Rozdział 52 [Danzo]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykacja dla Morelovva, bo zgadła jako pierwsza, kto porwał reader-chan ;3


Obudziłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, które przypominało celę.

~ Co się tutaj dzieje!? ~

Chciałam wstać, ale okazało się, że byłam przykuta do ściany jakimiś łańcuchami. Jak się okazało, przykute miałam ręce, nogi i sama nie wiem po co miałam obroże, także przykutą do ściany łańcuchem.

~ Co ja pies jestem?... Dobra, nie czas na żarty. Muszę się dowiedzieć gdzie jestem, kto mnie uprowadził i po co. ~

Kiedy próbowałam wejść do mojego umysłu, przeraziłam się.

~ Nie mogę... Nie mogę wejść do swojego umysłu! Coś mi blokuje dostęp! Może te łańcuchy, a może po prostu ktoś użył jakiegoś jutsu, które mi na to nie pozwala... Co teraz!? Ahri mi nie pomoże, sama też nie mogę za wiele zrobić, zdaje mi się, że nie mogę używać czakry, pewnie coś ją blokuje tak samo jak możliwość komunikacji z Ahri. Powtórzę pytanie. CO TERAZ!? ~

Nagle drzwi do pokoju się uchyliły, wpuszczając do środka światło. Przymrużyłam oczy, aby nie raziło tak bardzo.

- Już się obudziłaś? Szybko. - odezwał się znajomy głos.

~ Skąd ja znam ten głos?... DANZO! ~

Nie minęła chwila, a moje oczy przyzwyczaiły się do światła. Spojrzałam w górę, na twarz tej gnidy. Nie pomyliłam się. Osobą stojącą przede mną był Danzo.

- Co to ma znaczyć? - zapytałam, nie pokazując złości, która we mnie wrzała.

- Nadal udajesz? Muszę przyznać, że wspaniale ukrywasz uczucia, ale widzę w twoich oczach, że chcesz mnie rozszarpać na strzępy.

- Czyli, nie muszę udawać, że cię lubię lub szanuję - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.

- Nie potrzebuję, aby jakiś demon mnie lubił. Potrzebuję bezwzględnego posłuszeństwa.

- Z tego co pamiętam, miałam tutaj trafić dopiero po egzaminach. - nadal sztucznie się uśmiechałam.

- Och, ale ja cię nie będę tutaj przetrzymywał.

~ Nieee, wcale. Dla zabawy przykułem cię do ściany, pozbawiając możliwości korzystania z czakry. ~

- W takim razie co ja tutaj robię?

- Muszę w tobie zabić te niepotrzebne uczucia. Masz zabić Naruto Uzumakiego.

Z całej siły się powstrzymywałam, przed pokazaniem mojego zdziwienia i przerażenia.

- Po co?

- Nie protestujesz? Ciekawe, jesteś w tym lepsza niż myślałem, ale to raczej oczywiste po co. Jest jedyną osobą, która jest dla ciebie coś warta, a dasz radę go zabić.

- Odmawiam.

- Co proszę?

- Och, przepraszam. Nie wiedziałam, że już w tym wieku jesteś głuchy. OD-MA-WIAM.

- Phi... Nie możesz odmówić.

- Nie? A to niby czemu? Naruto jest mieszkańcem Konohagakure, nie mam prawa go tknąć, wbrew jego woli. Poza tym z tego co mi wiadomo, jest to Jinchuuriki Konohagakure, więc nie widzę sensu w zabijaniu broni osady.

- Widzę, że wiesz co nieco o Jinchuuriki.

- Tylko tyle, że są to osoby, w których są zamknięte ogoniaste bestie, czyli biju.

- To wszystko co wiesz?

- To wszystko. Nie wiem nawet jakiego demona ma w sobie Uzumaki. - powiedziałam, wzruszając ramionami.

- Zabijesz go.

- Już mówiłam, że nie mam takiego zamiaru.

- To nie była propozycja, tylko rozkaz.

- Rozkazy przyjmuję tylko od Hokage i mojego sensei'a.

- Jesteś moją podwładną! MASZ MNIE SŁUCHAĆ!

- Nie jestem. Będę dopiero po egzaminach.

- Nie jeśli się na nich nie zjawisz.

- Czyli masz zamiar mnie tutaj przetrzymywać, wbrew mojej woli? Ale masz świadomość, że zaczną mnie szukać?

- Nie będą. Wyśle tam któregoś z moich ludzi.

- Hahahahaha... - roześmiałam się.

- Coś cię bawi?

- Naprawdę myślisz, że się nie zorientują?

- Przekonamy się.

Wyszedł, trzaskając drzwiami.

~ I co ja teraz zrobię!? ONI CHCĄ ZABIĆ NARUTO! ~

Drzwi znów się otworzyły, a do środka wszedł chłopak w moim wieku. W lewej ręce miał zwój z pędzlem, a w prawej bułkę.

- Kim jesteś? - zapytał się.

- To chyba ja powinnam zadać to pytanie.

- Nie mam imienia.

- Noż świetnie. Po co tutaj jesteś?

- Powiem, jak powiesz mi jak się nazywasz.

- [imię]. Zadowolony?

- Czemu jesteś taka niemiła?

- Jestem przykuta do ściany, więziona tu wbrew woli i chcą zabić mojego znajomego, to raczej oczywiste, że nie jestem zachwycona.

- [Imię], a po co cię tu przyprowadził Danzo-sama?

- Sama chciałabym to wiedzieć.

- Chcesz? - zapytał, pokazując bułkę.

- Zatruta?

- Nie. Czemu tak twierdzisz?

~ On jest chyba głupszy od Naruto. ~

- Eh... Co mi szkodzi. Daj trochę.

Chłopiec mnie nakarmił i usiadł na przeciwko mnie.

- Co tutaj robisz? - zapytałam się.

- Siedzę.

- Widzę, ale czemu?

- Żeby nie stać.

~ JEZU! ZARAZ NIE WYTRZYMAM! ~

- Logiczne, ale czemu tutaj przyszedłeś?

- Chcę ci pomóc.

- Ale czemu?

- Bo nie powinnaś tutaj być.

~ WTF!? Nie ogarniam go. ~

- Yyy... Przysłał cię Danzo?

- Nie.

- Czemu chcesz mi pomóc?

- ...

- Dobra, nieważne. Jak chcesz mi pomóc?

- Słyszałem, że Danzo-sama chce cię przegłodzić i złamać, raz jak źle wybrałem, też byłem głodzony. Chcę ci pomóc. Będę przychodził, kiedy nie będzie strażników.

- Dzięki.

- Za chwilę przyjdzie strażnik. Muszę iść.

- Cześć.

Popatrzył na mnie skołowany.

- ... Cześć. - odpowiedział po chwili i wyszedł.

~ To chyba był Sai... Nie pomylił się, słyszę kroki, czyli ktoś idzie ~

Do pomieszczenia znów wszedł Danzo.

- Czegoś zapomniałeś?

- Dam ci ostanią szansę.

- Na co?

- Na wolność. Masz go zabić.

- Nie.

Uderzył mnie biczem w twarz, rozcinając skórę na policzku. Nie obróciłam z powrotem twarzy.

- NIE BĘDZIESZ MI SIĘ SPRZECIWIAĆ! JESTEŚ TYLKO POTWOREM, KTÓRY NIGDY NIE POWINIEN SIĘ URODZIĆ! MASZ GO ZABIĆ!

Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Już mówiłam. Nie zabiję go.

Kolejne uderzenie tym razem w drugi policzek. Nie krzyczałam, nie miałam zamiaru dać mu tej przyjemności.

- Powtórzę ostatni raz. Masz go zabić. - syknął, podchodząc bliżej.

Zauważyłam, że w pasie zwisają klucze do moich kajdanek i obroży... Postawiłam wszystko na jedną kartę i ugryzłam go nie powiem gdzie. zahaczając o klucze które spadły na ziemię, tuż obok mojej nogi. Szybko zakryłam je kolanem. Na szczęście ten drań, nie usłyszał, że spadły na ziemie, bo krzyknął. Uderzył mnie tym razem z pieści i kopnął w brzuch.

- Pieprzony demon! - krzyknął i wyszedł z celi.

Uśmiechnęłam się.

~ Teraz tylko poczekać na Sai'a. ~

Nie minęło pół godzinny, a w mojej celi zjawił się Sai.

- Cześć Sai. - powiedziałam.

Popatrzył na nie zdziwiony, ale widząc moją twarz, przeraził się.

- CO CI SIĘ STAŁO!?

- Nic takiego, wkurzyłam Danzo... Pomożesz mi?

- Tak, tylko czemu nazwałaś mnie Sai?

- Skoro nie masz imienia, to tak cię nazwałam. Przeszkadza ci to?

- Nie. W czym mam pomóc?

Odsunęłam kolano i uśmiechnęłam się.

- Jak? - zapytał pełen podziwu.

- Uwierz, nie chcesz wiedzieć. - wzdrygnęłam się z obrzydzenia na to wspomnienie.

Sai otworzył moje kajdany i obrożę.

- Dzięki. Daj mi chwilę.

Usiadłam w pozycji do medytacji.

- [IMIĘ]! NIC CI NIE JEST!? TEN PIEPRZONY DRAŃ ZABLOKOWAŁ CI MOŻLIWOŚĆ KONTAKTU ZE MNĄ!

- Nic, Ahri.

Kiedy Ahri zobaczyła moją twarz, wyglądała na nieźle wkurzoną.

- Jak to jest nic, to ja jestem święta. Zresztą wdziałam co ci robił, ale nie mogłam ci pomóc, bo bym tylko pogorszyła sprawę. Musisz się stąd wydostać.

- Ale jak?

- Dam ci moją czakrę. Będziesz mogła użyć Latającego Boga Piorunów, bez nauki.

- ALE NIGDZIE NIE NAŁOŻYŁAM PIECZĘCI!

- Na jakieś pięć metrów w zasięgu wzroku, możesz się przenieść, bez pieczęci.

- Jasne, ale jak znajdę wyjście?

- Wyczujesz za pomocą zmysłów, które, zapewniam cię, wyostrzą się.

- Dzięki.

- Zmykaj.

Wyszłam, ze swojego umysłu, a moje włosy zrobiły się białe. Pojawiły się uszy i dziewięć ogonów. Wzrok, słuch, a nawet zwinność i siła się zwiększyły.

- Wow...

~ A no tak, zapomniałam o Sai'u! ~

- Posłuchaj Sai. Mógłbyś nie mówić Danzo o tym?

- Nie martw się, nie zamierzam.

- Dzięki. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, ale w innych okolicznościach.

- Też mam taką nadzieję.

Nagle w mojej głowie pojawiły się informacje, jak wykonać technikę. Natychmiast wyczułam gdzie znajduje się wyjście, dzięki przepływie powietrza. Użyłam Techniki Latającego Boga Piorunów i szybko znalazłam się przy wejściu które wyważyłam. Obejrzałam się za siebie. Został po mnie tylko biały błysk, który trwał sekundę.

- Pora się zmywać, ale gdzie? ZARAZ! NARUTO! - krzyknęłam, przypominając sobie, że Danzo chce go dorwać.

Błyskawicznie dostałam się do jego domu, gdzie, na szczęście, był cały i zdrowy.

~ Trzeba poinformować Kakashiego, bo w takim stanie nie pójdę do Hokage! ~

Do domu sensei'a trafiłam błyskawicznie, ale go tam nie było.

- SZLAG! Przecież nie będę latać po wiosce w tym stanie!

Postanowiłam podjąć ostatnią próbę. Na szczęście, dobrze trafiłam, bo akurat trenował.

- KAKASHI! - krzyknęłam.

Sensei oderwał wzrok od lektury i przestał kopać w pień. Spojrzał na mnie przerażony, widząc moją twarz. Poczułam jak czakra Ahri mnie opuszcza.

~ Czyli to nasz limit synchronizacji? Nie za długo. ~

- [imię]! CO CI SIĘ STAŁO!?

- NIE TERAZ, SENSEI! DANZO CHCE, BYM ZABIŁA NARUTO, ON JEST W NIEBEZPIECZEŃSTWIE! JESZCZE NIC MU NIE JEST, ALE JA WIEM, ŻE DAZNO NIE ODPUŚCI!

- [imię] TERAZ TRZEBA CIĘ OPATRZYĆ, A NIE MYŚLEĆ O INNYCH!

- Ale Naruto... - nie dokończyłam, bo zemdlałam.



Hejo =^-^=

Kto oprócz mnie miał ochotę przepier****ć Danzo? ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro