Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nad ranem gdy w kuchni zaczęły kręcić się głośne wilkołaki postanowiłam wyjść z biblioteki, Luna drepcząc za mną domagała się po cichu jedzenia a ja chciałam pogadać o jakimś dogodnym miejscu na rytuał. Zarówno wilki jak i driada na pewno dokładnie znają tutejsze tereny... gorzej że mogą nie chcieć mi tych miejsc pokazać.

I tak jak sądziłam. W kuchni siedział już Antek i Kamil i jak tylko weszłam zmierzyli mnie od góry do dołu.

-Nie spałaś

Barman nie pytał. Więc nie odpowiedziałam na stwierdzenie sama zadając własne pytanie.

-Macie tu jakieś jedzenie dla kotki?

Kamil zmarszczył brwi zapewne nie porzucając myśli o moim zdrowiu. Antek za to uśmiechnął się trochę i sięgnął do wysokiej szafki nad zlewem.

-Jedzenie jest, ale uważaj bo to tylko tak miło wygląda. Rzuca się najpierw na ciebie a potem na miskę. Diabeł wcielony nie kotka.

Odebrałam duży worek ze śmierdzącą karmą i cicho zaśmiałam się na uwagę wilka. Faktycznie... Luna i na mnie potrafiła się krzywo spojrzeć, była uparta i zdecydowanie nie była tylko kotem. Mimo to gdy sypałam małe brązowe chrupki do szklanej miski kotka z radością i z pełnym zaangażowaniem ocierała się pyszczkiem i grzbietem o moje nogawki.

-Zjadaj mała, należy ci się.

Kotka mrucząc sięgnęła spokojnie do posiłku a ja dając jej przestrzeń podniosłam się i oddałam Antkowi karmę.

-Dzięki za ostrzeżenie, faktycznie diabeł.

Wilk ponownie zmierzył mnie wzrokiem. Jego nozdrza rozszerzyły się delikatnie gdy jak na drapieżnika przystało wciągnął powoli powietrze badając jego zmiany. Nic nie znalazł. A więc również nie skomentował kierując wzrok na drzwi za mną. Słyszałam jak Aneta idzie w naszym kierunku więc jej obecność wcale mnie nie zaskoczyła.

-Powiedziałabym że to czary ale w tym domu nie możesz czarować.

Odwróciłam się do dziewczyny chcąc dopytać o magie ale zamarłam widząc w niej teraz Wiktorie. Tak bardzo były do siebie podobne. Oczy piękne, duże i pełne tej otwartości na naturę. Skóra typowo jasna... lekko zadarty malutki nosek. Jak ona mogła się zabić? Odebrać sobie życie.

-Ala. Wszystko w porządku?

Wciąż mam przed oczami dziewczynę wychodząca z pokoju. Jej ręka zaciśnięta na broni... pewny siebie krok. Drgnęłam czując dłoń na ramieniu i budząc się przy tym z dziwnych myśli. Wróciłam do kuchni, gdzie teraz oprócz driady i dwóch wilkołaków dołączył do nas alfa. To jego dłoń ciążyła mi na barkach. Jak zawsze pojawiał się tam gdzie nie trzeba.

Odeszłam kilka kroków zmuszając Adriana do zdjęcia dłoni i oparłam się o blat odkręcając się przodem do wszystkich zgromadzonych.

-nic nie jest w porządku, magia zamiast mnie chronić atakuje mnie. Muszę się uzdrowić, jeszcze przed pełnią. Znam na to rytuał ale potrzebuje kilku rzeczy. Między innymi jeziora albo rzeki.

Podniosłam wzrok by zobaczyć co ma do powiedzenia na ten temat Alfa. Ale to nie on się odezwał. Tylko Aneta.

-Zaprowadzę cię. Jest takie miejsce gdzie bez problemu odprawisz te wasze rytuały.

Skinęłam dziękując. Przynajmniej to mamy ogarnięte. Po drodze przyda się znaleźć kilka roślin potrzebnych do uzdrowienia, ale nie powinno być trudno.

-Na czym to polega ?

Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej czując że nie spodoba im się moja odpowiedź.

-Nie wasza sprawa.

Tak. Zaczynamy zachowanie godne przedszkolaka. Skoro oni nic mi nie mówią to i ja będę milczeć. Zerknęłam na alfę dokładnie analizując jego reakcje na moje podejście. Nie był zaskoczony. Spodziewał się takiej odpowiedzi i już miał zaplanowaną odpowiedź ale do pomieszczenia szybko wszedł brakujący członek ekipy. Wojtek.

-Henry przyjechał. Chce cię widzieć. Ponoć pilne.

Wszyscy zesztywnieli. Ja przeklęłam a potem runęło wszystko jak lawina. Alfa szybko zniknął za betą gdzieś biegnąc. Antek zabrał talerz z kanapkami jakie pewnie robił zanim weszłam i również zniknął. Driada Dorównała mi w przekleństwach oddalając się w stronę biblioteki a barman mocno zaciskając dłoń na moim nadgarstku wyciągnął mnie na koniec z pomieszczenia od razu kierując się na schody i do pokoju. Wszystko działo się w ciągu minuty... może mniej.

Gdy już drzwi standardowo zatrzasnęły się za wilkiem a ja siadłam na łóżku oczekując odpowiedzi postanowiłam wykorzystać to wszystko na przygotowanie rzeczy jakie mogłabym potrzebować. Na pewno krew a więc i coś ostrego. Potrzebuje roślin ale to po drodze. Ręcznik jak już wyjdę też by się przydał. Jakaś torba na wszystko...

-Nie ciekawi cię wynik badań?

Oczywiście że jestem ciekawa. Ale nie ważne co wyjdzie nie umrę tak jak sądzą wszyscy dookoła. Dlatego raczej wole skłamać.

-Nie

Zaśmiał się od razu wyrażając wszystko. Nie wierzył mi. Ma prawo.

-Macie jakąś brzydką, starą torbę której już nie potrzebujecie?

Podniósł wzrok jakby w suficie była odpowiedź po czym skinął głową.

-Coś powinienem znaleźć, a po co ci? Do tego rytuału?

Mruknęłam biorąc koc bo w pokoju całą noc uchylone było okno. Już wystarczy że jestem obolała nie musze być jeszcze zmarznięta. Usadowiłam się na wolnym fotelu i szczelnie przykryłam miękkim materiałem.

-Dużo znasz takich rytuałów?

Wzruszyłam ramionami ale nie zaszkodziło mi odpowiedzieć.

-Dzieci nocy posługują się rytuałami znacznie częściej niż samą magią. Dzięki nim utrzymujemy równowagę magii jaką gromadzimy.

-No tak. Mówiłaś o tym w pełnie. Skąd bierzecie tą magie?

Uśmiechnęłam się czując że właśnie z Kamilem mam najprzyjemniejszy kontakt. Wykonuje polecenia alfy prawda, ale oprócz tego cały czas się o mnie martwi, stara się ze mną porozmawiać.

-Magia jest wszędzie, przylega do takich jak ja i gromadzi się aż do pełni. Mogę tej magii używać. Ale wszystko co zgromadziłam oddaje ojcu w dniu pełni. Inaczej kolejny miesiąc nas przeciąży. Umieramy.

Barman zesztywniał. Poprawił się na fotelu i powstrzymał komentarz jaki nasuwał mu się na usta. Ciekawe...

-O co chodzi?

Wzrok z początku wpatrzony we mnie bądź w sufit na stałe spoczął na łóżku na którym siedziałam.

-Z dziwną łatwością przychodzi ci mówienie o tej waszej śmierci...

Delikatnie pokiwałam głową rozumiejąc do czego zmierza. Może to dobry pomysł by rozpocząć temat.

-Kim dla was była ?

Zaskoczony drgnął nie rozumiejąc pytania więc doprecyzowałam.

-Dla Adriana Wiktoria znaczyła coś więcej... dla Anety była siostrą... a dla was?

Wilk podniósł się powoli z fotela i bez słowa wyszedł z pokoju. Po chwili na dole rozniosły się krzyki. Mogłabym może je zrozumieć ale nie chciałam. Nie rozumiem o co im wszystkich chodzi. Wiktoria była driadą z genami wilka. Odebrała sobie życie, nie oceniam jej, może była do tego zmuszona ale dlaczego wszyscy tak źle na to reagują? Czego jeszcze nie wiem?

+++

Stara torba została mi dostarczona jakieś dziesięć minut po tym jak ucichły krzyki. Zapakowałam wszystko co wydawało się potrzebne zapamiętując że musze poprosić o nóż bo owego nie posiadam. A nie spodziewam się że będzie w pokoju. Do rytuału uzdrowienia nie potrzebuje wsparcia, ale mogło by się przydać. Tym bardziej że magia w tym miejscu jest ograniczona i mogę nie mieć jej wystarczająco dużo zgromadzonej by rytuał wykonać.

Drzwi otworzyły się powoli. A dokładnie Drzwi otworzył alfa. W ciszy wszedł do środka i opierając się o ścianę wlepił wzrok w moją osobę. Zna wyniki. Ja nie znam. Znowu to on jest górą, a jego wzrok nic mi nie zdradza. Kurwa. Może jednak udało mi się zniszczyć probówki?

Zaraz za alfą wszedł nasz pan doktor. Jego mina i postawa mówiła mi więcej. Znacznie więcej. Wynik go zaskoczył. Nie zasmucił, nie uszczęśliwił. Zaskoczył. Co to znaczy?

-W twojej krwi nie ma śladu wilczego genu.

Ha! Kurwa wiedziałam.

-Mówiłam

Alfa zawarczał. Gardłowo i silnie aczkolwiek cicho. Przeszły mnie dreszcze. Cofnęłam się nawet tego nie rejestrując. Po prostu nagle znajdowałam się po drugiej stronie pokoju, jak najdalej od źródła ostrzegawczego znaku. Wydawał się dopiero rozkręcać na co lekarz od razu zareagował nerwowo.

-Jesteś wilkiem, reagujesz jak wilk, zachowujesz się jak wilk, czuję że nim jesteś. Nie oszuka mnie jakies badanie...

-Adrian.

Mimowolnie z każdym słowem kuliłam się w środku. Chciałam się cofać ale nie miałam już dokąd. Oczy alfy były już w pełni wilcze. Gdyby nie Henry ... kurwa mam wrażenie że by mnie zaatakował. Mógłby to zrobić? Mam z nim jakiekolwiek szanse?

-Adrian!

Henry stanął dokładnie miedzy mną a wilkołakiem pozwalając mi na przerwanie kontaktu wzrokowego. Ramiona otoczyłam mocniej kocem jaki miałam od początku na sobie i usiadłam na łóżku.

-Według prawa nie możesz jej tu zatrzymać, dobrze o tym wiesz. Nie możesz jej zdominować. Nawet nie myśl o wymuszaniu przemiany. To ją może zabić.

Nie może mnie tu zatrzymać? Czyli co?

-Adrian...

Alfa w końcu zareagował na słowa lekarza i cofając się rozluźnił mięśnie. Szukał znowu kontaktu ale ominęłam go spuszczając wzrok na podłogę. Nie będziesz mi facet siedział w głowie. Nie pozwalam.

-Nawet teraz zachowujesz się jak szczeniak...

Świetnie. A jak zachowuje się szczeniak? O co mu chodzi? Jak miałabym tego kurwa uniknąć? Chciałam zadać te pytania ale moje usta wciąż zaciśnięte milczały.

-Henry ma racje. Jeśli w twoich genach nie ma wilka nie mam prawa by cię tu trzymać. Możesz wrócić do domu, nikt nie będzie cię zatrzymywał. Możesz też zostać. Oczywiście.

Powoli wypuściłam trzymane w płucach powietrze analizując słowa mężczyzny. Mogę wrócić do domu? Podniosłam się więc zostawiając koc i biorąc torbę wcześniej przygotowaną do rytuału. Nie odważyłam się na niego spojrzeć... po tym wszystkim... kurwa po prostu niech da mi wyjść.

Minęłam go nadal nie podnosząc wzroku. Spokojnie zbiegłam po schodach i nie przejmując się odprowadzającymi mnie ludźmi wyszłam głównymi drzwiami. Aneta stała tuz przy barierze. Wiedziała że tak będzie. Nie wiem skąd ale wiem że ona wiedziała. Musze się uzdrowić.

-Gdzie jest to jezioro?

-Zaprowadzę cię...

Mój głos nie wyrażał złości jaką czułam, ale był pewny siebie. Wystarczająco pewny by zaskoczyć driadę.

-Nie. Po prostu powiedz w którą stronę mam iść. Znajdę.

Brwi dziewczyny uniosły się delikatnie ale skinęła głową i wskazała mi drogę życząc powodzenia. Nie podziękowałam. Po prostu zniknęłam między drzewami kierując się na oślep w poszukiwaniu dogodnego miejsca by się uleczyć. Potem pójdę walnąć w coś twardego bo określenie mnie wściekłą jest w tym momencie niedopowiedzeniem.

+++

Nie przyjemny ból głowy uderzył mnie zaraz jak tylko przekroczyłam pierwszą ścianę lasu. Magia uderzyła we mnie wtedy jakby stęskniła się za mną przez ten czas jaki byłam odcięta. Wróciła siła mojego daru i teraz będąc w miejscu gdzie niby nie ma nikogo żywego... czuje.

Znaleźć jezioro nie było trudno, szybko doszłam do zbiornika otoczonego mnóstwem drzew i roślin. Woda wydawała się naprawdę czysta jak na tak ciasno obrośnięte miejsce. Nie zastanawiając się zdjęłam plecak i wyjmując potrzebne rzeczy zaczęłam robić maź potrzebną do wyrysowania symboli. W powietrzu było wyraźnie czuć wilgoć. Nie przyjemny chłód... nigdy nie przeszkadzało mi siedzenie w samotności. Ale teraz. Dziwnie było nie czuć że ktoś mnie pilnuje...

Zawsze uważałam że las jest żywy. Że zmienia się każdej nocy dlatego tak ciężko odnaleźć drogę powrotną. Mimo to zawsze mnie do niego ciągnęło... emocje jakie tu czuje zawsze są delikatne, a raczej zawsze były w porównaniu do innych miejsc przepełnionych ludźmi. Teraz gdy przez długi czas dar był uśpiony mam wrażenie że las do mnie krzyczy.

Samotność, ale i spokój. Niepewność, ale i stabilność. Las jest pełny sprzecznych sobie emocji. Dlatego tutaj tak przyjemnie było mi odpoczywać. Mogłam poukładać sobie to co czułam. Teraz wszystko przyćmiewał mój gniew.

Jak on mógł tak po prostu zamknąć mnie w tym domu?! Pomijam fakt że nic nie zrobiłam bo to frustruje mnie jeszcze bardziej. Może myślałam że cos odkryją, wytłumaczą mi to i będę mogła nareszcie zrozumieć kim jestem. Skąd ten dar. Nic nie odkryli, zamiast tego okazało się że miałam racje i nie mam żadnych genów od ojca. Czyli to wszystko było zbędne!

Mając już gotową maź chciałam zacząć rytuał ale nie miałam jednej najważniejszej rzeczy. Spokoju. Jeśli chce się uzdrowić muszę być spokojna. Nie mogę...

-Nie sądziłam że zobaczę cię jeszcze żywą.

Podniosłam się zaskoczona czyjąś obecnością. Serce waliło o klatkę piersiową pompując krew i przygotowując ciało do przyjęcia ataku. Oddech na odwrót... zwolnił. Ciało spięłam nie wiedząc czego się spodziewać po znajomej mi Naoku.

- Magda. Jak miło cię widzieć...

Matka małej Gabrysi... kobieta darząca mnie nienawiścią... jedna z członkiń kręgu mojej mamy stała teraz naprzeciwko mnie gotowa zabić. Naprawdę nie zdziwiłoby mnie gdyby specjalnie za mną przyszła by wykorzystać moją słabość. Zawsze oskarżała mnie o brak wiary, o brak poczucia wartości i co najważniejsze od zawsze starała się wywalić mnie z kręgu dla swoich korzyści.
==============================
Pozdrawiam :)
KasiaAS

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro