Niecodzienna codzienność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Zaczekaj! — krzyknęłam, przeczuwając, że nowopoznana istota właśnie zamierza rozpłynąć się w smugach dymu.

Wkurzyłam się i zarazem zaskoczyła mnie własna odwaga, której nabrałam po ostatnich doświadczeniach. Nie chciałam marnować czasu na zastanawianie się skąd kolejna nieznajoma mi osoba zna moje imię, wolałam skorzystać z okazji, by poznać przyczynę nagłego wzrostu zainteresowania mną wśród coraz to barwniejszych... Nie, raczej wśród coraz to mroczniejszych i niezwyklejszych postaci.

— Vincent! — zawołałam, nie wiedząc skąd znam jego imię.

Vincent robił już krok w tył, lecz usłyszawszy to zatrzymał się na chwilę i odpowiedział:

— Proszę, proszę. Szybko się uczymy. Nie martw się, jeszcze się spotkamy i wszystkiego się dowiesz. W swoim czasie.

Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale on po tym zdaniu, zgodnie z moimi przewidywaniami, zniknął w tłumie, gdy tylko ktoś przez chwilę mi go przysłonił przechodząc.
Stałam tak przez chwilę jak wryta, usiadłam z powrotem przy barze. Niedługo potem wróciłyśmy z Leną do domu. Niczego jej nie zdradziłam.

...

3. Niecodzienna codzienność

Nazajutrz, gdy skończyliśmy lekcje, jakoś nie miałam ochoty nawet gadać z Leną, a co dopiero dotrzymywać jej towarzystwa. Siedziałyśmy razem w ławce przez cały dzień, jak zazwyczaj, ale nasze rozmowy były jeszcze bardziej niż zwykle powierzchowne i zdawkowe. Przytłaczały mnie niedawne wspomnienia oraz świadomość, że nie mogę się nimi podzielić z koleżanką, bo uznałaby mnie za niespełna rozumu.

Usiadłam sobie na ławeczce w pobliżu wejścia do szkoły, obserwowałam wychodzących z niej. Wyszedł Kostek, szedł z Lolą. Widać było, że jest czymś podekscytowany, spieszył się dokądś. Przyglądałam mu się dyskretnie, aż zniknął gdzieś za rogiem. Nie zauważył mnie.

Przez cały dzień nawet się nie odezwał, chociaż ledwo co chciał, razem z Lolą, wycisnąć ze mnie niewiadome mnie samej sekrety. Wyglądał jak zawsze tajemniczo. Podobał mi się jego sposób bycia, świetnie pasowała do niego czerń i półdługie włosy. Było mi wstyd przed samą sobą, że poświęcam tyle uwagi myśleniu o nim, choć raz zachowywał się natrętnie, innym razem gburowato, a ostatnio potraktował mnie jak gdyby całkiem ześwirował. Moja osobliwa rozmowa z Lolą wskazywała, że miał ku temu powody.

Rozum nie chciał dopuszczać myśli, że serce mi przyspiesza na widok tego dziwaka. Poza tym nie wiedziałam na ile blisko jest z tą czarownicą. Nie chciałam się w to mieszać.

— Daj sobie lepiej spokój z tym chłopakiem, dobrze ci radzę.

Nawet nie zauważyłam, kiedy usiadła obok mnie dziewczyna w pasiastej bluzce i zbyt mocnym makijażu. Zdziwiła mnie jej uwaga. Czyżby ktoś taki jak on posiadał wianuszek adoratorek?

— Co? A to niby dlaczego? Poza tym, nie martw się, nie jestem zainteresowana twoim obiektem westchnień.

— Mówię ci to z własnego doświadczenia... Stare dzieje, nieważne. To tylko rada.

— Jeśli chcesz go poderwać czy coś to spokojnie, on nawet mi się nie podoba — trochę skłamałam.

— Widziałam, jak na niego patrzyłaś, ale jeśli mówisz serio, to w porządku. Wiedz, że już nigdy bym go nie chciała. I wiedz, że Czarna Magia jest naprawdę niebezpieczna...

— Ta... Kiedyś wywoływałam duchy — odpowiedziałam zdawkowo, nie chcąc dzielić się szczegółowym opisem seansu spirytystycznego z późnego dzieciństwa i jego konsekwencji, tym bardziej nie byłam aż tak wylewna, żeby obcej dziewczynie zdradzać, co mi się niedawno przydarzyło. Nie musiałam zresztą tego rozważać, ponieważ już na wzmiankę o duchach zerwała się na równe nogi.

Przyjrzałam się jej wnikliwiej. Nie wydawała się wampirem ani czarownicą, wyglądała po prostu na młodą, zagubioną duszę. Odczytywanie energii powoli, z każdą próbą, szło mi coraz lepiej. Poza tym kojarzyłam z widzenia, że chodzi do klasy z Kostkiem i Lolą, więc musiała być ode mnie rok starsza. Nigdy wcześniej nie rozmawiałyśmy. Z jakiegoś powodu akurat teraz postanowiła do mnie zagadać.

— Ej, a dlaczego mi o tym mówisz? — spytałam.

— Ojej, wiesz, zapomniałam o czymś ważnym i pilnym... Muszę lecieć!

— Ciekawe, a powiesz mi chociaż jak masz na imię, zanim polecisz?

— Emilia. Ty nie musisz się przedstawiać — jakoś mnie to już nawet nie zdziwiło.

— Uważaj na siebie! Cześć! — tak zakończyła naszą enigmatyczną rozmowę i szybkim krokiem po prostu sobie poszła. Jak to? Co ona miała na myśli? Nie miałam najmniejszego zamiaru jej gonić. To i tak była najmniej podejrzana spośród niecodziennych rozmów, które miałam ostatnimi czasy.

Chcąc rozwikłać mętlik, który kłębił się w mojej głowie, wstąpiłam po szkole w drodze do domu do księgarni ezoterycznej. Kiczowaty, pisany fikuśnymi literami szyld U Wróżbity widniał nad starymi drzwiami wejściowymi prowadzącymi do piwniczki.

Na początku nie dostrzegłam sprzedawcy. Przeglądałam półki pełne poradników na przeróżne tematy. Jak wróżyć z różnych talii kart, jak jeść zgodnie z własnym potencjałem energetycznym, jak żyć – wszystkiego się można było dowiedzieć, aż zapomniałam, czego szukam. Półki były okraszone wahadełkami, talizmanami, kamieniami, tarotem.

Zaciekawił mnie nieco jeden spośród niewielu widocznych na półkach komiksów. Utrzymany w czerni i bieli, miał charakterystyczną ostrą kreskę, a jego tytuł brzmiał Cmentarz Magii. Sięgnęłam po pierwszy tom i podeszłam do pustej kasy.

— Dzień dobry, jest tu ktoś? — zawołałam, ale przez dobrą chwilę pozostało to bez odpowiedzi.

Dostrzegłam, że pomiędzy książkami na biurku sprzedawcy coś błysnęło. Wzbudziło to moje zainteresowanie. Nikogo wciąż nie było w pobliżu. Nachyliłam się, cicho rozsunęłam niepoukładane, staro wyglądające księgi. Okazało się, że był to nieznany mi piękny czarny kamyk. Wzięłam go do ręki i oglądałam z zafascynowaniem.

— Zostaw to!

Nie zauważyłam, kiedy pojawił się podstarzały właściciel.

— Nie ruszaj! — Wyrwał mi z ręki kamień.

— Ach, zapomniałem go schować — powiedział, jakby z pretensją do siebie.

— Przepraszam, ja... Ja tylko oglądałam. Nie wiedziałam, że to coś tak cennego.

Oszołomiona i zawstydzona zaczęłam się jąkać, dukając żałosne wytłumaczenie. Ciekawe, dlaczego aż tak gwałtownie wyrwał mi tę błyskotkę? Nie wyglądało to na nic szlachetnego, żaden rubin, diament, platyna czy złoto... Cóż to za tajemniczy przedmiot?

— Nie ruszaj, jak nie twoje! — właściciel cennej błyskotki wciąż był bardzo zdenerwowany.

— Ja nie chciałam go ukraść! — sądziłam, że takie były obawy mężczyzny.

— Ach, idź już!

Byłam trochę zła, że tak mnie wyprosił. Chciałam kupić komiks! Poza tym miałam się czegoś dowiedzieć. Niestety dalsze dyskusje nie wchodziły w grę, więc opuściłam sklep z pustymi rękoma.

W dalszej drodze do domu i jeszcze później rozmyślałam nad tym. Od kamienia emanowało coś, jakby jakaś tajemnicza energia. Magia? A te książki na biurku, zamiast stać schludnie poukładane, były chaotycznie porozrzucane na ladzie. Wszystkie w czarnej oprawie, tytuły napisane nieczytelnie, starte przez czas. Zupełnie inaczej niż książki na sklepowych półkach. Wszystko to było dla mnie nieopisanie dziwne.

Mieszkałam w Terno z mamą od kilku tygodni i wciąż dopiero je poznawałam. Ruiny zamków, kościołów, stary cmentarz, rzeka. Wszystkie te urokliwe okolice proszą się o zwiedzanie, a ja ciągle potrafię się tu zgubić. W tym miasteczku jest pewna tajemniczość. Ale czy aby na pewno chodzi w niej tylko o miasto? Nie, raczej ludzie ją tworzą. Co to? Magia? Jakoś to słowo mi się nasunęło...

Występ taneczny zbliżał się wielkimi krokami. Miałyśmy próby codziennie, w czasie lekcji i poza nimi. Gloria, dziewczyna będąca sprawczynią całego zamieszania, pomysłodawczyni Dnia Folklorystycznego w naszej szkole, członkini samorządu szkolnego i uczennica szkoły muzycznej wymyśliła dwa tygodnie przed występem, że skoro już tak dobrze nam idzie taniec, to mogłybyśmy jeszcze zaśpiewać. Dodała dwie stare tradycyjne piosenki do naszego repertuaru. Przyznałam się, że kiedyś grałam na skrzypcach, więc dodatkowo miałam na nich zagrać krótką przygrywkę.

Byłam coraz bardziej podekscytowana występem. Gloria cały czas nas motywowała i z entuzjazmem twierdziła, że na pewno jeszcze nieraz razem zaśpiewany i zatańczymy. Stanowiłyśmy coraz bardziej zgrany zespół pięciu dziewczyn, nie miałyśmy jednak jeszcze nazwy, oprócz nieoficjalnego, pieszczotliwego określenia Piąteczka. Nasze małe nowe szkolne święto zbliżało się wielkimi krokami, a mama jedyne co wymyśliła dla moich oczu to nowe okulary lenonki.

— Naprawdę, mamo, uważasz, że okrągłe szkiełka w jakiś sposób ratują sytuację i będą pasować do starodawnej sukienki? — pytałam nie kryjąc rozczarowania.

— Będziesz dobrze wyglądać, jak steampunkowa królewna — usiłowała mnie przekonać.

Westchnęłam. Dyskusja nie miała sensu, żadne soczewki nie były wystarczające, by całkowicie ukryć moje oczy. A ja się łudziłam, że mama ma jakiegoś asa w zanadrzu. Trudno. Okulary może średnio pasowały do tańców dawnych i miałam wrażenie, że będę tam pośmiewiskiem, ale musiałam przyznać, że same w sobie robiły wrażenie stylowych i porządnych.

Przez następny tydzień nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Nie mogłam spać po nocach, w kółko gorączkowo odtwarzając w głowie i wertując wszystkie niedawne niedorzeczne wspomnienia. Czy coś było ze mną nie tak? Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy też miałam jakieś urojenia? Czy magia i wampiry mogły rzeczywiście istnieć?

Dni mijały szybko. Rzadko widywałam Kostka, jakby nagle zaczął mnie unikać, albo miał ważniejsze sprawy niż szkoła. Powinnam była się z tego cieszyć albo poczuć ulgę, ale zamiast tego czułam się jak podczas ciszy przed burzą. Każdego dnia wyczekiwałam nieoczekiwanego. Chciałam się z kimś podzielić rozterkami, żeby nie zwariować do szczętu.

Któregoś dnia spotkałam Kostka na przerwie. Siedział na parapecie, w pobliżu swojej klasy, wgapiony w jakiś papier. Był sam i totalnie pochłaniało go to, co czytał.

— Co tam czytasz, łajzo? — rzuciłam przechodząc obok.

Zupełnie nie wiem, dlaczego go zaczepiłam! Czyżby serio mnie interesowało, co czyta?

Wzdrygnął się i nerwowo schował świstek.

— Dlaczego „łajzo"? — zapytał, ignorując moje pytanie.

Wzruszyłam ramionami.

— A kto wciąż mnie zadręcza pytaniami i ciąga w szpony wiedźmy?

— Dzisiaj nawet nie zauważyłem, że w ogóle w szkole jesteś...

Powiedział to tak, jakby właśnie to sobie uświadomił. A ja uświadomiłam sobie, że od kilku dni niczego ode mnie nie chciał. Poczułam się zakłopotana.

— Rewanż, teraz ja zaczepiam ciebie!

Rzekłam mu zalotnie, może trochę dziecinnie. Szturchnęłam go w ramię z pewną dozą nieśmiałości. Uśmiechnął się tajemniczo.

— A jednak? Zwykle wolałaś mi powiedzieć „spadaj", może nawet mnie unikać...

Miał rację. Nie miałam pojęcia, co we mnie wstąpiło tym razem. Zmieszałam się.

— Nikt nie lubi, jak mu się dokucza czy do czegoś zmusza...

Sama nie wiem, czy te jego zaczepki to do końca było dokuczanie. Kostek zszedł z parapetu i stanął blisko mnie.

— A więc czego byś chciała ode mnie? Jeśli chodzi o nasze ostatnie spotkanie, wyszło niefortunnie, przyznaję.

— Niefortunnie? — żachnęłam się.

— Posłuchaj, nie chciałem cię do niczego zmuszać, ale zależało mi, żebyś pogadała z Lolą. Ona mogła ci pomóc, a ty jej. Zamiast tego wolałyście skakać sobie do gardeł.

— Pomóc? Nie wyglądała na szczególnie pomocną. Chciała egoistycznie zaspokoić swoją ciekawość, może wykorzystać moją domniemaną inność do swoich celów, ale coś nie wyszło. Najwyraźniej ty miałeś podobne intencje — wygarnęłam z lekkim żalem.

— Ja też wielu rzeczy nie rozumiem, chociaż bardzo bym chciał — stwierdził ogólnie.

— Ciężko ci zaufać, ale ciekawa jestem twojej tajemniczości. Co ukrywasz? Jesteś tylko pionkiem Loli, czy może coś więcej się skrywa za tym drwiącym uśmieszkiem?

Widziałam po nim, że podoba mu się, że teraz to ja okazuję mu swoje zainteresowanie. Role się odwróciły. Niech ma. Delikatnie dotknął mojego policzka opuszkami palców. Poczułam dreszcz. Były zimne.

— Chcesz wiedzieć? — zapytał.

Zbliżył nieco swoją twarz do mojej, ale ja się opamiętałam. Odsunęłam się lekko od niego. Patrzałam w jego cudne oczy. Widziałam w nich coś, czego, jestem pewna, nie można byłoby dostrzec w moich. Niezdrową fascynację.

Znów byłam obiektem jego zainteresowania. Poczułam się zdezorientowana. Nie wiedziałam, kiedy i dlaczego straciłam jego uwagę, ale nagle miałam ją z powrotem. Przystopowałam dalszy rozwój wydarzeń, robiąc mały krok w tył. On wtedy spojrzał na mój futerał ze skrzypcami, który taszczyłam ze sobą.

— Słyszę czasem wasze próby za ścianą. Śpiewy, tupanie, rzępolenie... Widzę, że to ostatnie jest twoją sprawką. Jak nauczyłaś się tak grać?

— Dawno temu, potem miałam długą przerwę. Miałam kilka lekcji w domu jako dziecko, reszty nauczyłam się sama — opowiedziałam ogólnie. Nie byłam przekonana, czy zdradzać szczegóły tej historii, ale zachęciło mnie jego zaciekawione spojrzenie.

— Szczerze mówiąc, nie pamiętam ani jednej z tych lekcji. Pamiętam za to zszokowaną mamę, gdy odkryła, że nagle jej kilkuletnie dziecko gra na skrzypcach. Jej niepokój tak mnie przeraził, że już więcej nie grałam. Aż do teraz.

— Czyli naprawdę jesteś niezwykła. To nie tylko oczy. Kiedy macie ten występ?

— To już za tydzień. Wpadniesz?


https://youtu.be/3ofUO7agkL4

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro