41. NIEWIELE [Marta]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

No i jak było, jak było, Marta?! Koleżanki nie dają za wygraną. Jaki on jest?

Pytania huczą w mojej głowie. W moim pokoju siedzi już banda dziewczyn, nie wiem, skąd się tu wzięły. Najpierw weszła jedna, potem następna... Nigdzie nie widziałam Kate, a ją chcę uściskać i spytać, co nagadała Lucasowi (i w jakim języku). Wyciągnęła go z czarnej dziury czy innej otchłani. Nie sądziłam, że zaryzykuje.

Ja czuję, że zyskałam, na pewno nic mi nie ubyło. Im większe oddanie, tym silniejsza tęsknota, ale na pewno nie strata.

Biorę szybki prysznic,  choć brzmi to banalnie, chcę znowu czuć go całym ciałem. Zapach werbeny już zawsze będzie mi przypominał to lato i wakacje. Wszędzie gdzie wczoraj panował zamęt, rzeczy są na właściwym miejscu. Żadnego wstydu. Nawet cienie pod oczami mnie cieszą, bo są takie jakby bardziej ... moje.

Słyszę chichoty, a potem salwy śmiechu. To miłe, że koleżanki są tu ze mną. Piją kawę i herbatę w białych kubkach, na korytarzu mamy mały aneks z czajnikiem i butlę wody.

— Jak wrażenia, po pierwszej wspólnej nocy? — pyta Selena. — Było ci z nim dobrze?

— Tak — odpowiadam i w zasadzie nie wiem, co mogłabym jeszcze dodać. Musiałabym przeryć słownik, w poszukiwaniu właściwych słów. — Fajnie, ale mało. Za krótko.

— Spokojnie, to pierwszy raz, następny będzie lepszy — mówi Monika.

Niewiele. Ale skąd ona się tu wzięła i po co?

— Następny był dłuższy — tłumaczę, nie kryjąc zadowolenia. — Odrobinę. Chodzi mi o to, że miło spędzony czas biegnie jakoś szybciej. Chciałabym z nim zostać na dłużej.

Na zawsze.

Marta, mistrzyni złożonych wypowiedzi z kwiecistymi epitetami. Brawo, Marta.

Dziewczyny piszczą, zadowolone z zasłyszanych rewelacji. Chcą poznać dokładnie, wszystkie szczegóły, ale ja nie potrafię ubrać tego w słowa. Nie powiem, jakie ma wymiary. Czerwienię się bardziej niż w nocy. Nic ze mnie nie wyciągną.

Nakładam krótkie, jeansowe spodenki i czarny T-shirt, schodzimy razem na śniadanie do stołówki.

— Marta, ale weź, coś powiedz! JAK było? — pyta Włodek, patrząc na mnie błagalnie i ciągnie mnie na taras. Na razie nikogo tam nie ma.

— No dobrze było. Jeśli trafia się na właściwą osobę, jest pięknie. Ty coś ofiarowujesz, ona oddaje ci coś w zamian. Nie wiem, o co ten cyrk z utratą dziewictwa. Proszę tylko o dyskrecję. Nie musicie o tym gadać cały turnus. Są jeszcze inni zakochani.

Rozglądam się, ale żadnych nie widzę.

Kowalski dyskutuje z Kate. Dziewczyna puszcza do mnie oko, ale z nauczycielem rozmawia ostro, ze stanowczą miną, jak równy z równym. Chcę jej podziękować, ale wydaje mi się, że ona o wszystkim już wie.

Wychowawca mija nas  skwaszony, z talerzem jajecznicy i pomidorem. Wita wakacyjnym "Hello". Mam nadzieję, że nie wsiądzie znowu na Lucasa. Fajnie, gdyby chłopak potrafił się przed nim obronić, jeśli ma spędzić jeszcze rok w klasie maturalnej. Może powinien zmienić szkołę, a może wręcz przeciwnie, szkoła powinna zmienić anglistę. Jeszcze nie jest za późno, żeby znaleźć kumpla, pożyczać zeszyty, wymieniać się książkami, jeść z kimś wspólnie śniadanie na przerwie, albo grać w kosza? Szkoda, że nie może chodzić do naszej szkoły. Nie mogę go zabrać ze sobą.

Lucas Deschamps, wzrost słuszny, oczy piwne, błyszczące szczęściem, zadowolony, uśmiech szeroki, ale usta zamknięte. Zaciska wargi. Jego krok jest pewny, a głowa podniesiona wysoko, kiedy podchodzi do stolika i cmoka mnie w lewe ucho. Ma na sobie żółtą koszulkę w fioletowo różowe ciapki i niebieskie spodenki do kolan. Podejrzewam od dłuższego czasu, że jest daltonistą, albo po prostu ma artystyczną duszę, która co rusz usiłuje wypełznąć mu na ubranie.

— Muszę zrobić pranie — mówi i rozpiera się wygodnie na krześle. Nie widziałam takiego wachlarza emocji na jego twarzy. Aż chciałoby się podejść i pogratulować, co zresztą niektórzy robią, klepiąc go mimochodem po ramieniu i ściskając prawicę. Zaraz pewnie się dowiem, że jednak był jakiś układ na zaliczenie, zakład, czy konkurs.

— Lucas, a co ty będziesz jadł? — pytam zatroskana, bo postawił pusty talerz. Żadne tam dzień dobry, kochanie! Jak się masz? Tylko żarcie od rana w głowie. Dla Marty nic innego się nie liczy, oczywiście. — Przynieść ci kawę, albo herbatę? — pytam. Ja miałam na śniadanie kanapki z indykiem, dwie marchewki i kilka truskawek, no i suchą bułkę rano.

Jestem tą samą Martą, co wczoraj. A on? 

Ma sińca na kości policzkowej i trochę spuchniętą wargę, po wczorajszych utarczkach. Szkoda takiej ślicznej buzi, żeby napieprzać się pięściami. Chodzi potem taki ciemnowłosy anioł z pi*dą pod okiem i cieszy się, że trzech pozostałych wygląda gorzej. Pamiętajmy, że do końca turnusu mamy jeszcze kilka dni.

— A jest mięta, albo rumianek? — pyta nieśmiało moje słodkie kochanie. 

A któż to wie, może jest.

— Będą jeszcze z ciebie ludzie, Lucas. Na razie, jesteś tak "Bad Boy" od siedmiu boleści.

— Marta, znowu tak na mnie patrzysz. Podać ci coś? — mówi, ale jest zadowolony.

— Keczup. Całą butelkę, Lucas. — Wyciągam do niego rękę.

Oczywiście, jest rumianek, znajdzie się nawet ryż na bolący brzuch i gotowana marchewka i warzywa na parze. Panie z kuchni przecież wiedzą, że niektóre dzieciaki mają specjalną dietę. Chłopak je, ale chyba mu niezbyt smakuje, bo dłubie widelcem. Wiem, wiem, gotowane brokuły mogą nie być najsmaczniejsze na świecie.

— Lucas! — mówię, otwierając szeroko oczy. — Zapomnieliśmy!

— Ale co? — pyta, przestraszony. Przez głowę dramatycznie przelatują myśli. Zastanawia się, co mogło  umknąć, aż mu we łbie trybiki trzeszczą. Jakaś tradycja, albo przesądy, może mantra lub modlitwa na rozpoczęcie dnia?

— Zapomnieliśmy iść rano na zajęcia z dziennikarstwa! — zakrywam dłońmi usta. Świętokradztwo.

— Weź, Marta! Nie strasz. Już się bałem, że coś zrobiłem nie tak! — szturcha mnie pod stołem bosą stopą.

Najedzeni wstajemy, plaćkamy japonkami idąc do pokoi, myjemy zęby po śniadaniu i spotykamy się u mnie. Każdy chciałby taki "dzień".

Trzeba coś zrobić coś z tak pięknie rozpoczętym porankiem.

Życiem.

Lukas rzuca tęskne spojrzenie w kierunku rozgrzebanej pościeli i zamyka drzwi na klucz. Opiera się o framugę, trzymając rękę tuż nad moją głową. Dziecięcy tatuaż z lawendą już trochę obłazi. Wkłada mi rękę pod koszulkę, a ustami delikatnie dotyka płatka ucha.

— Całowałaś się już kiedyś pod drzwiami? Bo jeśli nie, to trzeba natychmiast nadrobić.

Ciekawe jak on się czuje? Jak chłopak, czy już mężczyzna. Czy jest zadowolony?

— Na dzisiaj nowe polskie słówka dla mnie, Marta. Pragnienie i pożądanie. —  Rozpala zmysły, muskając koniuszkiem języka moje usta, ale nie wsuwa go do środka, tylko zbliża i rozchyla wargi, chcąc nasycić narastający głód.

Czy właśnie tego oczekiwał? Jak się sprawdziłam? Spytać się, czy nie? Chyba nie, niech się skupi. Skoro kanapki smakują tak samo jak wczoraj, to chyba nie ma co wiercić dziury w brzuchu. Jeszcze.

— Jest inaczej, niż podejrzewałem. Myślałem, że to będzie takie jednorazowe, chwilowe "wow", a potrzebuję cię coraz mocniej. Tak pięknie się do mnie uśmiechasz — mówi szeptem.

Ty też, Lucas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro