23. UMOWA [Marta]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słyszę śmiechy, ktoś ma głośniczki, więc jest muzyka. Z piwem w ręku jestem odważniejsza. Nie, żebym jakoś wybitnie często piła, ale chyba nie wyobrażacie sobie, że jestem abstynentką. Wychodzę z założenia, że jedno piwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Siedzimy na drewnianej ławce, takiej z pniaka.

Kilka osób z towarzystwa i trzysta miliardów komarów znika. Istniejemy tylko my dwoje.

― To jestem twoją dziewczyną czy koleżanką? Co, Lucas?! Wiesz, w sumie to dla mnie bez różnicy, jak to nazwiesz ― mówię, dość odważnie jak na moje standardowe zachowanie.

Czy mam nie drążyć?

― Ma być szybka odpowiedź, czy długa, nudna i prawdziwa? ― Daje mi wybór. ― Obydwie są takie same. Moją dziewczyną, bo nikomu cię nie oddam.

Na potwierdzenie daje mi cudnego całusa, szybkiego i mocnego, a potem dostaję od kogoś szyszką w łeb.

― Ej, zakochani! Idźcie ślinić się nad wodę, tu jest impreza, a nie schadzka! ― krzyczą na nas dziewczyny.

Coś czuję, że ciąg dalszy tego wyznania wcale nie będzie wesoły. Napinam podświadomie mięśnie karku. Pożyczamy dwa koce i idziemy w ustronne miejsce nad wodą. Oczywiście nastrój jest tak oczywisty, że czuję mrowienie w koniuszkach palców. Pocałunki są bardziej gorące, ale to pewnie przez różnicę temperatur. Jego język wsuwa się powoli do moich ust, a ręce błądzą pod bluzą, dotyka moich piersi. Tyle nowych wrażeń jednocześnie, do odtworzenia ponownie w głowie, na spokojnie, kiedy będę sama. Okręca mnie kocem, bo zaczynam dygotać i siadamy przy drzewie, na mchu. Opieram się plecami o jego klatkę piersiową, a on zamyka mnie w uścisku swoich ramion. Całuje moje lewe ucho, ogrzewa mnie swoim oddechem, przesuwa usta po szyi. To zdecydowanie miejsce, które najbardziej mi się podoba.

Pod drzewem.

― Marta, chcesz mnie dzisiaj wykorzystać? ― pyta.

A na to w ogóle można się umówić?

― Ja nie mam nic przeciwko.

A ja nie wiem.

― Chcesz, żebym był twoim pierwszym?

Chcę.

― Zastanów się.

Nie muszę.

Nic nie mówię, bo zapominam języka w gębie, za to oczy otwierają mi się coraz szerzej. No tak, przecież wszystko do tego właśnie prowadzi. Czuję, że skończył mi się czas na rozmyślania, ale przy nim jestem bezpieczna. Naprawdę nic nie muszę, choćbym miała nawet jeden, mętny cień niepewności. Mogę z nim rozmawiać tak długo, aż zedrę gardło.

― Możemy podejść do tego na zimno i wykorzystać ten jeden miesiąc, który mamy. Albo o tym od razu zapomnieć ― mówi, ale nadal to do mnie nie dociera. Gładzi mnie po twarzy i odgarnia włosy, chyba wchodzą mu do ust.

― To ja mam zamiar zapomnieć ― odpowiadam, zgodnie z tym, co mi podpowiada sumienie.

Ja chcę go zabrać ze sobą do domu na całe życie, do końca świata, a nie na MIESIĄC. I co z tego, że to ma być tylko na miesiąc. Ach... miesiąc, zaczynam drżeć. Jeszcze go dobrze nie poznałam, a on już myśli o końcu naszej znajomości.

― Rzeczywiście, kiepsko to wygląda. Niestety z tym miesiącem, to prawda ― mówi z lekkim smutkiem w głosie.

― To muszę odpuścić. Nie zdążę.

― Nie namawiam, Marta, ale może damy radę nie zakochać się w sobie nawzajem ― mruga do mnie okiem. ― Takie wiesz, "friends with benefits". Bez wymagań i żalu.

― Wątpię.

― Ja się nie zakochuję tak łatwo. ― Jego ciało pokazuje co innego. Chyba, że ja się nie znam i u facetów podniecenie nie jest jednoznaczne ze stanem zakochania, tylko występuje jako efekt fascynacji.

― Za późno Lucas. ― Uśmiecham się, ale na szczęście, patrzę na spokojną taflę jeziora. ― Ja już jestem zakochana po uszy. ― Myślałam, że nigdy mi to nie przejdzie przez gardło.

― Strasznie mi przykro, nie pomyślałem. ― Lucas gładzi mnie po głowie i całuje w policzek. ― Marcia, jesteś tak cholernie nie gotowa. Na miłość i na seks. O ile to oczywiście nie jest to samo.

No jestem. No nie jestem. Nie mam pewności, czyli nie jestem gotowa.

― Na to wygląda, że dzisiaj nie jestem, ale może będę jutro, albo pojutrze, albo za tydzień, albo za miesiąc. Jestem pewna, że nie chcę cię wykorzystywać. Nie jestem wyrachowana i nie umiem kalkulować na zimno.

Czas mojego monologu chyba, bo Lucas nic nie mówi, ale trzyma policzek blisko mojego i ręce na moim brzuchu.

Chcę się w tobie zakochać Lucas, tak na całego, wiedzieć, że mnie nie odrzucisz, a wtedy będę chciała więcej.

Niestety nie mówię tego. Słowa grzęzną mi w gardle za każdym razem, kiedy otwieram usta. Ciężka sprawa ta pierwsza miłość. Faktycznie wali na dekiel. Niby chcesz myśleć rozsądnie, a robisz co innego, niż planujesz.

Usta Lucasa nadal eksplorują moją szyję, ale jego ręce wsuwają się tak głęboko, a raczej wysoko, że czuję, jak znowu dotyka moich piersi. Będę musiała nauczyć się na nowo odczuwać, jak kiedyś mój żołądek przestanie się skręcać.

Boże, Lucas.

Nie wiedziałam, po co one tam są, ha, ha. Teraz już wiem, dzięki tobie.

Obracam się do niego, siadam przodem i przyglądam się jego twarzy. Mam wygodne miejsce na dość kościstych kolanach. Lucas opiera się o chropowaty pień drzewa. Pachnie nocą, mchem, jeziorem.

Moja ciekawość sięga szczytów naiwnymi lepkimi rękami.

Boże, jak ja go kocham.

Zamiast muzyki cisza. Jest jak na filmach. Patrzymy sobie w oczy, śmiejemy się, przekrzywiamy głowy, starając się nie połamać sobie wzajemnie nosów. Dotykam palcami jego ust, wargi są gładkie i miękkie. Policzki lekko drapiące, ale przyjemne. Rozumiem, że to pierwszy zarost. Przymykam oczy i otwieram, nie chcę uronić ani sekundy jego widoku, mimo że jest ciemno. Nie boję się dotyku, nie czuję, żeby on się bał. Obejmuje mnie w pasie i gładzi po plecach. Bierze moje dłonie w swoje i wsuwa je pod bluzę. Nie wiem, czy mam je tam trzymać, czy nimi poruszać. Czekam, zastygając w gotowości, kiedy poprawia mi koszulkę, a potem zakłada za ucho opadające kosmyki. Obejmuję go ramionami, całuję jego szyję, a on odchyla się lekko. Chcę, żeby te sekundy trwały całą wieczność, kiedy nasze usta zbliżają się ponownie. Wszędzie ten obezwładniający zapach. Na początku delikatny, coraz mocniejszy przy jego skórze. Natura i instynkt budzą się w nas, powoli, ale stanowczo. Uczucia mieszają się, przenikają i następuje detonacja, powalająca otaczające nas drzewa, wyzwalająca falę tsunami na jeziorze. A to tylko sam początek.

― Marcia, musimy porozmawiać.

Głos chłopaka drży chyba bardziej niż jego ciało.

No i po co było otwierać buzię?

Chcę go uspokoić, ale nie wiem, czy dam radę samym trzymaniem za rękę. Nie wiem, czy delikatny pocałunek pomoże, czy już raczej nie będzie odwrotu, żeby to była nasza pierwsza noc, pod gwiazdami, na kocu. Może byłabym chętna?

― Muszę ci to powiedzieć, zanim cokolwiek między nami zajdzie.

Czuję przez spodnie, że on jest bardziej niż gotowy. Ja chyba jeszcze jednak nie skończyłam etapu oswajania się z własnym ciałem. Nie wspominając o jego... atrybutach. No ale ok, chce gadać, to postaram się nie wypluć serca gardłem.

― Marcia, mam trochę zakręconą sytuację rodzinną — tłumaczy. — Od roku mieszkam z siostrą mamy, we Wrocławiu, ale wcześniej mieszkałem w Paryżu. Tam się urodziłem, mama jest Polką, ale miała wypadek, leżała pół roku w szpitalu, czeka ją jeszcze długa rehabilitacja. Uczyła mnie tych waszych koszmarnych piosenek, wiesz w stylu „Jadą, jadą misie" i „Jesteśmy jagódki". Wysłała mnie i siostrę do ciotki. Tata ma trochę problemy z prawem, przesyła kasę na moje utrzymanie. Zwykle gotówkę, przez kuriera. Nie wiem, czy teraz siedzi, czy się ukrywa. Wszystko, co sam sobie ułożyłem w głowie, najbardziej wskazuje na tę mafię "La Porta", z której się śmiałaś.

Chciałam coś powiedzieć, ale położył mi palec na ustach.

― W każdej chwili mój ojciec może się pojawić i mnie stąd zabrać. Jeśli wrócę do Francji, nie skontaktuję się więcej z tobą ani z żadnym moim znajomym, ojciec mi nie pozwoli. Ten świat mafijny na pewno się o mnie upomni. Nie chcę nikogo w to wkręcać. Wystarczy, że ja mam problemy.

― Mam nie robić sobie nadziei, tak? O to ci chodzi? Nigdy się już nie zobaczymy?

― Tak. Raczej nie mogę liczyć na to, że między nami będzie coś na stałe.

Następuje chwila grobowej ciszy, nie wiem, co o tym myśleć.

― Dobry bajer. Lucas! ― puszczam jego rękę i wstaję, zbierając z mchu koce. ― Ależ to brzmi niedorzecznie.

― Nie bajer, Marta!

― Lucas! Boże, po co ty mi to mówisz w takiej chwili.

Noc jest jasna, jak to w lipcu. Przed chwilą byłam rozpalona z podniecenia, teraz mi zimno jak w grudniu przed świętami boso na balkonie.

― Tak ci siadło na głowę to, co ci powiedział ten debil na korytarzu?! Że nie ma dla nas przyszłości?

Mdli mnie i zaraz się porzygam po tym piwie.

― Jak wrócę, mój ojciec wyśle mnie po prostu do kościoła i do spowiedzi. Nie będę się wstydziła, tego, że chcę z tobą być. Bardzo mi się podobasz i wydaje mi się, że jesteś właściwym chłopakiem, z którym mogłabym zaryzykować. Tylko że najwyraźniej już nie dzisiaj. Dziękuję za szczerość. Wracajmy już.

Lucas powoli mnie obejmuje, nie uciekam przed jego ramionami, a powinnam. To wszystko przez to wspólne spanie oswoił mnie jak kota. Zaczyna coś świszczeć w tym swoim ojczystym języku, jakby żaby w stawie obudziły się i zaczynały kumkać.

― Marcia, ja też wolałbym stracić swoje dziewictwo z kimś, w kim mógłbym się zakochać. Poczekamy, tylko musisz wiedzieć, że prawdopodobnie to będzie wakacyjna miłość, a potem znikniemy ze swojego życia. Nie musisz mi wierzyć, wiem, że to brzmi jak najgorsza bzdura.

― Nie psuj mi perspektywy ― mówię najpierw, trochę urażona. ― Ach, więc ty też? Nigdy tego nie robiłeś?

― Tak, no ja też. Jakoś nie było odpowiedniej dziewczyny. To jest nas dwoje. Teraz nie wiem, czy powinienem ci to zrobić, czy to nie będzie za dużo? ― Wzdycha, ale nadal mnie przytula i nie puszcza.

― Boże, Lucas. Więc co, teraz mam na głowie odpowiedzialność nie tylko za moje dziewictwo, ale jeszcze twoje? Czyli co, podsumujmy ― mówię trzeźwo. ― Ja się zakochałam, ty nie. Obydwoje chcemy, żeby coś z tego było przynajmniej przez ten miesiąc na obozie językowym. A potem nie płaczemy i każde idzie w swoją stronę?

― To brzmi koszmarnie, Marcia ― jęczy. ― Ale to nie do końca prawda. Ja też się zakochałem.

― Naucz się w końcu wymawiać MARTA, a nie Marcia!

Powinnam rozsypać się na milion kawałków, ale ktoś tu musi nosić spodnie i myśleć logicznie. A ja go naprawdę kocham.

Lucas znowu wkłada mi dłonie pod bluzę i przypiera mnie do drzewa, całując w szyję.

― Marcia, Marcia, Marcia. To co? Zgodzisz się?!

― Zgodzę się pod warunkiem, że nic nie będziemy robić na siłę. Wszystko w normalnym tempie. A jeśli coś się nam nie spodoba, będziemy mogli się z tego natychmiast wycofać.

― No dobrze, Marcia. Ja też mam warunki. Nie każesz mi chodzić na dyskoteki. I zaczniemy się całować już teraz.

― To są dwa, więc musisz wybrać.

― Nic nie muszę wybierać, bo chcę wszystko, teraz, od razu. W razie, gdybyś się rozmyśliła.

I wtedy budzi się Marta "chłodna kalkulacja". Marta, która "umie w umowy". Marta, która wkłada stopę w zamykające się drzwi. Marta, która pcha się w każdy związek z nadzieję, że poczuje to samo co wtedy, że ktoś napisze tę bajkę, której nie mogła zakończyć, tak jak sama chciała.

Ale to jeszcze nie koniec tej historii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro