Część siódma

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pokoju nie zastali nikogo, jedynie okno było otwarte na oścież, powodując tym samym przeciąg. Nie było jednakże śladów walki, a łóżko nastolatki było zaścielone. Jej rzeczy niestety leżały na swoim miejscu, kompletnie nieruszone. I tak jak ubrania nikogo by nie zdziwiły, pozostawione przez egzorcystkę innocence budziło jedynie niepokój.

– Caroline? – zawołała Vivian w przestrzeń, choć wiedziała, że to bezcelowe.

Nie musiała się zbytnio wysilać, żeby poczuć aurę demona. Wiedziała, co się stało i czuła wściekłość przede wszystkim na siebie. Dawno nie popełniła tak wielu błędów, a teraz od tego mogło zależeć życie dziewczynki. Tylko dlatego, że to ona zawiniła. Uderzyła pięścią w stół.

– No to macie przejebane – warknęła pod nosem.

Japończyk chwilę wpatrywał się w pustą przestrzeń, zaciskając dłonie w pięści. Zachowanie Walker jasno zasygnalizowało mu sytuację, choć nie rozumiał, jak mógł tak głupio postąpić i zostawić Carol samą, skoro widział, że te demony obrały ją sobie za cel.

Chwycił ze stolika nocnego jej innocence, srebrny flet. Schował go pod swój mundur, a złość wyładował, przecinając jednym cięciem dwa łóżka, w których spały niedawno obie egzorcystki.

Spojrzał ostro na Vivian. W głowie miał tylko wściekłość na porywaczy ich towarzyszki.

– Zdołasz ją znaleźć? – warknął, choć tego nie planował. Zwyczajnie nie panował nad tym gniewem.

Walker przez chwilę nie odpowiedziała. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, stanowiła jasny przekaz – Caroline jest już martwa. Jednak chwilę później uświadomiła sobie, że w pokoju zostałyby całkiem inne ślady, gdyby demon pożarł już duszę dziewczyny. Pytanie, dlaczego zamiast ją zabić, porwał, skoro tak dobrze się maskował, że nie zauważyła jego obecności. Tak, była osłabiona, tak, nie postawiła barier, bo najpierw była nieprzytomna, a potem nie chciała niepotrzebnym ruchem obudzić Kandy, ale to jej nie usprawiedliwiało, że popełniła błąd – zlekceważyła przeciwnika.

Podeszła do okna, analizując jeszcze raz całą sytuację. Coś w Zurychu nie grało. Musiało tu być coś, co przytępiło jej zmysły, bo nie sądziła, że popełniłaby tyle błędów w ciągu krótkiego czasu, choć rzeczywiście była skupiona na całkiem innym celu. Pytanie tylko, co to takiego. Bo czemu obrało sobie na cel właśnie Caroline, było dla niej jasne.

Odwróciła się do Kandy, który nadal świdrował ją wzrokiem. Wtedy ją olśniło, choć nie była jeszcze pewna, czy ma rację. W sumie wolałaby nie, bo to nie gwarantowało zwycięstwa. Jednak każde inne rozwiązanie oznaczało błądzenie po omacku i podniosło ryzyko, że nie znajdą Caroline żywej.

– Musimy wrócić do tamtej gospody – oznajmiła i spojrzała na rozwalone łóżka. – Zakon pewnie za to zapłaci, ale więcej was tu nie wpuszczą.

Nie czekała na jego odpowiedź, ale pozbierała swoje rzeczy, w myślach układając kolejne scenariusze, na które powinna być przygotowana. Miała za mało pewnych punktów, by nadal być tak nieostrożną. Zwłaszcza, że to nie jej życie postawiono na szali.

Kanda szybko zabrał swoje rzeczy, nie komentując zniszczenia mebli. Za dużo w nim było emocji, szczególnie tych negatywnych, żeby się tym przejmował. Na Vivian postanowił zaczekać na zewnątrz, bo nie umiał czekać spokojnie.

Cholerna Caroline i jej talent do wpadania w kłopoty. Powinien ją pilnować bardziej, ale ona nawet kiedy nie robiła nic, była jak łapacz snów, tyle że wyłapywała same koszmary. Nie wiedział kiedy, ale zaczął się czuć za nią odpowiedzialny. Szczególnie kiedy na lewo i prawo kłapała dziobem o tym, jak to niby przypomina jej starszego brata. Głupia nastolatka, a teraz zaginiona.

Czuł frustrację, bo nie wiedział, jak działać w stosunku do tych demonów. Był egzorcystą Czarnego Zakonu, nie znał się na prawdziwych egzorcyzmach i na pacyfikowaniu demonów. Tylko z akumami miał do czynienia, więc bez Vivian czuł się w cholerę bezradny. Nie wiedział nawet od czego zająć. Choć także uznał udanie się do poprzedniej gospody za dobry początek poszukiwań. Tam się to wszystko zaczęło.

Naprawdę, jak tak dalej pójdzie, nigdy już nie pozwoli Pergee wybierać noclegu.

Walker mruczała do siebie całą drogę do gospody, z torby wyciągnęła sakiewkę z suszonymi liśćmi i jeden z nich włożyła do ust, krzywiąc się na jego gorzki posmak. Nie miała jednak wyboru, nie czuła się na siłach, a przed nią poważne zadanie do wykonania. Najchętniej zostawiłaby gdzieś Kandę, żeby nie plątał się pod nogami. Więcej będzie przeszkadzał niż pomagał, ale wiedziała, że egzorcysta nie da się odsunąć na boczny tor, chociaż był świadomy, że nie ma pojęcia o takim przeciwniku. Samo machanie mieczem tu za wiele nie pomoże. Musiała go więc umiejętnie wykorzystać w planie odbicia dziewczyny. Wszystko jednak zależało od tego, co zastaną na miejscu.

Wzdrygnęła się, gdy byli już w pobliżu wczorajszego feralnego noclegu. Nic już nie ukrywało demonicznej aury tak gęstej, że Vivian poczuła żołądek podchodzący do gardła. Cieszyła się, że nie zdążyła jeszcze dzisiaj nic zjeść, bo to pewnie nie skończyłoby się dobrze. Czasami żałowała, że jej zmysły wytrenowane na Cienia są aż tak wrażliwe. Zwłaszcza gdy nie blokowała ich żadna bariera, która stała tu wczoraj, a którą sama zniszczyła w czasie walki. Nie sądziła, że będzie musiała tu wrócić. Nie zwolniła jednak, ale stawiała kolejne pewne kroki ku gospodzie.

Dotarcie na miejsce nie zajęło dużo czasu. Gospoda na nich czekała z otwartymi drzwiami i to dosłownie – wejście zostało rozbite, a sam budynek wyglądał fatalnie, jakby od lat nikt tu nie zaglądał. To nie była kwestia wczorajszej walki. Do tego czuć było smród rozkładu i czegoś, czego lepiej nie nazywać.

Japończyk ostrożnie kroczył za Walker. Nadal jej w pełni nie ufał, z tyłu głowy majaczyła mu wściekłość, chcąca obwinić obcą egzorcystkę o ten cały bajzel. Nie był jednak głupi, wiedział, że jej potrzebuje i musi współpracować dla dobra Caroline.

– Powiesz wreszcie, co tutaj robimy? – zapytał cicho i ostrożnie, nie chcąc wzbudzać w okolicy hałasu.

Zerknęła tylko na niego i sięgnęła po Czarną Różę, po czym weszła do środka. Nic jednak na nią nie skoczyło, wnętrze było puste i ciche. Nie było nawet widać śladów wczorajszej walki, jakby nic się nie wydarzyło.

– Musiałam się upewnić, czy mam rację co do naszych przeciwników – powiedziała. – To miejsce jest od lat puste, nikt tu nie przychodzi, a jednak wczoraj stała tu tylko nieco zapuszczona gospoda. I to pełna gości. A przynajmniej tak nam się wydawało. Byliśmy blisko bariery postawionej przez demony. Zauważyłeś tu wczoraj jakieś zwierzęta? Ptaki, szczury, chociaż jednego owada? – Przeszła jeszcze kilka kroków i przystanęła w miejscu, gdzie wczoraj zaczęła rysowanie kręgu.

– Chcesz przez to powiedzieć... – zaczął, rozglądając się z obrzydzeniem po ścianach. – Że weszliśmy prosto do legowiska tych demonów? Na własne pieprzone życzenie mamy teraz tyle problemów na głowie? – prychnął, bo naprawdę nie ciężko było mu w to uwierzyć. Jakoś zawsze egzorcystą było ciężej, ale tylko specjalni idioci byliby tak nieostrożni. W jego mniemaniu.

– To nie legowisko, a pułapka – wyjaśniła. – Na nieostrożnych wędrowców. Te zaginięcia, o których mówił Komui, to nie robota akum, a demonów. Bariera sonduje słabsze umysły i jej wnętrze obrazuje to, czego w danej chwili nieszczęśnik pragnie. Z naszej trójki to Caro była najbardziej zmęczona, a i ją najłatwiej było ułudzić. Reszta jest tylko konsekwencją tego.

Chwilę analizował jej słowa, wyczuwając wszystkie zmysły. Bycie w centrum pułapki nie było zbyt komfortowe.

– Co w takim razie planujesz zrobić? – Był kompletnie nieprzygotowany na tropienie nastolatki, nie miał jak walczyć z tymi demonami. Wiedział jedynie, że jak już je dorwie, posieka na drobne kawałeczki.

Kucnęła i dotknęła ciemnej linii po podłodze, uśmiechając się krótko. Zaraz jednak spoważniała.

– Będę szczera. Mamy małe szanse na zwycięstwo, a ty będziesz mi bardziej zawadzał w walce. Najchętniej kazałabym ci wrócić do hotelu, a wiem też, że mnie nie posłuchasz, a mam za mało czasu, żeby się z tobą naciągać. – Nawet na niego nie spojrzała, ale powoli obchodziła krąg, przeciągając sztych miecza po podłożu. – Caroline żyje, jeszcze. Jednak musimy wyciągnąć ją z tego przed zachodem słońca, inaczej będziemy bez szans, a i sami zapewne zginiemy, a ja nie planuję jeszcze umierać. – Wróciła do początku, krąg błysnął lekką, purpurową poświatą, Vivian zaś odwróciła się twarzą do Kandy. – Będziesz musiał mi zaufać, a to oznacza bezwzględne wykonywanie moich poleceń. Mogę ci zaufać?

Skrzywił się, słysząc o zaufaniu, ale nie miał zbyt wielkiego wyboru. Wiedział, że musi ocalić Caroline, jeśli są na to jeszcze szanse. Był przyszłym generałem, lada chwila miał awansować i dobrze znał swoje obowiązki. Musiał dbać o interes Zakonu, o innocence, ale także o egzorcystów. A Pergee była wkurzającym dzieckiem, nawet jeśli mówiła czasem rzeczy, na które nie stać było dorosłych. Była ważna. Dla Zakonu. Dla niego też, choć nie pozwalał sobie o tym myśleć.

Prychnął pod nosem, jednak przytaknął na zadane pytanie. Był wojownikiem i umiał się dostosować do rozkazów, choć mało mu pasowało słuchanie Walker. Wiedział mimo to, że spór w takiej chwili byłby ostatnią rzeczą, która mogłaby pomóc ocalić Carol.

– W porządku. – Uśmiechnęła się do niego szczerze. W pełni rozumiała jego opór przed powierzeniem jej życia własnego i Caroline. Była obca, do tego miała powiązanie z wrogiem, który wystarczająco zalazł mu za skórę. – Tak jak się spodziewałam, bariera, którą tu postawili, ograniczyła działanie inkantacji, której użyłam wczoraj. W rzeczywistości zniszczyłam tylko powidok tamtego demona, ale jego to też osłabiło. Do zmierzchu ich możliwości są ograniczone, a to nasza szansa. Ty zabierasz Caro i spieprzasz, a ja załatwiam demony. Przynajmniej według wstępnego planu. Resztę ustalimy już na miejscu, gdy będę wiedziała, na czym stoimy.

Krąg za nią rozżarzył się jeszcze bardziej, po czym zgasł zupełnie, ale Vivian już osiagnęła to, co chciała. Schowała miecz i wyszła ze zrujnowanej gospody. Nie mieli już tu czego szukać, a wiedziała, że Kanda podąży za nią. Z pewnością tym razem nie musiała się martwić, że wsadzi jej miecz pomiędzy żebra.

Poprowadziła go do slumsów, o tej porze dość cichych i spokojnych, choć ich obecność nie uszła uwadze czujnych oczu. Vivian jednak się tym nie przejmowała, przeczuwała, że demony na nich czekają i nie obejdzie się bez walki. To normalne, nic nigdy nie mogło pójść gładko. Wiedziała jednak, że sami ulicznicy dadzą im spokój, woleli nie ryzykować z dwojgiem uzbrojonych ludzi, których aura mówiła sama za siebie – lepiej ich dzisiaj nie zaczepiać, jeśli chciało się żyć.

Trop prowadził do opuszczonej rezydencji, która najlepsze lata miała już za sobą. Nikt i nic jednak się do niej nie zbliżało, czując krwiożercze intencje jej obecnych lokatorów. Vivian się tym nawet nie przejęła, zerknęła tylko na Kandę, jakby upewniając się, że nie zamierza wywinąć żadnego numeru.

– Wchodzimy na ich terytorium – powiedziała cicho. – Jesteś pewny, że chcesz tam iść?

Nie czekała jednak na odpowiedź, ale przekroczyła próg budynku. W środku atmosfera była jakby gęściejsza, bardziej złowroga. Vivian słyszała, jak Kanda dobywa miecza, sama też trzymała dłoń blisko rękojeści Czarnej Róży, by być gotową do odparcia ataku. Z każdym krokiem ryzyko było większe, ale mimo to Walker czuła się spokojniejsza. Pewniejsza o kolejne ruchy, choć plan miała dość ogólny.

Czuła w powietrzu działanie demoniej mocy, dookoła czekały pułapki na nieświadomych niczego wędrowców i innych nieszczęśników, którzy tu weszli. Również wrogowie musieli zmierzyć się z tym problemem, nim zaczną bruździć.

– Trzymaj się blisko mnie – poleciła Kandzie, lecz trochę za późno.

Japończyk bowiem postawił stopę w nieco innym miejscu, niż powinien, tym samym aktywując jedną z pułapek. Vivian odepchnęła go na bok, obraz zawirował obojgu przed oczami i przez moment nie widzieli niczego.

To już nie była opuszczona rezydencja, ale jakieś inne miejsce. Trudno było je rozpoznać w niestałym świetle świec i gwiazd, których blask wpadał przez dziurę w murze. Vivian syknęła ze złością, ale było w tym coś, co budziło myśl, że poczuła również rozpacz. Może to przez sylwetkę, którą dostrzegli pod jedną ze zrujnowanych ścian.

– Nie patrz! – warknęła, lecz było już za późno.

Czarne włosy opadały kaskadami na rozkrzyżowane ramiona przytwierdzone do ściany świeczkami Noah Snu, nadal mokre od krwi, której ciemna plama wykwitła na murze za nim, złamane żebra wystawały z potłuczonej klatki piersiowej i nie było pewności, czy postać jeszcze żyje. Postać, w której Kanda rozpoznał siebie.

Wrzask bólu rozdarł ciszę. Tamten drugi Kanda uniósł nieznacznie głowę, z czarnych oczu wyżerała bezsilność, jakby dobrze wiedział, kto wydał z siebie ten odgłos. Po chwili usłyszeli również rozbawiony śmiech.

– Czyżbyś się obudził, rycerzyku? – Zadowolony z siebie Tyki Mikk przystanął przed zmaltretowanym egzorcystą. – Królewna jeszcze żyje. Ucieszy się na twój widok.

Vivian zacisnęła zęby, wiedząc, co stanie się za chwilę. Próbowała za wszelką cenę przerwać urok, w który wpadli, żeby Kanda nie widział kolejnych zdarzeń. Zaklinała go przy tym, żeby nie patrzył, ale bezskutecznie.

Ten drugi Kanda nie odpowiedział, po prostu patrzył na oprawcę bez wyrazu. Tyki uśmiechnął się upiornie i jednym szybkim ruchem oderwał go od ściany. Kanda wrzasnął z bólu, ale nie miał już sił, żeby się bronić, o obronie kogokolwiek innego nie wspominając. Mógł tylko pozwolić przeciągnąć się bezwładnie przez salę aż do rozkrzyżowanej na podłodze postaci, w której trudno było rozpoznać Vivian. A jednak była to ona. Jej ciało przypominało jedną wielką ranę, skąpe resztki ubrania przesiąkły krwią, a brązowe włosy miała nieludzko skołtunione.

– Spójrz, królewno, kogo ci przyprowadziłem – oznajmił z drwiną Tyki, puszczając Kandę tak, że opadł bezsilnie tuż obok kobiety. – Wzywałaś go przecież.

– Dosyć tego – syknęła Vivian. Ta cała i zdrowa, choć przeraźliwie blada.

Druga Vivian nie poruszyła nawet ustami, a to, że żyje, potwierdzało jedynie lekkie unoszenie się piersi w oddechu. W jej oczach była jedynie pustka, złamano ją wielokrotnie w czasie długich tortur i jedyne, o czym marzyła, to śmierć.

– Weź ją – polecił Mikk.

Ten inny Kanda się nie poruszył. Trochę, bo nie mógł, a trochę z przekory. Tyki odczekał tylko chwilę, po czym nadepnął obcasem na kciuk Vivian. Chrupot oznajmił pęknięcie kości. Kobieta krzyknęła zdartym głosem, a w jej oczach znów zagościły łzy. Noah złamał kolejną kość, potem następną. Kiedy skończył z palcami, zajął się dłonią.

– Błagam...

– Nie chcesz jej, rycerzyku? Teraz ci niczego nie zabroni.

Drugi Kanda uniósł się ciężko na poranionych rękach, które nie chciały utrzymać jego ciężaru. Zacisnął zęby, słysząc kolejną pękającą kość – tym razem nadgarstek. Z trudem nachylił się nad Vivian, zakrwawionymi dłońmi oparł się na jej ramionach, patrząc kobiecie prosto w oczy.

– Grzeczny chłopczyk – pochwalił go Mikk. – Do dzieła, ogierze.

– Błagam... – szepnęła po raz kolejny Vivian.

Dłonie Kandy zsunęły się na smukłą szyję i szybkim ruchem skręciły jej kark.

Obraz znów się zaciemnił, po czym wrócili do opuszczonej rezydencji, w której uwięziona została Caroline.

Młoda egzorcystka była przytomna, choć z jakichś powodów nie mogła ruszyć się choćby o milimetr. Nie była ranna, ale czuła przeraźliwy ból na duszy, w każdym jej zakamarku. Widziała egzorcystów i chociaż nie mogła dostrzec tego, co oni, słyszała te krzyki, które doprowadziły jej bębenki do nieludzkiego wysiłku. Cokolwiek jej towarzysze widzieli, musiało być okropne. Nie chciała, aby przez chęć ratowania jej cierpieli.

Próbowała się do nich odezwać, ale nawet nie mogła otworzyć ust, poza tym była dosłownie kilkanaście metrów od nich, a oni jej nie dostrzegli. Czuła, że to sztuczka demona, który cały czas stał przy niej. Jedynie szeptał jej do ucha szkaradztwa, ale gdy po jego skrzeku z ucha wypłynęła jej krew, wiedziała, że nie może się łudzić na jego litość. Cokolwiek sobie zaplanował, póki co wychodziło mu to doskonale.

Vivian czuła, jak drży. Nie widziała tego po raz pierwszy, a jednak odczuwała tak samo jak zawsze. Odwróciła się od Kandy, żeby tylko nie dostrzegł łez w kącikach jej oczu, mimowolnie jednak rozprostowała palce, które we śnie połamał jej Tyki. Tak realny obraz sprawiał, że nie mogła uspokoić galopującego serca. Na nic zdały się powtarzane w myśli frazy, że to tylko sen i nigdy się nie spełni. "Weź się w garść" – nakazała sobie. – "Skup się, Caroline czeka".

Było jeszcze coś, co nie pozwalało jej się uspokoić – fakt, że Kanda też to widział. To nie był Kanda, którego znała, z którym dzieliła walki, któremu ufała. To nie był jej Niszczyciel Czasu, który rozumiał i przeżywał to samo z powodu durnego przeznaczenia. Nie chciała, żeby ten wiedział tak wiele, pytał o powody, by widział ją tak słabą i bezsilną wobec wroga.

Yuu odwrócił od Walker wzrok. Nie chciał chwilowo na nią patrzeć. Wizja miała na celu namieszać mu w głowie, więc starał się wyrzucić ją z głowy jak najprędzej. Kiedy uspokoił oddech, spojrzał na Vivian. Nadal czuł pod palcami jej skórę. Pamiętał, jak szybkim ruchem pozbawił ją życia.

Ale to nie był on. To nie była ona. To, co widzieli było tylko iluzją.

Wstał z ziemi obolały. Aby nie stracić równowagi, podtrzymał się Mugenem.

– Weź się w garść – rzucił do kobiety, chcąc przypomnieć, że mają zadanie do wykonania i dziewczynę do uratowania.

Vivian nie odpowiedziała. Wzięła jeszcze kilka głębszych oddechów, żeby uspokoić rozkołatane serce. Nie zamierzała na niego patrzeć i zobaczyć tego potępienia, może uznał to tylko za marę i nie rozumiał, skąd u niej tak gwałtowna reakcja. Uznał, że jest słaba.

– Idziemy – warknęła. – I tym razem idź za mną.

Ruszyła dalej korytarzem, czując obecność zarówno demona, jak i młodej egzorcystki. Musieli być gdzieś ukryci, nie wiedziała tylko gdzie, lecz nie chciała tego sprawdzać w korytarzu.

Nie oglądała się na Kandę, zatrzymała się dopiero w obszernej sali, dokładnie na jej środku. Wbiła w podłogę Czarną Różę, szepcząc zaklęcie, którego sploty odbiły się jasnozielonymi smugami na płytkach, wirując po całym pomieszczeniu.

Chwilę później wokół zaroiło się od poślednich demonów w postaci karykatur zwierząt, które rzuciły się na Vivian. Ta się nie poruszyła.

Kanda odruchowo chwycił Mugen i zamachnął się na atakujące stwory. Widząc jednak, że Walker ani drgnie, zawahał się.

Nie rozumiał, w co ona pogrywała. Kątem oka zerknął na egzorcystkę. Miał jej zaufać, słuchać poleceń. Zacisnął mocno szczękę, ale opuścił katanę, czekając na ruch Vivian. Ta jednak nadal trwała nieporuszona, aż do ostatniej chwili, gdy demony odbiły się od bariery, po czym rozprysnęły się w popiół. Drugi atak nadszedł z góry, lecz też nie zadziałał.

– Jak długo zamierzasz się tylko bronić, łowczyni? – Dotarł do nich głos demona, choć nie wiedzieli skąd.

– Jak długo zamierzasz się wysługiwać zabawkami? – odparła nieporuszona.

– Znów mnie lekceważysz, łowczyni. – Usłyszała tuż za sobą.

Odwróciła się, lecz zbyt późno. Demon chwycił ją za gardło i uniósł, uśmiechając się zimno.

– Może powinienem zafundować ci taką samą rozrywkę jak tamten? – zapytał. – Myślę jednak, że twój towarzysz tym razem cię nie ocali.

Vivian uśmiechnęła się kpiąco.

– Zostawiłeś Caroline samą – powiedziała zduszonym głosem.

W tej chwili zasłona opadła i zobaczyli Polkę przywiązaną do balustrady schodów tuż przed nimi. Nikt jej nie strzegł, na podłodze zostały tylko wypalone ślady po strażnikach, których dosięgło zaklęcie Vivian.

Dziewczyna dostrzegła zwrócony w jej kierunku wzrok egzorcystów. Nie mogła się odezwać, ale uśmiechnęła się. Widząc Vivian w akcji, nie bała się już demona. Nadal jednak nie czuła się zbyt bezpiecznie, nie mogąc się ruszyć.

Kanda, widząc nastolatkę w takim stanie, spojrzał na Vivian. Chciał podbiec do szatynki i ją uwolnić, ale wiedział, że nie może działać lekkomyślnie na nie swoim terenie. Czuł się poirytowany, czekając na decyzję Walker. Nie był jednak dzieckiem i rozumiał sytuację.

Vivian zaczęła już sinieć z braku powietrza, ale spojrzała na Kandę ze złością. "Na co czekasz, durniu?" – mówiły jej oczy, w których błysnął cień paniki, gdy demon drugą ręką przebił jej brzuch.

– Nie wiem, co próbujesz zrobić, łowczyni, ale ci się to nie uda – powiedział spokojnie, rozrywając wnętrzności egzorcystki, która nawet nie krzyknęła.

Kanda nie marnował więcej czasu, wystarczyło mu kilka sekund, by dotrzeć do Polki i ją uwolnić. Co prawda zdziwił się, że więzy tak łatwo odpuściły pod naporem Mugenu, sądził, że będą jakąś sztuczką demona, ale najwidoczniej uznał ich za głupców, którzy nie poradzą sobie z barierą.

Przeanalizował stan zdrowia dziewczyny, z ukrywaną ulgą stwierdzając, że nic jej nie jest. Była co prawda skołowana i osłabiona, ale większa krzywda nie zdążyła się jej stać. To jednak nie zmieniało faktu, że Japończyk miał ochotę nieźle się na kreaturze wyżyć. Spojrzał na nadal walczącą Vivian, musiał jej pomóc, bo jej stan był gorszy niż małej egzorcystki.

Ruszył do ataku, szykując swoje Iluzje, ale gdy od demona i Walker dzieliło go kilka kroków, zatrzymał się raptownie, jakby zatrzymała go niewidzialna siła.

– Cholera jasna – prychnął pod nosem, gdy Mugen wypadł mu z dłoni, a on sam opadł na kolana. Nie rozumiał, co się działo, ale żadna z możliwości, które podpowiadała intuicja, jemu się nie podobały.

Po rezydencji rozszedł się szyderczy śmiech demona. Odrzucił Vivian jak szmacianą lalkę, zlizał jej krew ze szponów, uśmiechając się złowrogo. Spojrzał na Kandę, po czym na Caroline.

– Ostrzegałem cię, żebyś nie łudziła się ratunkiem, owieczko – powiedział rozbawiony. – Widzisz, do czego doprowadziłaś? Oboje umrą. Gdyby łowczyni była mądrzejsza, wyszłaby z tego bez szwanku.

Spojrzał na leżącą w kałuży własnej krwi Vivian. Nie poruszała się, jej półotwarte oczy były szkliste, a twarz pokryła się trupią bladością.

– Szybko – stwierdził i powoli zaczął podchodzić do Caroline. – Wy, ludzie, jesteście bardzo krusi. Wystarczy mocniej ścisnąć, żebyście tracili dech. Szpony wchodzą w was jak w masło. A jednak macie czelność wzywania nas i upozorowania sobie prawa do rozkazywania nam, mróweczki.

Kanda jeszcze chwilę próbował się szamotać, nim doszedł do wniosku, że to na nic i nie zdąży ochronić Pergee.

– Uciekaj, idiotko! – warknął na przerażoną egzorcystkę.

Nie zamierzał się poddawać, ale widok Caroline stojącej jak ten słup soli, nie napawał go nadzieją, ani pozytywnymi myślami. Tym bardziej widok zakrwawionej Vivian nie dodawał otuchy.

Caroline wzdrygnęła się na krzyk Japończyka, przy czym cofnęła się także kilka kroków do tyłu. Trzęsła się ze strachu, ale nie chciała zostawić towarzyszy. Zwróciła się do Kandy z nadzieją.

– Moje innocence! Dajcie mi je! – krzyknęła, cofając się pod samą ścianę.

Japończyk z trudem sięgnął do kieszeni swojego munduru. Flet był w jego posiadaniu, ale nie sądził, aby był w stanie ich uratować przed demonem. Mimo to była to ich ostatnia nadzieja.

Nie dał rady ruszyć ręką bardziej, ale wystarczyło mu siły na tyle, aby poturlać instrument w stronę szatynki, która zwinnie wykonała unik przed nadchodzącym demonem, dosięgając swojej broni.

Wraz z melodią, przypominającą Kołysankę Czternastego Noah, która wydobyła się z fletu, pomieszczenie ogarnęła jasność. Muzyka przeszyła wszystko, tak jakby Caroline włożyła w tę grę wszystkie swoje modlitwy i błagania.

Uśmiechający się jeszcze przed chwilą kpiąco demon zawył, a jego postać zadrżała. Spojrzał wściekle na Caroline.

– Stawiasz się, suko? – zawarczał, odwracając się w stronę Kandy.

Wystarczył powolny ruch szponiastej łapy, żeby usłyszeli trzask łamanych żeber. Nie wszystkich jednocześnie, ale jedno po drugim. Nieprzyjemny dźwięk przebijał się przez tony muzyki, na twarzy Japończyka pojawił się ból, ale nie pozwolił sobie na jęk.

– Umierać można bardzo długo – warknął demon z sadystycznym uśmiechem na ustach.

Dziewczyna zmieniła tempo, a muzyka stała się agresywna, wręcz męcząca. Czuła, że drugi poziom to dla niej za wcześnie, ale nie miała wyboru. Nie pozwoli ani Kandzie, ani Vivian dłużej cierpieć. Zawsze się bała, stała za innymi, unikała walk. Ale była egzorcystką i najwyższa pora, aby to zaakceptowała.

Muzyka ucichła i można było usłyszeć jedynie śmiech demona. Mimo to nastolatka wcale grać nie przestała. Nie było słychać nic, ale gdy z fletu zaczął wydobywać się szkarłatny kryształ, demon zaprzestał rechotu. Kryształowa forma ruszyła na niego z niesamowitą prędkością, tworząc dziurę w klatce piersiowej bestii. Zaryczał z bólu i wściekłości, a niewidoczne więzy oplatające Kandę zniknęły. Pomimo krytycznej rany demon rzucił się na Caroline, widząc, jak dziewczyna opada z sił.

– Zapłacisz mi za to – warknął, zamierzając się na nią łapą.

Yuu, chociaż ranny i w niewiele lepszym stanie co Vivian, chwycił za Mugen i nim demon dotarł do nastolatki, jednym ruchem pozbawił go głowy.

Nim opadł z sił, dostrzegł, jak Caroline wymiotuje krwią i sama traci przytomność.

Niekoniecznie tak wyglądało dla niego zwycięstwo, ale sam osiągnął limit i pogrążył się w ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro