19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Deku, chodź.

-Ale piesek!

-Nie wiemy czyj. Nie dotykasz, jak nie znasz.

-Ale on jest przywiązany!

-Deku.- Mruknąłem lekko podirytowany.- Najpewniej jego właściciel jest w sklepie do którego idziemy.

-A co, jeżeli ktoś go zostawił?- Kontynuował, a ja dosłownie ciągnąłem go za rękę do marketu.

Czuje się jak ojciec z dzieciakiem kurwa.

-To co?

-Trzeba mu pomóc!

-Ale nie wiesz czy nie ma właściciela.

-To zapytajmy!

-Kogo? Pies sam ci nie powie.

-Um...

-No właśnie. Chodź.

-No Kacchan!

-Kurwa... Zobaczysz. Jak wyjdziemy ze sklepu to go już tu nie będzie.

-Dobrze... Ale.

A już myślałem, że da se siana.

-Ale?

-Jeżeli dalej będzie to mu pomożemy?

-Jedyne co mogę zrobić to wezwać służby by go zabrali.

-Dobrze, jeżeli mu pomogą to jestem na tak.

-I całe szczęście. Chodź w końcu.- Westchnąłem i akurat wstąpiliśmy do środka.

-Co musimy kupić?

-Jedzenie, jakieś środki czystości... I nie wiem. W ogóle jak telefon?

-Dobrze chyba... Nie znam się na tym.

-W domu dokładniej wytłumaczę ci co i jak działa. Na razie wiesz jak dzwonić j masz mój numer. Potem sobie dodasz kogo tam będziesz chciał.

-Tak, Dziękuję bardzo!- Zawołał radośnie, po czym się we mnie mocno wtulił, a po chwili jak się odkleił, złapał mnie za rękę.

~~Ruja mu nie minęła i chce bliskości.

--Widzę, łapie każdą możliwą okazje. A ja nie marudzę.

~~To też widzę.

-Fuj pedały...- Usłyszałem w tle głos jakiegoś faceta.

No tak jesteśmy w mieście ludzkim, tutaj tolerancja ledwo żywa.

-Kacchan?

-Tak? Zamyśliłem się.

-Kupimy coś słodkiego?

-A co chcesz?

-Czekoladę.

-Tylko? Tu jest duży wybór...

-Tylko czekoladę.

-Dobra, słodycze są podajże tam...- Mruknąłem sam do siebie, kierując się alejkami po kolei.

-Duży ten sklep...- Powiedział usatysfakcjonowany, rozglądając się po całym budynku.

-No, to chyba największy w tym mieście.

-Kacchan! Zobacz!- Zawołał nagle wyrywając mi się i biegnąc przed siebie.

-Deku!

No kurwa jak z dzieckiem! Na smyczy zacznę go prowadzać do cholery jasnej!

Pobiegłem szybko za nim, ale zgubił mi się. Nie mam pojęcia w którą alejkę skręcił.
Zacząłem rozglądać się i chodzić między regałami szukając zielonka, ale tego brak.

Nie no nie gadajcie mi, że zgubiłem piętnastolatka w sklepie.

-Pierdolony pedał.

-Zo-zostaw mnie...

Dwa głosy. Deku i tamten poprzedni.
Kurwa skąd one dochodzą?!?

Zacząłem biec do przodu, zaczynałem wyczuwać Izuku, który chyba przez strach daje radę przełamać blokery.
Słyszę coraz wyraźniej to jak jakiś facet go wyzywa.
Coraz bardziej jestem wkurwiony i chyba się nie powstrzymam przed wyjebaniem mu, do chuja nędzy nie będzie mi jakiś nikt męczył Omegi.

-Pierdolony. I co? Po co się obnosisz z tym, że jesteś jebanym cwelem? Co? Taki młody a już szmaciarz.

-Puść mnie... N-nic nie zrobiłem...

-Nic? Pierdolony gówniarz kłamać jeszcze będzie. Za nic poczucia samozachowania. Ha tfu.

I akurat wszedłem do alejki i ich zobaczyłem. Jakiś łysy typ, wyższy ode mnie z jakimś tatuażem na karku, szarpał zielonkiem w odosobnionej alejce z jakimiś gazetami. Trzymał go za bluzę i prosto w twarz wyzywał. Deku jedynie kulił się i zaczynał płakać.

Rozpierdolę gnoja.

-I co? Gdzie twój księciu jebany homosie?

-Kurwo jebana, może za tobą?

-O proszę, pojawił się.- Zaczął się śmiać, chcąc rzucić Izuku, ale go złapałem.- O patrz, aż tak ci zależy? Ochyda.

-A zajebał ci ktoś kiedyś? Deku, dobrze jest? Zrobił ci coś?

-N-nie... szarpnął mnie tylko... i wyzywał...

-Możesz na chwilę tu stanąć, wytłumaczę mu, co zrobił i komu.- Uśmiechnąłem się do niego, ale Izuku złapał mnie za dłoń.

-Nie. N-nie rób nic mu.

-Ale uroczo. Aż rzygać mi się chce. Widać że pedały tylko potrafią słodzić do porzygu, zero bycia face-UGH!

Gdy ten typ zaczął znów pierdolić, chcąc podejść bliżej, po prostu odwróciłem się i wyjebałem mu z pięści prosto w brzuch, robiąc przy tym małą eksplozję. Jak na moje, dwudziestoparolatek, padł niemalże od razu na kolana, mocno trzymając się za brzuch.

-Deku, zaczekaj. Wytłumaczę temu panu, na czym polega "bycie miłym" dla innych.

-Kacchan nie!- Zawołał, chcąc mnie zatrzymać, ale wychodziło mu to nieudolnie.

-Słuchaj gnido pierdolona. Masz natychmiast grzecznie przeprosić tę Omegę.

-O-ome, co? Ugh.

-A no tak, człowiek. Ta gorsza rasa.- Prychnąłem, a gdy ten podniósł wzrok specjalnie wysunąłem wilcze uszy, kły i czarne, długie i ostre jak brzytwa pazury.- Natychmiast przeprosisz mojego chłopaka. Już rozumiesz? Dopóty jestem miły i dzięki niemu, nie rozszarpałem cię pazurami.

-Czy-czym ty kurwa jesteś?!- Pisnął wystraszony.- Przecież miałeś inny dar!

-Ja? Hybrydą. Tak samo jak cały mój ród, więc lepiej bądź grzeczny i dowiedz się co to znaczy tolerancja chamie.

-Prze-przepraszam!

-Mam nadzieję.- w tym samym momencie schowałem detale wilcze i odwróciłem się do zielonka.- Izuku, widzisz? Nic panu nie zrobiłem.

-Kacchan...- Szepnął tylko, dalej zlękniony.

Tyle, że nie wiem czy dalej bał się tego człowieka, czy teraz zaczynał mnie...

Wyprowadziłem go z tej alejki i nie wiedziałem co zrobić. Wrócić do domu? Kontynuować to co robiliśmy czy...

-Przepraszam...

-Hę?

-Gdybym nie pobiegł, by to się nie stało...- Szepnął z opuszczoną głową.- Zniszczyłem ten dzień, prawda..?

-Nic się nie stało. Dzień cały nie jest stracony, a zakupy możemy kontynuować. Tak?

-Możemy?

-A co? Chyba, że wolisz nic nie jeść przez najbliższe kilka dni, bo w lodówce jest tylko mleko.

-Nie jesteś zły..?

-Nie. Po za tym, już wcześniej słyszałem tego faceta jak nas wyzywał. Zasłużył sobie.

-Czemu nas wyzywał..? Robimy coś nie tak?

-Deku. Jesteśmy w świecie ludzkim. Oni są wycofani i większość ich gatunku sądzi, że w związku może być jedynie kobieta z mężczyzną. Dlatego tamten facet nas wyzywał.

-Ah... Rozumiem... Mogę o coś jeszcze zapytać?

-Tak... Tylko, jaką czekolade chciałeś?- Przerwałem mu na chwilę, gdy akurat trafiliśmy do odpowiedniej części sklepu.

-ALE DUŻY WYBÓR!

-No. Wybierz sobie nawet kilka jeśli chcesz.

-Mogę trzy?

-Nawet cztery.- Zaśmiałem się a on zaczął przebierać.

-Mam! Zwykła, truskawkowa... biała w plamki i nie znam tego znaku ale jest narysowane ciastko.

-Z kawałkami ciastek.

-Tak.- Uśmiechnął się i wrzucił je do koszyka.

-To o co chciałeś zapytać?

-Umh... O to co było tam... jak przyszedłeś...

-Co tam?- Zapytałem zaniepokojony, bo ten zaczął uciekać wzrokiem.

-To co powiedziałeś... Że jestem two-twoim chło... chłopakiem...

-Tak, to co z tym?

-My jesteśmy... razem..?

-A chciałbyś?- Zapytałem, a on cały stał się różowy i jeszcze bardziej usilnie, zaczął próbować to jakoś ukryć. Unikał mnie wzrokiem i ogólnie wyglądał, tak jakby chciał stąd zniknąć.

-J-ja...

-Nie musisz teraz odpowiadać. Powiedziałem tak, bo i tak myślał, że jesteśmy razem. Nie przetłumaczył byś.

-Ah rozumiem...

-No... A zmieniając temat. Co chcesz na obiad?

/////

-Oh, nie ma tego pieska.- Zauważył od razu jak tylko wyszliśmy ze sklepu.

-A nie mówiłem?

-Mówiłeś. Ale myślałem, że ktoś go zostawił...

-Czasem możesz mnie posłuchać. Tch.

-Kacchan ale ja cię słucham.

-Yhm...

-A gdzie teraz jedziemy?

-Po twoje leki na ruje. Zostało ci po ostatniej tabletce... A no właśnie weź je teraz.- Podałem mu dwa listki leków, te na feromony i te na wyciszenie rui.

-Dobrze.

-Powinny te poprzednie działać jeszcze przez jakąś godzinę, ale wolę nie ryzykować.

Akurat podeszliśmy do auta. Pierw wpuściłem Omegę do środka, a następnie zapakowałem zakupy do bagażnika. Gdy tylko wsiadłem na miejsce kierowcy i spojrzałem na Izuku, zauważyłem, że ten ogląda dookoła swój telefon.

-Coś nie tak z nim?

-Nie... Dalej nie mogę uwierzyć, że mam własny telefon.

-Uwierzysz za kilka dni, gdy przestaniesz się bez niego ruszać gdziekolwiek.- Prychnąłem odpalając silnik.- Później pojedziemy do tego chłopaka, ale pierw musisz coś zjeść.

-Nie jestem głodny.

-Nawet nie chcę o tym słyszeć. Musisz przybrać na wadze, by być zdrowszym.

Kurwa, czuje się teraz jak matka. Zapierdole sam sobie chyba.

-Dobrze...

-Więc. Wrócimy jeszcze do domu i zjesz. Cokolwiek, byle byś coś zjadł i dopiero pojedziemy do gówniarza.

-Nie mów tak na tego chłopczyka.- Mruknął oburzony.

-Czemu? Nie znam tego dzieciaka.

-No właśnie. Dlatego nie wyzywaj go.

-Bo co?

-Bo... Um...

-No właśnie. Bo nic.- Zaśmiałem się, a zielonek odwrócił się nadąsany w stronę okna.- Już nie obrażaj się.

Nie odezwał się.

-Deku?

Dalej zero odzewu.

No kurwa focha jebnął? Japier...

Już całą drogę się do mnie nie odezwał. Do momentu w którym wróciliśmy do domu, wtedy powiedział jedynie, że rozpakuje zakupy i nic więcej. A no tak, przytaknął mi jeszcze, na propozycje, co mogę zrobić do jedzenia.

-Deku? Weź już kurwa nie obrażaj się na mnie. Ile zamierzasz milczeć?

~~To będzie chyba jedyna osoba na świecie która na ciebie wpłynie.- Roześmiał się głos w mojej głowie.- Nawet w poprzednich wcieleniach aż tak szybko nie stawiał na swoim i robił bunty byś go posłuchał.

--Nie będzie mi kurwa jakaś Omega dyktować warunków.

~~Jeszcze zobaczymy gówniarzu.

-Nie to nie.- Warknąłem wychodząc z salonu i idąc do pokoju.

Jak czegoś zachce, to sam przyjdzie. Nie będę się go kurwa prosił, by odezwał się do mnie choćby słowem.
A przypomnę kurwa, że to on ma ruje a nie ja.
Położyłem się na łóżku i wyjąłem telefon.

No właśnie miałem nauczyć Izuku obsługiwać się mim...
Pierdole. Dowie się kiedy indziej albo sam do tego dojdzie.

Zacząłem skrolować sociale i się zastanawiać, czemu kurwa ten jebany mały aż tak się obraża. Przecież nic mu do cholery jasnej nie zrobiłem!
Pierdolony mały... UGH.

I telefon poleciał.

Odbił się od drzwi i upadł na podłogę.
Chuj, jak pękł to pękł.
Idę spać.

Obróciłem się na drugi bok, plecami do drzwi. Pójdę spać, wyśpię się a może brokuł sobie się namyśli i nagle mu się odwidzi.

-KURWA JEBANA MAĆ!- Krzyknąłem gdy te ustrojstwo. Mogłem rzucić kurwa mocniej.

Jednak wstałem i podniosłem telefon, bez zastanowienia odbierając.

-Dzień dobry, z tej strony Mimiyo Chuan, dyrektorka domu osieroconych dzieci. Czy dodzwoniłam się do pana Bakugo Katsukiego?

-Tak.

-Oh to dobrze, chciałam się zapytać czy pan razem z panem Izuku przyjdziecie, bo chłopczyk ciągle dopytuje. Jest już po piętnastej, a pan mówił, że będziecie do piętnastej na miejscu... I chciałam się upewnić...

-Tak będziemy. Przepraszam, Izuku ma ruję i posiadaliśmy pewne niedogodności. Zjawimy się na miejscu już niebawem.

-Ah rozumiem, jeżeli pański partner nie jest na siłach to można przesunąć spotkanie o te kilka dni...

-Nie ma takiej potrzeby. Będziemy niedługo. Dowidzenia.- Mruknąłem niemrawie, rozłączając się.- Popierdoli mnie zaraz kurwa jego mać. DEKU RUSZAJ DUPE JEDZIEMY DO DOMU DZIECKA!- Wydarłem się wychodząc z pokoju i kierując się do salonu.

Na dole zastałem śpiącego na kapie Izuku. Młody leżał na kanapie zwinięty w kulkę przytulając do siebie mocno poduszkę.

Uklęknąłem przed nim i położyłem na jego ramieniu dłoń, ten od razu przysunął do niej twarz i zaczął się ocierać policzkiem niczym kot.

-Deku wstawaj.

-Umh... Kacchan..?

-Ta, wstawaj.

-Czemu..? Oah!- Mruknął cicho, ziewając, po czym usiadł.

-Jedziemy do domu dziecka. Tamten dzieciak na ciebie czeka. Dzwonili już do mnie o to.

-Na prawdę?

-No.

-Tylko pójdę po prezent dla niego!- Zawołał uradowany. Od razu stając się żywy.

-Taa leć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro