7. Wykupywanie Omegi na własność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mikkel zawsze uważał, że najważniejsze było oddzielenie pracy od życia prywatnego. Kiedy ściągał mundur, przestawał być posłusznie spełniającym rozkazy żołnierzem, który pilnował porządku w mieście. Nie szukał ukrywających się Omeg, nie musiał reagować na sytuacje, które właściwie wcale go nie obchodziły.

Był wtedy sobą. W swoich potarganych jeansach, w skórkowych kurtkach, w zwykłych, prostych T-shirtach z głupimi nadrukami. Mógł zapalić, napić się dobrego piwa i obejrzeć w telewizji mecz, nie przejmując się kolejnymi miejscami, które należało sprawdzić, bo ktoś miał jakieś podejrzenia.

To nie tak, że nie lubił swojej pracy. Bycie żołnierzem to powołanie – nie po to jego ojciec gotowy był oddać życie, żeby Mikkel teraz robił coś innego. Nikeol potrzebował Alf gotowych do bronienia nie tylko granic, ale też porządku wewnątrz kraju. I blondyn robił to najlepiej, jak umiał, nawet jeśli kolejne odgórne decyzje wcale nie sprawiały, że chciało mu się bardziej.

Kiedy jednak był w domu, nie lubił myśleć o pracy. Był oczywiście gotowy na każde ewentualne wezwanie, a pamiętając o cyklicznych testach sprawnościowych, każdego dnia ćwiczył. Poza tym jednak lubił oddawać się prozaicznym czynnościom i być zwykłym człowiekiem, który miał swoje własne zasady.

Powrót do rodzinnego miasta był dla niego pewnego rodzaju ulgą. Nie chodziło tylko o awans, nawet jeśli oficjalnie tak właśnie mówił. Było jednak coś przyjemnego w znalezieniu się w rodzinnym domu, który kojarzył mu się z najszczęśliwszym okresem w życiu. Pamiętał długie popołudnia, które spędzał na zabawie z bratem czy kuzynostwem. Nic też nie było równie wspaniałe jak wieczory, kiedy ich matka znajdywała chwilę, aby poczytać im bajkę.

Thyria bardzo dobrze zapisała się w jego pamięci. Była wspaniałą kobietą, która i jego, i Ludjaisa, starała się wychować, jak najlepiej umiała. Mikkel miał nawet wrażenie, że jej śmierć przeżył bardziej, niż ojca, chociaż sam nie chciał się do tego przyznać. W teorii Thyria była tylko zwykłą Omegą, której celem istnienia było urodzenie Alf. Jednak przynajmniej w oczach starszego z braci była kimś więcej, bo to właśnie jej szczery uśmiech zapisał się w jego pamięci.

To też właśnie jej wspomnienie między innymi przeszkadzało mu w pracy. Kiedy w budynku wojskowym pojawiała się kolejna osoba podejrzana o bycie ukrywającą się Omegą, czuł się z tym źle. Jeszcze gorzej było, kiedy upewniał się, że wszystkie złapane osoby zostaną przewiezione do pobliskiego Lukketu. Ukrywał to pod maską żartów, ale tak naprawdę wcale nie było mu do śmiechu.

Czasami praca stanowczo za bardzo go stresowała. Dlatego potrzebował takich wieczorów, jak ten. Kiedy siedział na kanapie, w ręce trzymając puszkę z prawie już wypitym piwem, a w telewizji transmitowali jeden z ważniejszych meczów lokalnych drużyn. To było może i głupie, ale zawsze bardzo emocjonował się takimi sprawami, a czasami nawet żałował, że nie mógł profesjonalnie grać, jak Bety.

Siedzący obok niego Urlik też nie ukrywał swoich emocji. Kiedy tylko zawodnikom przeciwnej drużyny udało się wkopać piłkę do bramki, obydwoje zaklęli dość siarczyście. Zostało dziesięć minut, a remis wcale ich nie satysfakcjonował.

– Gdybyśmy my mogli grać, już dawno skopalibyśmy im tyłki – podsumował Mikkel i dopił do końca piwo. Oparł się wygodnie, nawet przez chwilę nie spuszczając spojrzenia z ekranu. – No serio, jakim idiotą trzeba być, żeby tego nie wybronić?

– Akurat dałbyś radę – stwierdził z rozbawieniem Urlik. Na chwilę zerknął na drugą Alfę, ale zaraz znowu spojrzał na telewizor. – Od kilku lat zamiast za piłką biegasz za Omegami, jestem pewien, że teraz by ci nie wyszło.

– I tak zawsze byłem od ciebie lepszy. Chcesz jeszcze jedno? – Mikkel wstał i zgniótł puszkę. W odpowiedzi usłyszał niewyraźnie potwierdzenie, więc przeszedł do części kuchennej pomieszczenia, aby z lodówki wyjąć dwa kolejne piwa. Cały pokój był wielki i przedzielony w połowie długim stołem. Jedną część zajmowała właśnie spora kuchnia z wieloma szafkami, z których część była aktualnie pusta. Drugą był salon, gdzie oprócz kanapy i telewizora Alfa zdecydowała także postawić stół z piłkarzykami. Przy jednej ze ścian obudowano także kominek.

Kiedy tylko Mikkel wrócił na kanapę, dostrzegł, jak leżący na stoliku telefon rozświetlił się i zaczął wibrować. Przewrócił oczami, wahając się, czy nie odrzucić połączenia.

– Coś ważnego? – spytał Urlik, otwierając swoje piwo.

– Młody, może się za mną stęsknił? – zaśmiał się Mikkel, ale podniósł telefon i odebrał. – No co tam?

W gruncie rzeczy nie miał pojęcia, po co brat miałby do niego dzwonić. Rzadko się ze sobą kontaktowali, odkąd tylko przestali mieszkać w jednym domu. To nie tak, że mieli złą relację, ale im starsi byli, tym rozmowy stały się trudniejsze.

– Masz może zapisany numer do tej osoby, która pomagała ci ogarnąć informatykę przed egzaminami? – spytał Ludjais. To jeszcze bardziej zaskoczyło Mikkela. Nie dość, że brat do niego zadzwonił, to jeszcze potrzebował pomocy?

– Może – stwierdził lakonicznie i cicho się zaśmiał. – Po co ci to? Przecież jesteś już po egzaminach, nie?

– Potrzebuję zdać je dodatkowo w drugim terminie. Wymagania z pracy.

– Jakiej pracy? Miałeś składać papiery do wojska, oni tam nie potrzebują informatyków.

– W wojsku nie, w ministerstwie jednak tak. – Słysząc to, Mikkel całkowicie spoważniał. Nie wiedział nawet jak zareagować, takiej odpowiedzi zupełnie się nie spodziewał. – Dostałem od nich ofertę, ale wymagają odpowiednich umiejętności i muszę szybko to nadrobić.

Potrzebował chwili, żeby to zrozumieć. Jego młodszy brat miał szansę pracować dla ministerstwa. Ten brat, który dopiero co dostał wyniki egzaminów i który całe życie twierdził, że jedyną słuszną drogą było wojsko. Mikkel nigdy nie widział kogoś równie wpatrzonego w to wszystko.

I teraz on miałby z tego zrezygnować dla pracy w ministerstwie.

– Coś ci się stało? – spytał w końcu, nie wiedząc, co innego powiedzieć. – Zrobili ci krzywdę? Wyprali ci mózg? Zaszantażowali cię?

– Podasz mi ten numer czy nie?

– Mogę ci go przesłać, ale – Mikkel zrobił pauzę, uśmiechając się sam do siebie – raczej niewiele ci to pomoże. Ta laska jest mega specyficzna. A ty nie jesteś w jej guście, żeby ci pomagała.

– Wolę sam się upewnić, zamiast polegać na sobie.

– Oczywiście. Tylko nie zdziw się, jak od razu ci nie pomoże. Wiesz, ona woli facetów, z którymi może pożartować, nie takich, co połknęli kij i nie wiedzą, jak zareagować.

Odpowiedziała mu cisza, której właściwie się spodziewał. Rzucił więc, że prześle mu numer i rozłączył się, nawet nie żegnając. Trochę był w szoku, chociaż raczej tego nie okazywał. Zaraz też rzeczywiście skopiował odpowiedni numer i przesłał go, aby w końcu odłożyć telefon.

– Coś mu się stało? – spytał Urlik. Przeciwnej drużynie udało się zdobyć jeszcze jeden punkt, więc nawet już nie liczyli na wygraną tych, którym kibicowali.

– Podobno chcą go zatrudnić w ministerstwie, tylko informatyka u niego leży. Mówiłem mu rok temu, żeby się podszkolił, bo egzaminy są łatwe, to wolał siedzieć nad ekonomią.

– Ej, zawsze ja mu mogę pomóc. W końcu ojciec zatrudnia mnie właśnie do ogarniania takich rzeczy – zauważył Urlik i wypił trochę piwa. – Zresztą, jak zacznie tam coś więcej znaczyć, możemy mieć z tego korzyści.

– Nie przy Ludjaisie – zaśmiał się Mikkel. Nie znał drugiej tak przestrzegającej prawa osoby i wiedział, że jego brat z tego powodu nie przetrwałby w świecie pełnym politycznych gierek. Mógł być świetnym żołnierzem, ale stanie tak wysoko w hierarchii zazwyczaj wymagało łamania większości moralnych zasad.

Urlik w gruncie rzeczy też to wiedział, dalej jednak uważał, że mógłby pomóc. Cieszył się, że odzyskał kontakt z Mikkelem, kiedy ten wrócił do miasta. Jako dzieciaki nie raz się ze sobą bawili, w końcu byli dalszą rodziną i dobrze się rozumieli. Później, kiedy Berwagellionowie się przeprowadzili, nie czuli wtedy, że musieli ratować tę przyjaźń, ale po tylu latach przyjemnie było się znowu spotkać.

– Co to za laska dawała ci korki, że tak nie pasuje do Ludjaisa?

– Najseksowniejsza Beta, jaką widziałem. – Zaśmiał się Mikkel. – Ale serio pomaga tylko facetom, którzy jej się podobają.

Przez chwilę zapanowała znowu cisza między nimi. Przerywał ją oczywiście komentator, z niezwykłym żywiołem omawiając dalszy mecz, nawet jeśli nic szczególnego się nie działo. Leżące wcześniej paluszki już zniknęły, zostawiając jedynie ślad w postaci okruszków i pustego opakowania.

– Tak właściwie, to mam do ciebie pytanie – stwierdził Urlik, kiedy mecz się już zakończył. Zerknął na kuzyna, skupiając całkowicie myśli na tym, co od niego chciał. – Jak u was wygląda, tak organizacyjnie, wykupywanie Omegi na własność?

– A co? Chcesz sobie jakąś kupić? – Mikkel zaśmiał się i odgarnął przeszkadzające mu włosy. – Właściwie to u nas ogarnia się to tylko wtedy, jeśli chcesz taką, której jeszcze nie wysłaliśmy do Lukketu. Wiesz, mam tam ludzi, którzy szacują cenę, robią cały ten wywiad i wstępnie dostajesz roczną sumę. Do tego możesz wtedy albo poczekać dwa dni, bo w Lukkecie i tak muszą zrobić badania, żeby określić dokładnie kilka rzeczy, albo sam ją sobie tam zawozisz i wtedy robią ci to na miejscu, więc po kilku godzinach masz wyniki. I później z odpowiednimi papierami ogarniasz to już w urzędzie. Ale serio chcesz sobie jakąś kupować?

– Mam znajomego. Jego starzy jeszcze w tym roku mogli opłacić mu pobyt w domu, ale od przyszłego już nie dostaną pozwolenia. Nie chcę, żeby lądował w Lukkecie, wolałbym mu już pomóc. Rozumiesz, nie?

Za to chyba właśnie lubił Urlika. Już jako dziecko miał w sobie pewną wrażliwość i starał się wszystkim ułatwiać życie. Właściwie mógł się spodziewać tego, że jeśli chciał mieć jakąś Omegę, to tylko po to, aby uratować ją przed mieszkaniem w Lukkecie.

– Wiesz co? Podjedź jutro wieczorem do mnie, ogarnę ci taki wstępny formularz. Jakbyś go sobie sam wypełnił, to później mógłbym ci od razu powiedzieć, ile mniej-więcej będziesz musiał za niego zapłacić.

Urlik lekko skinął głową, całkiem zadowolony z tej propozycji. Wiedział, że w takiej sprawie mógł liczyć na Mikkela, nawet jeśli ten z pozoru wydawał się wierzyć w każde słowo w kolejnych przemówieniach premiera. Pozory stanowczo zbyt często jednak nie miały specjalnie dużo wspólnego z prawdą.

***

– Muszą państwo po prostu złożyć taką dokumentację wraz z tą ślubną i nie powinno być żadnych problemów.

Even zerknął na siedzącą przed nim parę. Dwie Bety gotowe związać się ze sobą teoretycznie aż do śmierci. W praktyce spodziewał się, że za maksymalnie kilka lat złożą papiery rozwodowe, więc podzielenie majątku już wcześniej było całkiem odpowiedzialną decyzją z ich strony.

Kobieta była w ciąży. Nie miał pojęcia w jak zaawansowanej, ale jej brzuch widocznie odstawał od całej całkiem szczupłej sylwetki. Stąd też pewnie pomysł, by wziąć ze sobą ślub i wychować dzieci, które najpewniej podążą tym samym schematem, co ich rodzice.

To nie tak, że Even to krytykował. Sam siedział jedynie w swojej kancelarii, doradzając ludziom, jak rozwiązać ich prawne problemy. Mówił, jakie złożyć dokumenty, jak kogoś zaskarżyć, polecał znajomych prawników. Informował innych, co zrobić, by nie złamać kolejnych decyzji rządu, samemu starając się mieć do wszystkiego jak najbardziej neutralny stosunek.

Jego życie właściwie było ciągle powtarzającym się dniem, w którym następowały tylko drobne zmiany. Każdego dnia wstawał o tej samej godzinie, wypijał gorzką kawę i czytał wiadomości. Robił śniadanie dla siebie i siostry, a także przygotowywał jej coś do szkoły. A później przyjeżdżał tutaj, żeby zajmować myśli cudzymi problemami i praktycznie do wieczora nie zajmować się niczym innym.

Nigdy nie miał problemów w zrozumieniu prawa. Pewne rzeczy po prostu było można, inne niekoniecznie. Najtrudniejszą rzecz stanowiło bycie na bieżąco, chociaż przy odrobinie starań zawsze mu się udawało. Głównie przez to, z jaką łatwością odnajdywał w głowie rozwiązania, ludzie ciągle się do niego dobijali, aby to właśnie Even Zellwig, im pomógł.

Posegregował wszystkie dokumenty, mając dziwne przeświadczenie, że zostawienie bałaganu w pomieszczeniu doprowadzi go do katastrofy. Dopiero kiedy wszystko było już uporządkowane, wstał i zabrał swoją torbę. Przesunął jeszcze spojrzeniem po swoim stanowisku pracy, jednak ciemne biurko nie wyglądało w żaden sposób niepokojąco. Zgasił więc światło i wyszedł z pomieszczenia.

Kiedy był już na zewnątrz, rozejrzał się jeszcze raz. Jego samochód był jedynym, który jeszcze stał na firmowym parkingu. Przyzwyczaił się już do takich widoków, więc bez wahania siadł przed kierownicą i zapiął pas. Czekał go jeszcze powrót do domu, kolacja i chwila całkiem zasłużonego odpoczynku.

Even Zellwig był człowiekiem, który przede wszystkim nie chciał sprowadzać na siebie problemów. Praca jako doradca prawny tylko upewniła go w przekonaniu, że nigdy nie chciałby mieć takiego życia, jak jego klienci. Wtedy, kiedy oni zaprzątali sobie głowy myślami, jak rozwiązać trudną sytuację, on mógł być całkowicie spokojny o każdy element swojego życia.

Miał dobrze płatną pracę, w której radził sobie wręcz znakomicie. Mógł dzięki temu żyć na odpowiednim poziomie, jednocześnie w każdym miesiącu odkładając odpowiednią sumę na czarną godzinę. Dzięki temu wiedział, że nigdy nie powinien mieć problemów ekonomicznych, zaciągać kredytów, a później zastanawiać się, jak je spłacić.

Po śmierci ojca zaczął samotnie wychowywać młodszą siostrę. To, że dziewczyna urodziła się Betą, uważał za dodatkowe ułatwienie. Nie musiał przejmować się jej przyszłością, wiedział, że ta ma szansę dobrze sobie poradzić. Na niej poza pracą skupiał też resztę swojej uwagi. Chciał, by dobrze zdała egzaminy i dostała się na odpowiednie studia, dzięki którym mógłby być o nią spokojny.

Parę razy zarzucono mu, że miał nudne życie, ale nigdy nie zamieniłby go na bardziej emocjonujące i jednocześnie problematyczne. Spokój był największą świętością.

Wracał do domu zawsze tą samą drogą. Osiem minut jazdy samochodem o godzinie, o której nie było już korków. Zatrzymał się na czerwonym świetle, czekając, aż para z dwójką dzieci przejdzie przez ulicę. W końcu ruszył, pewny, że ten wieczór będzie identyczny, jak każdy poprzedni. Chociaż był uważny, w jego głowie już pojawiły się myśli na temat planów wobec kolacji. Miał dzisiaj humor, by zrobić coś dobrego i nawet bardziej skomplikowanego, musiał więc dowiedzieć się, czy Liv miała na coś ochotę.

Zatrzymał się dość gwałtownie przed domem. Zacisnął dłonie na kierownicy, czując, jak puls mu przyspiesza. Przed jego domem stał człowiek, którego twarzy nie mógł dostrzec. Widział jedynie jego sylwetkę i kształt kapelusza na głowie. W dłoni trzymał walizkę.

Nieznajomy odwrócił się w jego stronę, po czym zaczął szybko iść w przeciwnym kierunku do tego, z którego przyjechał Even. Jego marsz zaraz przerodził się praktycznie w bieg. Przez chwilę mężczyzna w samochodzie wahał się, czy za nim nie pojechać lub nie zacząć go gonić, zaraz zrezygnował z tego pomysłu.

Wysiadł z samochodu i szybko skierował się do domu. Nie zdejmując butów, przeszedł od razu do kuchni, gdzie dopiero poczuł ulgę. Liv stała tam, nalewając sobie jabłkowego soku do szklanki i rozmawiając z kimś przez telefon. Na jego widok lekko zmarszczyła brwi i stwierdziła, że zaraz oddzwoni, aby się rozłączyć.

– Even? Coś się stało? – spytała zaskoczona zachowaniem brata.

Mężczyzna cicho westchnął i oparł się jedną dłonią o ścianę. Dawno nie czuł się równie zestresowany.

– Jakiś człowiek stał przed domem. Nie byłam pewny, czy wszystko w porządku.

Liv lekko wzruszyła ramionami i wypiła trochę soku.

– Może ci się przewidziało? Na dworze jest już dość ciemno, wyglądasz na zmęczonego.

Z lekkim wahaniem skinął głową, już całkowicie się uspokajając. Słowa siostry brzmiały dużo realniej niż fakt, że ktokolwiek mógł stać przed ich domem. Dlatego też nie powinien dłużej zajmować sobie tym myśli.


Och, no i pojawiły się dwie postacie, które jeszcze nie miały okazji się tutaj pojawić. Powitajmy miło Urlika i Evena! No i, jak zawsze, musiał pojawić się Mikkel, w końcu on musi być wszędzie.

Mam nadzieję, że wasz tydzień zaczął się milej niż mój z wiadomością o kolejnych próbnych maturach. A, jeśli nie, to liczę, że chociaż odrobinkę poprawiłam wam go tym rozdziałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro