kimś, kto ci się tak bardzo podoba. Jak będzie próbował się do mnie przystawiać, to się serio źle dla niego skończy. Ale wiesz, jak chcesz, to mogę spróbować go wypytać o ciebie.

Fredeirik skinął głową, z trudem powstrzymując się od sugestii, że wymienione powody nie były wszystkimi, przez które dziewczyna nie chciałaby flirtować z Mikkelem. Ale już przekonał się, że wspominanie o Nyssione raczej nie było dobrym pomysłem i zbyt drażniło jego przyjaciółkę, chociaż nigdy nie potrafił tego zrozumieć. Przecież jej sąsiad naprawdę bardzo się o nią starał.

– Widziałem się z Eirikiem – powiedział, aby trochę zmienić temat. – Wtedy, kiedy była cała ta akcja, chwilę rozmawialiśmy. Ktoś go wykupił, ale mam takie wrażenie, że on jest chyba całkiem z tego zadowolony.

– Dobrze, że jakoś sobie radzi. Wiesz, w stolicy jest zamieszanie. Nie informują mnie o wszystkim, ale mam wrażenie, że za niedługo zacznie się coś dziać – Tove stwierdziła cicho, pochylając się lekko w jego kierunku.

Fredeirik uśmiechnął się słabo. Nie miał pojęcia, co ludzie mogliby zrobić, aby zmienić całą tę sytuację, ale widział, że Tove naprawdę wierzyła w taką możliwość. Być może wiedziała dużo więcej, niż mówiła, a może po prostu potrzebowała sobie to wmawiać. Też tak często robił, a dopiero teraz przestał tego potrzebować. W końcu jego brak wolności w końcu nie prezentował się tak tragicznie, nawet jeśli dalej było trochę rzeczy, przez które mógł narzekać.

– Za wolność Omeg – rzuciła po chwili, unosząc lekko swoją szklankę z sokiem. Fredeirik pokręcił głową rozbawiony, ale też podniósł swój kubek i stuknął nim o tę szklankę.

– Za wolność Omeg – powtórzył cicho.

***

W milczeniu przyglądał się, jak drukarka wciąga kolejną pustą, białą kartkę i – wydając z siebie charakterystyczny szum – po chwili oddaje ją z zapisanym już na niej tekstem. Kartka, taka jak wiele innych, wylądowała na małej stercie dokumentów. I po chwili proces rozpoczął się od nowa, a później jeszcze raz i jeszcze raz.

Kiedy w końcu urządzenie ucichło, Ludjais sięgnął po jedną z plastikowych koszulek na dokumenty i ostrożnie – dbając oczywiście o to, aby żadna z kartek się nie pogięła – wsunął wszystko do środka i umieścił w segregatorze, który następnie postawił obok pięciu identycznych, różniących się jedynie zapisem kilku cyfr.

Właściwie nie miał co robić. Chciał porozmawiać z Annemette na temat jej propozycji, ale od rana kobiety nie było na miejscu. Zajął się więc pracą, choć bardziej na siłę szukał sobie jakiegoś zajęcia, niż rzeczywiście robił coś pożytecznego.

Analizował wszystko, co od niej usłyszał i doszedł do wniosku, że nie miał powodu, żeby się nie zgodzić. Skoro zdecydował się na pracę w ministerstwie, powinien starać się o awans i zajęcie jakiegoś poważnego stanowiska, zanim wyrzuty sumienia o zaniedbanie wojskowej kariery zaczną mu przeszkadzać. W końcu dalej z tyłu głowy miał tę myśl, że powinien być żołnierzem, skoro właśnie na kogoś takiego był wychowywany.

Czy to nie było w jakiś sposób ironiczne, że chociaż Ludjais zawsze był tym grzecznym i bezproblemowym synem, w końcu to jednak on nie spełnił największego życzenia ojca?

Rozejrzał się, zastanawiając, czym jeszcze mógłby się zająć. Powinien być tu jeszcze godzinę i naprawdę nie rozumiał, czemu nawet na chwilę pani Alssia nie pojawiła się tutaj, skoro nie słyszał, by uczestniczyła w czymś, co mogło zabrać jej czas.

Oczywiście, mogła też po prostu wziąć wolne i Ludjais wcale nie musiał być o tym informowany. Ale skoro niedawno odbyli tak ważną rozmowę, to podejrzewał, że raczej da mu czas na zastanowienie się i będzie czekać na jego odpowiedź. W końcu wydawało się, że zależy jej na jego zgodzie.

Właściwie kolejne pół godziny spędził, zupełnie się nudząc. Przeglądał jakieś dokumenty, których zawartość już znał, upewniał się, że nie znajdowało się na nich żadnych błędów. Co chwila jednak zerkał w kierunku drzwi, mając wrażenie, że może przypadkiem ta będzie obok nich przechodziła. Dość często ją tak widział, nawet jeśli w teorii mogła od razu pojechać windą do siebie i już od jakiegoś czasu siedzieć tam i zajmować się pracą.

A przynajmniej od ostatnich dwóch godzin, bo wtedy ostatni raz sprawdzał, czy przypadkiem jej tam nie było.

Kiedy kolejny raz przesunął spojrzeniem z trzymanego w dłoniach dokumentu na drzwi, dostrzegł, jak rzeczywiście tam przechodziła. Rozmawiała z jakimś wyższym, elegancko ubranym mężczyzną, w jednej dłoni trzymając papierowy kubek z kawą, drugą zaś swobodnie gestykulując. Cokolwiek omawiali, wydawało się zajmować to całą jej uwagę.

Ludjais nie znał tego mężczyzny. Przez tę chwilę, gdy go widział, dostrzegł jedynie jego szary garnitur i nieco ciemniejsze od Annemette włosy. Kimkolwiek był, niszczył plany Berwegalleliona na rozmowę, do której od rana się szykował.

Nie był pewien, co zrobić. Czy powinien do niej iść i narazić się na to, że im przeszkodzi w jakieś ważnej dyskusji? A może odpuścić sobie i zaczekać do jutra, choć przecież każdy dzień zwlekania mógł sprawić, że kobieta sama uzna, że jednak nie chce z nim współpracować. A jeśli uzna, że ten mężczyzna, z którym teraz rozmawiała, lepiej nadaje się do tej funkcji niż Ludjais?

To, że te wszystkie myśli zawirowały w jego głowie, było wyjątkowo niedorzeczne. Ale pozwolił sobie na tę chwilę idiotycznej paniki, po której przymknął oczy i spróbował skupić się na realnej sytuacji. W końcu postanowił zaczekać dodatkowe dwadzieścia minut i wtedy, na chwilę przed końcem pracy, podejść znowu do Annemette. To było całkiem rozsądne wyjście.

Przez chwilę w jego głowie próbowała zagnieździć się jeszcze bardziej bezsensowna myśl niż te wcześniejsze. Przypomniał sobie swoją ostatnią krótką rozmowę z Mikkelem i jego sugestię, że Ludjais dzwonił, bo kobieta, o którą pytał, mu się podobała. To oczywiście nie było prawdą, zależało mu na stanowisku i zorientowaniu się, czy z Annemette nie było coś nie tak. W prywatnym gruncie nie czuł się nią zainteresowany, a ta dziwna chwila była po prostu jego zwykłym zdezorientowaniem.

Tak jak planował, dwadzieścia minut później wstał od swojego stanowiska i skierował się do odpowiednich drzwi. Czuł się trochę dziwnie, kiedy stanął przed nimi, ale spróbował to zignorować i lekko zapukał. Chwilę później mógł już wejść do środka.

Annemette siedziała tam sama, zapisując właśnie coś w kalendarzu. Podniosła spojrzenie i przerwała czynność, dostrzegając go. Wtedy odłożyła wszystko, co do tej pory ją zajmowało i wskazała mu fotel przed sobą.

– Domyślam się, że chce pan wrócić do naszej ostatniej rozmowy – zgadła, sięgając znowu po swoją kawę.

– Nie ukrywam, że dużo o tym myślałem – stwierdził, zajmując wskazane miejsce i przez chwilę po prostu jej się przyglądając. – Nie chciałem zbyt pochopnie podejmować decyzji, ale po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że chciałbym z panią współpracować, jeśli ta propozycja jest dalej aktualna.

Wydawało mu się, że Annemette subtelnie się uśmiechnęła, ale zaraz na jej twarz wrócił charakterystyczny chłód.

– Naprawdę doceniam, że nie podjął pan tej decyzji od razu, inaczej zaczęłabym się zastanawiać, czy na pewno dobrze pana oceniłam – odparła, odkładając swój kubek. Obok niego leżał listek z kilkoma tabletkami i wieloma już pustymi dziurami po wcześniejszych lekach. – Przyszły rok będzie dla nas bardzo pracowity, ale spodziewam się szybkich i całkiem widocznych efektów. Z wszystkim pana będę stopniowo zapoznawać, ale jest jedna rzecz, o której od razu chciałabym porozmawiać.

Ludjais skinął głową, nie przerywając jej. Nie znał drugiej takiej osoby, która potrafiła być jednocześnie tak profesjonalna i udawana. Słuchaj jej uważnie, ale i tak zaczynało go zastanawiać, czy prywatnie też otaczał ją ten chłód i powaga, czy jednak jej zachowanie wobec bliskich ulegało jakiejś zmianie. Nie umiałby wyobrazić sobie jej w innej wersji.

– Chociaż wolałabym tego uniknąć, na nowy rok zawsze trzeba podsumować wszystkie sukcesy ministerstwa i zapowiedzieć ludziom, jakie mamy kolejne plany. Nie chodzi tu o kwestię takiej wypowiedzi w sejmie, a podczas pewnej imprezy, którą bardzo chciałabym uniknąć, ale nie będę mieć takiej możliwości. – Kobieta cicho westchnęła i na chwilę odwróciła głowę. – Dlatego chciałabym, żeby mi pan towarzyszył i w odpowiednim momencie zajął się tym wszystkim. Ja oczywiście przygotuję panu, co trzeba powiedzieć, po prostu wolałabym nie być na widoku kamer.

– Miałbym w pani imieniu to wygłosić?

Annemette skinęła głową, kącik jej ust jakby delikatnie się uniósł.

– To chyba nie będzie dla pana zbyt problematyczne?

– W żadnym wypadku, po prostu zastanawiam się, czy rzeczywiście mogę to zrobić za panią – przyznał szczerze, delikatnie marszcząc brwi. – Nie będzie w tym niczego nieodpowiedniego?

– Zadbam o to, żeby nie było. Pana zadaniem będzie po prostu wszystkim to oznajmić i zostać tam ze mną aż do rozpoczęcia nowego roku. Już jakieś dwadzieścia minut po północy będziemy mogli stamtąd wyjść, ale to i tak oznacza przynajmniej kilka niezbyt przyjemnych godzin.

Rozmawiali jeszcze chwilę o zmianach w obowiązkach Ludjaisa. Cieszyła go ta większa odpowiedzialność i mająca więcej sensu praca, a zwłaszcza kontakt z samą Annemette. Kobieta miała w sobie coś niezwykłego, co sprawiało, że zwyczajnie lubił jej słuchać i analizować jej zachowanie. Bety, które spotykał na swojej drodze, rzadko kiedy potrafiły tak rzetelnie podchodzić do rzeczy, którymi się zajmowały. Nie mówiąc już o Alfach, z których większość robiła jedynie wystarczające im minimum i szukała sposobu na odpoczynek.

Kiedy stamtąd wyszedł, miał naprawdę dobry humor. Może i wizja imprezy noworocznej nie była zbyt przyjemna, ale umiał znaleźć w tym pozytywy. Chociażby towarzystwo kogoś, kto równie jak on nie przepadał za takimi wydarzeniami. Może we dwoje łatwiej będzie im przejść przez to wszystko, a ich współpraca pozwoli wprowadzić w świat skuteczne zmiany i poprawić sytuację wszystkich żyjących w Nikeolu?

Następny rok w jego wyobrażeniu prezentował się zaskakująco pozytywnie.


Właśnie załapałam, że to ostatni rozdział "Nadludzi" przed świętami. To dziwne, bo dla mnie jest to znak, że gdzieś rok temu o tej porze robiłam sobie po raz ostatni w głowie listę za i przeciw, czy powinnam to publikować, a teraz jesteśmy już na 42 rozdziale.

To, że jest to właśnie ten ostatni rozdział przed samymi świętami, oznacza, że chciałabym wam wszystkim złożyć życzenia (chociaż zrobię to jeszcze raz przy "Amano", ale wiem, że nie wszyscy czytają to drugie moje opowiadanie, chociaż nieskromnie powiem, że nie rozumiem tego zjawiska). Niezależnie od tego, czy święta są dla was wyjątkowym czasem pełnym tradycji i spotkań z rodziną, religijnym przeżyciem, czy może po prostu ostatnimi dniami grudnia, chcę wam z ich okazji życzyć możliwości odpoczynku (takiego bez wyrzutów sumienia!) i przyjemnie spędzonego czasu (w dokładnie taki sposób, jakbyście chcieli). I, nawiązując do tytułu, tej właśnie wolności, aby nikt nie naruszał waszych granic i nie utrudniał wam radości z tego chyba najprzyjemniejszego z zimowych miesięcy.

Muszę przyznać, że kiedy pisałam te życzenia, aż zaczęłam trochę żałować, że ani w "Amano" ani w "Nadludziach" nie mogę fabularnie dodać motywu świątecznego w formie jakiegoś dodatku, ale tam ewentualne święta niewiele mogłyby mieć wspólnego z naszymi, a tutaj jedynie mają Nowy Rok, do którego jeszcze trochę czasu fabularnego zostało. Aczkolwiek na poprawę humoru możecie sobie wyobrazić, jak urocza mogłaby być scena z Mikkelem i Fredeirikiem ubierającymi choinkę, Nyssionem który specjalnie starał się załatwić jemiołę (Tove i tak by ją pewnie zauważyła) albo Evenem, Svanem i Liv przygotującymi wszystko potrzebne do kolacji wigilijnej... i chyba powinnam już skończyć, zanim te wizje staną się zbyt szczegółowe a moje artystyczne serduszko zacznie się domagać przelania tego wszystkiego na papier.

Wracając, chciałabym po prostu życzyć wam prawdziwie udanych i przyjemnych świąt.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro