2. NAJPIERW [Lucas]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widok nadjeżdżającej furgonetki zmusił kobietę do ucieczki. Nie bez znaczenia okazały się również świszczące nad głową strzały z pistoletu, oddane przez napastnika. Skute ręce nie ułatwiały jej biegu.

Peryferia Paryża obfitowały w zaniedbane wąskie uliczki, pustostany, a w nich porzucone meble. Opustoszałe domy straszyły wybitymi oknami i szkieletami betonowych płyt, zbrojonych stalowymi prętami. Jeden nierozważny krok, a straciłaby równowagę i zawisła na jednym z nich, niczym oliwka na wykałaczce. Szalone tempo pościgu zmusiło ją do zmiany planów. Przylgnęła plecami do ściany budynku, dającej jej chwilowe poczucie bezpieczeństwa, rozpięła kajdanki i odetchnęła, pocierając obolałe nadgarstki. Oparła ręce o ugięte kolana i przywołała w myślach plan okolicy. Znowu będzie musiała nadłożyć drogi.

Odkąd Policja miała jej rysopis, powroty do kryjówki stały się coraz trudniejsze, a biegi przełajowe naprawdę nie były jej ulubionym zajęciem. Tym razem zwinęli ją dzięki kamerom na stacji paliw, kiedy wracała autem. Zniknięcie z posterunku zajęło jej kwadrans, niestety nie uszło uwadze meneli kręcących z psami i z "La Porta" jednocześnie. W tej okolicy nie było niewinnych.

Nigdy nie zostawiała dzieci samych w domu, na pewno nie na tak długo.

"Prawie dorosłych, nastolatków" — poprawiła się w myślach. Lucas miał szesnaście lat, a Julia dziewiętnaście.

Żałowała, a jej czas się kończył. Anna mogła wcześniej zadbać o rodzinę i wywieźć ich do siostry, do Polski. We Wrocławiu nikt by ich nie znalazł. Musieliby zmienić tożsamość, zostawić swoje dotychczasowe życie, odciąć się od przeszłości i od niej.

Usłyszała zbliżające się kroki. Poczuła, że wiekowy mur budynku drży, zaczyna się trząść. Nie czekając, aż cegły spadną jej na głowę, ponownie zerwała się i pobiegła w kierunku brzozowego zagajnika. Tym razem udało jej się zbiec, ale następny raz mógł okazać się mniej szczęśliwy.

— Czemu cały czas ode mnie uciekasz?! — powiedział szeptem zamaskowany mężczyzna. — Będziesz mogła odejść, naprawdę! Przysięgam, że nic wam nie zrobię. Chcę porozmawiać! W końcu to też moje dzieci. Nigdy nie przestałem was kochać.

W brązowych oczach skrytych za ciemnymi okularami pojawiła się nadzieja, by za chwilę zgasnąć wraz z promieniami sierpniowego słońca. Jego pierwsza i jedyna miłość była już tylko wspomnieniem. "La Porta" odebrała mu wszystko, owijając swoje mafijne macki wokół ruin jego życia. Z czasem zaczął wierzyć nawet we własne kłamstwa.

Dwa lata później...

Lucas wymykał się ostrożnie, stąpając na palcach, kiedy tylko ciotka gasiła lampkę nocną. I tak nie mógł spać, więc co za różnica, czy spędzał czas w pokoju, czy przesiadywał na dachu?

Po trzech dniach na ostrym dyżurze w szpitalu, po płukaniu żołądka i kroplówkach wrócił do świata żywych na tyle, że samodzielnie wszedł po schodach. Ciotka mieszkała na czwartym piętrze w zabytkowej kamienicy w centrum Wrocławia. Nie było tam windy, a na korytarzu woń gazu z niezabezpieczonej instalacji mieszała się z oparami kuchennymi i stęchlizną. Chłopak czuł się brudny, za każdym razem, kiedy otwierał drzwi na klatkę schodową.

Miasto w nocy było jasne, dobrze oświetlone, w przeciwieństwie do przedmieść Paryża, z którymi wiązały się jego najświeższe wspomnienia. Rok temu opuszczał je z ulgą, mimo że w jego pamięci nie było innego domu, tylko ten, który dzielił z mamą i siostrą. Ojca pamiętał jak przez mgłę. Postawny mężczyzna o łagodnych, brązowych oczach i prostych, ciemnych włosach pojawiał się na ułamki sekund jak nocna mara, która chciała ich wyrwać z objęć matki.

Chłopak siedział na dachu i starał się kontrolować oddech, panować nad emocjami i strachem. Nie bał się, że spadnie. O nie. Czasami właził jeszcze wyżej i siadał na kominie. Ryzykant. Z góry perspektywa była lepsza, a powietrze świeższe. Niewielka kubatura pokoju nie przygniatała go tutaj nocnymi atakami klaustrofobii. Nie widział swojego odbicia, które tak mocno przypominało teraz ojca. Szerokich, wyrazistych brwi, brązowych oczu w ciemnej oprawie gęstych rzęs i zaciętych ust wykrzywiających się w ironicznym grymasie.

Nad ranem wracał, spał dwie, trzy godziny i zaczynał kolejny dzień od awantury. Zapewniała mu pretekst, by zamknąć się z laptopem lub wyjść z domu i trzasnąć drzwiami.

Najwyraźniej po wypadku matki, ojciec poczuł odpowiedzialność i przynajmniej łożył na utrzymanie Lucasa. Trzy lata starsza Julia, całkowicie się od niego odcięła. Ciotka opłacała każdą jego zachciankę, począwszy od najnowszego modelu telefonu, na najlepszym dwujęzycznym liceum kończąc.

Wybór szkoły okazał się nie do końca strzałem w dziesiątkę, raczej w kolano. Może, gdyby Lucas był bardziej koleżeński i miał choć trochę oleju w głowie, nie kończyłby każdej wymiany zdań pyskówką, z twarzą przyciśniętą do ściany. Pierwszy ruszający się ząb powinien dać mu do myślenia, ale drugi był już niezbitym dowodem jego bezdennej głupoty. Gdyby wtedy poszedł po rozum do głowy, a nie na siłownię, może nie trzeba by było czyścić zalanych krwią szkolnych schodów. Łuk brwiowy wymagał szycia, a potem kiepsko się goił.

Zanim ciotce udało się załatwić wizytę u terapeuty, szkolny pedagog uświadomił mu przynajmniej tyle, że szczerbaty będzie się kiepsko prezentował na zdjęciach. Ach, na jakich zdjęciach? Matka uczuliła go, że obecność w mediach społecznościowych na Fcalebooku i Vogóle, prędzej czy później ściągnie mu na głowę kolesi ojca i "La Porta" upomni się również o niego. Nauczyła go płacić gotówką i unikać kamer, ale nie kłopotów.

Anna Deschamps mówiła w domu po polsku, Julia władała tym językiem swobodnie. Luc, który buntował się od dziecka przeciwko wszystkiemu i wszystkim, przez dwa pierwsze miesiące we Wrocławiu nie wymówił po polsku ani jednego słowa, a do końca roku szkolnego nie wyszedł z domu. Gdyby choć trochę się starał, nie przyczepiłby się do niego magister Kowalski, nauczyciel angielskiego. Luc nie musiałby pisać pamiętnika w dwóch językach: po polsku i po angielsku, na ocenę. Codziennie złorzeczył, wpatrując się w znienawidzony translator, oczywiście w ciszy, której wymagała obecność w szkolnej czytelni. Prawdopodobnie nie musiałby też wyławiać z kibla zeszytów i łamać "kolegom" palców drzwiami od łazienki.

Znerwicowana ciotka szukała mu korepetycji wśród znajomych, skutkiem czego Lucas nauczył się kląć jak szewc i coraz częściej lądował na dywaniku u dyrektora. Był sam, a przeciwko niemu cały świat. Kiedy chłopak myślał, że już nic gorszego nie może go spotkać, wyskoczyła z tym miesięcznym obozem językowym. Oczywiście od razu odmówił, ale przecież w polskich rodzinach z dziećmi się nie dyskutuje. Nawet z pełnoletnimi. Próbował, naprawdę próbował nie jechać. Spił się okrutnie na imprezie z okazji zakończenia roku szkolnego, a skoro skończyło się tylko na mandacie, policjanci byli bardzo wyrozumiali, poprawił w domu połową butelki Amolu.

Już prawie widział światełko w tunelu, ale zdawał sobie sprawę z tego, że bez matury daleko nie zajdzie, zawsze marzył o studiach i satysfakcjonującej pracy. Wzniósł oczy do nieba i przysiągł wytrzymać jeszcze rok w polskim ogólniaku. W szpitalu było całkiem fajnie, nabrał dystansu i zdecydował, że czas ruszyć do przodu.

Dał się wepchnąć do autokaru pełnego rozwrzeszczanych dzieciaków. Sam był jednym z nich. Kiedy zobaczył znajomą twarz nauczyciela, zawrócił w drzwiach i dał dyla. Puścił się biegiem przez Dworzec PKS, ale w sumie ... co mu dała ta ucieczka? Co chciał przez to osiągnąć? Nie oglądać znienawidzonego anglisty w wakacje!

Deschamps usiadł z tyłu autokaru, nie szukając ani kumpli, ani wrażeń. Chciał tylko dojechać do hotelu i zamknąć za sobą drzwi pokoju. Przegarnął dłuższe, opadające na twarz włosy, co nie uszło uwadze siedzących po skosie dziewcząt. Przesunął się pod okno, aby uniknąć skupionych na nim ciekawskich oczu. Spiął ramiona w chwili, kiedy przysiadł się do niego wysoki, rudy okularnik o imieniu Włodek. Wyglądał trochę jak Harry Styles. Luc czuł się podobny totalnie do nikogo, chociaż Julia zawsze mówiła mu, że jest bardzo atrakcyjnym bratem. Mimo że był młodszy, wzbudzał zainteresowanie jej przyjaciółek.

Ciotka zarzekała się, że na wycieczce z zakładu pracy dzieciaki będą w porządku, jeśli tylko postara się i nie będzie prowokował. Język angielski miał być swoistym buforem bezpieczeństwa. Przeczuwał kłopoty, ale kiedy rudzielec podał mu rękę, nic się nie stało. Włodek okazał się bardzo serdecznie nastawiony. Od razu poczęstował go "Kroplą BezKitu" zaprawioną wódką. Luc starał się nie uśmiechać. Im dłużej ludzie nie wiedzieli, że ma aparat ortodontyczny, tym dłużej nie wytykali go palcami. W wieku osiemnastu lat miał niezliczoną ilość kompleksów. Niestety musiał odmówić napitku i koreczków śledziowych. Po płukaniu żołądka nadal trzymał dietę, ale pił kleik ryżowy i wodę, zagryzając rozmoczonymi sucharami.

Nie minęła godzina, gdy Lucas poczuł ucisk w podbrzuszu i poszedł do toalety, znajdującej się tuż przy drzwiach w autokarze. Nabrał powietrza na co najmniej dwie minuty, smród w kiblu był nie do wytrzymania. Wtedy stało się coś naprawdę strasznego. Jakaś koniunkcja planet, kumulacja pecha, pięć czarnych kotów na skrzyżowaniu, czy coś w tym stylu. Włodek zarzygał cały fotel i pół podłogi podczas jego nieobecności. Wracając na miejsce, w porę odskoczył, ale ostatni chlust i tak ochlapał mu ukochane Jordany airmaxy. Zatoczył się do tyłu i przycupnął wyczyścić buty chusteczkami, z trudem hamując szarpiące nim torsje.

Kowalski wykazał się refleksem i podał cierpiącemu worek, wysyłając zniesmaczonego Lucasa na przód autokaru, gdzie siedziały dzieciaki z Trójmiasta. Szukając wolnego miejsca, było mu już wszystko jedno. Co mogło stać się gorszego w ten upalny dzień, oprócz niesprawnej klimatyzacji. Deszcz meteorytów? Lądowanie UFO? Czy los mógł doświadczyć go jeszcze bardziej? No nie.

No tak. Jedyny wolny fotel zdawał się wybawieniem, a dziewczyna, która siedziała pod oknem, wachlowała się książką i popijała wodę mineralną. Kiedy podnosiła głowę, przykładając butelkę do ust, zauważył klasyczny profil, prosty nos i nieduże usta. Splątany kabel od słuchawek dotykał spoconej szyi i klatki piersiowej, opierając się na dekolcie, fioletowej koszulce, kształtnym biuście i kończył się wtyczką w telefonie. Wraz z gorącym powietrzem dotarł do niego lekki, cytrynowy zapach werbeny.

"Oho, zaczynam widzieć pewne plusy i rozróżniać kolory". — Przeleciało mu przez myśl.

Oślepiające słońce waliło przez szybę autokaru, a ona wzdychała tak ciężko, jakby na jej sercu leżał jakiś ogromny ciężar. Proste, jasne włosy miała związane w wysoką kitkę. Gdyby je rozpuściła, sięgałyby do ramion. Z trudem powstrzymał się przed ściągnięciem gumki z tego mysiego ogonka. Lucas otrząsnął się ze swoich kosmatych, aczkolwiek przyjemnych myśli. Uśmiechnął się, zapominając o otaczającym go świecie. Istniał tylko on i ona i ta chwila.

"Dziewczyna, serio? Ale banał" — pomyślał. — "To chyba jakiś podstęp, żebym stracił czujność".

Chciał jej powiedzieć od razu, póki pamiętał, że jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką widział w swoim życiu. Że zrobi dla niej wszystko, wybuduje dom i posadzi drzewo i kupi jej kota. Jeśli będzie chciała. Zainteresowanie płcią przeciwną nie było priorytetem przez ostatnie dwa lata. Starał się po prostu przeżyć.

— No, to mnie nieźle siekło... — westchnął.

Najwyraźniej zapomniał języka w buzi, to znaczy angielskiego, bo po kilku zdaniach w swojej ojczystej mowie, w języku miłości, okazało się, że dziewczyna nic nie rozumie, a może nie słyszy. Nie kapnęła się, żeby zdjąć słuchawki.

— Cześć. Musiałem się przesiąść. Mój kolega już się zdążył na*ebać. Zanieczyścił mi fotel — wyszeleścił piękną polszczyzną, na dowód, że jak się naprawdę chce, to można nauczyć się języka w dwie minuty.

— Pobrudził? — Zmrużyła zielone oczy, poprawiając zjeżdżające okulary szczupłą dziewczęcą dłonią. Wydawała się taka czysta, prawie naga, bez makijażu, a nawet pomalowanych paznokci.

— Porzygał się — starał się wytłumaczyć, że kolega źle się poczuł i on musiał się przesiąść. - Zwymiotował! — potwierdził Lucas zadowolony, że w końcu przypomniał sobie właściwe słowo.

— Nie wolno nam mówić po polsku, Kowalski zabrania — powiedziała. Jej łagodny głos odebrał mu zdolność logicznego myślenia, którą tak bardzo sobie cenił.

— Nie wolno? To jak, szybko? — chciał jeszcze zażartować, ale w tym też nie był mocny. — Wolne? Miejsce wolne?

Siadając obok, miał wrażenie, że dziewczyna zaczyna się mu bacznie przyglądać. A już się cieszył, że ktoś normalnie z nim rozmawia.

— Kolega musi posprzątać — wyjaśniła. — Spoko, siedź sobie — dodała, bo chłopak, wyraźnie speszony, miał zamiar wstać.

— Aha. OK. Dzięki — odpowiedział niewyraźnie, odpalając w telefonie Appkę z translatorem. — Kur*a nic nie rozumiem — powiedział w końcu. Nikt nie twierdził, że będzie łatwo.

— Marsija. Marcia. Marta — powtarzał jej imię z koszmarnym francuskim akcentem, wymawiając krtaniowo "r" aż przeszywały ją dreszcze, ale uśmiechała się do niego pogodnie i szczerze.

Kiedy w końcu wieczorem zasnęła na siedząco w fotelu obok, zdjął jej okulary i założył sobie za ściągacz koszulki. Przykrył i otulił ją swoją własną bluzą, otoczył delikatnie ramieniem, żeby nie spadła. Słysząc jej równy oddech tak blisko swojej twarzy, poczuł spokój. Był dokładnie tam, gdzie chciał. Nigdy na to nie czekał, a właśnie rozpoczynał się nowy rozdział w jego życiu. Autokar mknął autostradą, w kierunku zachodzącego słońca.

Wszystko było na najlepszej drodze, by spleść losy Marty i Lucasa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro