*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


"Bukiety odebrane. Fotograf ma przyjechać trochę później bo utknął w korku, odpada więc sesja w ogrodzie. Balony i race są w bagażniku u Violi. Zabrać ze sobą dokumenty. Spakować torebkę. Pamiętać o parasolach bo pogoda się psuje...". Układała w głowie listę rzeczy niezbędnych, koniecznych i tych mniej lub bardziej ważnych. Takie zabiegi, chociaż prozaicznie, dawały poczucie tego, że ma wszystko pod kontrolą. Ale im bardziej kurczył się czas czuła, że ją traci. W głowie wizualizowała sobie to jak pęk baloników, których przybywa, a których to już nie jest w stanie utrzymać, bo ich sznureczki wyślizgują się z garści jeden po drugim i ulatują w przestworza.

Oby się nie pomylić składając przysięgę. Oby wszyscy się dobrze bawili i oby im wszystko smakowało. Oby niczego nie zapomnieć. Oby, oby, oby... im dłużej powtarzała tą partykułę tym dziwniej i straszniej brzmiała.

Czekając aż zakręcą się jej włosy w ciszy sprawdzała telefon, odpowiadając niezwłocznie na pytania typu: czy życzy sobie żeby tort przesunąć metr w tą czy tamtą? Czy fajerwerki będą chcieli odpalić przed, czy jednak po północy? A ciocia Lila znów pytała czy będzie siedziała w stosownej odległości od tego sukinsyna, jej byłego męża, który to z racji bycia niestety chrzestnym Panny Młodej, musiał zostać zaproszony na dzisiejszą uroczystość?

Trzasnęły drzwi i do pokoju wpadła matka jęcząc:

- Powiedz coś ojcu! Nie mam już do niego siły! Twierdzi, że fular, który dla niego wybrałam jest ciasny i go dusi. Chce założyć swój stary krawat.

- Poluzuj go, ma z tyłu regulację - odpowiedziała zachowując anielską cierpliwość.

- Już to zrobiłam on po prostu nie chce go założyć bo ma takie niemęskie kolory - skarżyła się nadal kobieta.

- To po co taki wybrałaś?

- No przecież musiał jakoś pasować do mojej kreacji a matce Panny Młodej wypada założyć coś pastelowego. Zrób coś! Nie wiem, zaszantażuj go...

Jak nagle się pojawiła tak i nagle zniknęła, nawet nie kończąc zdania. Może i lepiej, może załatwią to między sobą jak dorośli ludzie, bo dzisiaj Młoda czuła się jak opiekunka rozwydrzonych przedszkolaków. Już i tak wczoraj musiała załagodzić spór między dwiema druhnami, które po alkoholu zrobiły się wobec siebie zbyt wylewne i znosić dąs trzeciej, której nie odpowiadał kolor sukienki ale nie wspomniała o tym wcześniej na przymiarkach.

Tym razem do pokoju wpadła Viola - siostra Panny Młodej referując stan przygotowań. I oznajmiła, że niestety zaczyna padać. To już Młoda zdążyła zauważyć patrząc z niepokojem w okno, kiedy fryzjerka kończyła swoje dzieło upinając na jej głowie misterną konstrukcję a przy tym ciągnąc włosy i kłując szpilkami niemiłosiernie. Siedziała cierpliwie czekając końca, przecież całe życie słyszała od matki, że dla urody musi cierpieć. Tak jakby cała jej aparycja zależała od uwierającej spinki we włosach.

Popatrzyła na wiszącą na wieszaku białą sukienkę, kwintesencję kobiecości i ten bajeczny, delikatny welon, który miał owiać ją tajemniczością, ukryć niczym nimfę spowija mgła. I na buty na smukłych, wysokich obcasach. Tak, zdecydowanie w nich będzie cierpieć, jak na kobietę przystało. Bo wszystkie nimfy cierpią, dla miłości, dla potomstwa, dla urody, dla wyszukanych strof poetów i cierpią swą nagością na płótnach artystów.

- Kochanie pamiętałaś żeby posadzić Lilę najdalej jak tylko się da od jej byłego męża? - zapytała matka wyrywając ją z zamyślenia i sprowadzając brutalnie na ziemię.

- Tak, pamiętałam.

- To dobrze, bo do dziś mi nie może wybaczyć, że wybraliśmy akurat jego na twojego chrzestnego. A skąd ja u licha mogłam wiedzieć, że piętnaście lat później zostawi ją dla jakiejś młodszej wywłoki?! Ale na pewno jej nie przyprowadzi ze sobą? - dopytywała.

- Potwierdził, że będzie sam.

- Dobrze. Odzwonię do Lily bo ciągle mnie o to pyta.

Nieszczęśliwą miłość ciotki Lily znali wszyscy. Wszyscy cierpieli z nią kiedy przechodziła przez rozwód i dzieliła się opieką nad dwójką nastoletnich dzieci z nim. Od tegoż czasu, kiedyś wujek Adam teraz człowiek bez imienia. Tego imienia w ogóle się nie wymawia w rodzinie a Boże broń przy ciotce Lily. Adam utracił je tu bezpowrotnie i zostało zastąpione zaimkami on, ten, tamten albo poprostu sukinsyn a jeśli trzeba doprecyzować dodaje się - były mąż Lily.

Młoda zastanawiała się czy ją też może spotkać to samo? Nimfy wybrankinie bogów i herosów, te piękne, ulotne, nieprzystępne tak majestatycznie odmalowane na płótnach i w męskich wyobrażeniach stworzenia. Kiedy wreszcie zostają usidlone i dopada je smutna, szara proza czy taki heros wtedy pozostanie? Czy zniesie widok krwi, potu i łez ocieranych starym rozciągniętym rękawem dresu. Czy wytrzyma złość, niepogodę i niedostatek?

Próbowała sobie przypomnieć po co to robi i ile argumentów znalazła na tak, że to ten właściwy? W nocy nie mogąc z nerwów zasnąć wyszperała jakiś świstek, na którym postanowiła wypluć swoje wątpliwości i skonfrontować je z rozsądnymi argumentami. Podzieliła więc kartkę grubą krechą i po jednej ze stron zapisała wszystkie przeciw po drugiej zaś za. A kiedy wycisnęła z mózgu wszystkie pozytywy utwierdzające ją o swoim dobrym wyborze wkońcu uspokoiła się na tyle by odpłynąć do Morfeusza.

Usłyszała ciche pukanie do drzwi.

- Gotowa? - padło pytanie od mężczyzny wkładającego swoją posiwiałą głowę między drzwi a futrynę.

- Już prawie tato. Czekam na Violę ma mi pomóc założyć sukienkę.

- Dobrze. Zdenerwowana? - zapytał nieśmiało.

Już otwierała usta żeby odpowiedzieć ale za plecami ojca pojawiła się znów matka w sukience idealnie dobranej kolorem do materiału udrapowanego pod szyją swojej styranej drugiej połowy.

- Katastrofa! Mówiłaś, że on przyjedzie sam bez tej swojej wywłoki i już jest ale z nową! Lila jest wściekła. Chce wychodzić. Do tego jeszcze babcia się przejęła i dostała ciśnienia. Robercie nie stój tak! Musisz mi pomóc tam na dole! Jak zwykle wszystko na mojej głowie! - Zabrała ze sobą męża.

I tak Młoda pozostała sam na sam z niewypowiedzianymi słowami na końcu języka. "Nie denerwuj się! Przecież go kochasz!" Zbeształa się w myślach. Miłość - czy to było na liście? Próbowała sobie ją szybko przywołać w pamięci ale nie przypominała sobie. Czyżby tego jednego nie zapisała? Jak mogła o tym zapomnieć skoro go kocha, prawda? Tak! O czym w ogóle teraz rozmyśla? Skąd wzięły się te durne pytajniki?

Spojrzała na zegarek. Viola się spóźniała.

- Jestem! - dziewczyna wpadła zdyszana do pokoju.

- Co słychać na froncie? - zażartowała żeby rozładować targające nią od środka nerwy.

- W porządku - oświadczyła lakonicznie Viola obracając się już ku Młodej z gotową do założenia sukienką.

Szlafrok opadł na podłogę i zaczęła ostrożnie wsuwać stopy w warstwy delikatnego, białego materiału. Siostra ostrożnie naciągała go na jej ciało, na koniec zapinając drobne guziczki na plecach.

- Jesteś... pewna? - padło ni stąd ni zowąd nieśmiałe pytanie.

- Oczywiście przecież go kocham! - brzmiała przygotowana odpowiedź Panny Młodej.

- No to gotowe.

Młoda odwróciła się z uśmiechem wdzięczności na swojej pięknej, wypielęgnowanej i podkreślonej delikatnym makijażem twarzy.

- Masz rozmazaną szminkę - zauważyła. Wyciągnęła z pudełka chusteczkę i zaczęła poprawiać makijaż siostry. - Nie znam nikogo innego kto by tak lubił ciemne kolory szminek i tak dobrze w nich wyglądał. Ten burgund jest piękny - skomplementowała Violę.

- Dziękuję.

- Pospieszcie się tam! - do pokoju znów wpadła matka. - Wszyscy na ciebie czekają! Ledwo zagoniliśmy dziewczynki od kwiatów w jedno miejsce. Już marudzą. No chodź. Chwyciła córkę za łokieć i poprowadziła do wyjścia, przekazując ją ojcu czekającemu u dołu schodów.

- Uśmiechnij się to przecież twój najszczęśliwszy dzień w życiu! - usłyszała jeszcze od rodzicielki.

Wykrzesała z siebie blady uśmiech. Zsunęła welon zakrywając nim swoją twarz i zatrzymując pod nim wątpliwości niczym mgła ulotną nimfę. Wsunęła rękę pod ramię ojca. Drzwi przed nimi się otwarły i ruszyli.

Niebo zapłakało i usłyszała szum ulewy jaka rozpętała się na zewnątrz. Goście wstali ponagleni pierwszymi dźwiękami marsza. Tylko babcia siedziała wachlując się chusteczką. Dziewczynki sypały różanymi płatkami na wszystkie strony rozchodząc się przy tym po białym dywanie, każda w swoim tempie i kierunku. Krocząc niespiesznie i z celebracją dostrzegła wujka Adama, którego chyba bardziej w tym momencie interesował dorodny dekolt jego towarzyszki. Ciocia Lila mordowała oboje wzrokiem. Przy ołtarzu czekały poobrażane druhny, drużbowie i on.

Uśmiechnął się a wraz z tym uśmiechem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ulotniły się wszelkie wątpliwości. Młoda poczuła wstyd. Jak mogła mieć takie głupie myśli, na samo wspomnienie aż zapiekły ją kraśniejące od nadmiaru emocji policzki.

Stanęła na wprost ukochanego, za chwilę męża. A kiedy podniósł jej welon i z oczu kobiety opadła tiulowa mgła w kąciku uśmiechających się do niej ust narzeczonego dostrzegła burgundową smugę. Ta jedna mała plamka sprawiła, że jej serce w tamtym momencie pękło.

Ostatnie zdanie matki odbijało się jeszcze echem w czaszce i zadudniło w świeżo rozdartym sercu a usta bezwiednie powtórzyły próbując ją jakby przekonać do tego kłamstwa: "Najszczęśliwszy dzień w życiu! Najszczęśliwszy dzień w życiu! Najszczęśliwszy?".

Kobieto! Możesz się wykrwawiać miesiąc w miesiąc ale na to nie będziesz nigdy gotowa, bo nic tak nie krwawi jak twoje złamane serce.

*KONIEC*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro