16. KOMPILACJA [Lucas]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miał zamiar wracać do Marty, ale nie uśmiechało mu się wcale oglądać Hobbita po raz dziesiąty, mimo że był to jeden z lepszych filmów, w przeciwieństwie do książki. Najpierw obejrzał go sam, potem z Julką, potem z mamą, potem dwa razy z nudów, to pięć. Więc może to było tylko pięć razy, a nie dziesięć, ale znał się na matematyce, a pięć razy po trzy odcinki to piętnaście. Większość dialogów znał już na pamięć, a najbardziej podobał mu się Thranduill z długimi białymi włosami. No co zrobić.

Łagodne brązowe oczy i delikatne, jeszcze trochę dziecięce rysy szczupłej twarzy Lucasa sprawiały, że kiedyś dziewczyny traktowały go jak przytulankę. Ostatnio przebywał jednak dość długo sam i towarzystwo, nawet tak miłe, jak przyklejona do jego ramienia Marta, trochę go męczyło. W swoim małym świecie hotelowego pokoju odetchnął i poszedł w końcu do łazienki.

Kiedy usłyszał pukanie, wycierał mokre włosy ręcznikiem. Z zaciekawieniem otworzył drzwi.

— No hej! Możemy wejść, czy wolisz zostać sam i odespać ciężką noc? — Włodek i Janek, znacznie od niego niższy i chyba trochę młodszy, równie piegowaty, ale blondyn, zapuszczali żurawia.

-— Ej, no bez przesady, nie jestem pustelnikiem, żebym siedział sam. Ładujcie się, pewnie! — powiedział Lucas, zapraszając kolegów.

— A dziewczyna? Czeka na ciebie? — spytał Janek, nieśmiało rozglądał się po czystym i schludnym pokoju.

— Jak kocha, to poczeka — rzucił wesoło rudzielec, ale Lucasowi nie chciało się w to zbytnio wierzyć. Na bank nie przyjdzie i na pewno nie będzie czekała.

— Nic się nie stanie, jeśli ona choć raz przyjdzie do mnie. Nie jestem przecież jej niewolnikiem — odparł z udawaną pewnością siebie.

— No, nie jesteś, nie jesteś, oczywiście — przyznał Włodek i wtedy jego wzrok przykuł włączony laptop, który stał na biurku. — Nieeeemożliwe— wystękał zachwycony chłopak. — Masz Wiedźmina?

— Uhym! „Dziki gon" i „The Witcher Battle Arena", ale to starocie, sprzed dwóch lat.

Po chwili rypali wspólnie w gierkę, jeden walił na oślep, pozostali kibicowali, a potem była zmiana. Dogadywali się, jak starzy kumple, przekrzykując komendy, wijąc na krześle, przy klawiaturze, na kanapie, a niektórzy nawet pokładali się z emocji, rżąc na podłodze. Godzina minęła, jak z bicza trzasnął.

Spóźnili się oczywiście na lunch i Lucas, już odważniej, pokonując barierę silnego stresu przed rozmową, zaczął tłumaczyć paniom w kuchni swoje specyficzne potrzeby żywieniowe. Jego angielski z francuskim akcentem był tak samo zrozumiały, jak niemiecki z francuskim akcentem i polski z francuskim akcentem. Wyszczekani koledzy w obecności dorosłych troszkę się wstydzili, byli gotowi czekać głodni nawet do kolacji, przy akompaniamencie burczenia w brzuchu.

Wtedy zjawiła się Kate. Widział ją już wcześniej, tu i ówdzie na koloniach. Pomagała rozlokować się w pokojach i roznosiła dokumenty, pościel i ręczniki. Kręciła się po piętrach i nawet wczoraj wieczorem na plaży rozmawiała z tym dupkiem Kowalskim. Wysoka szatynka patrzyła na niego przenikliwie, zielonymi oczami, przypominając mu trochę mamę. Anna wpatrywała się w niego takim samym wzrokiem, kiedy nie odrobił lekcji, grał na konsoli i marudził przy obiedzie. Wzięła Lucasa pod ramię i pokazała resztkę ziemniaków, ryżu i gotowanego kurczaka, oraz tartą marchewkę. A jeśli to ona nakablowała, że w lodówce jest alkohol? Nie, chyba nie mogła o tym wiedzieć.

— Help yourself! Smacznego — powiedziała i podała im trzy czyste talerze. — A potem posprzątajcie po sobie, chłopcy.

Najedzony Lucas stwierdził, że jest gotowy rozwinąć kolonijne skrzydła i poszedł w końcu na zajęcia. Brawo Lucas! Z kodowania w Minecrafcie! Zawsze miał ochotę zgłębić temat, a nigdy się nie składało. Najstarszy uczestnik warsztatów miał chyba jedenaście lat, najmłodszy z siedem, czy osiem, on miał osiemnaście, no i co z tego. Pfff. Było bardzo fajnie i na końcu urządzali wyścigi robotów. Dzieciaki właziły mu na kolana i na plecy, a jego trampki w rozmiarze 44 wyglądały jak kajaki przy ich małych stópkach.

Nawet nie zauważył, kiedy Marta wysłała mu zdjęcie z lawendowego laboratorium. Rozminęli się również podczas obiadu i podwieczorku i nie spotkali na kolacji. Była taka śliczna, w tle fioletowych kęp sięgających jej kolan drobnych kwiatków. Znajdował sobie zajęcia i nawet o niej nie myślał. Poza tym momentem, kiedy studiował szlak „la route de la lavande", w poszukiwaniu uroczego hotelu pod Awinion, żeby pokazać jej opactwo Senanque, najczęściej fotografowany kamienny kościół stojący w polu kwitnącej lawendy. Nie wiedział, czy dziewczyna lubi kamienie, ruiny i unoszące się w kępkach krzaków komary, ale na pewno nie wzgardziłaby romantyczną wycieczką z ukochanym.

— Lucas, ale ci wali na dekiel! — Chlasnął się z liścia w czoło. :facepalm: — Przecież przed sekundą jeszcze mówiłeś jak ci dobrze samemu! O czym ty teraz, przepraszam, myślisz? Przecież ona ma Dariusa. On chyba jest księciem. A ty? Ukrywający się syn mafii. Ha, ha, ha.

— Może powinienem jej coś odpisać? Albo podziękować? Albo dać jej zebrać myśli, w końcu cały czas ją nachodzę? — zastanawiał się. — Odrobina samotności jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Pobiegał deptakiem wokół jeziora, wzdłuż linii brzegowej, a potem spotkał ją na pomoście. Miała na sobie czarną sukienkę, ale jego zdaniem fiolet lawendy najlepiej komponował się z bielą wyprasowanej bawełny. No i oczywiście z naturalną szarością lnu.

Marta myślała o nim zażarcie, a jej troska przekładała się na oddawanie własnych kanapek. Może jeszcze nie umiała inaczej wyrazić i okazać zainteresowania. Ale tak było też dobrze. Słodko i niewinnie. Zawijas z naleśnika, chyba z dżemem i twarożkiem nie smakował nawet jakoś najgorzej. Tylko że ... nadal szarpały nim wątpliwości, więc ją zostawił. Samą. Na pomoście. I odszedł. Z powrotem do pokoju. Z OGROMNYM ŻALEM.

W samotności jadł ostatniego symbolicznego suchara, zapijając rumiankiem. Kleik ryżowy też już się skończył. I wtedy, wiedziony ostatkiem chęci do życia, pokonany przez los, zaczął scrollować Fcalebooka. Marta udostępniła swoją sesję w lawendzie na FC. Klikając po kolei profile wszystkich znajomych dziewczyny, którzy postawili „łapkę w górę", dotarł do jej mamy — Kasi, taty — Sławka, siostry — Joli, jej chłopaka — Michała, dotarł nawet do jakiegoś Grzegorza Stelmaszczyka, który wydawał się dalszym przyjacielem rodziny. Przejrzał również z góry na dół profil Dariusza, aż do roku dwa tysiące dziesiątego. Faktycznie nie było tam zdjęć, które wskazywałyby na bliższe relacje z Martą, poza koleżeńskimi. A najgorsze i najbardziej podłe... w profilach jego koleżanek były filmiki, z dowodami na bliskie spotkania trzeciego stopnia z dziewczętami. Innymi niż Marta!

— Osz ty dziadu! Ty podły, ty! — wysyczał nienawistnie Lucas. — A ja tu się tobą przejmuję, a ty jesteś nie Anioł Stróż, tylko Piekielny Ogrodnik. Sam nie weźmiesz, a innych odstraszasz. — Złorzeczył, biorąc szybki prysznic. Ktoś obcy przechodząc pod drzwiami, usłyszałby pewnie jakieś „avoir le seum" — Ty wstrętny ...

Godzinę później Luc siedział już u Marty w łóżku, pachnący, uczesany, ze śpiworem i własną poduszką, w świeżej koszulce i z walącym sercem, gotowy ją pocałować i to nie raz. Dotykać, poznawać i co tam jeszcze się da i na co tylko ona pozwoli. Chciał i mógł i w d*pie miał zakazy, regulaminy i wszystkich Kowalskich świata. Bez seksu, bo przecież miała okres. To nawet lepiej, bo i tak było na to za wcześnie.

I jak będzie chciał, to zabierze ją do Prowansji, bo kto mu zabroni!? Spadaj Darius!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro