16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Izuku]
(Dwudziesty października, poniedziałek)

Katsuki stracił przytomność i śpi od godziny. Jego rany zostały opatrzone i pozszywane, a jego stan jest stabilny.

Natomiast Natsuki jest na bloku operacyjnym.
Dzięki temu, że Kacchan zasłonił go swoim ciałem, nie zginął na miejscu, jednak znów jego szanse na przeżycie są nikłe.

Przybyłem na miejsce gdzie porwali Kacchana dosłownie w momencie gdy od wyjścia dzieliły go kroki. Tamta dziewczyna, która zdołała uciec go postrzeliła... Todoroki nie miał jej w bazie danych. Nie wiadomo też kim jest.

Cała wojna, jaką wypętali trwała trzy godziny. A my ją zwyciężyliśmy. Z naszych oddziałów nikt nie zginął. A z ich z tego co mi wiadomo to chyba jedynie Dabi i Nomu. Reszta trafiła do więzienia nie licząc uciekinierów.

-Deku...-Usłyszałem cichy szept mojego męża.

-Kacchan. Jak się czujesz? Boli cię coś?

-Gdzie Natsuki...

-Z lekarzami.

-To był sen..?

-Sen? Co ostatnie pamiętasz?

-Uciekałem z Natsukim... upadłem i nic nie pamiętam...

-Niestety to nie był sen, kochanie.

-Co z Natcchanem?

-Jest z lekarzami. Słońce musisz odpocząć jesteś bardzo osłabiony.- Zauważyłem, gdy on zdjął z twarzy maskę do oddychania i zaczął się podnosić.

-Co z naszym synem?

-Jest z lekarzami...

-Co mu robią? Oberwał od niej? Yoshimi czy jak ona miała?

-Tak...

-Co ona mu zrobiła?

-Postrzeliła.- Szepnąłem, patrząc jak on zamiera.- zasłoniłeś go, dzięki czemu ma mniejsze obrażenia... Ale jest na bloku operacyjnym.

-Deku o-on...

-Żyje.- Szepnąłem obejmując go.- Przepraszam was. Nie zdążyłem na czas, mogłem być tę minute szybciej...

Siedziałem z nim godzinę. Czekaliśmy wytrwale z nadzieją na dobre wieści od lekarzy. Uspokajałem cały czas Kacchana, który przestał już płakać. Siedział w ciszy przytulając się do mnie. Nie odpowiadał na żadne moje słowo. Siedział w kompletnej ciszy, a ja nie chciałem na siłę go zmuszać do rozmowy.
Było już po dwudziestej pierwszej kiedy lekarz wszedł do naszej sali.

Kacchan od razu się poderwał i mimo wszystko podszedbiegl do lekarza, niw zważając na ból czy moje próby zatrzymania go.

-Co z moim synem?!

-Przykro mi...- Zaczął lekarz, a mnie serce się zatrzymało widząc minę mężczyzny.

-C-co..?

-Po trzech godzinach walki... jego organizm nie wytrzymał a serce się zatrzymało. Moje kondolencję...

-Żartujesz prawda?- Kacchan wybuchł śmiechem.- Żartujesz?! Za-zaraz go przyprowadzicie... tak?

-Niestety nie... Państwa syn nie żyje.

-Deku... On kłamie! Powiedz, że... że to nie prawda...- Szepnął widząc moją minę.- Natcchan żyje... Nie mógł umrzeć... o-on...

W ostatniej chwili go chwyciłem, bo nogi mu się ugięty pod ciężarem ciała. Kacchan sam zaczął głośno krzyczeć zdzierając przy tym gardło.

Tej nocy nie zasnąłem wcale. Kacchan utracił przytomność około piątej rano, kiedy to wycieńczenie organizmu dało o sobie znać. Nie odstąpywałem na krok blondyna, którego miną nawet podczas snu nie wyglądała na spokoją, jak to było zawsze. Tym razem na jego buzi malował się grymas bólu...

(Dwudziesty pierwszy października, wtorek)

Około siódmej rano był u nas Aizawa, Todoroki, Yukimura, Kirishima, Ashido oraz Yuriko. I mimo, że do sali wszedł jedynie Yukimura razem z Todorokim. To i tak resztę widziałem za szybą, dzięki której lekarze obserwowali stan zdrowia Kacchana.

Nie siedzieli u nas długo. Chcieli głównie sprawdzić co z blondynem, który leżał podpięty do kroplówki śpiąc. Nawet nie będzie wiedział o tym, że ktokolwiek tutaj był.

-Robiliśmy co mogliśmy stary...- Szepnął do mnie Akamura, kładąc dłoń na moim ramieniu.- To nie wasza wina.

-To moja wina. Gdybym był o minutę szybciej. Jebane sześćdziesiąt sekund i to nie całe.- Syknąłem czując jak z moich oczu ściekają powoli łzy.

-Izuku, musisz być silny... Dla Katsukiego.- Tym razem za sobą Usłyszałem Todorokiego.

-Nie wiem czy Kacchan wytrzyma psychicznie...- Szepnąłem, przenosząc swoją dłoń na szpiczaste włosy chłopaka.- Musi być pod stałym nadzorem...

-Dacie radę. A raczej damy. Zamierzamy wam we wszystkim pomóc.

-Możecie wyjść?- Spytałem cicho. A oni bez słowa opuścili salę.

Mam nadzieję, że nie będą mieli mi tego za złe... chcę pobyć w ciszy z Kacchanem...

(Dwudziesty czwarty października, czwartek)

Minęły trzy dni. Kacchan został wypisany i wracamy autem do domu. Kirishima powiedział, że zajął się odbudową i remontem budynków i bez problemu możemy wrócić.

Kacchan już trzecią dobę się do nikogo nie odezwał...
Nie chce jeść...
Ciągle śpi albo siedzi i patrzy w ścianę. Na moje zaczepki nijak reaguje. Ewentualnie podejdzie jedynie i się przytuli...
Muszę na siłę go karmić i poić. W dodatku nie spuszczam go ze wzroku, jak idzie do łazienki to go kontroluję nawet.
Paranoi można dostać...

-Kacchan..? Jak tam Twoja noga? To była jedyna rana której Recovery Girl, nie wyleczyła ci do końca. Prawda?

Odpowiedział mi ciszą. Obserwował miasto zza szyby auta, olewając każde moje słowo.

-Todoroki odnalazł dane tamtej dziewczyny co was porwała...- Szepnąłem.- Jest w tartariusie.

Dalej cisza.

-Kacchan... kochanie moje... odezwiesz się do mnie, choćby słowem..?

-Tamta dziewczyna... mówiła, że to wszystko to wina Natcchana...- Szepnął zachrypnięty głosem dalej nie odwracając twarzy od szyby.

Przejeżdżaliśmy akurat przez jedną z bardziej zniszczonych części miasta, które akurat były odbudowywane.

-Nie uwierzyłem jej słowom... dalej nie wierzę... tak jak w to, że moje dziecko będzie miało jutro pogrzeb.- Jego głos z każdym zdaniem stawał się coraz cichszy. Odwrócił głowę od szyby i spuścił ją w dół, zasłaniając twarz dłońmi. Znów zaczął płakać.- Moje małe maleństwo... Co on im kurwa do cholery jasnej zrobił? Nie wybaczę nikomu tego. O-on miał zaledwie kilka dni. Pierwszy raz miałem go na rękach... pierwszy i ostatni raz go karmiłem, utulałem do snu... widziałem dwie wersje zdarzeń. Czemu tak zła się spełniła... czemu on... czemu to kurwa ja nie mogłem zginąć!?

Idealnie podjechaliśmy pod dom i się zatrzymałem. Od razu objąłem blondyna a on zaczął głośno szlochać w moją koszulę.

-Dlaczego...

-Jest teraz w lepszym miejscu... on wiedział, że ma wspaniałą mamę który bronił go za cenę swojego życia...

-Tatę też...

-I mnie też.- Uśmiechnąłem się delikatnie.- Kochał nas już zanim się narodził. A w szczególności ciebie... W końcu to ty, nosiłeś go pod sercem tyle czasu...

-Chciałbym go przytulić... ten ostatni raz...

-Też chciałbym...

Trwaliśmy chwilę w ciszy, aż w końcu ktoś zapukał w szybę mojego auta. Tym ktosiem okazała się Mina, która razem z Kirishimą, Kaminarim, Yukimurą.
Wszyscy byli ubrani na czarno. Z resztą tak jak my.

Wyszliśmy z auta a Kacchan od razu został wyściskany przez Minę i Denkiego.

-Chodźmy do środka.

-Reszta nie przyszła teraz bo są w pracy.- Zaczął Kaminari.- Po za tym, chyba lepiej, że nie jesteśmy tu całą gromadą.

-Tak.- Mruknąłem otwierając drzwi z klucza.

Rozebraliśmy się w przedpokoju i gdy każdy kierował się do salonu, to Kacchan jako jedyny wszedł po schodach w stronę sypialni.

-Kacchan?

-Idę spać.- Mruknął, nie patrząc na mnie.

Już chciałem ruszyć prosto za nim ale Yukimura mnie zatrzymał, łapiąc moje ramię.

-Daj mu chwilę na osobności.- Zalecił, a ja niepewnie mu przytaknąłem.

-Pokój dziecka został nietknięty przez złoczyńców, chyba jako jedyne miejsce razem z waszą sypialnią.

-Muszę zamknąć ten pokój na klucz.- Westchnąłem siadając.- Kacchan jak tam wejdzie, znów nie będzie umiał się uspokoić...

-Strasznie to przeżywa co?- Spytałem dziewczyna a ja przytaknąłem.

-Dziś, pierwszy raz od trzech dni się odezwał. Nie chce jeść, ciągle śpi a ewentualnie płacze. Ja sam nie spuszczałem go z oka...

-Ty w ogóle coś spałeś stary?

-Dwie godziny...

-Dziś?

-W ciągu ostatnich czterech dni...- Szepnąłem wstając.- Zrobiłby mi ktoś kawy? Idę zobaczyć czy Kacchan zasnął.

-Ty kurwa lepiej też idź się połóż.- Syknąłem na mnie Yukimura.- chcesz mu pomóc, gdy ty sam potrzebujesz pomocy?

-Wyśpię się w nocy. Denki zrób mi tej kawy. Proszę.

-Zrobię.

Ja sam skierowałem się po schodach na górę. Od razu pierwsze co, to zamknąłem na klucz, pokój który był przeznaczony dla Natdukiego i wszedłem do naszej sypialni.
Kacchan leżał na łóżku okryty kocem. I niby nic złego, gdybym nie zauważył, że z jego zwisającej z łóżka ręki ścieka powoli czerwona ciecz, a w niewielkiej kałuży leżała żyletka i rozbrojona maszynka do golenia.

-Kurwa Katsuki!- Krzyknąłem od razu się budząc. Podbiegłem do niego i odkryłem kołdrę. Miał całe przedramiona w głębokich ranach od cięcia, a on sam ledwie zachowywał przytomność.- KIRISHIMA! CHODŹ TU!

Jak na zawołanie wszyscy wbiegli do pokoju, a jak tylko zauważyli jak przytulam do siebie wiotkie ciało blondyna zamarli. Jedynie Ejiro razem z Yukimurą do mnie podbiegli.

Czerwonowłosy aktywował drugą moc i zaczął leczyć jego rany, a drugi Alfa wyprowadził z pokoju Minę i Denkiego.

-Proszę nie zostawiaj mnie... Nie dam rady sam...- Szepnąłem przytulając go mocno do swojej piersi. Tak jak to on robił z Natsukim.- Proszę cię kochanie...

-Zagoiłem jego rany. On musi tylko odpocząć teraz, nie stracił na szczęście dużo krwi.- Powiedział odkładając delikatnie jego dłonie.- Jedyne co po tym zajściu zostanie to blizny na jego rękach i ewentualnie plama na pościeli.

-Mówiłem kurwa, że pójdę za nim. Dalej się dziwicie mi, że nie śpię?

-Nie...

-Miną i Denki wracają do domu. Kirishima ty też możesz... Ja zostanę, byś mógł odespać. Przypilnuję go.

-Nie musisz.

-Jutro będzie ciężki dzień dla was obu.- Zauważył a ja aż się skrzywiłem.- No właśnie.

-Nie wiem czy zasnę.

-Spróbuj. Pójdę do po papier i to sprzątnę.

-Dobrze...

(Dwudziesty piąty października, piątek )

Jesteśmy właśnie po pogrzebie.
Zjawili się na nim wszyscy nasi bliscy. A przed cmentarzem stała całą masą ludu. Kacchan znów się zamknął sam w sobie i nawet łzy nie uronił przez całą uroczystość. A bynajmniej nie do momentu kiedy trumnę zaczęli zasypywać ziemią a on z krzykiem błagał by przestali. By zostawili w spokoju jego ukochanego synka.
Musiałem go odciągnąć na bok i uspokajać do końca mszy. Teraz minęła już godzina od pogrzebu. Kacchan siedział w salonie zawinięty w koc z paczką chusteczek.

Właśnie wróciłem do niego z kuchni, bo robiłem nam gorącą herbatę. Nie poruszyłem z nim tematu jego próby samobójczej. Dalej nie wiedziałem czy chciał się zabić, czy tylko okaleczyć, ale za mocno to zrobił... Nie zamierzałem ruszać tego tematu.

Z resztą, dziś rano Kacchan poprosił mnie, bym przyniósł maskotkę z pokoju Natsukiego, bo on sam nie miał odwagi tam wejść. Powiedział mi, że chcę mieć blisko siebie przytulankę ze swojego dzieciństwa.

Także teraz siedział przytulony do szarego misia, okryty kocem i patrzył pusto w wyłączony telewizor.

-Kochanie, jak się czujesz?

-Jak rodzic który zakopał właśnie swoje nowonarodzone dziecko.- Odpowiedział pustym od emocji głosem.- Już nigdy nic nie będzie jak wcześniej...

-To prawda nie będzie... Musisz nauczyć się żyć z tym co się stało.

-Ale to jest takie... ugh, dalej przed oczami mam jak zako-zakopują trumnę...

-Wiem...

-Idę się umyć.- Powiedział powstrzymując łzy i wyrwał się do łazienki.

(Dwudziesty siódmy października, niedziela)

Minęły dwa dni od pogrzebu. A pięć dni od śmierci Natcchana. Z Kacchanem jest moim zdaniem coraz gorzej niż lepiej, mimo o wiele większej dawki silniejszych leków.
Ciągle ma nadzór mnie, Kirishimy bądź Yukimury. Dziś przypadło to Kirishimie bo ja muszę iść dopełnić formalności, za Kacchana, który nie jest zdolny do tego.

Zdążyłem dojechać do urzędu i dostałem telefon od Yukimury.

-Co się dzieje nietoperz? Mam właśnie schodzić do...

-Katsuki nie żyje.

-Kpisz ze mnie?

-Popełnił samobójstwo w łazience, tak by Kirishima niezauważył... Wszedł pod pretekstem załatwienia się. A wysadził sobie krtań...

-N-nie... To się nie dzieje...- Szepnąłem sam do siebie czując napierające do moich oczu łzy.- Gdzie on jest!?

-Policja i pogotowie jeszcze nie przyje... Oh.- Zamilkł widząc mnie wbiegającego do łazienki. Teleportowałem się od razu do domu. Gdzie znalazłem Kirishimę który usilnie próbował uleczyć jeszcze chłopaka.

Klęknąłem przed nim. Przytuliłem do siebie i zacząłem płakać jak małe dziecko.

To nie mogło się dziać.

-Przepraszam... To moja wina.- Zaczął cicho Kirishima.- Sprawdziłem łazienkę i mu kieszenie zanim tam wszedł... Nie myślałem że wysadzi sobie szyję...

-Mogłem zostać. Pilnować go sam.- Wyjąkałem nie powstrzymując płaczu.

-Zostawił list na umywalce. Zaadresowany do ciebie.- Usłyszałem Yukimurę, ale do mnie to nie docierało. Nic do mnie nie dotarło. Żadne słowo, czyn, gest.

Nie wiem jak to się stało, ale obudziłem się u siebie w łóżku. Przyszła do mnie Yuriko z listem, gdy tylko się obudziłem. Nie czekałem długo by go otworzyć.

Deku... Izuku... Ja cię na prawdę Przepraszam, ale dłużej tak nie mogę. Nie dam rady żyć. Nie mogę zatrówać też tobie życia... zobaczymy się jeszcze w innej rzeczywistości. A ja z Natsukim obserwujemy cię teraz z góry... pamiętaj że cię kocham i to się nie zmieni nigdy.
Kacchan.

I w ten sposób zostałem wstrzymany jako bohater. Oddali mnie na leczenie psychiatryczne bo też targnąłem się na życie, ale na moje nie szczęście a może i szczęście w porę odnalazł mnie Hitoshi. Nie zdążyłem przełożyć pętli przez szyję.

Minął miesiąc od pogrzebu Kacchana, a ja zalewam pałe w barze. Piję nie znając umiaru by zapomnieć o bólu.

Już nawet inni z naszego stada, nie widzą nadziei bym się pozbierał. Co prawda powtarzają mi, że jestem silny i to chwilowe ale po ich oczach widzę. Widzę ból w ich oczach gdy na mnie patrzą.

Ale oni nie wiedzą jeszcze, że dzięki temu spotkałem pewną kobietę, która naprawi mi życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro