58. Jakoś sobie poradzimy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Svan sięgnął po kubek z kawą, po raz kolejny przesuwając spojrzeniem po pokoju. Z jednej strony przy stoliku siedziała niezainteresowana niczym Liv, przeglądając coś na telefonie. Miała rozpuszczone włosy, nieco rozmazany makijaż, a jej milczenie aż zbyt wyraźnie dawało wszystkim znak, że była obrażona na cały świat i z nikim nie chciała się kontaktować.

Kiedy zaś odwracał głowę, napotykał zajmującego miejsce na kanapie Evena. Ten także był nie w humorze, kiedy czytał kolejne wiadomości na laptopie, prawdopodobnie starając się nadążyć nad zmieniającą się sytuacją. Wrócił wcześniej z pracy i nawet nie zdjął marynarki, choć z pewnością musiało już mu być w niej niewygodnie. Być może gdyby nie ciężka atmosfera w pomieszczeniu i obecność Liv, Svan sam zasugerowałby odłożenie niewygodnego ubrania, ale ich relacja dalej pozostawała dość skomplikowana, a to z pewnością nie był dobry czas na takie teksty.

Czuł, że przebywanie tutaj przez ostatnią godzinę zupełnie mu nie służyło.

Popijając kawę, znowu wrócił spojrzeniem do Liv. Rozumiał jej gniew na Evena za to, że była zmuszona tu siedzieć, choć nie uważał, by musiało to się wiązać z takimi emocjami. Ta dwójka czasami się sprzeczała, już się do tego przyzwyczaił, ale tym razem to było coś więcej. Nawet Even, zawsze spokojny i opanowany, mówił dużo głośniej, kiedy wyraźnie kazał zostać jej w domu i nie mieszać się w trwający w kraju protest.

Z pewnym niezadowoleniem odkrył, że skończyła mu się kawa. Odłożył kubek, czarny z namalowanymi białymi śnieżynkami, i cicho westchnął. Chciał po prostu stąd wyjść i wrócić, kiedy to wszystko ucichnie, ale miał wrażenie, że wtedy i Even, i Liv potraktowaliby to jako bycie przeciwko nim. Dlatego siedział tutaj, zastanawiając się, czy byłby w stanie jakoś rozwiązać tę sytuację.

– Czy... coś się zmieniło? – spytał z lekkim wahaniem, znowu wracając spojrzeniem do Evena.

– Nic nowego. Podejrzewam, że tak będzie do pojawienia się nowych oddziałów w stolicy i wtedy właściwie wszystko się okaże. Wątpię, że któraś strona podda się wcześniej.

Svan skinął głową. Właściwie niewiele z tego rozumiał, polityka i wszystko dookoła niej zawsze wydawało mu się zbyt zawiłe i skomplikowane. O wiele przyjemniej analizowało mu się takie rzeczy sprzed kilku wieków, kiedy zamiast ministrów czy premierów rządzili królowie, a ich dwory pełne były intryg ukazywanych w serialach, którym towarzyszyła przyjemna muzyka. Wtedy o wiele łatwiej było się we wszystkim połapać.

– Jeśli się nie pojawią, to czekamy do północy, tak? – dopytał jeszcze, na chwilę znowu zerkając na Liv.

Odpowiedziało mu jedynie ciche „mhm", ale w pełni to rozumiał. Even starał się analizować sytuację, żeby wiedzieli, do jakich zmian doszło. Póki co panował chaos, ale z niego musiało się coś wyłonić. Albo nowe rządy pod hasłem wolności Omeg, albo przywrócenie panującego wcześniej ładu, co dla protestujących nie mogło skończyć się dobrze.

Wstał, zabierając swój kubek. Była dopiero siedemnasta i podejrzewał, że tej nocy nie zaśnie, czekając na jakieś zmiany. W teorii do tego momentu miało dojść do dymisji ówczesnego rządu, ale z każdą kolejną chwilą coraz bardziej wątpił w taką możliwość. Oczywiście, że pragnął obiecywanej wolności, co pozwoliłoby mu na podjęcie pracy, a może nawet rozwój kariery muzycznej, ale nawet jako artysta dalej stąpał twardo po ziemi i to wszystko wydawało mu się nierealne.

Planował przejść do kuchni, jednak zatrzymał się przy Liv trochę zmartwiony jej zachowaniem. Tak jak on rozumiał jej potrzebę uczestniczenia w tym wszystkim, tak ona powinna w końcu zacząć rozumieć jak niebezpieczne było uczestniczenie w takich wydarzeniach i że Even miał pełne prawo zakazywać jej tego. Zwłaszcza że nie robił tego po to, by zrobić jej na złość.

– Przygotuję herbatę. Chcesz też?

Odpowiedziała mu cisza.

– Liv?

Znowu cisza.

– Liv? Spytałem o coś.

I dalej zupełny brak reakcji.

Cicho westchnął, już chcąc przejść do kuchni i zrealizować swój mały plan, kiedy zamiast dziewczyny odezwał się jej brat:

– Odpuść sobie, Svan. Liv dzisiaj woli udawać, że ma nie więcej niż pięć lat i nie rozumie, jak głupie jest bezsensowne narażanie się.

– To właśnie przez ten brak bezsensownego narażania się, teraz musi dojść do rewolucji, żeby cokolwiek zmienić – powiedziała w końcu dziewczyna, nie odrywając nawet na chwilę spojrzenia od telefonu.

Svan już nawet nie słuchał, jaka padła odpowiedź. Przeszedł do kuchni, starając się choć na chwilę zacząć myśleć o czymś innym. Jak o tym, że jeszcze wieczór wcześniej wszystko było tak cudownie proste, kiedy mógł po prostu leżeć obok mężczyzny, przy którym czuł się dobrze i zwyczajnie delektowali się ciszą między nimi. Nic nie musieli robić czy mówić, a i tak czuli się komfortowo przy sobie.

Podejrzewał, że w całym tym szaleństwie długo będzie czekał na równie spokojny wieczór.

Kiedy wstawił już wodę i włożył torebkę herbaty do kubka, usłyszał kroki. Odwrócił się, by dostrzec Evena, ze zmęczonym spojrzeniem, nieco pogniecioną koszulą i przekrzywionym krawatem, którego także jeszcze się nie pozbył. Nawet mimo powagi sytuacji, ciężko było mu zupełnie ukryć rozbawienie tą ukazywaną w tak drobnych rzeczach bezradnością. Stał przed nim wychwytywany doradca prawny i wybitny student, dla którego wyzwaniem okazywało się doprowadzić się do jakiegoś normalnego stanu dla domowej egzystencji.

– To wasza kwestia, ale nie powinieneś być dla niej tak ostry – powiedział cicho, podchodząc do mężczyzny. Zaczął rozwiązywać jego krawat. – Ona nie chce robić ci na złość, pewnie większość jej znajomych bierze udział w tym wszystkim, a im bardziej jej czegoś zakazujesz, tym bardziej to chce. Tak przecież działa młodość.

– Dobrze wiesz, że to jest zbyt poważne, żebym odpuścił. – Even westchnął cicho. – Może to mieć zbyt szerokie konsekwencje i nie mogę pozwolić jej tam iść.

– Nie mówię, że masz to zrobić. Po prostu porozmawiaj z nią o tym delikatniej. Inaczej specjalnie będzie się buntować. I może przebierz się w coś wygodnego? – zaproponował, kiedy krawat znalazł się już w jego rękach. – Do pracy dzisiaj już nie wrócisz, więc będziesz się mniej męczył z tym wszystkim.

Even lekko skinął głową. Jednak zamiast wyjść i zrobić to, o czym rozmawiali, złapał dłonie Svana, a później na chwilę złączył ich usta. Nie trwało to długo, ale dopiero wtedy chłopak uświadomił sobie, jak bardzo potrzebował tej drobnej czułości. Część dziwnego ciężaru, który usilnie starał się ignorować, zeszła z jego ramion. Niby niewiele, a jednak przyniosło mu to niewyobrażalną ulgę. Delikatnie się uśmiechnął.

– Nie martw się tym tak bardzo. Jakoś sobie poradzimy.

Już z parującą herbatą w kubku wrócili do salonu. Jednak, ku ich przerażeniu, Liv nie było już w środku. Atmosfera, jaka pojawiła się między nimi w kuchni, całkowicie pękła, nic po sobie nie pozostawiając. Zamiast niej był strach o to, gdzie znajdowała się dziewczyna, a także gniew, że najpewniej złamała zakaz i wyszła, by dołączyć do protestu.

Obydwaj dość szybko znaleźli się przy drzwiach. Tu jednak czekało ich kolejne zaskoczenie – te były otwarte, a przed nimi już na dworze stała Liv, rozglądając się, jakby czegoś szukała. Obejmowała się ramionami z powodu chłodnego wiatru, w końcu nie pomyślała nawet o tym, by zarzucić na siebie kurtkę. Mało tego, dalej na stopach miała klapki, które z pewnością nie nadawały się do wychodzenia w taką pogodę.

Zanim którykolwiek z nich zdążył się odezwać, ta nagle ruszyła do przodu, wprost do furtki, przy której zatrzymał się jakiś chłopak. Svan po chwili rozpoznał w nim tego, który pomógł dziewczynie dostarczyć tutaj leki. I także pierwszy zrozumiał, co sprawiło, że Liv jednak zdecydowała się wyjść. Złapał Evena za ramię, odciągając go trochę na bok.

– Daj jej chwilę – powiedział cicho, zerkając w kierunku tej dwójki.

– Ale ona...

– Chwilę – powtórzył Svan. – Liv zaraz tu wróci, ale nie wybaczy ci, jeśli teraz ją zawołasz.

Widział, że mężczyzna wcale nie jest zadowolony z tego wszystkiego, ale jednak odpuścił. Obydwoje mogli jedynie obserwować, jak stojąca na dworze dwójka chwilę rozmawia ze sobą. Nie słyszeli, o co chodziło, ale wszystkie przeczucia się sprawiły, kiedy wyższy o głowę chłopak pochylił się nad Liv, by krótko ją pocałować.

Even głośniej wciągnął powietrze, jakby pośród wszystkich emocjonujących wydarzeń dzisiaj to właśnie ten pocałunek był najgorszą, o jakiej się dowiedział.

Kiedy Liv chwilę później wróciła do środka, nie wydawała się już tak zła jak wcześniej. Dalej nie chciała rozmawiać z Evenem i zupełnie zignorowała jego pytania o chłopaka, ale nie była też chętna do dalszych kłótni. Atmosfera trochę opadła i łatwiej było siedzieć w salonie, czekając na kolejne wiadomości związane z protestem.

Svan nie wiedział, kiedy zasnął. W pewnym momencie po prostu zamknął oczy, z łatwością przenosząc się do świata, gdzie Omegi nie były zależne od Alf i mogły robić to, co chciały. W tym śnie mógł spełniać marzenia, jednak kiedy zasiadł przed czarnym fortepianem na scenie starego teatru, cała widownia zniknęła, pozostawiając jedynie wpatrzonego w niego Evena.

W końcu to dla niego pragnął grać najpiękniejsze utwory. I jego potrzebował, żeby być szczęśliwym.

***

– Znajdujemy się w Gaavie, kiedyś znanym głównie z wyrobu najpopularniejszej marki czekolad, oczywiście mowa o wyrobach Wimcobs, jednak od teraz Gaava znana będzie przede wszystkim z bycia pierwszym miejscem, gdzie udało się stłumić zamieszki związane z protestem – powiedział z pewną dumą reporter.

Stał gdzieś na dworze, najpewniej w pobliżu wojskowego budynku, gdzie może z pół godziny temu udało się zakończyć wystąpienia ludzi. Nie było ich tak wielu, a Gaava leżała dość blisko miejsca stacjonowania wystarczająco dużej grupy żołnierzy, którzy bez problemu rozprawili się z protestującymi. Część uciekła, a reszta została aresztowana i jeśli cały zryw upadnie, raczej nie mieli szans na szybkie uwolnienie się.

A przynajmniej tak sądził Nicholas. Nie był pewien, jak to wszystko będzie wyglądać, właściwie niczego nie był pewien. To, że nagle ludzie wyszli na ulice, było dla niego wystarczająco szokujące, a wiadomości przerywane co jakiś czas nagraniami wzywającymi ludzi do wyrażania swojego sprzeciwu jedynie trochę go przerażały.

– Chciałbym, żeby to już się skończyło – mruknął, sięgając dłonią do paczki orzeszków.

– Tak szybko raczej się nie uda – odparł siedzący obok niego Urlik.

Kiedy to wszystko się zaczęło, Nicholas oglądał telewizję i korzystał z tego, że miał całe mieszkanie dla siebie. Jednak nagłe przerwanie filmu i nadany wtedy komunikat trochę go przestraszyły i z ulgą przyjął to, jak szybko Urlik wrócił. W końcu przy Alfie zawsze łatwiej było poczuć się spokojniej, niż siedząc samemu i próbując nie panikować.

Gdyby nie to, że tak bardzo pragnął usłyszeć, że to koniec tego wszystkiego, pewnie wyłączyłby telewizję. Nie obchodziło go nawet czy protest przyniesie jakiekolwiek skutki. Chciał, żeby ten spokój powrócił, zamiast tworzyć coraz trudniejszy do opanowania chaos. Sam nawet nie wiedział, co tak bardzo przerażało go w tym wszystkim.

Reporter mówił o stratach, które były nieuniknione. O ile część lukketowych budynków nikogo nie obchodziła, tak informacja o pięciu śmiertelnych ofiarach tłumienia protestu była trudna do zniesienia. Ale przekaz był aż zbyt prosty i Nicholas nawet nie rozważał dołączenia do wszystkich tutaj, w Sigven.

Wiadomości dość nagle zostały przerwane. W jednej chwili obserwowali reportera komentującego sytuację, po chwili znowu mieli przed oczami nagranie z jasnowłosą kobietą. Już któryś raz wszystkie stacje były tak atakowane i jedynym, co mogli oglądać ludzie, było wezwanie do walk.

– Dzisiaj wszyscy Nikeolczycy muszą stanąć ramię w ramię i pokazać, że nigdy więcej nie zgodzimy się na upokarzanie Omeg – rozpoczął się komunikat.

– Naprawdę zastanawiam się, ilu musi ich pracować nad udostępnianiem tego – stwierdził nagle Urlik. – Przynajmniej wiedzieli, gdzie uderzyć.

– Myślisz, że to cokolwiek da?

– Może. Nie znam się na polityce, ale to chyba wydaje się całkiem sensowne. No wiesz, w stolicy i kilku innych miastach wydaje się, że naprawdę mają szansę i nawet tutaj o tym mówili.

– A gdyby tak hipotetycznie udało się im przejąć władzę, ale tylko w części kraju? – Nicholas odłożył paczkę z orzeszkami i podniósł się, by usiąść w wygodniejszej pozycji przodem do Alfy, z którą rozmawiał. – No wiesz, gdyby przykładowo tutaj protest też został stłumiony, to jakby to dalej było?

– Chyba wolę o tym nie myśleć. – Urlik wstał i podszedł do okna. – Na pewno nie chcesz wyjść i tam dołączyć?

Nicholas dość szybko pokręcił głową, co spowodowało cichy śmiech mężczyzny.

– Możemy w coś zagrać i udawać, że nic się nie dzieje – zaproponował zamiast tego, prostując nogi w kolanach. – Jak ma się coś zmienić, to dwie osoby na to nie wpłyną.

Kiedy Urlik poszedł wybrać jakąś grę planszową na ten wieczór, Nicholas poczuł się jeszcze mniej pewnie. Nie chciał stąd wychodzić i dołączać do tego wszystkiego, nie chciał narażać się na jakiekolwiek problemy – ale jednocześnie gdzieś w środku czuł się trochę winny za to, że inni walczą o jego sytuację, a on tego nie robi. Na samą myśl o tym wszystkim mocniej ściskał go żołądek, jak gdyby ktoś zawiązał na nim już kilka supłów niemożliwych do rozwiązania.

Dobrze, że już dawno nauczył się udawać, że wszystko było w porządku nawet wtedy, gdy absolutnie nic takie nie było.

– Co zrobisz, jeśli Omegi nie będą już musiały mieszkać w Lukketach? – spytał go później Urlik, kiedy byli już w trakcie rozgrywki.

Ta świadomość spadła na niego dość nagle. Wolność, możliwość wyjścia i robienia tego, co chciał. To była główna obietnica tych, którzy chcieli przejąć władzę. Omegi odzyskają odebrane im prawa – tak brzmiała główna zapowiedź nowych rządów.

– Nie wiem, chyba...

Chyba wrócę do rodziców, chciał powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Bo to wcale nie było to, czego chciał, a wręcz przeciwnie. W domu nigdy nie czuł się tak swobodnie, jak przez ten krótki czas mieszkania z Urlikiem, kiedy nikt nie miał do niego żadnych pretensji.

– Chyba chciałbym studiować – powiedział z lekkim wahaniem. To też nie była do końca prawda, ale czasami o tym myślał. Kiedy siedział w domu, zabierał książki Urlikowi i uczył się z nich, co nawet lubił robić. Studia nie były złą opcją, a w Sigven znajdowała się jedna uczelnia. To mógł być zalążek jego planu na nowe życie.

– Jeśli chcesz, możesz tu zostać – powiedział mężczyzna, zerkając na niego z dziwną troską w oczach. – Odkąd tu jesteś, uśmiechasz się częściej niż gdy tam mieszkałeś. Nie będziesz mi tu przeszkadzać.

– Nie będziesz chciał sprowadzić tu sobie jakiejś Omegi? – spytał żartobliwie Nicholas, czując, że drobna część nieprzyjemnego napięcia opuściła jego ciało. – Wiesz, ta, z którą ostatnio chciałeś się umówić, nie była taka zła.

– Jakoś to ogarnę – mężczyzna wzruszył ramionami. – Po prostu chciałem ci powiedzieć, że możesz zostać.

Przez chwilę Nicholas miał wrażenie, że powinien powiedzieć coś więcej. Jakoś podziękować, pokazać, że doceniał tę możliwość i właściwie chciał z niej skorzystać. Ale każde słowa, jakie przychodziły mu do głowy, wydawały się brzmieć zbyt idiotycznie, by wypowiedzieć je na głos.

Urlik rzucił kostkami i przesunął zielonego pionka o kilka miejsc na planszy. Nicholas przyglądał mu się, mając wrażenie, że dostrzega więcej niż zazwyczaj. Patrzył na swojego przyjaciela, który był skłonny pomagać mu nawet wtedy, kiedy ten nie potrzebował tak rozpaczliwie pomocy. Słowa wypowiedziane kilka tygodni temu pod jego adresem, nieprzyjemnie wybrzmiały mu w myślach.

Dlaczego właściwie dalej się przyjaźnili, skoro był tak okropną Omegą?

To pytanie jak i kilka następnych, które właśnie wykiełkowało w jego głowie, szybko zniknęły. Urlik sięgnął po jedną z kart, a później uśmiechnął się szeroko, kładąc ją pośród kilku innych, które zgromadził.

– Nie masz ze mną szans – zapowiedział, oddając mu kostki.

Na chwilę przed rzutem, świat jakby zwolnił. Nicholas wyraźnie widział zadowolenie na twarzy przyjaciela, ptaka przefruwającego w pobliżu ich okna, a także zmieniający się obraz w telewizorze i widocznego znowu reportera. Poruszył ręką, a kostki upadły na stolik, odbijając się od niego jeszcze kilkukrotnie.

Miał nadzieję, że dwie szóstki będą zapowiedzią dobrej przyszłości.


(Z góry przepraszam, jeśli ta notka wyjdzie nieskładnie, ale brak snu ostatniej nocy połączył się z faktem, że właśnie skończyłam "Królestwo kanciarzy", więc mój umysł nie umie złożyć jednego logicznego zdania, bo dalej błąka się po Katterdamie i nie chce wrócić)

Tak jak obiecywałam, wracam z publikacją. Co prawda tutaj tylko na chwilę (przed nami jeszcze tylko jeden rozdział i epilog), ale będzie już regularnie, zwłaszcza, że za chwilę pojawi się kontynuacja "Amano", której z ekscytacją wyczekuję.

Mam nadzieję, że te sceny znacząco nie odbiegają poziomem od wcześniejszych, ale to pierwsze rzeczy jakie napisałam w maju, bo aż do matur przez cały miesiąc nie napisałam nic poza kilkoma pracami związanymi z tym, co poprawiam, a to jednak niewiele miało wspólnego z tworzeniem i obawiam się, czy nie zrobiłam regresu. Jeśli tak, wszystkie uwagi mile widziane, muszę przypomnieć sobie, jak to jest pisać.

Bunt w Nikeolu trwa, a ja dopiero przy tym rozdziale zauważyłam, jak ładnie składają mi się pewne postawy. We wcześniejszym były aktywnie walczące Tove i Ann, teraz coś zupełnie odwrotnego, a dalej... Przed nami naprawdę dascynująca końcówka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro