Część trzecia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Walker poprowadził obie dziewczyny w stronę laboratorium, gdzie nadal była otworzona brama Arki. Sam nie chciał nadużywać swoich zdolności Muzyka. Akemi mu zresztą zabroniła robić to bez potrzeby. Bez problemu ominęli straże i niczym duchy przemknęli do dobrze znanego całej trójce białego pokoju z pianinem. Vivian zauważyła na twarzach swoich towarzyszy lekkie zdziwienie, kiedy nieco ich wyprzedziła, ewidentnie znając drogę. No tak, nie powiedziała im, jak jest powiązana z Klanem Noah, ale teraz nie zamierzała im tego wyjaśniać.

Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, wskazała im, żeby usiedli na sofie. Sama opadła na krzesło. Założyła nogę na nogę, splotła też ręce na piersi.

– O co chodzi z Almą Karmą? – zapytała ze źle ukrywaną wściekłością.

Szare oczy zwęziły się w zdziwieniu. Tego pytania się nie spodziewał. Spuścił głowę i zacisnął pięści na swoich kolanach. Wspomnienia te nie były miłe, nie chciał też wyrzucać tego z pamięci. Akemi najwyraźniej zauważyła jego zdenerwowanie i chwyciła jego dłoń w swoje drobne ręce.

– Też chciałabym się dowiedzieć, co się dokładnie wtedy stało – rzekła cicho.

Nigdy nie pytała, bo znała relację innych świadków, ale dla niej najbardziej liczyły się słowa Walkera.

– Skoro jesteś tak zdenerwowana, zapewne wiesz, kim był Alma Karma. – Skwitował zachowanie starszej Walker. – Kilka miesięcy temu Noah wykorzystali jego i Kandę. Pokazali Almie wspomnienia Kandy, aby go wybudzić, ja też je widziałem. Zamienili Almę w akumę... doszło do walki między nim a Kandą. I chociaż próbowałem ich powstrzymać, ten dureń naprawdę chciał Almę zabić... Tak próbowałem go powstrzymać... że dźgnął mnie Mugenem. – Na chwilę przerwał, aby dotknąć miejsca na brzuchu, gdzie znajdowała się blizna. – Wybudził się Czternasty. Do tego zresztą Milenijny dążył. Pomogłem Almie i Kandzie uciec, ale sam zostałem złapany i uznany za zdrajcę. Niedługo po tym musiałem uciekać przed Apokryfem. Resztę historii znasz, Aki.

– Tak... – mruknęła w zamyśleniu. – Królowa Anglii użyła swoich wpływów i sprowadziła do Zakonu klan Uśmierconych, dzięki czemu mogłeś wrócić do Zakonu po trzech miesiącach ciągłej ucieczki. Nawet Kanda próbował ci wtedy pomóc.

– Zapewne czuł się winny przebudzenia Czternastego... – stwierdził cicho albinos.

Vivian schowała twarz w dłoniach, żeby nie było widać jej wściekłości. Nie, już zwyczajnie nie była wściekła, furia rozsadzała ją od środka. Wiedziała, że musi się uspokoić, ale nie mogła, gdy tylko przypominała sobie tamte sceny. Dlaczego nikt nie pozbył się tego dzieciaka, nim doszło do konfrontacji? Przecież to było nieludzkie.

"Uspokój się" – nakazała sobie w myślach. – "Sama chciałaś prawdy, kretynko". Nic dziwnego, że Kanda od początku wydawał jej się jakiś inny. Teraz wszystko było jasne.

– Zamorduję tego chuja, jak się tylko znowu przypałęta – warknęła, choć trudno było powiedzieć, kogo ma na myśli.

– Pocieszające może być jedynie to, że ostatnie chwile Almy należały do Kandy. Dzięki tobie, Allen. – Niebieskooka mocniej ścisnęła rękę chłopaka. Dostrzegła w jego oczach łzy, był tak wrażliwy na śmierć – nawet osób, których praktycznie nie znał – że aż ją to przerażało.

Vivian podniosła na nich spojrzenie. Zdawała się już spokojniejsza, choć nadal kotłowała się od wściekłości.

– Pogodzili się? – zapytała bezbarwnie.

– Tak... Uśmiech na twarzy Kandy, kiedy ich odsyłałem przez Arkę... Widać było, że odnalazł spokój – odrzekł, wycierając mokre policzki.

"No i zwrócił się wtedy do mnie po imieniu pierwszy raz od początku naszej znajomości. Nigdy tego nie zapomnę" – dodał w myślach ze śmiechem.

– Rozumiem.

Podeszła do pianina i przejechała dłonią po klawiszach pochłonięta przez własne myśli. Sądziła, że zamknęli tę sprawę, już nawet o tym nie rozmawiali, żeby nie rozjątrzać tej rany, a teraz okazuje się, że gdzieś istnieje drugi taki sam Yuu Kanda, przechodzi przez ten koszmar i otrzymuje taki finał. Nie chciała wiedzieć, czy tutaj, w tym świecie zorientował się, kim Alma w rzeczywistości był.

Akemi natomiast oparła się o ramię albinosa i wpatrywała w plecy Vivian. Jej reakcja na sprawę z Almą... Jej złość, ukradkowe spojrzenia w kierunku Kandy... Japończyk musiał być kimś dla niej drogim. Oczywiście w tamtym świecie. I wcale jej to aż tak nie dziwiło. Nawet jeśli Kanda był, jaki był, życzyła mu jak najlepiej. Może była to solidarność Japończyków, może uważała go za przyjaciela, a może zaczynała tak po ludzku okazywać empatię. Nie wiedziała, ale nie miała nic przeciwko temu. Spojrzenie skierowała na szyję Walkera. To była stanowczo jego sprawka. Zrobiła się miękka.

– Wiesz, Allen... – zaczęła niepewnie. – Nie pozwolę na kolejne przebudzenie Nei. Obiecuję ci to – szepnęła, nie chcąc rozpraszać Vivian stojącą w zamyśleniu.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się do niej jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, które wręcz roztapiały serce. Nawet jej, to lodowate.

Vivian odwróciła się do białowłosych i uśmiechnęła pod nosem na ten widok. Cóż, przynajmniej Allen w tym świecie zaznał trochę szczęścia. To ją cieszyło, choć nigdy nie była dla niego zbyt dobrą siostrą. Zaraz też otrząsnęła się z tych myśli. Przede wszystkim musiała znaleźć rozwiązanie problemu tej nieoczekiwanej podróży. Im wcześniej, tym lepiej, bo nie była pewna, czy nie narobi głupot, gdy znów natknie się na Leverriera.

– Dzięki za szczerość – odezwała się. – A teraz was przepraszam, ale potrzebuję spaceru.

Wyszła, nim zdążyli odpowiedzieć. Nie ryzykowała odwiedzinami w Kwaterze Azjatyckiej, choć miała ochotę wyzwać Fou na pojedynek. To też by jej dobrze zrobiło. Zamiast tego wybrała las wokół Kwatery Głównej. Znajoma okolica trochę ukoiła jej nerwy, nie musiała się już do nikogo idiotycznie szczerzyć i ukrywać emocji. Była sama i na chwilę mogła zapomnieć, że tak naprawdę nie jest w domu. W innym wypadku wyzwałaby Kandę na pojedynek, pośmiała się z Laviego albo spędziłaby czas z Abbą. Zresztą nie miałaby czasu na takie rozterki. Mieli robotę i to na tym powinna się skupić, a nie siedzieć w obcym świecie.

Oparła się o jedno z drzew i westchnęła ciężko. Nawet nie wiedziała, od czego zacząć, żeby wrócić do domu. Chyba rzeczywiście jedynym wyjściem jest wprowadzić w sytuację Laviego, choć chciałaby tego uniknąć.

– Beznadzieja...

– Czyli jednak ci się u nas nie podoba. – Zaskoczył ją od tyłu rudzielec, markotniejąc. Obserwował nową egzorcystkę od kilku minut, lecz trochę się bał podejść ze względu na jej niepocieszoną minę. Teraz jednak, gdy widział smutne, zielone oczy, trochę się wstrzymał z podejrzliwością.

Aż drgnęła, gdy go usłyszała i automatycznie sięgnęła po broń, ale uspokoiła się, gdy rozpoznała intruza.

– Lavi. Nie strasz mnie tak, mogłam cię zaatakować – zganiła go. – Czy ty... – zająknęła się, prawie się demaskując. "Brawo, Vivian. Oby tak dalej." – Ty tak zawsze? – dokończyła, mając nadzieję, że jednak nie zauważył jej zawahania.

– Że niby jak? Nie śledzę wszystkich świeżaków. Tylko te ładne dziewczyny. Poza tym nie odpowiedziałaś na pytanie – odrzekł, udając obrażonego. Chciał ją choć trochę podnieść na duchu. Choćby swoim błaznowaniem.

– A o co pytałeś? – zapytała z uśmiechem zakłopotania na twarzy.

– No w zasadzie to bardziej stwierdziłem, że ci się u nas jednak nie podoba, a ty nie zaprzeczyłaś. Jesteś okrutna, Vivian. – Zachichotał, drapiąc się po głowie.

– To nie tak. – Zaczęła nerwowo machać rękami, jakby naprawdę chciała go przekonać, że tak nie jest. – Po prostu tak mnie zaskoczyłeś, że nie dosłyszałam, o czym mówisz. Podoba mi się, oczywiście. Naprawdę nie wiem, jak mogłeś pomyśleć, że nie. Wszyscy są tacy mili i w ogóle.

Lavi chwilę się jej przyglądał w milczeniu. Jakby ją analizował. W końcu uśmiechnął się. Zrozumiał, że cokolwiek Walker trapi, nie zwierzy mu się, to nie ten typ.

– Co robisz tu całkiem sama? Myślałem, że Allen i Aki cię dorwali. – Postanowił zmienić temat, ciągnięcie kobiety za język bardzo go kusiło, ale wolał jej do siebie nie zrażać na samym wstępie.

Uśmiechnęła się trochę bardziej szczerze na wspomnienie białowłosej pary.

– Wiesz, dobrze by było, żeby mieli dla siebie trochę przestrzeni – odparła, spoglądając w niebo. – Nigdy nie wiadomo, kiedy jedno z nich zginie. To wojna, nie da się wszystkich ocalić. A ja lubię samotne spacery.

– Może tego po mnie nie widać, ale cieszę się ich szczęściem. Trochę się przyzwyczaiłem do dokuczania Allenowi, wcześniej to robiłem, żeby mu uświadomić, że Aki jest dla niego ważna, a teraz... To taka moja gra. Na jego nerwach. – Chciał usprawiedliwić swoje żarty z rana. – Jestem już wolny, do wzięcia i też lubię samotne spacery. – Puścił szatynce oczko.

– I puszysz się jak paw. – Pozwoliła sobie na złośliwość. – Ale dobrze, że Allen ma w tobie przyjaciela. Bardzo mnie to cieszy. – W jej głosie było słychać autentyczną szczerość i odrobinę czułości.

Rudzielec jakby trochę oklapł, kiedy kobieta ponownie odrzuciła jego zaloty. Cóż, złamane serce kiedyś się zagoi. Co go zaskoczyło, to jej wzrok pełen ciepła, gdy mówili o Walkerze.

– Cóż, nie będę ci już przeszkadzać. Jeśli będziesz miała jakąś sprawę do Laviego Kronikarza, będę w bibliotece. Do zobaczenia, Vivian – rzekł, machając jej na pożegnanie.

– Lavi, poczekaj! – zawołała za nim. – Jest jedna rzecz, o którą chciałabym cię zapytać.

– Słucham. – Zatrzymał się w pół kroku. Włożył ręce do kieszeni spodni i cierpliwie czekał.

– Słyszałeś kiedyś o światach równoległych?

Naprawdę wolałaby porozmawiać z dziadkiem chłopaka, ale jego odnalezienie przysporzyłoby za dużo kłopotów. Zresztą przede wszystkim wymagałoby zerwania się z Zakonu, a to w chwili obecnej byłoby dość ryzykowne. Musiała więc zaufać rudzielcowi.

– Coś tam słyszałem, a raczej czytałem. Jest jakiś konkretny powód, że o to pytasz? – zapytał zaciekawiony. Doprawdy dziwne pytanie zadała Walker.

– A możesz opowiedzieć mi coś więcej? Na przykład o podróżach pomiędzy nimi? – Uśmiechnęła się niewinnie.

– Cóż... Mogę... a w zasadzie to nie. Bo nigdy nie odnotowano czegoś takiego. Żaden kronikarz tego nie spisał do kart historii. Ale wiesz, zakładając, że inne wymiary istnieją, podróż pomiędzy nimi jest jak skok w inną czasoprzestrzeń. – Opowiadał poważnie. Był zafascynowany tym tematem, choć kiedyś staruszek odciągał go na siłę od tych "naukowych bzdur". – Jeśli chciałabyś dowiedzieć się więcej, myślę, że powinnaś zapytać się Lilith, Noah Akemi. Jeśli czasoprzestrzeń jest po prostu zbiorem zdarzeń zlokalizowanych w przestrzeni i czasie, to kto jak nie Noah Czasu, będzie wiedziała o tym najwięcej? – zasugerował, zaraz po czym miał ochotę przywalić sobie z liścia. Sam mógł to zrobić już dawno temu! Zapytać Lilith!

– Nikt dotąd nie odnotował – powtórzyła półgłosem. – Ciekawe. No nic, trzeba będzie znaleźć Akemi. Dzięki, Lavi.

Uśmiechnęła się do niego i ruszyła w drogę powrotną do Kwatery Głównej. Przez myśl przeszło jej, że to dość złośliwe z jej strony. Gdyby mu powiedziała prawdę, byłby pierwszym kronikarzem, który odnotował taki fakt. Za to zignorowała jego pytanie, a on nie ciągnął tematu.

– Zawołaj mnie, jak już będziesz chciała uciec do tego równoległego świata. Może się zabiorę z tobą! – zawołał za nią, nim całkiem zniknęła z pola widzenia.

"Nah. Podróże pomiędzy światami. Nigdy się nie nauczysz, Lavi" – skarcił sam siebie, bagatelizując sprawę.

– Dwóch Lavich nam nie trzeba. – Zaśmiała się pod nosem. – Kanda by mnie ukatrupił za taki numer.

Zaraz jednak spoważniała i ruszyła na poszukiwanie Akemi, mając nadzieję, że dziewczyna jest w stanie jej pomóc. Dopiero gdy weszła do budynku, uświadomiła sobie, że nie wie, na czym dokładnie polega to całe "uśmiercanie" Noah. Podejrzewała, że całkiem ich nie zniszczyli, bo to jest prawie niemożliwe, więc pewnie chodzi o jakieś uciszenie ciemnej strony. Pytanie, czy Akemi będzie chciała sięgać po tę moc tylko po to, żeby ona mogła się czegoś dowiedzieć.

Skrzywiła się, ale nie zrezygnowała. Jeśli Kuruko jej nie pomoże, spróbuje sama czegoś poszukać. Zawsze jest też możliwość, że zostanie odesłana równie niespodziewanie, jak tu trafiła. Tego też nie wykluczała, lecz nie zamierzała czekać na przypadek.

Białowłosi akurat szli na trening, gdy dostrzegli ponownie szatynkę. Akemi się zatrzymała, widziała, że Vivian patrzy na nią skupionym wzrokiem. Kiwnęła głową do Allena, gdy ten niemo zapytał, czy ma odejść. Widział, że obie chciały porozmawiać. Walker więc odszedł na salę, wierząc, że jeśli stanie się coś złego, dziewczyny od razu go poinformują.

– Spacer się udał? – spytała albinoska, zbliżając się do szatynki.

– W sumie to tak. Spotkałam Laviego. – Zmilczała fakt, że rudzielec śledził ją w jakimś celu. – Zapytałam go o mój problem i podsunął mi pomysł, żeby porozmawiać z twoim Noah. Masz aspekt czasu, prawda?

– Tak. To dzięki temu mogę cofać czas dla Allena. Tyle dobrego z tego jest – odparła, czując już, do czego może Vivian zmierzać. – Jeśli chcesz, możesz z nią porozmawiać. Ale dopiero wieczorem. Jestem po misji, gdzie używałam często innocence. Jeśli zachwieję równowagę ciemnej i jasnej strony, czeka mnie śpiączka na kilka tygodni – mruknęła, lekko się krzywiąc. Spojrzała na zegarek. – Chociaż może przesadziłam z tym wieczorem, wystarczy mi jeszcze kilka godzin.

Vivian była trochę zaskoczona, że Akemi tak szybko się zgodziła, ale była jej wdzięczna. Uśmiechnęła się.

– Mogę poczekać do wieczora – odpowiedziała. – Wiem, jak to jest, kiedy traci się równowagę. – Skrzywiła się na samo wspomnienie. – Nie chciałabym nikogo na to narażać. I w sumie jest jeszcze jedno – dodała po chwili. – Pomyśl o tym, co chciałabyś w zamian. Nie lubię mieć niespłaconych długów – powiedziała szczerze.

– Nic mi nie trzeba – stwierdziła cicho, po czym jeszcze bardziej ściszyła głos. – Wystarczy mi, że pomogłaś Allenowi z Czternastym, bo pomogłaś, prawda? Czy to ten Allen, czy tamten, dla mnie nie ma różnicy... – Uśmiechnęła się szczerze, czując ciepło na sercu.

– W końcu to mój brat – odparła tym samym tonem. – Jak mogłabym go zostawić na pastwę Nei?

Postanowiła pominąć kwestię jej pokrewieństwa z Czternastym i jego próbę ponownego zabójstwa Kandy. Chyba byłoby za dużo tłumaczenia.

Źrenice okalane niebieskimi tęczówkami na sekundę się zwęziły, a ich właściciela wręcz się rozpromieniła.

– A więc mam jeszcze jeden powód, aby chcieć ci pomóc. Allen musi odzyskać siostrę – wyrzekła, a w jej głosie usłyszeć można było nutkę determinacji.

Vivian uśmiechnęła się.

– Ty go naprawdę kochasz – stwierdziła.

Białowłosa otworzyła usta, aby coś odpowiedzieć, ale szybko je zamknęła. Sama była sobie winna, bo nawet się ze swoimi uczuciami nie kryła. Zagryzła dolną wargę. Zaprzeczenie nie miałoby żadnego sensu.

– Jest dla mnie jak powietrze. Nie wiem, czy tak się określa miłość, ale jeśli mogę umrzeć, żeby on przeżył, to tak. Najwyraźniej go kocham. – Odwróciła spojrzenie.

Może i mówienie tego na głos nie wprawiało ją w zawstydzenie, ten hamulec już dawno jej nie powstrzymywał. Natomiast fakt, że to jej uczucia sprawiały, że mówiła takie rzeczy z myślą o kimś, był całkiem interesujący. Nie było w tym fałszu.

– Głupia jesteś, Akemi – powiedziała Vivian lodowatym tonem. – Nie ma nic gorszego niż myśl, że mogłabyś zginąć za ukochanego człowieka. Powinnaś chcieć dla niego żyć.

Dawniej pewnie by ją spoliczkowała, ale teraz potrafiła się powstrzymać. Wystarczyło, że w jej spojrzeniu pojawił się ból, a niechciane wspomnienia wróciły i próbowały odwrócić jej uwagę od rozmowy.

– Przepraszam? – Zdziwiła się nieco nagłym oschłym tonem rozmówczyni. – Naprawdę musisz być jego siostrą. On też się ciągle na mnie gniewa, kiedy to mówię. To chyba już mój defekt. Ciężko się tego pozbyć, kiedy cały czas mam wrażenie, że nie dożyję końca tej wojny... – Zamyśliła się na chwilę i zmarszczyła brwi. – Znowu powiedziałam coś niepotrzebnego.

Dostrzegła ból w oczach Vivian, ale postanowiła nie pytać o przyczynę. Każdy ma swoje bolączki, a nie chciała przywracać u kobiety najwyraźniej nieprzyjemnego wspomnienia.

Walker nie odpowiedziała od razu. Patrzyła na Akemi i widziała dawną siebie, co wkurzyło ją jeszcze bardziej. Podniosła rękę do ciosu, ale pozwoliła jej opaść. Zbliżyła się do dziewczyny tak, żeby stykały się ramionami.

– Wszystko mi mówi, że umrę w tej bezsensownej wojnie – powiedziała szeptem tak, żeby tylko Akemi słyszała. – Nie chcę. Mam zbyt wiele i nie chcę tego zostawiać. Nie chcę ich zostawiać. – "Jego" dopowiedziała w myślach. – I zamierzam o to walczyć. Cofam to, co powiedziałam. Ty nie kochasz Allena, ale zamierzasz go skrzywdzić.

Nie czekała na odpowiedź dziewczyny, tylko ruszyła dalej na salę treningową, po drodze uspokajając nerwy. Przynajmniej zewnętrznie. Niech tylko wróci, Kanda będzie miał przerąbane, nie da mu spokoju, póki nie wyrzuci z siebie wszystkich emocji.

Białowłosa oparła się o chłodną ścianę. Zastanawiała się nad słowami kobiety. Może i miała rację? Może bardziej powinno jej zależeć na życiu. To tkwiło tak głęboko w jej głowie, ta myśl, że jej życie jest niewiele warte i jedynie zyska wartość na ochronie ukochanego. Głupstwo. Nie chciała go skrzywdzić, ale robiła to na porządku dziennym. Dlatego mu mówiła, aby się w niej nie zakochiwał. Wiedziała, że to wiele skomplikuje.

To nie ją szanował Ojin, szanował Lilith.

To nie ona pomagała Allenowi, robiła to Lilith.

Do niej należała tylko decyzja, czy się zgadza na układ. Czy chce, aby jej życie miało jakiś sens.

Ale pomimo tego wszystkiego, Allen ją pokochał. Nie Lilith, ją. Akemi. Idąc w kierunku sali treningowej, jej serce zaczęło wybijać przyspieszony rytm. Z daleka go dostrzegła. Białowłosy właśnie trenował z Caroline, a raczej radził jej, co ma zrobić, aby wreszcie go trafić.

Nie zwracała uwagi na innych trenujących egzorcystów. Kiedy już Walkera dorwała, wtuliła się w jego plecy. Były gorące i spocone, ale to jej nie przeszkadzało.

– Co ty wyrabiasz, Aki?! – pisnął przerażony Allen, gdy znienacka oplotły go jej drobne dłonie.

Nie odpowiadała dłuższą chwilę. Czuła się jak głupiec.

– Przepraszam, Allen. Za wszystko. Za bycie ślepcem. I za... nieszanowanie twoich uczuć – mówiła cicho, mocno zaciskając powieki, otoczenie nie miało dla niej teraz znaczenia.

Chłopak rozluźnił się odrobinę, ale nadal był w szoku.

– Stało się coś? – zapytał zmartwiony.

– Po prostu cię przepraszam. – Westchnęła, wzmacniając uścisk.

Vivian obserwowała całe zajście spod ściany, gdzie siedziała od kilku chwil, nie włączając się do treningów. Reszta z pewnością nie usłyszała rozmowy, ale jej słuch dawał przewagę. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądało na to, że chyba przemówiła dziewczynie do rozsądku i to ją cieszyło. Tak jak powiedziała Laviemu w lesie, chciała, żeby byli szczęśliwi, choćby jutro dla nich nie istniało. Wierzyła, że to właśnie odróżnia ich od przeciwników, że mają coś najcenniejszego, co pragną chronić i cieszyć się tym każdego dnia. Taka wiara, choć pewnie głupia i nic niewarta, czasami sprawiała, że potrafili przetrwać najgorszy kryzys. I żyć dalej.

Kątem oka zerknęła na Vivian. Siedziała tam i patrzyła. Trochę, tylko odrobinkę ją to zawstydziło. Odwróciła wzrok, bo czuła żal do samej siebie, że ktoś inny, kto nawet nie należy do tego świata, musiał ją uświadomić, jak głupio postępuje. Nadal długa droga przed nią, nim się nauczy wielu rzeczy, ale dzisiaj nauczyła się jednej. Żeby kochać, musi żyć. Tak samo sprawa wygląda, jeśli chodzi o bycie kochanym. A nawet gorzej, bo umierając, krzywdzi się kochaną osobę. A nie chciała Allena skrzywdzić. Kochała go za bardzo.

Odsunęła się od chłopaka o krok. Odwrócił się w jej stronę, łapiąc za jej rękę, gdy chciała udać się do wyjścia.

– Myślisz, że gdzie się wybierasz? – burknął, powstrzymując się od całkowitego załamania. Cały był czerwony, co kontrastowało z jego jasnymi włosami. – Potrenuj z nami. Po to chyba przyszłaś?

– Nie. Przyszłam cię tylko przytulić – odpowiedziała za szybko, jakby chciała uciec.

– No weź, Akemi-san! Pomóż mi go uwalić! – jęknęła Pergee, podnosząc się z posadzki.

– Nie czuję się dzisiaj na siłach. Naprawdę – odpowiedziała stanowczo.

W rzeczywistości musiała się oszczędzać, jeśli miała użyć za niedługo mocy Noah, a raczej przywołać Lilith. Bo nadal zamierzała to zrobić.

– Usiądę i popatrzę – zapewniła, wyswobadzając nadgarstek z dłoni Allena.

Usiadła po przeciwnej stronie co Vivian, bo nie wiedziała, czy Walker nie będzie jej towarzystwo przeszkadzać. Nie lubiła być natrętna.

Vivian posłała jej uśmiech. Moment gniewu zniknął bezpowrotnie, przynajmniej ten jeden. Nie zaprosiła jednak Akemi koło siebie, ale odwróciła spojrzenie na trenujących egzorcystów. Zwłaszcza Caroline ją intrygowała, bo pozostali prezentowali to, co już znała. Polka musiała się jeszcze wiele nauczyć, jednak robiła postępy i była wystarczająco zadziorna, żeby nie zrezygnować, gdy po raz kolejny to Allen był górą. Naprawdę ją to bawiło, przez co przyglądała się tej dwójce może nieco zbyt intensywnie.

Nastolatka kolejny raz wstała z klęczek, była już naprawdę zmęczona. Nie lubiła treningów, bo jej innocence nie służyło do walki wręcz, a tutaj właśnie tego się uczono. Jednak Kanda uświadomił ją, że nie może ciągle liczyć na innych, musi sama umieć o siebie zadbać. No i tu się kończyła jej niechęć do walki, a zaczynała determinacja, żeby nie zginąć w najgłupszy możliwy sposób. Bo się nie lubiło walczyć.

– Jakbym mogła użyć swojego innocence, to ty byś klęczał, Allen-san!

Walker uśmiechnął się pobłażliwie.

– W porządku. W takim razie go użyj. – Wzruszył ramionami, a kiedy dostrzegł wybałuszone spojrzenie nastolatki, parsknął śmiechem.

– Mogę? Naprawdę mogę?

– Ale tylko na sobie. Jestem ciekawy, czego się już nauczyłaś – rzekł, po czym na widok uważnego spojrzenia Vivian w myślach dodał: – "Chyba zresztą nie tylko ja".

Dziewczyna aż podskoczyła w euforii. Wyciągnęła ze swojej kabury na udzie innocence. Zwykły flet poprzeczny, który dostała lata temu od matki. Nie ruszała się bez niego nigdzie.

Przyłożyła flet do ust i zagrała melodię. Kilka nut złudnie podobnych do kołysanki Czternastego, choć tylko ktoś ze słuchem absolutnym mógł to stwierdzić.

Zaatakowała kilkukrotnie szybciej. Jej ruchy były zwinniejsze, bardziej wyważone. Małą piąstkę Walker zatrzymać musiał lewą ręką, bo czuł, że prawa by tej siły nie zniosła. Uderzenie odrzuciło go na kilka metrów. Zachwiał się, ale nie upadł.

– Okej... Co powiesz na przerwę? – zaproponował, lekko zbity z pantałyku. Widział także po Caroline, że ten atak kosztował ją wiele energii.

– No, chyba zgłodniałam – mruknęła Polka, tracąc równowagę.

Nim jednak zaliczyła spotkanie z podłogą, została złapała pod ramię.

– Czas leci, a tu Jerry obiad pewnie już uszykował – powiedziała Vivian, pomagając nastolatce stanąć na równe nogi. – A jak się nie najemy, nie będziemy mieli siły do walki. – Uśmiechnęła się pięknie.

"Zaś Jerry się wkurzy" – pomyślała. Ile to razy już się nasłuchała, że nic nie je? Mimo to uwielbiała kucharza, ze wzajemnością zresztą.

– Nie chcemy wkurzyć Jerry'ego! – zawołała radośnie Carol.

Allen pokiwał głową, zgadzając się z obiema egzorcystkami. Jego także łapał już wilczy głód.

– To my idziemy przodem, a ty, mój drogi, zabierz jeszcze swoją ukochaną – zarządziła Vivian i pociągnęła Caroline do wyjścia.

Nie minęło kilka chwil, a znowu wszyscy siedzieli przy tym samym stole co rano, tym razem jednak stołówka była pełna, a jej gwar roznosił się po całej Kwaterze Głównej.

– Może zapytamy Yuu, czy zje z nami? – zasugerował Lavi, patrząc w stronę Japończyka. – Trochę mi go szkoda.

– Sam sobie do niego idź – prychnął Walker nieco niezrozumiale przez jedzenie w buzi.

– Popieram. Idź sobie, Lavi – warknęła nadal nadąsana na rudzielca nastolatka.

Vivian uśmiechnęła się pod nosem i zerknęła na Kandę, który wyglądał, jakby odpowiadało mu siedzenie z daleka od "hałaśliwej bandy, z którą nie chce mieć nic wspólnego", czy jak to on zawsze określał.

– Trochę tak nieładnie, że chcecie go alienować – odezwała się swobodnie. – Chcecie, żeby zawsze był taki samotny?

– Jak nikogo z egzorcystów nie ma w kwaterze, to pozwala mi się dosiąść. Ale jak jest chociażby Lavi, kończy się zawsze tak samo – mówiła Pergee, jakby się żaliła.

– Czyli Mugenem – wyjaśnił rudzielec, nieco blednąc na wspomnienie wściekłego Japończyka.

– Ja go nie będę do niczego zmuszał – wtrącił się znowu Allen, wyłaniając głowę zza górki jedzenia.

Vivian pokręciła głową. No tak, siły przebicia Abby nie mieli, ale nawet im udało się dokonać cudu i od lat wszyscy egzorcyści siedzieli przy jednym stole.

– Może za słabo się staracie – powiedziała.

Podniosła się i ruszyła w stronę Kandy, ignorując Laviego, który próbował ją powstrzymać. Tym samym właśnie łamała postanowienie o graniu miłej i niczego nieświadomej, choć w sumie zrobiła to już wcześniej, kpiąc z rudego kronikarza w lesie. Z pewnością zauważył już niestała grę, była mu wdzięczna, że nie zapytał. Nie chciała go bardziej okłamywać.

– Usiądź z nami – powiedziała z delikatną nutą prośby, gdy już przystanęła przy Japończyku. – Egzorcyści powinni jeść razem.

Kanda poświęcił jej jedynie przelotne spojrzenie pełne kpiny i nienawiści, nie odezwał się ani słowem. Poczuł wzbierającą irytację, gdy nie odeszła, ale oparła się biodrem o stół i przyglądała mu się w milczeniu. Jego niewielkie pokłady cierpliwości wyczerpały się w mgnieniu oka, sięgnął po Mugen, żeby przepędzić upartą nową.

Stal zgrzytnęła o stal. Vivian uśmiechnęła się zadziornie, widząc cień zaskoczenia w oczach Kandy.

– Umowa jest taka – powiedziała tak cicho, że tylko on słyszał. – Jeśli wygrasz, dam ci spokój. Jeśli wygram ja, usiądziesz z nami, a ja zagwarantuję ci, że nikt nie będzie cię zaczepiał.

– Nie będę się z tobą na nic umawiać, nowa – warknął.

– Czyżbyś się bał?

Atak wystarczył jej za odpowiedź. Z gracją unikała cięć, odpierając tylko te, które uważała za stosowne, bawiła się z nim, nie pokazując, na co naprawdę ją stać. Miała przewagę, znając jego styl, choć wiedziała, że doprowadza go do szału swoim zachowaniem.

Z gracją przeskoczyła przez stół, opierając się na ramieniu jednego z poszukiwaczy. Kanda pogonił za nią, ostrza znów zazgrzytały złowrogo. Japończyk pchnął, miał więcej siły, więc Vivian postawiła kilka kroków, nim zablokowała atak. Niespodziewanie wycofała własny miecz, atakując po chwili z dołu. Kanda uśmiechnął się z wyższością, blokując cios. Który nie nadszedł. Vivian w ostatniej chwili zmieniła trajektorię i zaatakowała poziomo. Gdyby się nie cofnął, sztych rozorałby mu brzuch. Zmarszczył brwi.

– Obiad stygnie – stwierdziła Walker.

Od razu wyczuł w niej zmianę. Teraz nie kryła już żądzy mordu, która zmroziłaby niejednego przeciwnika. Kanda jednak spokojnie przyjął cios na miecz, zdziwił się jednak jego siłą, była większa niż do tej pory. Wyprowadził kontrę, na którą Vivian zaśmiała się drwiąco. Z łatwością uniknęła ataku, obróciła własny miecz w dłoni i rękojeścią uderzyła Kandę w nadgarstek dominującej ręki, po czym przeskoczyła nad nim i przyłożyła mu ostrze do gardła.

– Jesteś martwy, Kanda – szepnęła mu do ucha.

– Ty również, nowa – odparł.

Dopiero teraz poczuła sztych Mugenu przy żebrach. Zdążyłby ją dźgnąć, gdyby tylko chciał. Zaśmiała się.

– Remis – uznała i zabrała miecz z jego gardła. – Zrobisz, co chcesz.

Nie przejmując się ani pozostawionym na środku Japończykiem ani spojrzeniami mieszkańców Czarnego Zakonu, wróciła na swoje miejsce i kontynuowała posiłek.

Kanda jeszcze chwilę zbierał myśli. Nie miał ochoty na niczyje towarzystwo. Jakby zresztą z nimi usiadł, przyznałby się do porażki. Zmierzył wzrokiem "nową", nie sądził, że będzie taka silna. Do tej pory na poważny sparing mógł liczyć tylko z Kiełkiem. Wykazała się również głupotą, choć inni nazwaliby to odwagą, żeby go w ten sposób wziąć pod włos. Nie zamierzał nikomu w ten sposób ulegać.

– Raczej z nami nie usiądzie – uznał Lavi po chwili niezręcznej ciszy.

Walker wszystkich zaskoczyła tym wybrykiem. Siła, jaką pokazała, niejednemu zjeżyła włosy na głowie. Co jak co, ale żeby zremisować z Kandą, trzeba było mieć umiejętności i wieloletnie doświadczenie w walce. Vivian to miała.

Kronikarz jednak dostrzegł także coś jeszcze. Jej ruchy były niesamowicie płynne, wręcz automatyczne. Tak, jakby znała styl Kandy. Jakby mierzyła się z nim niezliczoną ilość razy.

Jego przemyślenia przerwało nagłe przesunięcie ich stolika. Przesunął się jedynie kilka centymetrów za sprawą Caroline, która chwyciła za krawędź blatu, chcąc go zbliżyć do stolika Japończyka.

– Co ty wyprawiasz? – Zdziwił się Allen, któremu przez akrobację nastolatki, wylało się trochę zupy.

– Skoro on nie przyjdzie do nas, a wy do niego, to połączę stoły! – zadecydowała szatynka, dalej uparcie ciągnąc pełny jedzenia mebel.

Egzorcyści popatrzyli po sobie. "Pomóc Pergee czy nie" – zastanawiali się.

Vivian nie zamierzała nic więcej robić w tej kwestii, swoją rolę odegrała. To nie był jej świat, i tak pewnie za mocno w niego ingerowała swoimi działaniami, ale chwilami nie potrafiła się powstrzymać.

Spojrzała po egzorcystach. Gdyby była tu Lenalee, pewnie pierwsza pomogłaby Caroline, bo to ona zawsze starała się utrzymać rodzinną atmosferę w Zakonie. Lavi, którego znała, też by się nie zawahał, a ten tutaj był jakiś inny. Może to kwestia tego, że teraz sam musi udźwignąć ciężar bycia kronikarzem, a to nie było takie proste. Nie mógł być już tylko Lavim, udawać, że tamto czeka na przyszłość.

Pozostali jakoś nie palili się do tego, żeby dosunąć stolik do tego właściwego. Czy im się dziwiła? W żadnym wypadku. Kanda był niereformowalnym draniem, który potrafił ranić do żywego, w ogóle się nad tym nie zastanawiając. Zaakceptowanie tego było trudne, nie każdy to potrafił. Jednak to trochę smutne, że uważając Zakon za dom – jedyny, jaki mieli – odmawiają tego innym.

To Walker ruszył się pierwszy. Najwidoczniej ruszyło go serce na widok zdesperowanej małolaty, która nie dawała za wygraną. Uparty był z niej osioł i wiedział, że nie da im zjeść normalnie obiadu. Na to pozwolić nie mógł. Poza tym po sprawie z Almą Karmą o wiele mniej w nim było niechęci do Japończyka. Choć naturalnie ich charaktery się zwalczały, nie życzył mu źle. No może nie aż tak jak kiedyś.

– Rusz się, Lavi, trzeba to przenieść. – Popędzał rudzielca, chcą załatwić tę sprawę, jak najszybciej się da.

Lavi patrzył jeszcze chwilę oniemiały, po czym rzucił się do pomocy.

– Gdyby nas widziała Lenalee, dostalibyśmy po uszach, że pozwalamy, aby Carol się przez nas tak męczyła z tym stołem. – Zaśmiał się kronikarz.

Udało im się sprawnie przenieść stół tak, że stykał się z tym Japończyka. Przeniesienie ławek tym bardziej nie stanowiło problemu dla dwójki silnych chłopaków.

Sam Kanda obserwował ich spod byka, choć przychylniejszym wzrokiem zerkał na uśmiechniętą od ucha do ucha Pergee. Już nie miał zamiaru się wykłócać, dla świętego spokoju pozwolił na połączenie stołów, choć bycie tak blisko tej hałastry nieco go irytowało.

– Wychodzi na to, że się nas tak łatwo nie pozbędziesz, Kanda – rzekła Akemi, choć głównie chodziło jej bardziej o Caroline.

Uparta jak osioł dziewczyna siedziała naprzeciwko Yuu i uśmiechała się szczerze. Kuruko wiedziała, że nastolatka widziała w Kandzie namiastkę starszego brata, którego straciła. Nie był on jednak jego substytutem, po prostu stał się dla niej ważny. Z wielu powodów chciała zachować tę więź.

W odpowiedzi brunet posłał jej jedynie na pozór chłodne spojrzenie.

– No proszę, jak chcecie, potraficie – stwierdziła Vivian, uśmiechając się pod nosem.

Miło było popatrzeć na ten obrazek tak podobny do tego, który miała na co dzień, nim odeszła do Ligi Cieni, i teraz, gdy wróciła. Tak powinno być. Może to nie zmieni gwałtownie ich relacji, ale przynajmniej trochę da namiastkę domu każdemu z nich. Bez wyjątków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro