1. Dziewczynko, zgubiłaś się może?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wywracam oczami, kiedy kolejne bachorki wchodzą na improwizowaną scenę. Halo, halo, czy to jeszcze długo potrwa?

Jacyś drugo, a może trzecioklasiści recytują wierszyki, ale mnie średnio to interesuje, bo już naprawdę wolałabym wrócić do domu. Do tego mama kazała mi kupić kurczaka w drodze powrotnej... I zaś ta Bezdomka z kolejką na pół godziny. Albo i nie, bo ta koło podstawówki powinna być pusta.

Dyskretnie – czyli bardzo niedyskretnie – rozglądam się dookoła. Na sali gimnastycznej siedzi wielu rodziców, którzy znaleźli czas, żeby przyjść ze swoimi bachorkami na rozpoczęcie roku szkolnego. Pierwszego, kolejnego – to zależy od wieku wspomnianego bachorka. Wszyscy wystrojeni – garnitury, żakiety, krawaty, suknie... Może prawie wszyscy, bo widzę też rodziców w dresach czy powyciąganych T-shirtach, ale jest to mniejszość. Może poza tą większością pod ścianą.

Ja, niestety, przyszłam na to rozpoczęcie również z bachorkiem, ale nie swoim, tylko ukochanym syneczkiem mojej kochanej mamci.

Jak ja kocham cały świat.

– Hania... – szepce mój braciszek.

– Cicho, Paweł – fukam w odpowiedzi i, nie przestając się garbić, gapię się przed siebie na jakieś dzieciaki w białych koszulach. Na dokładkę dziewczyny mają na sobie identyczne spódnice i białe rajstopy, a chłopcy zaś spodnie i krawaty. Ależ piękny chórek. Tylko troszkę nie rozumiem ani słowa, ale to taki szczegół. I może nie zawsze trafiają w dźwięki, ale za to dzięki temu uzyskują wspaniały... Trzydziestogłos.

– Ale Hania... – powtarza brat słabo.

– Czego?

– Źle się czuję – mruczy, artystycznie chwytając się za brzuch.

– E, tam, przesadzasz – bagatelizuję. – Nic ci nie będzie.

– Chyba zwymiotuję – symuluje brat, któremu po prostu nie chce się zaczynać szkoły, bo wie, że wypełni najbliższe lata jego życia. Dobrze go tego udawania nauczyłam. Mama się nabiera, ale uczeń jeszcze nie przerósł mistrza, który osobiście go szkołą nastraszył jako miejscem pełnym niezapowiedzianych kartkówek i złamanych serc.

Z jednej strony mogłabym to wykorzystać jako argument, żeby już się zmyć do domu, ale mama by mnie zabiła, jakby się dowiedziała, że jej syn nie zaczął szkoły, bo wmówiłam mu, że bolący brzuch działa zawsze.

Jak się okazuje – prawie zawsze.

– Hania – powtarza Pawełek, bo ja zapominam mu odpowiedzieć zadowolona ze swoich sukcesów pedagogicznych.

– Dasz radę. Musisz iść na to rozpoczęcie w salach, bo musisz dostać plan. No najwyżej się porzygasz, i co z tego? – mruczę znudzona.

Paweł wzdycha i wywraca brązowymi, ogromnymi oczami. Moja przyjaciółka – Ewka – wciąż powtarza, że gdyby nie to, że już planuje swój ślub z Tomem Hiddlestonem, to poczekałaby te dziesięć lat na mojego brata. Jak zwykła mawiać: „jest przeuroczy".

Nie do końca się z nią zgadzam, bo przebiegły drań z tego Pawełka, ale mimo wszystko jest moim bratem i nie zamierzam go oddać takiej psychopatce jak Ewka.

Paweł zaczyna bawić się swoją tytą* ze słodyczami, co chwila zerkając na inne dzieci, które mają rogi obfitości dwa razy większe. Na pewno wypchane papierem, u co bogatszych chipsami, jednak zdaje się, że Pawełek myśli, że są wypełnione Kinder Joyami. Chłopakowi coraz bardziej się nudzi – mnie również, ale potrafię to lepiej ukryć. Kiedy on niemal otwiera tytę ja tylko odpisuję Ewce, bawię się paznokciami i robię wiele innych pożytecznych rzeczy.

Nie no, kogo ja okłamuję, oboje czekamy, aż chórek szkolny zakończy swoją piosenkę, a wychowawczyni pierwszej klasy zawoła swoich uczniów.

Mam tylko nadzieję, że nikt nie będzie się śmiał z poszarzałej koszuli Pawła, bo robi mi się coraz bardziej żal chłopaka – miał pecha urodzić się moim bratem.

Dobra, Hania, wystarczy tego rozczulania się, bo zaraz skończysz, żebrząc o drobne, a u was w domu nie jest wcale źle. Ba, jest na tyle dobrze, że pomagacie ubogim, więc dlaczego po tylu latach wciąż porównujesz się do tych lepszych z czasów twojej podstawówki? Teraz dzieciaki – te bachorki przed tobą – są bardziej świadome i wyrozumiałe, więc nikt nie będzie się śmiał z twojego brata tylko dlatego że mieszka... Dobra, może nasze osiedle nie jest zbyt prestiżowe i niech o tej części historii lepiej nikt nie wie.

Wypuszczam głośno powietrze. Ludzie akurat klaszczą, więc ten odgłos niknie w aplauzie.

Na podest wychodzą dwie nauczycielki, jak się domyślam są to przyszłe wychowawczynie dwóch pierwszych klas. Ciekawe, czy oni też będą prowadzić między sobą wojny, jak klasy w moim roczniku. Ale w sumie miło wspominam to rzucanie się kamieniami na wf-ie. Dopóki nie dostaliśmy punktów ujemnych i kap z aktywności ani nie wezwano rodziców na rozmowę z dyrektorem, ponieważ ­– uwaga, tutaj cytat – „dzieci nie dało się uspokoić".

Bachorki przede mną zaczynają się robić nerwowe. Pewnie wiedzą, że to koniec przedszkolnej sielanki i od teraz czeka je kilkanaście lat ciężkiej roboty z ciągłymi zmianami procedur, systemu i egzaminów. Ciekawe, czy w ogóle będą pisać maturę. Nie żeby to miało być nawiązanie do koleżanek z mojego ulubionego rocznika '00. Biedne dzieciaczki, niektóre za miesiąc zaczną studia i będą niemniej zestresowane niż te tutaj obecne mniej więcej siedmiolatki.

Jedna z nauczycielek właśnie tłumaczy bachorkom, że za moment pójdą z nią do sali, aby trochę lepiej poznać szkołę i coś tam, coś tam. Wyłączam się, a po chwili zostaje wywołane jakieś dziecko – i nie jest to mój brat, chyba – które wstaje i podchodzi do nauczycielki. Kiedy ta powoli czyta imiona i nazwiska z listy oraz czeka, aż bachorki do niej podejdą, ja słyszę za sobą głos kobiety:

– Ta tutaj jest dość wysoka, nie sądzisz? – brzmi jak typowa pracowniczka korporacji próbująca piąć się po drabinie kariery, ale równocześnie nie. Z jednej strony chciałaby zająć miejsce szefostwa, ale z drugiej wcale jej aż tak na tym nie zależy. Wiem coś o tym, bo na Uniwersytecie Ekonomicznym takie cechy wychodzą z człowieka dosyć szybko. A ton ludzi zdradza o nich wiele informacji, które może chcieliby ukryć.

– Ta z czarnymi, prostymi włosami ściętymi od garnka? – Zasłyszawszy odpowiedź mężczyzny, cała aż podskakuję. To o mnie! To ja mam prosto przycięte, czarne włosy, nawet mam grzywkę ściętą na prosto, ale tego mogą nie widzieć.

– Tak – potwierdza kobieta, a ja zaczynam się szczerzyć. Nie wierzę! Ktoś powiedział o mnie, że jestem wysoka! O rany, jak ja kocham moje życie!

– Dość wysoka jak na pierwszaka, nie?

Nie słyszę odpowiedzi, ale idę o zakład, że mężczyzna kiwa głową, a mi ubywa paru ładnych centymetrów, gdy z powrotem się garbię.

No, ale bez przesady. Żeby mnie tak od razu porównywać do tych bachorków z pierwszej klasy? Już myślałam, że to jakiś komplement!

Jednak zmieniam zdanie. Moje życie to porażka.

Nagle Paweł chwyta mnie za rękę.

– Hania! Chyba zaraz będę! – piszczy podekscytowany, a równocześnie przerażony. Obojętnie kiwam głową. Co z tego, że on zaraz dołączy do pierwszaków, jak mnie wzięto za jednego z nich?!

Poza tym, mam nadzieję, że żaden nauczyciel mnie tu nie pamięta, a szczególnie matematyczka i wuefista. Tej dwójce podpadłam szczególnie. A matematyczka nigdy nie może się dowiedzieć, co studiuję. Z moją znajomością tabliczki mnożenia? Nigdy nie może się dowiedzieć. Nigdy.

I wtedy to się dzieje. Nauczycielka z uśmiechem zdecydowanie zbyt szerokim wypowiada imię i nazwisko mojego brata. Dlaczego ja jedyna noszę nazwisko panieńskie mamy? Nawet ona już nie ma tak na nazwisko. Bez sensu...

W każdym razie popycham brata, który nagle zapomina, jak się chodzi, żeby szedł w końcu do tej nauczycielki, bo nie ma co przedłużać, a do mnie cały czas pisze Ewka. Widocznie nie ma dzisiaj pracy albo melduje się w rzeźni dopiero popołudniu. A tak naprawdę to w call center.

Zerkam na przerażonego Pawła, który chyba nadal myśli, że nauczycielki noszą w torebkach narzędzia tortur, a nie sprawdziany. Chociaż w gruncie rzeczy to jest to samo...

Kobieta wita chłopca i prosi go, by dołączył do szeregu. Ponownie mówi coś do mikrofonu. A ja w tym czasie odpisuję Ewce, że jej pies, którego zdjęcia cały czas wysyła, wcale nie jest taki słodki. A tym bardziej słodkie nie jest to, że ostatnio próbował mnie zagryźć. Cholerny sierściuch.

– Pawełek kończy listę uczniów pierwszej B – oznajmia wychowawczyni i przekazuje mikrofon dyrektorce, która nie schodziła z podestu od czasu ogłoszenia, że teraz zaprasza wychowawczynie klas pierwszych czy coś takiego.

– Teraz – odzywa się podstarzała dyrektorka, która pracowała tutaj już za czasów naszej mamy – pierwszoroczniacy udadzą się do swoich sal wraz z wychowawcami. Prosimy opiekunów uczniów pierwszej A, aby zaczekali na pociechy pod salą sto dwa, a pierwszej B w sali obok – sto trzy. – Polonistka-dyrektorka posyła nam swój jadowity uśmiech. Już ja ją znam. To zwiastun niechybnego odpytywania pod tablicą z ortografii lub przypadków równoznaczny z kapami w dzienniku.

Przeglądam kolejne zdjęcia psa Ewki, równocześnie co jakiś czas zerkając na spiętego brata. Jutro powinno mu przejść.

Mówiłam mamie, że posyłanie go na siłę do podstawówki w innej dzielnicy nie ma sensu. U nas znałby swoich kolegów, ale nasza rodzicielka uparła się, że chce, aby Paweł chodził do tej samej szkoły co ona, ja i moja siostra, a jej córka – Aleksandra. A równocześnie chce pokazać synowi inne środowisko niż jego kumple z placu. Nie mój bachorek, nie moja sprawa. Ja mentalnie umywam ręce i podnoszę je na znak niewinności.

Dobra, bracik już opuścił salę gimnastyczną, więc zaraz wszyscy się rozejdziemy. Dyrektorka jeszcze prosi, aby uczniowie starszych klas sami podeszli do swoich sal, gdzie dostaną plan lekcji i ogólnie będą mieli klasyczną pogadankę na tematy bezpieczeństwa, przypomnienie regulaminu i tak dalej.

Jak to się ponoć mawia w liceum przyjaciółki mojej przyjaciółki, czyli przyjaciółki Ewki: „Pamiętajcie, że podczas lekcji nie wolno opuszczać terenu szkoły. Ale przechodźcie na pasach, bo się policja z komisariatu naprzeciwko wkurza".

Chórek szkolny zaczyna swoją piosenkę na zakończenie akademii, a niektórzy rodzice czy inni dziadkowie powoli wychodzą z sali. Ja siedzę prawie sama na ławeczce z przodu, więc trochę mi nie wypada opuszczać sali wcześniej, szczególnie że czuję się bacznie obserwowana przez nauczycielkę, której nie kojarzę z widzenia. Najwyraźniej zaczęła pracę, jak ja już skończyłam podstawówkę. Tylko o co jej chodzi? Nie maluję się, więc raczej nie chodzi o zbyt mocny makijaż. Może się rozczochrałam? Automatycznie przeczesuję palcami włosy do ramion, ale są proste jak druty... No i są już nieco za ramiona, więc czas chwycić nożyczki w dłoń!

Nie wiem, o co chodzi tej kobiecie, ale gdy zaczyna czuć, że ja też się na nią gapię, nie mniej wnikliwie niż ona na mnie, to odwraca wzrok. I to jest właściwa reakcja.

Chór kończy śpiewać, ale jedne drzwi nie wytrzymują takiego natłoku uciekających dorosłych, więc chwilowo nie chcę się tam pchać, obawiając się staranowania.

Gdy da się już wyjść z sali gimnastycznej bez poważnych uszczerbków na zdrowiu, również kieruję się w stronę ciasnych drzwi. Ach, wf-y, to była poważna sprawa. Powaga, a nie jakieś śmieszki, nie ma co.

Po przejściu krótkiego korytarza zastawionego szafkami uczniów, zatrzymuję się przy szklanych drzwiach na holu, gdzie jest jeszcze więcej szafek. Nonszalancko opieram się o również szklaną ścianę i z rozmachem wyciągam telefon chwilowo ukryty w kieszeni.

Mam pięćdziesiąt wiadomości od Ewki i dwie od Beaty. Plus parę na konwersacji grupowej... A minęły może dwie minuty...

Zaczynam klikać w telefon, całkowicie ignorując otoczenie i mijających mnie ludzi. Przynajmniej nie muszę mówić „dzień dobry" jakimś nauczycielom, którzy mogliby mnie pamiętać ze starych czasów. Nie będę robić bratu problemów już na wstępie...

– Halo, dziewczynko? – słyszę po kilku minutach wpatrywania się w ekran i nowe wiadomości pojawiające się z prędkością światła. – Halo? – powtarza jakiś męski głos irytująco blisko, więc na chwilę wygaszam komórkę, mimo że wiem, że to samobójstwo.

Podnoszę głowę, a jakiś facet patrzy się centralnie na mnie. Schyla się, aby coś mi powiedzieć, więc obdarowuję go cząstką mojej uwagi.

– Dziewczynko, zgubiłaś się może? – pyta ze szczerą troską w głosie.

Nie mogę powstrzymać czerwonych rumieńców pojawiających się na mojej twarzy.

– Nie – warczę. – Przyszłam z młodszym bratem.

– Ach. – Mężczyzna szybko się reflektuje. – Ale pozostałe klasy również mają spotkania – przypomina, nie przestając na mnie patrzeć. Jest wysoki i wygląda na silnego, ale nie jest w moim typie. Co mi po nim, skoro nie jest Benedictem Cumberbatchem?

– Nie jestem uczennicą. – Czerwienię się jeszcze bardziej sama nie wiem, czy przez faceta biorącego mnie za dziesięciolatkę, czy przez myśli o Benedictcie. – Mam dwadzieścia jeden lat – dodaję z niejaką satysfakcją.

Mężczyzna na tę wieść uśmiecha się głupio.

– Na pewno nie jesteś z czwartej A? Jestem pewny, że byłaś w tej grupie z wf-u – upiera się przy swoim jak jakiś szaleniec! Weźcie go od tych biednych dzieci!

– Nie – odpowiadam twardo. – Nie zgubiłam się. To, że mogłabym należeć do stowarzyszenia liliputów, nie oznacza, że kibluję w podstawówce dziesięć lat! – nieco podnoszę głos. Może to da mu do myślenia.

Nie zadziera się z ekonomistką.

– Jasne, jasne! – Facet podnosi dłonie. – Rozumiem – mruczy ciszej i sobie idzie.

Brawo, Hania. „Stowarzyszenie liliputów". Twoje poczucie humoru jest żenujące.

Przepraszam, całe twoje życie jest żenujące.

Szybko opisuję całą sytuację dziewczynom na Messengerze.

No, ale bez przesady. Może i jestem mała i płaska, ale z twarzy chyba wyglądam na trochę starszą! Co prawda się nie maluję, a włosów nie układam jakoś szczególnie, poza rozczesaniem tych drutów i grzywki, a rano nie mam ochoty stać pół godziny przed szafą, więc biorę pierwsze lepsze ciuchy, ale żeby tak mnie wziąć za czwartoklasistkę?!

„Wiesz" – pisze Beata – „może jakbyś zaczęła się sensownie ubierać, to byś nie wyglądała na pięciolatkę".

„Może jakbyś" – w tym samym czasie pisze Ewka, oczywiście wysyłając milion osobnych wiadomości – „się w końcu malowała, to byś wyglądała na starszą. O, Be ma rację".

„No, i te buty... Fujka. Szpilki byłyby lepsze"

„I zrób coś z włosami. bŁaGaM" – wtrąca się Ewka.

I weź spróbuj nie mieć kompleksów...

Czytam jeszcze raz wiadomości przyjaciółek i sama nie wiem, co odpisać. To nie pierwszy raz, gdy ktoś mnie tak traktuje, więc może coś w tym jest, że swój wzrost i brak cycków powinnam nadrobić innymi atutami, których nie mam, więc czas je stworzyć od zera...

Ale żeby tak od razu szpilki...?

Osuwam się kilka centymetrów w dół.

„Nowy rok akademicki zaczynasz dziesięć centymetrów wyższa!" – oznajmia mi Ewka, dodając masę emotek.

„A nawet piętnaście! Jak inaczej zamierzasz wyrwać swojego Benedicta?!" – dorzuca Beata.

O, nie, od października zaczynają się studia i ci wszyscy ludzie dookoła.

Wiem, że dziewczyny mają rację.

Bez szpilek się nie obejdzie.

Moje życie to żart.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro