47. Wojsko stanie po waszej stronie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niechęć Annemette do świętowania Nowego Roku Ludjais zrozumiał całkiem szybko.

Już nawet nie chodziło o to, że mieli więcej pracy niż do tej pory. I tak robił dużo i te wszystkie raporty oraz kończące się terminy nie robiły na nim wrażenia. Nadgodziny też nie, właściwie całkiem chętnie zostawał w pracy dłużej, bo atmosfera między nim a kobietą była naprawdę przyjemna.

Annemette była przede wszystkim bardzo konkretną kobietą. Zajmowała się tym, czym powinna, wydzielała kolejne zadania i nie marnowała niepotrzebnie czasu. Jednocześnie z pewną fascynacją przyglądał jej się, jak zirytowana niezwykle często przewraca oczami, a później podczas pracy rytmicznie wybija prawą stopą nieznany mu rytm, jakby w ten sposób odreagowując te wszystkie sytuacje.

Przez ostatnie dni spędzał tam przynajmniej po dziesięć godzin, ale nie czuł jakiegoś wyjątkowego zmęczenia. Zwłaszcza że w czasie krótkich przerw na kawę, jakoś tak już machinalnie zagadywał Annemette, jeśli akurat miał do tego okazję. I chociaż zazwyczaj ich rozmowa dotyczyła wykonywanej pracy, dowiedział się też kilku ciekawych rzeczy o jej życiu.

Przede wszystkim w końcu wyjaśniła mu te tabletki leżące na jej biurku. Chroniczne bóle głowy od lat nie dawały jej spokoju, a lekarze podobno załamywali ręce. Przez to nie tylko teraz męczyła się, regularnie musząc pamiętać, by mieć przy sobie odpowiednie przeciwbólowe, ale też straciła szansę na spełnianie marzeń, które trzymała w sobie od dzieciństwa. To właściwie powiedziała mu zupełnie przypadkiem i sama stwierdziła, że teraz to brzmiało wyjątkowo niedorzecznie, ale Ludjais i tak zapamiętał, że kiedyś bardzo chciała być tancerką i to właśnie temu miała poświęcić swoje życie.

Teraz nie wyglądała na tancerkę, tak mu się przynajmniej wydawało. Właściwie nie potrafił sobie wyobrazić, że mogłaby odrzucać swój profesjonalizm i pozwalać kierować się muzyce. Chociaż być może dało się to połączyć w balecie, w końcu baletnice też zawsze wydawały mu się pełne dumy, która charakteryzowała tę kobietę.

Teraz też była pełna profesjonalizmu, kiedy stała z boku i obserwowała jego przemówienie. Czuł się trochę zestresowany, ale ostatecznie wcale nie poszło mu źle. Wykorzystał wszystko, co mu doradziła, a także swoje własne obserwacje prowadzone od kilku lat. W teorii wiedział, jak się wypowiadać, w praktyce jednak wcale nie czuł się tak pewnie i był wdzięczny, że dalej mógł mieć przy sobie notatki, na które regularnie zerkał.

Ale odetchnął z ulgą dopiero wtedy, kiedy zszedł już innym z oczu i stanął przy obserwującej go kobiecie. Miała na sobie proste, szare spodnie i w tym samym kolorze marynarkę. Jej włosy spięte w ciasnego koka sprawiały, że jeszcze bardziej kojarzyła mu się z baletnicą niż wcześniej.

– Dobrze pan sobie poradził – stwierdziła bez większego zastanowienia. – Właściwie nie mogę narzekać, skoro wyręczył mnie pan w tym okropnym obowiązku.

– Właściwie, dlaczego tak bardzo unika pani kamer? – spytał w końcu, uważnie obserwując kobietę. Od dłuższego czasu naprawdę go to zastanawiało, ale nie potrafił znaleźć żadnego racjonalnego wyjaśnienia.

– To prywatna sprawa – stwierdziła jedynie, ale przez chwilę widział wyraźnie, że nie wiedziała, co zrobić. Odwróciła spojrzenie, jakby w pewien sposób zagroził jej tym całkiem oczywistym pytaniem. – Czeka nas wyjątkowo pracowity kolejny rok. Chętnie powiedziałabym, że z tego powodu powinien wykorzystać pan okazję bycia tutaj i trochę odpocząć od tego wszystkiego, ale obawiam się, że w takim towarzystwie nie da się dobrze bawić.

Ludjais jedynie skinął głową. Nie chciał głośno wypowiadać się o zgromadzonych tu ludziach, chociaż rozumiał niechęć kobiety. Jeszcze jakiś czas temu patrzyłby na nich z wyuczonym szacunkiem, ale teraz... Gdy sam miał zacząć tworzyć nową rzeczywistość, zaczynał dostrzegać kierującą tym światem obłudę. Naprawdę cieszył się, że Annemette była inna.

– Być może nie jest to po prostu wydarzenie dopasowane do takich ludzi jak pani czy ja – stwierdził w końcu dość ostrożnie. – Większość wydaje się całkiem dobrze bawić.

Annemette zerknęła na niego, ale jedynie delikatnie uniosła brwi. To właściwie wystarczyło za jakikolwiek komentarz, bo już domyślał się, co chciała powiedzieć. Oczywiście, że tak naprawdę tylko nieliczni czuli się tutaj w pełni komfortowo.

– Och, Annemette, bardzo chciałbym zrobić sobie z tobą zdjęcie – usłyszeli nagle z tyłu.

Ludjais pierwszy się odwrócił, żeby dostrzec zmierzającego w ich kierunku mężczyznę. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to jego rude, ułożone całkiem podobnie do Mikkela włosy, a później ten niedbale założony krawat. Gdyby nie całkiem wczesna godzina, pomyślałby, że mają już do czynienia z kimś po zbyt dużej ilości alkoholu, ale raczej nie podejrzewał zgromadzonych tutaj o takie zachowanie, dopóki dookoła było dość wiele kamer.

Zerknął na Annemette, ale ta jedynie cicho westchnęła, jakby wystarczyło jej samo spojrzenie na tego mężczyznę, żeby zupełnie pozbawić ją sił.

– Nie spodziewałam się, że poziom takich wydarzeń na tyle spadł, żebyś mógł się tutaj pojawić.

– Przyznaj, że raczej na mnie czekałaś. Specjalnie przejechałem pół kraju, żeby móc dzisiaj zrobić sobie z tobą zdjęcie. W końcu to już jest zaszczyt.

– Ciekawe, co nasze biedne granice zrobią bez twojej ochrony. – Annemette schowała dłonie do wąskich kieszeni swojego żakietu. Nawet jedynie jej się przyglądając, dało się zauważyć, że była widocznie zestresowana. – Jest tu wystarczająco innych ludzi, których z pewnością chciałbyś poznać, zanim znowu każą ci wracać. Korzystaj i daj mi spokój.

– Mam inne zdanie...

– Pani Alssia chyba jasno się wyraziła – wtrącił się w końcu Ludjais. Nie był właściwie pewien, czy powinien reagować, ale ciężko mu było w milczeniu jedynie obserwować, jak kobieta nieskutecznie próbuje go spławić. – Skoro nie życzy sobie pana towarzystwa, to znaczy, że nie będzie kontynuowała tej rozmowy.

– A pan kim jest, żeby zwracać mi uwagę w tak bezczelny sposób?

– To nie ma znaczenia. Wystarczy, że pani Alssia nie życzy sobie pana towarzystwa.

Właściwie sam był trochę zaskoczony swoim zachowaniem. Kiedy przeszło mu przez myśl, że powinien zareagować, zupełnie nie wiedział, co zrobić. A jednak udało mu się zachować spokój i jednocześnie stanowczość, choć wcale nie myślał o tym, co mówił. Wiedział jedynie, że musi spławić tego mężczyznę, kimkolwiek on właściwie był.

Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, w końcu jednak mężczyzna cicho westchnął i lekko wzruszył ramionami.

– Cóż, może jeszcze będziemy mieli bardziej komfortową okazję, żeby porozmawiać – stwierdził jedynie, a później bez słowa ich wyminął.

Ludjais zerknął na Annemette. Chociaż dalej była poważna i wyraźnie starała się wyglądać tak, jak wcześniej, nie mógł nie zauważyć tych wszystkich trudnych emocji wymalowanych w jej zazwyczaj pełnych spokoju oczach.

– O czym my... – zaczęła, ale nawet jej głos nie brzmiał tak pewnie, jak zazwyczaj.

– Może chce pani na chwilę wyjść? – zaproponował, kolejny raz działając zupełnie bez zastanowienia. – Mogę też panią odwieźć już do domu, jeśli tego pani potrzebuje.

W odpowiedzi kobieta jedynie skinęła głową.

Kilka minut później znaleźli się już na dworze. Annemette jedynie narzuciła na ramiona swój długi, kremowy płaszcz. Przez cały czas milczała, więc ciszę wypełniał im jedynie stukot jej szpilek przy każdym kolejnym kroku. Wyszli z budynku, zeszli po schodach i wtedy znaleźli się już przed parkingiem, gdzie stał jego samochód.

– To była naprawdę głupia sytuacja – stwierdziła w końcu, nawet na niego nie zerkając. – Proszę mi wybaczyć, że był pan świadkiem...

– To przecież nie pani wina – stwierdził lekko zaskoczony. – Nie wiem, kim był ten człowiek, ale nie powinien odnosić się do pani w ten sposób. Nie powinna mnie pani za niego przepraszać.

Być może pod tą całą jej fasadą była dużo delikatniejsza, niż początkowo mu się wydawało. Nie wiedział, co dokładnie zaszło te kilka minut temu i czemu ten mężczyzna potraktował ją w taki sposób. Ale właściwie go to nie obchodziło. Nie chciał jedynie być więcej świadkiem sytuacji, w której nie potrafiła sobie radzić. Choć jednocześnie w jakiś sposób czuł, że powinien już zawsze być gotowy wkroczyć do akcji, gdyby znowu stało się coś takiego.

Stali tu przez dłuższy czas. Chłodne powietrze pozwoliło im w pełni ochłonąć, było nawet całkiem przyjemną odmianą od duchoty, jaka panowała w środku. Lubił taką pogodę, zawsze pozwalała mu otrzeźwić myśli, jeśli tych pojawiało się zbyt wiele.

Niebo rozbłysło dość nagle. Zerknął zaskoczony na telefon i lekko uniósł brwi. Było dopiero po dziewiątej, zupełnie nie spodziewał się fajerwerk o tej godzinie. I chociaż ten widok nie robił na nim wrażenia, jego spojrzenie przez chwilę uważnie śledziło kolory pojawiające się na niebie.

A później zerknął na Annemette. Jej oczy wydawały się błyszczeć i chyba to w jakiś sposób naprawdę go urzekło.

***

Być może w Mikkelu rzeczywiście dało się zakochać.

Do tego wniosku Tove doszła dość nagle i sama była zaskoczona swoim odkryciem. To nie tak, że Mikkel zaczynał jej się teraz podobać, bo od zawsze miała pewną alergię na facetów w mundurach i wiedziała, że nigdy nie byłaby w stanie związać się z żołnierzem. Nie chodziło jednak o jej uczucia, a pewne małe rzeczy, które zaczynała odkrywać, gdy spędzała więcej czasu w jego towarzystwie.

Mikkel był naprawdę dobrym towarzyszem do spędzania czasu. Impreza, na której byli, bardziej powinna zostać opisana jako jakieś wyjątkowo sztywne spotkanie, ale i tak nie bawiła się na nim tragicznie. Miała obok siebie mężczyznę, z którym mogła pożartować nawet w tak dziwnej sytuacji.

Kiedy weszli do środka, od razu poczuła się niekomfortowo. Było tam sporo ludzi wyglądających na takich, z którymi raczej normalnie nie miałaby do czynienia. Widziała żołnierzy w mundurach, mężczyzn w eleganckich garniturach, kobiety w ciemnych, modnych kreacjach. Ale najbardziej zaskoczyło ją to, kiedy spojrzeniem od razu namierzyła przynajmniej dwie Omegi, a po chwili udawało jej się dostrzec następne.

– To... – zaczęła niepewnie, mając wrażenie, jakby przekraczając próg, znalazła się w innym świecie. – One wyglądają jak wielkie lalki.

– Albo figury woskowe – rzucił Mikkel, choć wcale nie wyglądał, jakby to jakoś na niego wpłynęło. – To jakaś idiotyczna moda kilku ostatnich lat, sam chyba nie ogarniam, o co chodzi. Ale wiesz, lepiej być lalką i dziwką tylko jednej osoby.

Tove cicho westchnęła, starając się do tego przyzwyczaić. Patrzyła na blade, pokryte sporą warstwą makijażu Omegi w drogich ubraniach. Stały przy niektórych Alfach, przysłuchując się ich rozmowom z kamiennymi twarzami, ale same wcale się nie odzywały. Naprawdę przypominały jej lalki, a ich puste spojrzenia jedynie upewniały ją w tym, że w ich głowach musiały kryć się tony cierpienia, o których nie mogły mówić.

Mikkel przywitał się z kilkoma osobami, nim w końcu mogli zająć przygotowane dla nich miejsca. Po tym, jak przez ostatnie dni był w jej oczach tym facetem, w którym kochał się jej przyjaciel, dziwnie było jej słuchać tego ciągłego zwracania uwagi na jego pozycję. Nie umiała chyba poczuć, że to rzeczywiście był dowódca, a nie zwykły i całkiem fajny człowiek.

– To teraz przeżyć ponad trzy godziny, a później wychodzimy przygotować główną atrakcję – stwierdził, sprawdzając godzinę na telefonie. – Im wcześniej się wyrwiemy, tym lepiej.

– Po co przyjmowałeś zaproszenie, skoro tak bardzo nie chcesz tu być?

– Nie bardzo mogłem odmówić. – Lekko wzruszył ramionami. – Wiesz, jeszcze niedawno ktoś inny był tu dowódcą, jestem jeszcze za krótko, by tak kombinować. Ale w przyszłym roku na pewno mnie tu nie będzie.

Tove skomentowała to jedynie uśmiechem. Zresztą przez kolejne godziny miała wyjątkowo dużo okazji do tego, żeby się uśmiechać. Koncerty były przerywane kolejnymi nic nieznaczącymi wypowiedziami – prezydent miasta, przedstawiciel jakiejś rady, sponsor czegoś tam, jakiś generał. Nie znała tych ludzi, a ich gadanie o niczym niespecjalnie ją interesowało. Mikkela też nie, więc wspólnie cicho to komentowali, starając się nie przeszkadzać innym. Co jakiś czas łapała też niechciany kontakt wzrokowy z siedzącą po boku Omegą-lalką. Po pewnym czasie zaczęła się zastanawiać, czy nie mogłaby pomóc chłopakowi, który tak jak wielu innych musiał wręcz marzyć o wyrwaniu się stąd.

Zaskoczona była dopiero wtedy, kiedy jako kolejnego gościa, który także powinien się wypowiedzieć, wyciągnęli na scenę Mikkela. Ten posłał jej spojrzenie mówiące praktycznie wszystko o tym, jak bardzo nie chciał się tam znaleźć. Ale i tak stanął przy mikrofonie, na który spoglądał dziwnie nieufnie.

Wyprostowała się trochę, niezwykle ciekawa, jak poradzi sobie w tej sytuacji.

– Jestem żołnierzem – zaczął w końcu z zaskakującą powagą. – Byłem nim, kiedy zaczął się ten rok i kończę go jako żołnierz. Dużo się wydarzyło, ale to tacy jak ja każdego dnia dbali o to, aby reszta obywateli mogła bez strachu przeżyć ten czas. I jeśli jest coś, czego mogę życzyć ludziom, to aby to jedno się nie zmieniło. Jeśli w przyszłym roku każdy żołnierz będzie pamiętał o tym, jaką przysięgę składał, jestem pewny, że zapewnione przez nas bezpieczeństwo pomoże wielu ludziom. I o to, jako dowódca miejski w Sigven mam zamiar zadbać.

To nie była przemowa godna uczącego się jej polityka. Ale gdzieś w środku poczuła, że to były słowa, które ją przynajmniej dotknęły. Mikkel opisywał świat, w którym przecież wszyscy pragnęli żyć. Taki, gdzie żołnierze dbali o bezpieczeństwo innych, a nie sami stanowili zagrożenie.

Zagryzła lekko wargę, czując, że trochę zbyt emocjonalnie do tego podeszła. A później zdarzyło się coś, co nawet nie przeszłoby jej przez myśl.

Być może wolałaby być świadkiem tej żałosnej, filmowej sceny, którą czasami wydawała. Gdzie jakiś bohater mówił o czymś naprawdę ważnym, a po dłuższej chwili milczenia dookoła wszyscy już klaskali, zgadzając się z nim. To byłoby takie typowe i pewnie mogliby się z tego pośmiać.

Jednak to nie czegoś takiego była świadkiem. Oklaski rzeczywiście się pojawiły – kilka osób rzeczywiście poczuło podobnie do niej, że te słowa miały znaczenie. Omegi-lalki wstały. I to właśnie ich delikatne, ozdobione złotymi bransoletkami i pierścionkami dłonie, uderzały o siebie w charakterystyczny sposób. To one musiały pomyśleć o tym samym pięknym świecie, o którym myślała wtedy Tove.

Byłaby głupia, gdyby nie pomyślała o tym, jak niewiele zmieniał ten ich krótki bunt uciszony zaraz przez silniejsze od nich Alfy. A konsekwencje, które mogły zostać z tego wyciągnięte... Naprawdę nie chciała o tym myśleć.

– Zaraz stąd wyjdziemy – stwierdził Mikkel, kiedy tylko usiadł znowu obok niej. Spojrzała na niego z wdzięcznością, ale chyba nawet tego nie zauważył. Był zaskakująco poważny.

Opuścili to miejsce niedługo później. Było jakieś pół godziny do samej północy, dlatego zupełnie nie rozumiała żołnierza, który tak pewnie wstał i wyszedł razem z nią. Oczywiście, że chciała opuścić to miejsce, ale on sam mówił, że dopiero koło drugiej będą mogli się wycofać.

– Możemy tak po prostu wyjść? – spytała w końcu, zatrzymując się na chodniku.

– Nie wychodzimy tak po prostu. – Zerknął na nią i wyjął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów. – Ale i tak muszę się jeszcze czymś zająć, a raczej też nie chciałaś tam siedzieć. Nie wiem, co sobie myślały te Omegi, ale...

– Może potrzebowały w końcu chociaż tak spróbować coś zrobić?

– Bunt nie ma sensu, jeśli nie masz odpowiednich możliwości. Tylko ściągnęły na siebie problemy. – Zaklął, kiedy zapalniczka nie chciała mu zadziałać.

– Więc po co zacząłeś? – Skrzyżowała ramiona. – To ty powiedziałeś coś takiego, że...

– Powiedziałem prawdę – przerwał jej, w końcu zapalając papierosa. – I nic, do czego ktoś mógłby się dopieprzyć. Mnie się nie oberwie, ale im już tak. Po cholerę robić coś, co i tak nie działa?

– Więc lepiej dbać tylko o siebie, żeby się przypadkiem nie narazić? – cicho prychnęła. – Wiesz, teraz chyba zrozumiałam, o co ci chodzi z Fredeirikiem. Ty go będziesz bronił jedynie tak długo, dopóki nie masz problemów. Wydasz go przy pierwszej okazji, jeśli przy tym się uratujesz.

– Siedziałabyś już w więzieniu, gdybym rzeczywiście dbał tylko o siebie – zauważył zirytowany. – Byłabyś moim kluczem do awansu, ale tego nie zrobiłem, bo żal mi tych wszystkich Omeg. Jak macie się buntować, to zróbcie to tak, żeby zadziałało. Jak rzeczywiście będziecie jakąś poważną siłą, wojsko stanie po waszej stronie. Jest dużo więcej ludzi, którzy pragną normalności, niż ci się wydaje.

Rzucił papierosa na ziemię i przygniótł go butem. Następne odwrócił się i bez słowa zaczął iść w jakimś kierunku, a Tove, nie mając co ze sobą zrobić, podążyła za nim. Po skręcie w lewo znaleźli się już na sporym placu przed urzędem miasta, gdzie stało o wiele więcej żołnierzy, niż kiedykolwiek widziała.

Kiedy była mała, raz oglądała to w telewizji. Prezentacja równo maszerującego wojska wykonującego kolejne rozkazy dowódców miała w sobie coś hipnotyzującego. Każdy krok wykonywali w tym samym czasie, byli jak jedna maszyna, a nie jednostki o własnym życiu. Zawsze pokazywano to w momencie wchodzenia w nowy rok, kiedy na niebie rozbłyskiwało tysiące fajerwerk.

Z boku obserwowała ostatnie ich przygotowania. Mikkel wykrzykiwał rozkazy, w pobliżu placu pokazywali się ludzie, którzy chcieli zobaczyć to wszystko na żywo. Stała bliżej niż oni, pocierając o siebie dłońmi i zastanawiając się nad tym wszystkim.

Czy gdyby wszyscy chcący zmiany postanowili w końcu wyjść na ulicę, czy Mikkel kazałby tym wszystkim żołnierzom być z nimi, a nie przeciw nim?

Bardzo chciała w to wierzyć.


Ogólnie podobno ludzie podczas pisania dzielą się na dwa typy: tych, którzy wszystko sobie wcześniej dokładnie planują i tych, którzy w połowie jeszcze nie znają końcówki. A przez ostatnie miesiące jestem jeszcze ja, zupełnie nowy typ: działam według planu, jednocześnie zaskakując samą siebie. I ten rozdział właśnie na tym polegał.

Bohaterowie wchodzą w nowy rok, a wraz z tym zbliża się mój ulubiony rozdział w całych "Nadludziach". Tak, to ten kolejny, którego jeszcze nie napisałam, ale odkąd tylko jego wizja pojawiła się w mojej głowie, wiedziałam, że to totalnie będzie to. Więc polecam się przygotować, bo będzie to w moim odczuciu najlepszy rozdział, który ewentualnie przebić będzie mógł jedynie epilog (a ten pomalutku zaczyna się już zbliżać).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro