Namarie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Styczeń 2951 TE

– Wariacie, gdzie ty mnie zabierasz? – Zaśmiałam się, poprawiając jednocześnie w siodle.

– Zobaczysz... – Usłyszałam w odpowiedzi, a zaraz za tym pospieszenie drugiego wierzchowca.

– Nie pędź tak, proszę! Yerna nie nadąża! – Zawołałam za towarzyszem, który niedługo później zwolnił do kłusu.

Mimo że było już po wschodzie słońca, panowała jeszcze szarówka, z resztą, jak zwykle zimą. W tym roku była ona wyjątkowo łagodna w porównaniu do ubiegłych lat. Jednak i tak czułam lodowate powiewy wiatru na policzkach oraz coraz bardziej grabiejących dłoniach przez to, że zapomniałam wziąć rękawiczek, po tym jak współtowarzysz obudził mnie przed dwoma godzinami, dając niecały kwadrans na doprowadzenie siebie do porządku. Nie zdążyłam niestety zostawić ojcu informacji o tym, gdzie i z kim się wybieram, co spowodowało u mnie ściśnięcie w żołądku z nerwów. Wiedziałam, że z dużym prawdopodobieństwem skończy się to karczemną awanturą na pół woski i koniecznością kilkudniowej przeprowadzki do cioci, która mieszkała po drugiej stronie osady.

– Co cię męczy? – Usłyszałam jakby z oddali pytanie przyjaciela, przez co się ocknęłam.

– Martwię się...

– Czym? – Dopytał.

– Nie zostawiłam ojcu kartki z informacją, gdzie się wybieram i zastanawiam się, jak szybko będę musiała się zbierać do was, po powrocie... – Na to stwierdzenie zauważyłam, że młody mężczyzna zagryzł dolną wargę, ale po chwili powiedział z uśmiechem.

– Nie musisz się martwić... Ja zostawiłem, wiedząc, że ty możesz nie zdążyć tego zrobić.

– Naprawdę? – Czułam, jak kamień spadł mi z serca.

– Naprawdę! – Zaśmiał się.

– Gdzie ty ją położyłeś, że jej nie zauważyłam?

– W kuchni przy dzbanie z wodą... Po tym, jak wczoraj twój ojciec zabawił z młynarzem, na pewno tam pójdzie...

– Coraz częściej mu się to zdarza co mnie martwi... Albo po prostu zaczęłam bardziej to zauważać, albo on coraz mniej kryć niż wtedy jak byłam młodsza.

– Z wiekiem zaczynamy dostrzegać coraz więcej, czasami to dobrze, ale czasami działa to na naszą niekorzyść.

– Akurat tego, że ojciec sięga praktycznie codziennie do gorzałki, nie chciałabym się dowiadywać...

– Ale weź pod uwagę to, że przynajmniej wiesz, kiedy wybywać z domu bez uszczerbku na zdrowiu.

– Nie zawsze mi się to udaje... Dopiero niedawno zszedł mi siniec z twarzy, jak się zamachnął, bo rzekomo mu przeszkodziłam w czymś ważnym, a przykryłam go tylko kocem i zabrałam miskę, bo wylądował w niej twarzą, jak zasnął po powrocie z wizyty u kowala. Całe szczęście, że znalazłam bryłkę lodu w beczce na deszczówkę, żebym mogła trochę odcisk jego dłoni schłodzić, bo inaczej jeszcze miałabym kolorową twarz.

– A nie możesz się gdzieś przenieść?

– Gdzie niby? Od strony mamy nikogo nie znam a od rodziciela wszyscy pochowani... Jedynie mogłabym do Was, ale i tak twoja pomaga mi wystarczająco. Czasami żałuję, że nie poznałam nigdy swojej. – Zapatrzyłam się przed siebie, ale po chwili otrząsnęłam się z letargu. – Gdzie my właściwie jedziemy?

– Mogę ci powiedzieć, że zapewne tam jeszcze nie byłaś i jesteśmy w połowie drogi...

– Toś powiedział. Czekaj... Czekaj... A my w tym lesie nie byliśmy jakoś ostatnio?

– Byliśmy latem, gdy chciałem Ci pokazać jak wchodzić po drzewach, by tropić zwierzynę i jej nie spłoszyć...

– Ale zleciałam z jednego, turbując się w takim stopniu, że felczer aż usiadł ze zdziwienia, że nic sobie nie złamałam – zaczęłam chichotać, mimo powagi wcześniejszego tematu.

– Pamiętam jego minę, nie był zachwycony, że zużył prawie połowę opatrunków na ciebie – również się uśmiechał.

Puściłam na chwilę lejce, wiedząc, że klacz i bez tego będzie utrzymywać tempo i kierunek, by potrzeć dłonie o siebie, aby je ogrzać, gdy zaczynały już sinieć. Burknęłam przekleństwo pod nosem, dmuchając w ręce, po czym jednak zwolniłam wierzchowca, gdyż chciałam schować ręce do rękawów kurtki i opatulić się bardziej płaszczem.

– Co jest? – Zapytał mnie przyjaciel, zawracając swojego konia w moją stronę.

– Ręce mi zgrabiały na tyle, że nie mogłam już nimi ruszyć – wymamrotałam pod nosem.

– Czemu wcześniej nie powiedziałaś? Hę? – Odparł z lekką pretensją, ściągając swoje rękawiczki.

– Zostaw... Poradzę sobie. – Próbowałam go zatrzymać, jednak po chwili łapawice miałam już na swoich dłoniach. – Naprawdę nie musisz...

– Muszę, muszę... Prędzej ja sobie poradzę niż ty. Zresztą niedługo będziemy na miejscu.

– Tak?

– A no tak...

Po jego słowach zaczęłam się rozglądać po okolicy. Las z mieszanego przeszedł w liściasty i znacznie się przerzedził, ukazując dość szeroką, ale nadal rwącą rzekę. Zarośla również nie rosły tutaj gęsto oprócz połaci jeżyn opadłych teraz z liści i straszących przez to kolcami. Przy samym brzegu znajdowała się niewielka piaszczysta plaża pokryta szronem i kilkoma śladami saren bądź jeleni chcących skorzystać w wodopoju.

– Całkiem tu przyjemnie – odezwałam się, gdy zsiadłam z konia i zaczęłam przywiązywać przy drzewie obok zmarzniętej kępy trawy – Co to za rzeka?

– Początkowy bieg Brandywiny albo jak to woli Baranduiny.

– Spałeś coś dzisiaj? – Spytałam nagle, gdy zauważyłam, jak ziewa ukradkiem i się przeciąga.

– Niewiele... Jakoś nie mogłem, kręciłem się tylko z boku na bok.

– A Tobie co się odmieniło? Z tego, co pamiętam, zazwyczaj śpisz, jak suseł i ni jak idzie cię dobudzić.

– A nie wiem... – Poprawił sobie czapkę, która zsunęła mu się lekko na oczy – Tak jakoś wyszło.

– Jak tak mówisz... – Odwróciłam się w stronę rzeki, do której podeszłam. – Gdyby nie była taka zimnica, to bym się wykąpała...

– Możemy to załatwić... – zaczął, łapiąc mnie za ramiona i ciągnąć w stronę wody.

– Niee! Protestuję! – Zaczęłam się szarpać, przez co wylądowaliśmy na mokrym piachu, który się do nas przyklejał, gdy się z nim tarzaliśmy podczas późniejszych przepychanek.

– Osz ty! Zgago jedna! – Żachnął się, gdt sypnęłam mu przypadkiem piaskiem w oczy.

– Ojć... Przepraszam... Nie chciałam... Naprawdę! Daj, pomogę ci – wyjęłam dłoń z rękawiczki i starłam żółte ziarenka z jego twarzy – Zobacz, czy jest w porządku.

Po tym, jak wymrugał pozostałości piachu, spojrzał na mnie szarymi tęczówkami i uśmiechnął się szeroko, przez co poczułam przebiegający po plecach dreszcz.

– Dzięku... Ty się trzęsiesz! – Zaczął dziękować, ale zauważył również moje wzdrygnięcie. – Wstajemy szybko... Przeziębisz się, a wtedy mama urwie mi głowę, że Cię nie przypilnowałem, a i tak już była niechętna, żebym Cię dzisiaj gdziekolwiek zabierał.

– Hej! Nic mi nie jest... Po prostu ciarki mi przeszły po plecach.

– Ale i tak trzeba się podnieść. – Wstał pierwszy, żeby chwilę później podać mi ręce, żeby mi pomóc.

– Dzięki... – Powiedziałam, gdy pociągnął mnie do góry. – Czy mi się wydaje, czy był jeszcze inny powód, dla którego tu przyjechaliśmy?

– Tak... Zasadniczo tak...

– Zasadniczo tak? – Zapytałam.

– Wspominałaś kiedyś, że chcesz dołączyć do drużyny Strażników...

– Marzenie ściętej głowy... Zresztą i tak mnie nie przyjmą, bo jestem dziewczyną... „A one powinny siedzieć w domu, gotować obiady i rodzić dzieci, a nie uganiać się za jakimiś stworami i rzezimieszkami." – Naśladowałam mędrkowaty ton, kreśląc przy tym cudzysłów.

– A co, jeśli pokażesz, że jesteś w stanie doścignąć mężczyzn, a nawet ich prześcignąć?

– Nie żartuj sobie dobrze? Gdzie ja takie „maleństwo", jak wszyscy mnie nazywają, dam radę prześcignąć takiego Tarkila?

– Tarkila może będzie ciężko, ale takiego Falborna to już prędzej.

– Faktycznie zwariowałeś... Szaleju się najadłeś czy jakiegoś innego zielska? W okolicy wioski żadnych takich nie widziałam, ale przy ruinach Fornostu chyba już tak.

– Brakuje ci wiary w siebie.

– Też by ci brakowało, gdybyś był praktycznie codziennie gnojony przez w teorii najbliższą osobę. – Odsunęłam się od niego gwałtownie na kilka kroków, zaciskając pięści z gniewu.

Odwróciłam się jednocześnie od niego, nie zdając sobie sprawy, że to był błąd, gdyż chwilę później czułam zaciskającą się dłoń na ramieniu. Obróciłam się szybko chcąc się wyrwać, ale w momencie, w którym zauważyłam podniesioną rękę, zadziałałam instynktownie blokując atak. Nie domyśliłam się jednak, że może być zmyłka przed innym ciosem. Chwilę później poczułam uderzenie w tył kolana, przez co je zgięłam i wylądowałabym na ziemi, gdybym nie została złapana.

– Możesz mi wytłumaczyć co to było? – Warknęłam w kierunku przyjaciela, gdy stanęłam na nogi.

– Nie jest źle – zaczął tajemniczo.

– Z czym niby?

– Z instynktownym działaniem obronnym, powinnaś tylko bardziej przewidywać ruchy przeciwnika.

– Mogłeś uprzedzić... – mruknęłam i stanęłam tym razem bokiem do niego.

– Nie chciałem cię urazić... Przepraszam... Wiem, że temat ojca i twojej samooceny jest dla Ciebie drażliwy. Powinienem był uważać, z tym, co mówię... – Podszedł do mnie cicho i niespodziewanie przytulił do pleców, kładąc ręce na brzuchu. – Mam szansę na uzyskanie przebaczenia? Hmm?

– Sądzę, że tak – odpowiedziałam, czując, jak na policzkach pojawia się rumieniec, który niekoniecznie był spowodowany chłodem.

– Dziękuję... Faktycznie jesteś maleństwem, jesteś o dwie głowy niższa – dodał po chwili, gdy mnie puścił i obejrzał.

– Po prostu stałam na górce, jak Éru wzrost rozdawał, a poza tym ja jeszcze mam czas, żeby urosnąć...

– Tak sobie tłumacz! – Zaczął się śmiać. – Jako siedemnastolatce raczej już niewiele wzrostu ci przybędzie.

– Phii... – fuknęłam zaplatając dłonie na piersi.

– Jesteś głodna? – Usłyszałam nagle pytanie.

– Hę?

– Pytałem, czy głodna jesteś? Bo znając życie, to zapewne śniadania nie ruszyłaś.

Jakby na zawołanie poczułam i usłyszałam, jak burczy mi w brzuchu

– A nie mówiłem?

– Nie zamierzasz mnie przypadkiem otruć?

– Ja może bym się zastanowił, ale mama nie ma tego w planach... Spakowała ci kilka kanapek.

– Będę musiała jej podziękować przy najbliższej okazji. – Skinęłam głową w podzięce, gdy dostałam pakunek zawinięty w lnianą ściereczkę wyszytą w drobne kwiatuszki.

– Smakuje? – Zapytał po tym, jak zjadłam dwie z pięciu kanapek.

– Bardzo... – Odpowiedziałam, gdy przełknęłam kęs. – Ale wiesz, że ja nie zjem wszystkiego?

– Mam cię dopilnować, żebyś to zrobiła, takie zalecenie mamy... Nie uszło jej uwadze, że ostatnio zmizerniałaś.

– Zaczęłam po prostu więcej ćwiczyć, muszę mieć jakąkolwiek kondycję, jeśli chcę w ogóle myśleć o dostaniu się na szkolenie. Sądzę, że przez te dwa lata powinno się udać. A właśnie... – Zamyśliłam się na chwilę. – Jakoś na wiosnę chyba będzie nowe, wybierasz się? Teraz już byś mógł, wiedzę masz, wiek i siłę również. Jak byłam ostatnio po groty do strzał, słyszałam, jak dwóch znacznie starszych Strażników rozmawiało, że po tym chcą przyjąć więcej osób, bo część chce odejść ze starości, a podobno coś się święci w Śródziemiu i, jak to określili, potrzebują świeżej krwi.

Dopiero gdy skończyłam, zwróciłam większą uwagę na twarz towarzysza, która była lekko ściśnięta z bólu i pewnego rodzaju pustką. Miałam wrażenie, że wypad tutaj był tylko wymówką do poważniejszej rozmowy. Wyciągnęłam z torby przy siodle dwa grube koce i jeden podałam przyjacielowi.

– Hej... Co jest? – Zapytałam, gdy po raz kolejny w dosyć krótkim czasie odwrócił wzrok.

– Nic...

– Przecież widzę, że jednak coś, bo nigdy tak się nie zachowywałeś.

Zerknął na mnie szybko, ale jeszcze szybciej zaczął wpatrywać się w płynącą rzekę.

– Nie oszukuj siebie i mnie... Znamy się, od kiedy pamiętam i wiem, kiedy coś cię gnębi.

Młodzian westchnął tylko i naciągnął czapkę głębiej na głowę. Po tym nastąpiła długa cisza przerywana jedynie pluskiem wody i od czasu do czasu świergotem przelatującego ptaka, który pozostał w tej okolicy na zimę. Nie chciałam naciskać, żeby się otworzył z wyznaniami, bo i bez tego miał trudności z mówieniem, co go trapi. Zawsze się zastanawiałam, po kim to ma, bo jego mama była otwartą osobą i mówiła, co leży jej na sercu, być może miał wkład w jego charakter ojciec, którego niestety nigdy nie poznałam. Co prawda krążyły po osadzie plotki, że zaginął podczas jakiegoś polowania, ale czułam, że nie jest to prawda. Położyłam dłoń na jego ramieniu dla dodania mu otuchy, na co drgnął.

– Przepraszam, zamyśliłem się... – Przyznał się cicho.

– Nie szkodzi... Podejrzewam, że musi być to dla ciebie ciężki temat i musiałeś zebrać myśli.

– Za dobrze mnie znasz – nadal mówił szeptem – i nie wiem, czy zrozumiesz...

Zwróciłam uwagę na to, że błądzi wzrokiem po przeciwległym brzegu.

– Może nie zrozumiem, ale przynajmniej się postaram. Musisz dać mi szansę – powiedziałam, po czym usiadłam naprzeciwko niego.

– Nie wezmę udziału w szkoleniu – mówił z bólem – A przynajmniej nie tutaj...

– Nie? – Zdziwiłam się. – Przecież przygotowywałeś tyle czasu do tego.

– Wiem, ale... – Zaciął się.

– Spokojnie... – Wzięłam jego dłonie w swoje i ścisnęłam lekko. – Nie mów, jeśli nie chcesz.

– Właśnie chcę, tylko nie wiem, jak ci to przekazać, żebyś nie cierpiała zanadto. – Opuścił głowę.

– Powiedz mi, proszę, co się dzieje... O czym ty mówisz? Tylko szczerze. – Dłonią podniosłam jego twarz do góry i popatrzyłam w oczy, które od niedawna zaczęły działać na mnie hipnotyzująco, po czym dodałam szeptem. – Proszę...

– Za dwa dni będę musiał opuścić z mamą z wioskę – wyrzucił z siebie na jednym oddechu.

– Ale jak to? Tak nagle?

– Ja... Właściwie to dowiedziałem się o tym niedługo po przesileniu zimowym.

– Więc...

– Czemu Ci nie powiedziałem? Nie umiałem tak, jak teraz nie umiem. Nie zliczę, ile razy układałem sobie w głowie, jak ci to przekażę, ale za każdym razem, jak chciałem to zrobić faktyczne to zrobić miałem w niej pustkę. – Zacisnął dłonie na kocu.

– Na jak długo masz się przeprowadzić? – Spytałam w miarę spokojnie, chociaż czułam tworzącą się gulę w gardle.

– Możliwe, że nigdy już tu nie wrócę. – Skrzywił się.

– A wiesz gdzie?

– Mama tylko wie, nie powiedziała mi ze względu, że wiedziała, że będę chciał ci powiedzieć. Prosiła również, żebyś nie chciała mnie szukać i nie robiła tego dla naszego bezpieczeństwa...

– Dlaczego? – Zapytałam tylko.

– Dlaczego co?

– Dlaczego się stąd wyprowadzacie?

– Niedługo osiągnę dwadzieścia lat, a wiesz, że naszej tradycji oznacza to pełnoletność i podobno to ma z tym związek, a tam, gdzie będziemy mamy mieć tam jakąś dodatkową ochronę.

– A mnie kto ochroni przed ojcem pijakiem? – Żachnęłam się.

– Irith proszę...

– Przepraszam... Tobie jest ciężej niż mi, bo to twoje życie obróci prawie całkowicie. – Tym razem to ja spuściłam wzrok ze wstydu za mój wybuch.

– Naszego domku przecież nie rozbierzemy, także jakbyś chciała, to możesz w każdej chwili się tam schować i przeczekać aż ojcu przejdzie pijacki szał...

– Dziękuję – szepnęłam, kuląc się pod kocem.

– Chciałbym, żebyś mi coś obiecała.

– Wiesz przecież, że nie obiecuję...

– To jedno cię proszę. Obiecaj, że po moim wyjeździe nie załamiesz się i będziesz ze wszystkich sił starać się być lepszą wersją siebie oraz przejdziesz szkolenie, to może kiedyś się spotkamy na jakimś szlaku lub zlocie.

– J–ja... – Zająknęłam się, jednak chwilę później dokończyłam, czując świdrujące spojrzenie na sobie. – Obiecuję... Mam nadzieję, że jej dotrzymam.

– I ja również. – Rozejrzał się wokół. – Powinniśmy się zbierać za kilka chwil. Niedługo zacznie się zmierzchać, a jest trochę drogi przed nami. Wiem, że nie chcesz wracać, ale jakkolwiek źle by nie było, tam jest twój dom.

– Skąd wiedziałeś, o co mi chodzi?

– Widzę to po twojej minie i zachowaniu... Jednak wolałbym nie jechać pustkowiem nocą, nigdy nie wiadomo co się może tam kręcić.

Po tym, jak schowałam koce, wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Praktycznie się nie odzywaliśmy się do siebie przez to, że każde z nas pogrążyło się we własnych przemyśleniach. Wedle przewidywań niedługo zaczęła robić się szarówka, mimo że była dopiero pora obiadowa, a nie wieczór. Jednakże zima rządzi się swoimi prawami i nie wygra się z nią nawet jeśliby się chciało. Niedługo przed zmrokiem dotarliśmy do wioski, zastając w niej nieliczne osoby kręcące się przy domostwach.

– A wy czego się jeszcze kręcicie?! – Warknął do nas pomocnik felczera, za którym nikt nie przepadał przez jego gburowatość.

– Panie Gorlimie to chyba nasza sprawa, gdzie i kiedy jesteśmy poza domami, a pana nie powinno to interesować – odezwał się mój kompan.

– Nie tym tonem gówniarzu! – Zapowietrzył się pomocnik.

– Gorlim! Zostaw ich! – Usłyszeliśmy zza pleców głos ciotki, na co odetchnęliśmy z ulgą.

– Witaj mamo – powiedział do niej przyjaciel.

– Mieliście być już dawno... Martwiłam się o was, a zwłaszcza o ciebie Ircia. Powiedział ci? – Wskazała na syna.

– Tak, chociaż musiałam go pociągnąć trochę za język.

– I co ty na to? – Zapytała wprost.

– A co ma być? – Westchnęłam. – Przecież Was nie przywiążę, to jest Wasza decyzja, a zwłaszcza twoja Ciociu.

– Oj nie ciociuj mi tu... Nie jesteś już małą dziewczynką, żeby tak do mnie mówić... Zresztą z tego, co wiem, rodziną nie jesteśmy. Gilraen mam na imię.

– Dla mnie i tak zawsze zostaniesz kochaną Cioteczką. – Uśmiechnęłam się do niej szeroko.

– Wracaj do domu, twój ojciec powinien jeszcze spać, bo jak zajrzałam do Was na chwilę czy może tam nie siedzicie, chrapał tak, aż się stół trząsł. A i jeszcze jedno – powiedziała na odchodnym – zostawiłam u ciebie kilka bułeczek z suszonymi owocami, zjedz je sobie, należy ci się.

– Nie wiem, jak ci dziękować! – Przytuliłam ją serdecznie.

– Żyj szczęśliwie. – Ścisnęła mnie mocniej i odsunęła na długość ramion. – Wyruszamy pojutrze godzinę przed świtem, jeśli będziesz chciała, to przyjdź.

– Przyjdę na pewno. – Uśmiechnęłam się słabo i odeszłam w stronę domu.

Do końca tamtego i przez cały kolejny dzień nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Nawet posprzątanie domu i ugotowanie posiłku nie pomogło w zaczepieniu myśli w jednym miejscu. Ojciec, widząc, że snuję się jak istota z innego świata, próbował podjąć zwykłą rozmowę, ale moje rozkojarzenie skutecznie to uniemożliwiło. W nocy przedwyprowadzkowej nie zmrużyłam oka, czując, jak na samą myśl o pożegnaniu, ściska mnie wszystko w środku z żalu. Jakieś pół godziny przed umówioną godziną wstałam z łóżka i po zapaleniu świeczki ubrałam się, po czym napisałam krótką notkę, gdzie jestem. Gdy wyszłam na zewnątrz, owinął mnie tak mroźny powiew, aż się wzdrygnęłam, a w oczach pojawiły się łzy, które spłynęły mi po twarzy. Szybko je starłam, żeby dodatkowo nie chłodzić policzków. W momencie, kiedy podeszłam do odpowiedniego domu, zauważyłam przed nim dwóch elfich bliźniaków, którzy pomagali Gilraenie przymocowywać do końskiego siodła ostatnie pakunki.

– Witaj Irith – przywitała mnie, gdy tylko mnie dostrzegła.

– Dzień dobry – odpowiedziałam cioci, po czym spojrzałam na Elfów – Mae govannen.

Znałam raptem kilka słówek i zwrotów w języku Quendich, a przywitanie było jednym z nich. Bliźniacy spojrzeli po sobie, ale również się przywitali, po czym wrócili do przymocowania ostatniego kosza.

– Gdzie znajdę... – zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć, bo kobieta domyśliła się, o co chcę zapytać, bo wtrąciła.

– U siebie jeszcze jest, ostatnie rzeczy do plecaka pakuje.

– Dziękuję... – Kiwnęłam głową w podzięce i weszłam do środka domu, po czym stanęłam w progu pokoiku w jego końcu.

W pomieszczeniu było niewiele rzeczy, bo raptem łóżko, szafa i stoliczek na drobiazgi.

– Jak zwykle czyścioszek. – Uśmiechnęłam się słabo rozglądając wokół.

– A to Ty... – Poderwał głowę, którą miał do tej pory spuszczoną. – Siadaj, jeśli chcesz.

Przesunął się w stronę krótszej krawędzi łóżka, robiąc mi miejsce. Po tym, jak zdjęłam wierzchnie ubrania, usiadłam obok niego, trącając ramieniem w jego.

– Rozchmurz się.

– Powiedziała, co wiedziała... Sama się snułaś ostatnio z kąta w kąt.

– Estel... – Gra pozorów upadła, gdy poczułam palące łzy na twarzy, po czym szepnęłam do siebie. – Tylko nie to...

Chciałam szybko je zetrzeć, ale ciepła dłoń zatrzymała moją.

– Zostaw... Pozwól wypłynąć złym emocjom razem z nimi – powiedział po czym, przytulił mnie i zaczął nucić cicho – Noc już zapada i kończy ten dzień. Droga już woła i muszę odejść. Ponad wzgórzami i pod drzewami, przez ziemie, gdzie nigdy nie świeciło światło, przez srebrne strumienie, które biegną w dół do morza. Zachowam wszystkie wspomnienia i wyruszę z twoim błogosławieństwem....

Raz po raz wstrząsał mną niemy szloch, ale po jakimś czasie mogłam wziąć głębszy uspokajający oddech.

– Miałam nie płakać, a wyszła beksa ze mnie... – powiedziałam między pociągnięciami nosem.

Nic nie odpowiedział, jednak pogładził uspokajająco po plecach. Gdy czułam, że jest już lepiej, odsunęłam się od niego.

– Lepiej? – Zapytał.

– Mhm... Powinieneś chyba już iść, zaraz będzie świtać...

Zarzucił plecak na ramię, po czym podał mi dłoń, żebym mogła wstać. Gdy wyszliśmy, ciocia przerwała rozmowę z elfimi bliźniakami i spojrzała na nas pytająco.

– Możemy ruszać – odezwał się Estel.

– Spokojnej drogi – powiedziałam cicho.

– Uważaj na siebie. Synek zapewne już Ci to powiedział, ale jakbyś miała potrzebę, to korzystaj z chałupinki do woli – zaproponowała po tym, jak podeszła bliżej.

– Postaram się dbać o gospodarstwo, na tyle ile będę mogła i jak długo będę tu mieszkać... – za te słowa zostałam podwójnie wyściskana.

– Musimy już ruszać – oznajmił jeden z Elfów, po czym podróżnicy skierowali się w stronę głównej drogi w wiosce.

- Namarie - szepnęłam pożegnanie tak cicho, że brzmiało to bardziej jak westchnienie, niż rzeczywiste słowo. 

Stałam jeszcze przez jakiś czas na progu ich domu, obserwując, jak się oddalają, do czasu aż droga nie skręciła w gęstwiny. Po tym, jak straciłam ich z oczu, wiedziałam, że muszę wracać do siebie, gdyż za chwilę wstanie ojciec, jednak czułam gdzieś w głębi, że jeszcze się spotkamy z Estelem wcześniej czy później, ale jednak. Z tą bardziej pozytywną myślą ruszyłam do domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro