Część piąta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Noc powoli się kończyła. Słońce nie miało szans mimo to zaświecić. Nad ranem zaczęło ponownie padać. Pogoda normalna w tej części świata wielu wprawiała w depresyjny nastrój.

Akemi wstała około drugiej. Czuła, jak głowa jej pulsuje, ale nie odnotowała większych anomalii w swoim ciele. Na szczęście. Nie dziwiła jej nieobecność Walker. Była zmęczona, a wręcz przemęczona, nie miała siły szukać kobiety, a chciała też jej dać trochę czasu dla siebie. Choćby odrobinę. Sama też chciała odpocząć, choć nie całkiem w samotności.

Wiedziała, że Allen śpi snem kamiennym, więc nie bała się go zbudzić. Po cichu weszła do jego pokoju, którego nawet nie zakluczył. Jego śpiąca twarz wyrażała zmartwienie. Brwi miał zmarszczone, jakby śnił o czymś nieprzyjemnym.

Zastanawiała się, czy się na nią zezłości, jeśli się położy obok niego. Chłopak był czasem strasznie wstydliwy i nie lubił przekraczać postawionych zasad. Zamiast tego więc przysunęła krzesło obok jego łóżka i chwyciła jego dłoń. Potrzebowała chociaż takiej bliskości. Zwykłego dotyku, ciepła.

Jego palce zacisnęły się na jej dłoni. Wyczuł ją niemal od razu. Szare oczy skanowały jej twarz, choć mdłe światło poranka wcale tego nie ułatwiało.

– Aki...? – wyszeptał niepewnie, a jednak w jego głosie wyczuła ulgę.

Cofnęła rękę i wstała. Została przyłapana i miała ochotę uciec, żeby tylko nie musieć się tłumaczyć.

– Wybacz. Obudziłam cię. Pójdę już – mruknęła cicho, czując ciepło na policzkach.

Nim postawiła choćby jeden krok, dłonie Allena zacisnęły się na jej nadgarstkach, po chwili przyciągając ją do jego torsu. Chłopak wtulił się w nią mocno, nie dając dziewczynie szans na ucieczkę.

– Nie pozwalam – szepnął w jej szyję.

Zaskoczył ją tym, tulił do siebie mocno, jakby chciał się upewnić, że nic jej nie jest. Rozczuliło ją to.

– Dobrze. W takim razie zostanę – oznajmiła, całując jego skroń.

Walker wreszcie pozwolił jej się ruszyć, jedynie po to, aby ułożyła się obok niego. Nie wypuszczał jej ze swoich objęć przez dobrych kilka godzin, aż do czasu pobudki. Chociaż te kilka chwil chciał być pewny, że jest bezpieczna.


Vivian pojawiła się na stołówce jako jedna z pierwszych. Nie widać było po niej nieprzespanej nocy czy wypitego alkoholu. Odebrała śniadanie i usiadła w kącie, obserwując budzący się dzień w Kwaterze Głównej. Nie zdziwiło jej, gdy niedługo później zobaczyła Kandę, zazwyczaj starał się przyjść przed wszystkimi, żeby nie czekać zbyt długo na swoją kolej. Irytowało go to. Chyba jej nie zauważył, może i lepiej, nie czuła się na siłach na starcie z nim. Stwierdziła, że dobrze byłoby zniknąć z widoku na trochę i skupić się na czymś innym niż obecna sytuacja. Potrzebowała odskoczni. Pomimo deszczu las dookoła Kwatery Głównej powinien spełnić jej oczekiwania, więc zamierzała zaraz po śniadaniu wyjść na trening.

Nie dane jej jednak było spełnić ten zamiar, bo w drzwiach spotkała Reevera, który uśmiechnął się na jej widok.

– Dobrze, że cię widzę, Vivian. Komui prosił, żebyś przyszła do jego gabinetu, ma dla ciebie misję – powiedział.

– Dzięki, już idę.

– Kanda, ty też! – zawołał do Japończyka.

Vivian skrzywiła się nieznacznie. Akurat dzisiaj naprawdę nie miała ochoty być w pobliżu egzorcysty, a Komui jak na złość przydzielił ich oboje do tego zadania. Modliła się tylko o to, żeby posłał jeszcze kogoś, nie chciała być z nim sam na sam.

Nie czekając na Kandę, ruszyła do gabinetu Kierownika. Zresztą słyszała jego kroki za plecami, więc się tym nie przejmowała, zostawiła mu nawet otwarte drzwi, choć dawniej zamknęłaby mu je przed nosem z czystej złośliwości.

Na kanapie siedziała już Caroline, choć ledwo przytomna. Najwidoczniej została wręcz ściągnięta z łóżka, bo nadal oczy mimo woli jej się zamykały, a potargane loki odstawały na wszystkie strony świata.

Na widok egzorcystów uśmiechnęła się mimo zmęczenia.

– Dzień dobry, Vivian-san, Kanda-san – przywitała się. Milczenie Japończyka jej nie zdziwiło.

– Cześć, Caroline. – Walker posłała jej krótki uśmiech i usiadła obok, spoglądając na Komuiego. – Co masz dla nas? – zapytała, nie przejmując się w ogóle, że zabrzmiała, jakby robiła to już wiele razy.

Kierownik nie zwrócił na to uwagi. Poprawił okulary na nosie, zaciągnął się zapachem świeżej kawy, którą z samego zaparzyła mu siostra, i spoważniał.

– Wysyłam was do Zurychu. Poszukiwacze aktualnie zauważyli wzmożoną aktywność Akum w tamtych okolicach. Martwi mnie to, choć nie ma żadnych znaków, aby podejrzewać obecność innocence – powiedział rzeczowo, nie chcąc przedłużać formalności.

Zawsze czuł zmartwienie, wysyłając egzorcystów na misję, ale sprawa nie mogła dłużej czekać.

Vivian zmrużyła nieznacznie oczy, słysząc o Zurychu. Wyglądało na to, że w tym jednym Lilith miała rację, to mógł być jej bilet do domu. Chociaż fakt, że nie odnotowano aktywności innocence był co najmniej niepokojący, jednak zdarzały się i takie misje, kiedy początkowe założenia na miejscu traciły na aktualności.

– To takie niezwykłe, że nie ma innocence tam, gdzie gromadzą się akumy? – zapytała, na nowo wchodząc w swoją rolę żółtodzioba.

– Oczywiście. Pojawia się w końcu pytanie, po co się tam pojawiły. Nie wiem, co możecie zastać, a nie lubię wysyłać egzorcystów w ciemno – westchnął Chińczyk ponuro.

– Może to nic takiego – odparła uspokajającym tonem.

Wiedziała jednak, że Komui węszy pułapkę, w którą musieli beztrosko wejść, skoro pojawiły się akumy. Przecież nie będą czekać, aż ewoluują. Sama się nad tym zastanawiała, lecz nie pokazywała po sobie niepokoju.

Kierownik nie miał im więcej do powiedzenia. Liczył się czas, a fakt, że nie mogli beztrosko korzystać z Arki tak, jak chcieli, wielce ich ograniczał. Przekazał im raporty poszukiwaczy, licząc, że w drodze zapoznają się ze szczegółami dokładniej. Miał zresztą jeszcze kilka misji do przekazania, więc musiał się skupić i zachować pełny profesjonalizm.

W drzwiach trójka egzorcystów napotkała dobrze im znanych albinosów. Najwidoczniej oni także zostali wezwani i obowiązek członków Czarnego Zakonu ich nie ominie.

Akemi posłała Vivian spokojne spojrzenie. Wiedziała, że kobieta będzie musiała dalej poradzić sobie sama z powrotem do swoich. Walker się nieco jednak spiął. Nic nie mówił, ale po oczach widać było, że się zmartwił. Nie wiedział kiedy, ale uznał Vivian za przyjaciółkę i chciał jej pomóc. Niestety nie mógł.

– Co tak stoicie? – Zdziwił się Komui, na co Kanda od razu ruszył korytarzem, przelotnie patrząc na wzrok zakochanych i ich reakcję.

Coś wcześniej knuli, a teraz szydło wyszło z worka. Ale to już nie było jego zmartwieniem.

– Kanda-san! Zaczekaj na mnie – odezwała się nadal zaspana Caroline, powłócząc nogami ślamazarnie. – Powodzenia na misji, Allen-san, Akemi-san! – Posłała uśmiech dwójce białowłosym i ruszyła za Japończykiem w stronę kwater, aby się przygotować.

Akemi pociągnęła Walkera za rękę, wymijając w progu brązowowłosą egzorcystkę.

Żadne słowa nie padły, bo i nie było na nie czasu. Mimo to Kuruko wiedziała, że starsza Walker da sobie radę. I tego zamierzała się trzymać, kiedy sama właśnie była wysyłana na misję, na której albo ona, albo Allen, albo i jedno i drugie może zginąć.

– Powodzenia, Vivian... – odważył się wyszeptać Allen.

Zaraz potem drzwi do gabinetu Kierownika zamknęły się z cichym skrzypieniem. Vivian zatrzymała się pod nimi tylko na moment i uśmiechnęła pod nosem. Chyba będzie jej brakować tej dwójki razem.

– Uważajcie na siebie – szepnęła bezgłośnie, po czym poszła się przebrać.

Miała mieszane uczucia, gdy zakładała mundur egzorcysty i się zbroiła. Niby procedura ta sama co zawsze, a jednak coś ją niepokoiło. Zignorowała to jednak i czym prędzej ruszyła na spotkanie z resztą, doskonale przecież pamiętała, jak bardzo Kanda nie lubił czekać. Zresztą pociąg, którym mieli dotrzeć do Zurychu też na nich nie poczeka. Jak zwykle zdążyli na ostatnią chwilę, wpadli do wagonu nieco zziajani, płosząc obsługę pociągu. Jak zawsze widok Różanego Krzyża wzbudzał konsternację, choć też ułatwił podróż – przedział pierwszej klasy już na nich czekał, więc mogli spokojnie przejrzeć papiery od Komuiego, nim dotrą na miejsce.

Najmłodsza z egzorcystów postanowiła jednak najpierw coś zjeść. Brzuch Caroline burczał na kilometr, a z tego pośpiechu nie zdążyła zjeść na spokojnie śniadania. Zapakowana przez Jerry'ego kanapka była jej priorytetem. Musiała być w końcu pełna energii na misji. Wpatrywała się z zaciekawieniem w skupionych na papierach dorosłych. Przeżuwała powoli każdy kęs kanapki, minuty podróży dłużyły się w ciszy. Gdy zjadła, sama zajęła się czytaniem raportu. Niewiele więcej z niego wyciągnęła niż podczas rozmowy z Komuim. Niektórych słów nie potrafiła wywnioskować z kontekstu, nienawidziła urzędniczego pisma. Nie była głupia, ale naukowy bełkot nie wchodził jej do głowy.

– Akumy. Bla bla bla. Ofiary. No to chyba oczywiste... – mamrotała pod nosem. – Oho. Nie ma od świtu kontaktu z poszukiwaczami... Oby jeszcze żyli... – mruknęła z żalem w głosie. – Strasznie dużo ofiar w cywilach, nawet jak na ataki akum, to podejrzanie wygląda. Zaczynam się stresować.

Japończyk zmierzył ją zirytowanym spojrzeniem. Jej paplanina była denerwująca, choć w jakiś sposób już się do tego przyzwyczaił. Prawie jak do nazywania Walkera "Kiełkiem Fasoli".

Vivian wzruszyła ramionami, wgryzając się w jabłko, które bezczelnie zwinęła z kuchni tuż przed wyruszeniem. Raport poszukiwaczy nie był niczym zaskakującym, niemal codzienna rutyna, choć rzeczywiście liczba ofiar mogła być zastanawiająca. Tym jednak martwić będą się już na miejscu.

Spojrzała w okno i uśmiechnęła się pod nosem. Cały niepokój ją opuścił, teraz czuła już tylko odrobinę adrenaliny we krwi, która zapowiadała walkę. Do tego jasno określony cel – powrót do domu. Nic innego nie miało znaczenia. Mimowolnie jednak przeniosła wzrok na Caroline.

– Nie ma się czym stresować – powiedziała. – Radzisz sobie całkiem nieźle, a nie będziesz tam sama.

– Nadal się czuję jak świeżak czasami. – Zaśmiała się. – Zwyczajnie brak mi doświadczenia, co jest frustrujące, ale przy was się czuję bezpieczniej. – Uśmiechnęła się delikatnie, ale szczerze, składając papiery z powrotem do teczki.

Miała piętnaście lat, nie wstydziła się, że z czymś sobie nie radziła. Na wszystko potrzebowała czasu. Przy Kandzie czuła się naprawdę bezpieczna, był niezwykle doświadczonym i silnym egzorcystą. Nie wiedziała, dlaczego przy Vivian czuła się podobnie. Dopiero co dołączyła do Zakonu, ale wydawała się spokojna, opanowana, silna i doświadczona. Carol wiedziała, że przy nich nie zginie. Zresztą i tak zazwyczaj była tylko wsparciem, ze względu na moc swojego innocence. Póki mogła jakoś pomóc swoim towarzyszom w boju, nic więcej się nie liczyło. Nawet jeśli była czasem lekceważona lub pomijana, jako prawdopodobne najsłabsze ogniwo, czuła determinację.

– Najchętniej życzyłabym ci, żebyś nie musiała zdobywać tego doświadczenia – stwierdziła z lekkim uśmiechem Vivian. – Ale ten świat nie został tak urządzony, jakbyśmy tego chcieli. – Ugryzła kolejny kęs jabłka. – Więcej pewności siebie, Caroline.

Pergee wyszczerzyła się radośnie, aż ją policzki zabolały. Pewność siebie, chyba częściej musi sobie o tym przypominać.

– Postaram się – stwierdziła, kiwając głową.

Reszta podróży minęła raczej w ciszy. Kanda nie był zbyt rozmowny, a Caroline postanowiła uciąć sobie konieczną drzemkę. Gdzieś w środku wszyscy czuli zbliżające się starcie, choć inaczej na to reagowali.

Mniej więcej kilka minut przed dotarciem do stacji docelowej Caroline się przebudziła. Miała to dziwne wrażenie. Uczucie niepokoju, ale i tęsknoty. Tak, jakby jej serce za czymś tęskniło, nie potrafiła tego określić. Często czuła rzeczy inaczej, słyszała przyjemne szepty, kiedy nikt inny nie słyszał. Była jednak pewna, że nie zwariowała.

Tym razem sen był raczej zwyczajny, śniło jej się miasto położone nad jeziorem, otoczone górami. Nie widziała takiego wcześniej, ale nie przywiązywała do tego uwagi. Głos był ważniejszy i uczucie tęsknoty, które już kojarzyła.

– Tam będzie innocence – wyszeptała bardziej do siebie, zerkając przez okno.

Na horyzoncie dostrzegła góry, a z drugiej strony coś mocno odbijało światło słoneczne, mieniąc się i drażniąc oczy. Jezioro. Ale nadal przekonywała siebie, że nie jest wariatką.

Ruch ze strony nastolatki zwrócił uwagę Vivian. Obserwowała Caroline, uśmiechnęła się pod nosem, słysząc jej szept i dopiero teraz coś zaskoczyło. Zrozumiała i niemal wybuchła śmiechem. Tego się chyba nie spodziewała. Zastanawiało ją, czy dziewczyna lub ktoś z jej otoczenia już się zorientował. Podejrzewała, że nie, choć i bez tego Vivian wiedziała, że Caroline czeka naprawdę trudne zadanie.

Trochę mimowolnie wyciągnęła rękę i odgarnęła Polce włosy z twarzy.

– Chyba nie będziemy musieli w ogóle używać innocence. Wszystkie akumy uciekną na twój widok – zażartowała z ciepłym uśmiechem na ustach.

Nastolatka zawstydziła się, przez co jej policzki pokryły się czerwienią. Zgarnęła natychmiast włosy w wysokiego kucyka, pozostawiając na czole potarganą grzywkę.

– Ja wiem, Vivian-san, że przez te włosy wyglądam jak mała wiedźma, ale akumy są brzydsze. – Zachichotała, próbując ogarnąć tę wieczną szopę na głowie. – Z drugiej strony, fajnie by było, jakby pouciekały. Mniej roboty i więcej czasu na spanie... – Rozmarzyła się na chwilę, nie było większego śpiocha w Zakonie od niej.

Teraz musiała się jednak skupić na zadaniu, na bok odstawiła dziwny sen i przeczucie. Ostrożności jej czasem brakowało, ale to było raczej ze względu na jej impulsywny charakter. Albo raczej częstą nadpobudliwość. Teraz jednak trzymała emocje na wodzy.

Jeśli naprawdę miała rację i innocence czekało na odnalezienie, nie tylko będą musieli zmierzyć się z akumami, ale i z czasem. Musieli dotrzeć do odłamka mocy przed wrogiem.

Vivian zaśmiała się i pokręciła głową.

– Masz rację, świat bez akum byłby nieco lepszym miejscem – stwierdziła.

Mieli jeszcze trochę czasu do celu, a już czuła ich bliskość. Przez moment kusiło ją, aby wymusić na wszystkich autodestrukcję, ale nadal czuła wstręt do własnych mocy Noah i nie zamierzała ich używać, jeśli nie musiała. I tak ważniejsze było znalezienie innocence, by mogła wrócić do domu. O ile Lilith się nie myliła.

Pod wpływem impulsu rozpuściła włosy Caroline i bez pytania zaczęła zaplatać jej warkocza.

– Przypominasz mi kogoś – mruknęła bardziej do siebie, choć na tyle głośno, że dziewczyna mogła usłyszeć.

Caroline nie protestowała. Sama nie umiała zaplatać sobie warkocza, choć to raczej z lenistwa unikała tej fryzury. Kucyk był prostszy. Mimo to warkocz wydawał się jej bardziej dziewczęcy.

– Miałam kiedyś starszego brata – odparła cicho, nie wiedząc, czemu naszło ją na takie zwierzenie. – Mimo że go już tutaj nie ma, widzę go czasem w czyimś uśmiechu, trosce... Kiedy się na mnie złościł, miał taką minę jak ty, Kanda-san! Ale był też bardzo kochany i dbał o mnie, zupełnie jak Allen-san. Był też czasami głupszy od Laviego, a jednocześnie tak mądry jak on... Chcę przez to powiedzieć... Nieważne, gdzie pójdziemy, osoby, które wyryły w naszych sercach ślad, będą z nami zawsze i będziemy szukać ich cząstki w innych, żeby o nich pamiętać. – Ciepło rozlało się w jej wnętrzu na wspomnienie Thomasa.

Sama pamięć o nim dodawała jej odwagi i sił.

Vivian uśmiechnęła się ciepło. Z torby wyciągnęła wstążkę – jedną z należących do Abby, która musiała się gdzieś przyplątać przy okazji – i zawiązała kokardę na końcu warkocza.

– Gotowe – oznajmiła w momencie, gdy pociąg zaczął zwalniać. – Jesteśmy na miejscu.

Pozbierali rzeczy i wysiedli, pierwsza klasa nie była zbytnio zatłoczona, więc dość szybko opuścili pociąg. Dworzec jednak był już bardzo gwarny pomimo dość ponurej atmosfery, która tylko utwierdzała egzorcystów o obecności akum w mieście. Vivian rozmasowała prawą dłoń, która zawsze jej dokuczała w takich chwilach. Rozejrzała się uważnie, zastanawiając się, od czego powinni zacząć. Najchętniej od razu znalazłaby innocence, lecz tu nie było żadnych wskazówek, więc chyba nie pozostawało im nic innego, jak zająć się akumami. Poprowadziła ich tam, gdzie czuła największe skupisko przeciwnika, oddalone o kilka kilometrów od obszaru, o którym mówiły raporty. Na reakcję akum nie trzeba było długo czekać, na co Vivian tylko wyszczerzyła zęby i sięgnęła po Czarną Różę. Spojrzała tylko na Kandę, jakby chcąc z nim niemo uzgodnić plan działania, po czym przypomniała sobie, że to nie jest jej świat i nie jej Kanda. Nie odezwała się słowem, gdy pierwsza z akum zaatakowała. Poziom drugi chyba zupełnie nie wiedział, z kim ma do czynienia, więc nawet nie zdążył się zdziwić, gdy został przecięty w pół. Na kolejny atak Vivian nie czekała, sama ruszyła przeciwko wrogowi, widząc, że Kanda robi to samo. Uśmiechnęła się pod nosem, to się nie zmieniło.

Caroline instynktownie chwyciła za swój flet. Muzyka zaczęła płynąć w tle odgłosów walki. Jej towarzysze byli silni, ale wiedziała, że mała pomoc nigdy nie zaszkodzi. Dźwięki zadziałały, podkręcając prędkość i siłę egzorcystów. Długo to nie potrwało, aż akumy zainteresowały się i nią. Na szczęście skoczna melodia, którą wygrywała, działała także na nią. Unikanie drugiego poziomu w takim stanie nie było specjalnie trudne, choć była bezbronna i mogła liczyć jedynie na pomoc przyjaciół. Nie była jednak bardzo potrzebująca, dopóki utrzymywała dostatecznie bezpieczną odległość od wroga.

Kątem oka obserwowała walczących towarzyszy. To z jaką szybkością pozbywali się zabawek Milenijnego, było zdumiewające. Już z natury byli szybcy, ale kiedy podkręciła melodię, wiedziała, że żaden inny egzorcysta by tego nie wytrzymał, z wyjątkiem ich. Byli silni i dzięki temu mogli korzystać z jej umiejętności bez żadnych przeszkód, bez żadnych konsekwencji.

Dopiero kiedy pojawiła się akuma trzeciego poziomu, adrenalina jej podskoczyła. Ukrywanie się nie miało żadnego sensu, muzyka by ją zdradziła. Niestety przed tym poziomem nie mogła uciekać w nieskończoność, o czym doskonale wiedziała. W dodatku demon perfidnie chciał odciąć ją od grupy. Pozbyć się najsłabszego ogniwa. Jakież to banalne. Przestała uciekać, gdy uderzyła plecami o mur. Na chwilę ją sparaliżowało, ale spokojnie stała, nadal przygrywając na flecie muzykę. Ufała swoim towarzyszom.

Oboje już zauważyli, co się święci, lecz żadne nie mogło ruszyć od razu z odsieczą. Odwracanie się do wroga plecami nie było mądrym pomysłem. Najpierw musieli uporać się z pozostałymi trójkami i czwórką, która właśnie się pojawiła. Jednak w momencie, gdy akuma zamachnęła się na Caroline, cios zatrzymał się na połyskującej zielenią półprzezroczystej tarczy. Chwilę później przeciwnik musiał uskoczyć przed mieczem Vivian, która pokonała dwóch najgroźniejszych przeciwników i na chwilę czwórkę zostawiła na głowie Kandy.

– No wiesz, pobawiłbyś się ze mną – rzuciła lekkim tonem, po czym spojrzała na Caroline. – W porządku?

– Jeszcze żyje – stwierdziła z ulgą, tylko na chwilę odrywając usta od fletu.

Zmieniła muzykę na wolniejszą. Kołysanka otuliła uszy akumy, spowalniając jej wszystkie ruchy. Była za wolna, aby móc się skutecznie obronić. Dzięki temu ułatwiła i sobie możliwość odwrotu.

Vivian przecięła przeciwnika w pół i nim jeszcze akuma zniknęła, dołączyła do Kandy w walce przeciwko czwórce. Szybko dostosowała się do jego tempa, uśmiechając pod nosem. Japończyk tylko prychnął, ale nie przegonił jej, z zaskoczeniem przyjął, że współpraca z nową jest tak łatwa, nie przeszkadzali sobie, a nawet się uzupełniali. Dzięki temu szybko uporali się z pozostałymi przeciwnikami, nie narażając się na ani jedno zadrapanie.

Vivian wiedziała, że to nie wszystkie akumy, z którymi mieli tu zrobić porządek, ale chwilowo mogli odłożyć broń. Wciąż jednak nie wiedziała, gdzie szukać innocence, które pomogłoby jej wrócić do domu.

– Wygląda na to, że chwilowo mamy spokój – stwierdziła, odrzucając do tyłu kosmyk włosów, który wpadał jej do oczu.

– Co jest bardziej sensowne według was? Szukanie reszty akum czy szukanie innocence? – spytała Caroline, ponownie czując tę dziwną emocje.

Zaczynało ją to irytować, nie potrafiła się oderwać od dziwnego niepokoju. Zapatrzyła się w las, rozciągający się przed górami. Zignorowała dziwne przyciąganie. Musiało jej się zdawać, w końcu co mogła wyczuć w lesie oprócz akum.

Dopiero łagodne pomarańczowe światło słońca upomniało ją o zbliżającym się zmierzchu.

– Albo szukanie noclegu...? – Spojrzała pytająco na starszych towarzyszy.

Szukanie czegokolwiek po zmroku nie było rozsądnym pomysłem, nawet ona to wiedziała. Odpowiedź wydawała się więc prosta, ale i tak czekała na ich decyzję.

Kanda tylko prychnął pod nosem. Wolałby od razu zająć się akumami, choć pchanie się do lasu o tej porze byłoby problematyczne. Zwłaszcza w towarzystwie tych dwóch.

– Przyda nam się odpoczynek – stwierdziła Vivian. – Wyglądasz na zmęczoną, Caroline, a akumy same przyjdą, jak nas tylko zwęszą.

Nie skomentowała sugestii nastolatki, że w pobliżu znajduje się innocence. Sama była o tym przekonana w przeciwieństwie do Kandy, który przyglądał im się zmrużonymi oczami. Widział, że coś nie gra, ale zachował dla siebie, co o tym myślał.

– Ja chyba zawsze jestem zmęczona. Za bardzo kocham spać. – Szatynka wzruszyła ramionami. – Jak szliśmy, widziałam po drodze gospodę. Niedaleko, więc nie musimy się tak spieszyć. – Wskazała ręką budynek na horyzoncie, oddalony o może pół kilometra.

Nawet z tej odległości było widać, że niewiele ludzi raczej tam chodzi. Zapuszczone ściany i okna nie zachęcały, ale Pergee miała nadzieję, że w środku sprawa ma się inaczej. a włóczenie się za potencjalnym noclegiem wcale nie byłoby dla niej przyjemne. Póki gospoda posiadała łóżko zaopatrzone w poduszkę, nie zamierzała narzekać.

Przez chwilę Vivian miała ochotę wrócić w okolice dworca, gdzie było więcej możliwości noclegu w bardziej przyzwoitych warunkach, ale w końcu uznała, że przynajmniej tutaj zmniejszą ewentualne ofiary.

W środku gospoda nie prezentowała się wiele lepiej, była ciemna i duszna. Śmierdziała tanim piwem, poślednim tytoniem i ciemnymi interesami. Tych niewielu gości, którzy siedzieli przy stolikach, pilnie obserwowało egzorcystów, odkąd tylko postawili nogę w gospodzie. Zresztą jej właściciel również nie spuszczał z nich oka.

– W czym mogę pomóc? – zapytał burkliwie, mierząc niepokojącym spojrzeniem Caroline.

– Potrzebujemy pokoju na jedną noc. Nie pogardzimy też kolacją – odparła Vivian, robiąc krok tak, aby zasłonić sobą nastolatkę.

– Płatne z góry – oznajmił gospodarz.

Walker uśmiechnęła się pod nosem. Najlepiej byłoby stąd odejść, obyłoby się bez kłopotów, choć równie dobrze byłoby to przyznanie się do porażki, a tego nie brała w ogóle pod uwagę.

– Teraz dostaniesz połowę, drugą rano, o ile twoje usługi będą warte tej ceny – powiedziała stanowczo.

– Nie wyobrażasz sobie... – zaczął mężczyzna, ale urwał, gdy jedno z różanych sai wbiło się w ladę.

– Dogadaliśmy się? – zapytała Vivian, uśmiechając się niewinnie.

Każdy dookoła poczuł jej żądzę krwi, która zmroziła większość z nich, łącznie z gospodarzem. Z kimś tak niebezpiecznym nie należało zadzierać, jeśli chciało się dożyć poranka.

– Tak – odparł właściciel gospody. – Kolację przynieść na górę?

– Tak, potrzebujemy spokoju.

– Oczywiście, każę zagrzać wodę na kąpiel.

– Doskonale.

Chwilę później mężczyzna zaprowadził ich na piętro do najlepszego pokoju, jaki miał, choć mógł zaoferować im jedynie dwa łóżka, skoro nie chcieli drugiego lokum. Nie był to standard, do którego przywykli, ale też nie było najgorzej. Vivian omiotła pokój spojrzeniem, łóżka wyglądały w porządku, bez insektów, choć unoszące się w powietrzu zapachy stanowczo nie należały do najmilszych. Kiwnęła głową i dopiero wtedy gospodarz ruszył na dół przygotować dla nich posiłek.

– Mam nadzieję, że się nie rozpychasz w nocy, Caroline – powiedziała, podchodząc do brudnego okna. – Inaczej nie gwarantuję, że cię nie zepchnę z łóżka.

– No to zajmuję miejsce pod ścianą. Najwyżej wgnieciesz mnie w róg – zażartowała. – Śpię mocno i grzecznie jak baranek. Zazwyczaj – dodała, czując się w obowiązku. Nadal była pod wrażeniem akcji na dole.

Usiadła na łóżku, pozbywając się uprzednio z ramion płaszcza egzorcysty. Czuła wszystkie mięśnie. Zapewne od tego uciekania. Nie była jeszcze przyzwyczajona do takiego tempa. Po Kandzie nie było widać krztyny wysiłku, podobnie u Vivian. To była podstawowa różnica ich poziomów.

– Chyba od razu się położę, obudźcie mnie na kolację – poprosiła, czując, że potrzebuje chociaż kilku minut odpoczynku. Nie była aż tak głodna, jak fizycznie zmęczona.

Co ona tu robiła przy tych dwóch terminatorach? Komui miał czasami zabawne schematy w dobieraniu egzorcystów na misję.

Gdy Caroline zasnęła, pozostała dwójka siedziała w ciszy, która ich drażniła. Kanda nie spuszczał wzroku z Vivian, która jakby nigdy nic usiadła na parapecie w samej koszuli i spoglądała przez brudną szybę. Czuła na sobie jego spojrzenie i wiedziała, co mu chodzi po głowie. Dla każdego byłoby to dziwne, nie trzeba było mieć zmysłu kronikarza, żeby zobaczyć nieścisłości w jej zachowaniu. Grała, udawała, zmieniała się w zależności od chwili. Może naprawdę była wrogiem, choć to mógł raczej wykluczyć, skoro albinosi coś z nią knuli.

– Nie jesteś bazyliszkiem, twoje spojrzenie nie sprawi, że padnę trupem – zażartowała. – Już to sprawdziłam i udowodniłam.

– Tch.

– Zaufania też nie wymagam, więc się nie krępuj.

– Co miałaś na myśli? – zapytał niespodziewanie.

Uniosła brew w pytaniu, spoglądając na niego.

– Powiedziałaś, że niedługo wracasz do domu.

– A, to. – Uśmiechnęła się nieznacznie. – Znaczy to dokładnie tyle, że niedługo wracam do domu. Nic w tym niezwykłego.

Kanda nie odpowiedział, mierząc ją czujnym spojrzeniem, Vivian też się już nie odezwała, więc ciszę przerwało dopiero pukanie do drzwi.

– Wejść – poleciła Walker, po czym zeskoczyła z parapetu i potrząsnęła ramieniem śpiącej egzorcystki. – Caro, kolacja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro