Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Strażniczka! - głos Odyna przeszył niespokojną ciszę panującą w Pałacu. Ciszę przed burzą.

Władca Asgardu krążył niecierpliwie pomiędzy kolumnami naprzeciwko swojego tronu. Oprócz niego w wielkiej sali nie było nikogo: nawet Frigga wolała mu w tym momencie nie wchodzić w drogę. Po kilku chwilach jednak władca doczekał się odzewu.

Stukot butów na posadzce głucho odbił się od ścian. Do sali weszła Strażniczka.

Trzymała głowę wysoko, dumnie, chociaż wyraźnie starała się zamaskować zdenerwowanie. Ubrana była w tę samą lekką zbroję, co zwykle. Przy pasku luźno zwisał zakrwawiony sztylet. Znak, że uczestniczyła w odparciu ataku parę minut wcześniej. Do ramienia kurczowo przyciskała opaskę na szybko zaimprowizowaną z kawałka bandaża, nie pozwalając krwi przesiąknąć. Śnieżnobiałe włosy okalały jej zmęczoną, ale niezmiennie jaśniejącą twarz przyozdobioną drobnymi piegami. A oczy... Dwa ametysty świecące jakby własnym, wewnętrznym światłem. Odbijające całą jej duszę: pełną nadziei i zaufania, ale także skrzywdzoną już nie raz, dalej wierzącą w dobro świata, a mimo wszystko zaprawionej w boju.

- Variel, jak twoja straż mogła dopuścić do wejścia intruzów na teren Pałacu? - Wszechojciec nawet nie próbował ukrywać wściekłości. Jego głos wręcz ociekał jadem, przez który Strażniczka lekko zmarszczyła brwi.

- Zapewniam, panie, wszystkie bramy miasta i Pałacu były zamknięte i pilnie strzeżone.

- A jednak ponownie - Odyn niemalże warknął to słowo - Lodowe Giganty przedostały się do środka. Pytam, jak?! - władca pochylił się lekko, niczym drapieżnik szykujący się do ataku.

Zapadła cisza. Variel była jeszcze bledsza niż zazwyczaj i usilnie myślała nad tym, co powiedzieć. Po chwili odezwała się, uważnie ważąc słowa.

- Nie wiemy. Możliwe, że w Pałacu jest ktoś, kto je wpuścił. Jakiś... Zdrajca - z każdym słowem jej głos był coraz cichszy.

- Zdrajca, powiadasz? A skąd mam mieć pewność, że to nie ty je wpuściłaś? Oboje doskonale wiemy, że mogłabyś to zrobić - wycedził bóg, siadając wygodniej.

- Odynie... Może i nie jestem taka, jak Asgardczycy, ale to nie znaczy, że to miejsce nie jest mi drogie - Variel miała bardziej zaciętą minę, niż wcześniej.

Przez kilka sekund między władcą a Strażniczką nastała pełna napięcia cisza. Dziewczyna jednak nie opuściła wzroku i twardo wpatrywała się we Wszechojca.

- Zatem dobrze. Tym razem ci wybaczę to niedopatrzenie. Ale masz zwiększyć liczbę straży. Dwukrotnie. Nikt nieproszony nie wedrze się na teren pałacu. Masz robić obchód częściej. Znacznie częściej. Do koronacji Thora taka sytuacja ma się więcej nie wydarzyć. Zrozumiano? - ton, z jakim Odyn wypowiadał te komendy, był dużo łagodniejszy, niż wcześniej, co zdziwiło fioletowooką, jednak odpuściła sobie komentarz.

- Oczywiście - przechyliła lekko głowę na bok.

Po tej rozmowie Strażniczka odwróciła się na pięcie i podążyła szybkim krokiem w stronę wyjścia. Gdy znalazła się sama, szybko znalazła swoją komnatę i zdjęła opaskę z ramienia. Syknęła na widok rany, z której powoli, wręcz leniwie płynęła złota krew. Gdy Var wyjęła opatrunki i przemywała rękę, krzywiąc się z bólu co jakiś czas, pomiędzy jej palcami tańczyły małe płomyki. Strażniczka spojrzała w lustro i dostrzegła to, czego najbardziej się bała: jej tęczówki zabarwione na szczere złoto.

Tak, stanowczo nie była taka, jak inni Asgardczycy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro