Rozdział 25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 25. "Możecie od razu mnie zamordować."

Liczba słów: 3901

Dzisiaj w sumie spokojnie... znaczy na tyle spokojnie, na ile może być, biorąc pod uwagę sytuację Rity!

Enjoy!

***


Przeszliśmy przez tyle zakrętów, że zgubiłam się po piętnastu w lewo i siedmiu w prawo. Dowiedziałam się jednak, iż był to wyjątkowo przestronny bunkier i nawet gdybym próbowała, nie odnalazłabym wyjścia.

Dotarliśmy do sporej windy, którą przejechaliśmy kilka pięter w górę i wysiedliśmy już w posiadłości. Wskazywały na to eleganckie, ciemne panele i piękny wystrój wnętrz, który zupełnie kontrastował z warunkami pomieszczeń znajdujących się kilka pięter niżej.

- Zabierz ją do łazienki w głównej sypialni. Czekają już tam na nią pokojówki, które zajmą się doprowadzeniem jej do stanu używalności – zarządziła Savannah, odwracając się do Seana.

- Jasne, szefowo – powiedział, uśmiechając się delikatnie. – Mam jej nie spuszczać z oczu?

Oblizał wargi obleśnie, po czym otaksował mnie spojrzeniem od góry do dołu. Mogłam dostrzec znaczne wybrzuszenie w jego spodniach, czego zupełnie nie rozumiałam. Wyglądałam jak kupka nieszczęścia i rozpaczy.

Ale był on obleśnym człowiekiem, więc prawdopodobnie mój stan tylko doprowadzał go do jeszcze większego podniecenia.

Nie byłam w stanie powstrzymać grymasu, który wpłynął na moje usta, co pomogło Savannah w podjęciu decyzji.

- Dokładnie tak, Sean. Nie dotykaj, ale możesz podziwiać. Zabierz ze sobą swoich kolegów z drużyny, nie wiem, ilu was tam zostało. Za dwie godziny odbędzie się kolacja i macie dopilnować, by się na niej znalazła.

Puściła do mnie oczko, poklepała go po ramieniu i odeszła, stukając wysokimi szpilkami.

Sean szturchnął mnie delikatnie w ramię, wskazując bez słowa korytarz przed nami. Z westchnięciem ruszyłam, rozkoszując się przyjemną wykładziną, która pieściła moje zziębnięte stopy.

Przeszliśmy całkiem spory kawałek, w trakcie którego dołączyło do nas dwóch innych goryli z Mantorville, gdy w końcu stanęliśmy pod ogromnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Sean popchnął je do środka.

Sypialnia była przepiękna, więc ironizowała moją sytuację. Jeśli nic nie uda mi się zrobić, będę tu zamknięta, torturowana i gwałcona. Nie wiem, czy sądzili, że śliczne wnętrze pokoju, uczyni to dla mnie łatwiejszym.

Na drżących wciąż nieco nogach wsunęłam się do środka i owionęłam całość spojrzeniem. Pomieszczenie utrzymane było w modnych szarościach. Całkiem spora przestrzeń powiększona była jeszcze przez lustro zajmujące całą ścianę za łóżkiem.

Za ogromnym łóżkiem przykrytym szarymi pościelami, kilkoma kocami i mnóstwem poduszek.

Nie było tu za dużo mebli, albowiem tylko łóżko, kanapa i ogromna szafa zajmująca całą ścianę naprzeciw łóżka. Wydawało się tu być tak pusto.

- To jest główna sypialnia w tym skrzydle – wyjaśnił Sean. – Tu będziesz mieszkać, wasza wysokość. Ty i Boris Vasiliev rzecz jasna.

- Zostało nam mało czasu, a musi się wykąpać – powiedział mu jego przyjaciel, którego kojarzyłam z widzenia, ale nie znałam imienia. – Służące już są?

- Czekają w środku – odpowiedział Sean, po czym popchnął mnie lekko w stronę drzwi po prawej stronie łóżka. – Idziemy, księżniczko.

Nie pyskowałam, nie sprzeciwiałam się, nie negowałam.

Rzecz, której nauczyła mnie nonna wiele lat temu, gdy żyłam jeszcze w nieświadomości istnienia mafii, to było mądre wybieranie swoich potyczek.

Przegrana w jednej z nich nie decydowała jeszcze o losach wojny.

Wojny, którą zamierzałam wygrać.

- O mój Boże – pisnęła jedna z pokojówek na mój widok, gdy tylko weszliśmy do łazienki.

Zerknęłam w ogromne lustro ustawione naprzeciw wejścia i powstrzymałam skrzywienie się. Mój podkoszulek wyglądał, jakby kogoś w nim zamordowano. Z kolei samej siebie nie byłam nawet w stanie rozpoznać.

Wyglądałam podobnie jak w styczniu, gdy miałam problemy z separacją od Ryana. Nie było co prawda aż tak źle, ale już blisko tego stanu. Ciemne cienie pod oczami upodobniały moją twarz do trupiej czaszki.

- Zostały wam niecałe dwie godziny – ostrzegł Sean. – Zajmijcie się nią.

- Naturalnie, proszę pana – odparła szybko druga z pokojówek. – Poczekają panowie za drzwiami?

- Mamy nie spuszczać z niej oka.

- N-naturalnie – wypaliła ta pierwsza.

Obie przypominały siebie pod względem wyglądu. Były wysokimi, szczupłymi blondynkami z czarno-białymi sukienkami i czepkami.

Ta druga podeszła do mnie niepewnie i zerknęła na moje ubranie, po czym przygryzła wargę. Uniosłam brew, na co ta zaczerwieniła się. Wyglądała na nieco młodszą niż ta pierwsza.

- Musi się pani rozebrać – powiedziała ta starsza, spoglądając na mnie krytycznie.

Bez słowa uniosłam podkoszulek i ściągnęłam go przez szyję, po czym pochyliłam się i zsunęłam również i majtki. Zignorowałam rubaszne gwizdy za moimi plecami i zacisnęłam zęby, próbując schować swoją dumę do kieszeni.

Pierwszy raz w moich oczach nie pojawiły się łzy zażenowania, jak zawsze, gdy coś mi nie wychodziło.

Wszystkie lekcje nonny, gdy uczyła mnie, jak założyć idealną, nieprzeniknioną maskę na twarz przypomniały mi się w jednej chwili. Nie wiedziałam, co się z nią teraz działo, ale jeśli nastąpiły jakieś efekty uboczne i nastąpiło najgorsze, zamierzałam sprawić, by patrząc na mnie tam z góry, była dumna.

Położyłam się w wannie, patrząc wprost przed siebie i zrelaksowałam się na tyle, na ile byłam w stanie, pozwalając im się mną zająć. Niczym nie zawiniły, pracując tutaj, a wiedziałam, że za moje spóźnienie oberwie się im i prawdopodobnie również Linusowi.

Zostałam opłukana, umyta od stóp do głów, wydepilowana i nasmarowana jakimiś kremami przywracającymi mojej skórze „naturalny blask", jak to ujęła z podekscytowaniem w głosie ta młodsza.

Gdy zostałam wyciągnięta z wanny, młodsza od razu podała mi majtki z włożoną w nie podpaską, które z ulgą przyjęłam.

Posadziły mnie na taborecie przed ogromną toaletką i, gdy Sean ogłosił, że została godzina, zaczęły zajmować się moją fryzurą i paznokciami.

Pół godziny później stałam wypieszczona do granic, z idealnymi paznokciami, makijażem i fryzurą przed lustrem, a one patrzyły się na mnie z satysfakcją.

- Mógłby pan przynieść przygotowaną sukienkę? – spytała nerwowo ta młodsza.

Sean skinął na jednego z goryli, który zniknął w sypialni, by po chwili wrócić z największą sukienką, jaką kiedykolwiek widziałam. Rozmiarami przypominała suknię jaką miała na sobie Lily James, gdy grała rolę Kopciuszka w tym filmie z 2015 roku.

Odsłaniała ramiona, a krótkie rękawki były bufiaste. Choć nie była ona jednak tak rozpostarta, albowiem nie była z koronki a zamszu, w moim ulubionym kolorze.

Krwistoczerwona.

Pasująca kolorem do szminki, którą nałożyła mi młodsza pokojówka.

Pozwoliłam im mnie ubrać, bo nie dałyby mi zrobić tego samej, po czym wsunęłam się w podsunięte, czarne szpilki.

Gdy starsza spryskała mnie na koniec jakimś słodkim zapachem z eleganckiego, kryształowego flakoniku perfum, zaczęłam się zastanawiać, gdzie ja tak naprawdę zostałam zabrana.

Wybierałam się na kolację, czy na spotkanie z jakimś prezydentem?

- Gotowe! – zawołała młodsza, klaskając w dłonie.

- Widzę – powiedział Sean.

Stanęłam przed nim, w szpilkach dorównując mu wzrostem. Patrzyłam mu spokojnie w oczy, co ewidentnie mu się nie spodobało. Nic jednak nie zrobił, tylko skrzywił się i uśmiechnął kpiąco.

- Nie patrz na mnie w ten sposób, wasza wysokość – powiedział, rechocząc cicho. – Dzisiaj jesteś księżniczką. Jak tylko przestaniesz krwawić, zostaniesz dziwką rodziny Vasiliev.

Nie zareagowałam na to w żaden sposób, choć w środku płonęłam z nienawiści do niego. I lęku. Lęku przed tym, że nie uda mi się stąd uciec. I że nikt nie będzie w stanie mnie ocalić.

- Idziemy – zarządził.

Odwrócił się i wyszedł z łazienki, a później i z sypialni. Podążyłam za nim, a za moimi plecami szli dwaj goryle z Mantorville.

Szli spięci, jakby zakładali, że będę stawiać opór.

Na moim sumieniu było już zbyt wiele niewinnych osób, bym ryzykowała również i życiem Linusa.

Szłam więc wyprostowana, z uniesionym podbródkiem, spokojnie stawiając krok za krokiem. Nie zamierzałam się poddać. Zamierzałam walczyć do ostatniej kropli mojej krwi z każdym, kto postanowi potraktować mnie inaczej, niż na to zasługiwałam.

Byłam Rosellini. Byłam Queen.

I zamierzałam być królową do mojego ostatniego tchnienia.

Dotarliśmy do kolejnych, dwuskrzydłowych drzwi, gdzie stał wyprostowany na baczność mężczyzna w stroju przypominającym te pokojówek. Na czarno i biało.

Zastukał krótko w drzwi, które otworzyły się z obu stron.

Sean skłonił się po pas z kpiącym uśmieszkiem, pokazując ręką, bym szła na przód.

Choć moje serce biło jak oszalałe, udało mi się utrzymać obojętny wyraz twarzy, gdy przeszłam kilka kroków naprzód i stanęłam na szczycie ogromnych schodów.

Na dole czekała już mała grupka osób, siedmiu dokładnie. Starszy mężczyzna, pięciu młodszych w tym Brandon oraz Savannah, która miała na sobie równie wystawną sukienkę, choć w odcieniu ciemnego niebieskiego.

Zeszłam powoli po schodach, które ciągnęły się w nieskończoność, po czym podeszłam do nich, nie spuszczając głowy ani na moment.

Dostrzegłam ewidentne podobieństwa między nimi. Wszyscy mieli podobne do Savannah i Brandona szare oczy i brązowe włosy. I wszyscy wpatrywali się we mnie ze złośliwymi uśmieszkami.

- Widzisz, ojcze, mówiłam, że ta sukienka będzie jej pasować jak ulał – powiedziała dziewczyna, uśmiechając się szeroko.

Podeszła i zarzuciła mi ramiona na szyję, przytulając mnie krótko, na co nie zareagowałam. Stałam niczym słup, nie ruszając się, bo wiedziałam, że jak również zarzucę jej ręce, to złamię jej kręgosłup.

A to z kolei nie pozwoliłoby mi wygrać żadnej mojej potyczki.

- Zdecydowanie jej pasuje – powiedział Brandon. – Czyż moja narzeczona nie jest piękna?

- Mam nadzieję, że podzielisz się z braćmi, jak ojciec Anfisą – zarechotał jeden z nich.

Wszystko we mnie zamarłam i ostatkiem siły woli udało mi się zachować odpowiedni wyraz twarzy. Odpowiednio spokojny. Odpowiednio opanowany. Odpowiednio zimny.

- Tylko coś taka milcząca – mruknął cicho jeden z nich.

Savannah wywróciła oczami, po czym odsunęła się i wzięła mnie pod ramię.

- Rito, poznaj – powiedziała. – To jest nasz ojciec, Konstantin Vasiliev.

- Po takim wysiłku, jak włożyliśmy w twoje przybycie tutaj... – zaczął siwy mężczyzna – muszę przyznać, że było warto.

Byłam bliska zwymiotowania. Każde z nich patrzyło na mnie jak na przedmiot na wystawie. To było przerażające.

- Mojego brata Borisa już znasz – powiedziała, kiwając głową w stronę Brandona. – Dalej, Maksim, Vadim, Demyan i Fyodor. I ja jestem najmłodsza.

- Miło cię poznać – mruknął Fyodor, wpatrując się w podłogę przed sobą.

Milczałam, wpatrując się w Brandona.

Ten nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Patrzył na mnie z okrucieństwem, którego się po nim nie spodziewałam. Zawsze był tak ułożony. Pamiętałam, jak przychodził do mnie z kwiatami. A teraz, na swoim terenie, ukazało się jego prawdziwe oblicze.

- Rita, bardzo nieładnie z twojej strony tak milczeć – powiedział Brandon, Boris. – Pamiętasz, komu się obrywa za twoje nieładne zachowanie?

Przełknęłam ślinę i odchrząknęłam, próbując wymyślić, co poza przekleństwami mogłabym powiedzieć.

- Przyjemność jest po mojej stronie – powiedziałam chłodno.

Ci zaśmiali się równo, jakbym powiedziała coś niezwykle zabawnego. Zachowywali się też, jakby nic się nie stało – jakbym wcale nie była ich więźniem.

- Jest rozkoszna, Boris – zarechotał Konstantin.

- Prawdziwa księżniczka – dodał Maksim.

- Ciekawe, czy w łóżku jest tak samo zimna – powiedział obleśnie Demyan.

- Zrównoważyłaby gorąc i pasję Anfisy – przyznał Vadim.

Wszyscy raz jeszcze zarechotali wspólnie i mogłam dostrzec, że Fyodor nie dołączył do ogólnej wesołości.

Fyodor mógł się okazać niechętny do zrobienia mi krzywdy, co mogłam wykorzystać na własną korzyść. Może nawet skłonić go do pomocy w ucieczce?

- Pamiętasz, co ci obiecałam? – spytała Savannah, uśmiechając się szeroko.

Spojrzałam na nią beznamiętnie, nie do końca wiedząc, o co jej teraz chodziło.

Wiele rzeczy mi obiecywała. Między innymi przyjaźń, to że nie pozwoli nikomu mnie skrzywdzić i że będzie mnie chronić.

- Anfiso, moja droga – powiedział Konstantin, wyciągając przed siebie rękę. Patrzył na coś za moimi plecami. – Podejdź, podejdź, czekaliśmy na siebie.

Odwróciłam się, by zerknąć na tę nieszczęśnicę, która była żoną Konstantina i zabawką jego i jego synów.

Jednak gdy dostrzegłam wysoką kobietę z teraz brązowymi włosami, pięknymi oczami i całkowicie mi znajomą twarzą, nie byłam w stanie powstrzymać wyrazu szoku, który wymalował się na mojej twarzy.

Albowiem przede mną, w pięknej, szmaragdowej sukni i stała pani Montgomery.

Z brązowymi włosami, ale to wciąż była ona.

- A nie mówiłam, że będziesz zaskoczona? – powiedziała wesolutko Savannah, dźgając mnie łokciem.

Stałam osłupiała.

Spodziewałam się jednego szpiega. Tymczasem w rzeczywistości było ich trzech i żaden nie był osobą, po której bym się tego spodziewała.

Mój były chłopak Brandon, jedna z trzech najlepszych przyjaciółek Savannah i ulubiona nauczycielka pani Montgomery.

Chciałam powiedzieć tyle rzeczy.

Tyle rzeczy, które były w większości przekleństwami, pytaniami „dlaczego?" i jadowitymi uwagami. Zagryzłam jednak język.

Nonna miała rację, mówiąc, że ufać można było tylko rodzinie.

Jednak teraz było już na to za późno.

- Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa, Margherito – powiedziała delikatnie pani Montgomery. Nie, wróć, Anfisa Vasiliev. – Jestem pewna, że ucieszysz się na widok naszej biblioteki. Jest w niej mnóstwo naszych ulubionych pozycji.

Od razu postanowiłam nazywać ich wszystkich ich prawdziwymi imionami. Tak zdecydowanie było łatwiej. Mogłam myśleć o pani Montgomery, Brandonie i Savannah jak o dobrych osobach, które kiedyś były dla mnie wyjątkowo istotne w życiu. Za to Anfisa, Boris i Svetlana byli moimi wrogami.

Anfisa stanęła przy Konstantinie, który klepnął ją mocno w tyłek, zanim objął w pasie.

Jej twarz nie wyrażała niczego. Ani obrzydzenia jego grubiańskim zachowaniem. Ani wyrzutów sumienia w związku z moją sytuacją. Ani nawet okrucieństwa czy złośliwości jak Savannah czy Brandon.

- Skoro jesteśmy już wszyscy – zaczął Boris. – Powinniśmy przejść do części jadalnej. Dzisiaj przecież świętujemy.

Boris podszedł do mnie i objął mnie w pasie, na co nie protestowałam. Jasno się przecież wyrazili, co się stanie, gdy odmówię komukolwiek z nich czegokolwiek.

- Nasz ślub zaplanowany jest na za dwa tygodnie – wyszeptał mi do ucha. – A noc poślubna zaraz po nim. Chcieliśmy przyśpieszyć, ale, z szacunku dla tradycji twojej rodziny, poczekamy.

Co by zrobili, gdyby wiedzieli, że oddałam się już Ryanowi? Pewnie by przyśpieszyli cały proces, więc zamierzałam milczeć.

Powstrzymałam wzdrygnięcie się. Stłumiłam obrzydzenie i posłusznie ruszyliśmy do przodu, za Konstantinem i panią Montgomery.

Cieszyłam się, że między jego dłonią i palcami, które zaczęły krążyć po mojej talii, była bariera w postaci mojej sukienki. Jego dotyk brzydził mnie niemiłosierne. Ale nie chciałam nawet myśleć, co będzie w nocy, gdy będziemy musieli wylądować w jednym... łóżku. Razem.

Doszliśmy do całkiem przestronnej jadalni.

Konstantin zasiadł na szczycie stołu, pani Montgomery po jego lewej. Boris pociągnął mnie na krzesło po prawej stronie Konstantina, po czym osunął się na krzesło obok mnie, a dalej usiedli Svetlana i Fyodor, a obok Anfisy pozostali trzej bracia.

Drugi najstarszy, Maksim, położył Anfisie rękę na udzie, co nikogo nie zdziwiło w żaden sposób poza mną.

- Odzywaj się – powiedział krótko Boris.

Komenda jak do psa.

- Naturalnie – powiedziałam sucho.

Jednak nikt nie poprowadził rozmowy, a więc milczałam razem z nimi. Pokojówki (inne niż te, które mi pomagały, choć również blondynki) weszły do środka drzwiami prawdopodobnie prowadzącymi do kuchni, pchając przed sobą wózki z jedzeniem.

Gdy położono przede mną talerz, zerknęłam krytycznie na jego zawartość.

- Nie martw się, nie jest zatrute – powiedziała Anfisa, patrząc na mnie.

- Nie martwię się – odparłam. – Modlę się o to.

Dla zaakcentowania swoich słów, wbiłam widelec w ziemniaczka, wsadziłam go do buzi i uśmiechnęłam się do niej cierpko.

Nikt nie zdążył zareagować, bo do środka wpadł Sean, podbiegając do stołu. Schylił głowę pospiesznie przed Konstantinem.

- Panie Vasiliev, mamy informacje – powiedział, po czym urwał, zerkając na mnie.

- Możesz mówić przy Marghericie – mruknął mężczyzna łaskawie, machając dłonią lekceważąco.

- Rezydencja za Moskwą została zaatakowana i zdobyta. To były połączone siły Fedelty, Poderry, Eternity i Ischýs. Żołnierze Sem'yi uciekli podziemnymi korytarzami, ale kilku z nich zostało złapanych. Underboss Chernov, który tam zamieszkiwał przez ten tydzień, jest jednym z nich.

Uczucie triumfalnej radości przeszyło mnie na wskroś. Powstrzymałam jednak szeroki uśmiech, który niemal mimowolnie wpłynął mi na twarz. Obserwowałam uważnie reakcję mężczyzny, który jednak wzruszył tylko ramieniem.

- Czy atakujący przejęli rezydencję i tam zostali? – spytał.

- Nie wiem, czy nie torturują tam wciąż naszych żołnierzy, by wyciągnąć z nich informacje. Ale niektórzy prawdopodobnie tak.

- Uruchomcie ładunki wybuchowe znajdujące się pod rezydencją. Niech dom zniknie z powierzchni ziemi razem z tymi, którzy go zaatakowali – powiedział lekko.

Wytrzeszczyłam oczy, co udało mi się opanować dopiero po chwili, co zostało oczywiście zauważone.

Svetlana wybuchła śmiechem i uniosła kieliszek w moją stronę, a Konstantin przybrał na twarz nieodgadniony wyraz. Anfisa z kolei skrzywiła się.

- Toast za naszą przyszłą szwagierkę – powiedział Vadim, po czym również uniósł swój kieliszek.

Wszyscy również unieśli, więc z krótkim westchnieniem uniosłam i swój, wypijając szybko zawartość. Potrzebowałam teraz szampana bardziej niż zwykle.

Odstawiłam go nad talerzem, po czym rozejrzałam się.

Każdy z nich wpatrywał się we mnie. Wpatrywali, jakby nagle wyrosły mi dwie dodatkowe głowy.

- Była w tym trucizna? – spytałam, unosząc brew.

Modliłam się, by była. Jeśli mieli zamiar wysadzić moją rodzinę w ich rezydencji, ja również chciałam już trafić na drugi świat.

Ale nie czułam się wyjątkowo gorzej.

Choć... zrobiło mi się nieco cieplej. I zdecydowanie weselej.

Konstantin uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam. Czemu to odwzajemniłam? Zachichotałam na tę myśl, która nagle okazała się wyjątkowo zabawna.

- Nie, tylko narkotyki – odpowiedziała lekko Svetlana.

Zaśmiałam się głośno. Poczułam się taka lekka. Niczym nie musiałam się już przejmować. Czemu miałam być idealną królową? Mogłam przecież być wesolutką sobą! Czułam się, jakbym była pijana. Na drugim etapie mojego pijaństwa.

- Savannah, nie!, Svetlana – zachichotałam.

Ona miała dwa imiona!

Tak jak ja dwa nazwiska!

Sama ta myśl bawiła mnie niezmiernie.

- Co wy jej daliście? – spytała cicho Anfisa.

- Tylko oksytocynę – powiedział Konstantin, po czym zmarszczył brwi.

Zaczęłam bujać się na krześle, uśmiechając do niego. Oksytocyna! Miałam z tego przecież sprawdzian na psychologii. Hormon szczęścia... ten który wytwarzał przywiązanie między dzieckiem a matką, gdy ta była w ciąży.

A ja nie byłam w ciąży. Wcale. Ha, no nie byłam!

- Mogliśmy nieco przesadzić z dawką – powiedział Boris, drapiąc się po brodzie.

- Chcę do Ryana – powiedziałam. Wygięłam usta w podkówkę, po czym wybuchłam głośnym śmiechem. – Do Ryana!

- Cholera, miała być tylko troszkę bardziej... chętna – mruknął Vadim, drapiąc się po brodzie.

- Svetlana, buzi – wymruczałam.

Położyłam się na Borisie, nachyliłam i wygięłam usta w dziubek w jej stronę. Ta zaśmiała się, po czym cmoknęła mnie.

- Nah, niewystarczające. Chcę takie buzi jak wcześniej – zachichotałam.

Przeczołgałam się na kolanach Borisa i usiadłam na nich, łapiąc policzki dziewczyny. Nie wiedziałam właściwie, czemu to zrobiłam. Potrzebowałam tego. To było takie zabawne!

Złączyłam nasze wargi, łapiąc jej biodra. Ta uśmiechnęła się, wywróciła oczami i pogłębiła pocałunek.

- Uh, to jest gorące – mruknął któryś z braci.

Nie wiedziałam który. Skąd miałam wiedzieć. Czy ja w ogóle poznałam ich imiona?

- A no i dodałem jej tabletkę gwałtu, na wypadek gdyby stawiała opór przed dzisiejszą nocą. – Usłyszałem czyjś głos.

I już nie było Svetlany. Nie było jej ust. Ktoś odciągnął mnie do tyłu.

- Zmieszałeś dwa różne dragi? – wykrzyknął ktoś, ale zaczęło mi się to rozmazywać. – Czyś ty zwariował, Maksim? Ona będzie teraz nieżywa przez całą noc.

- Nie chcę być nieżywa! – zawołałam, śmiejąc się głośno. – Chcę być z Ryanem. I moją rodzinką. Potrzebuję czekolady. I nonny. Gdzie oni są?

Uniosłam głowę. Widziałam wszystko ostrzej niż wcześniej. Demyan trzymał skierowaną na mnie kamerę. Uśmiechnęłam się do niej i posłałam buziaka, zanim nie wybuchłam śmiechem.

Który szybko zmienił się w płacz.

- Chcę do domu – wyszeptałam. – Czemu ja tu jestem? Chcę wiedzieć co z nonną. – Nagle skończyły mi się łzy. – Czekolada!

I znowu się śmiałam.

- Cholera, ile będą się ciągnąć efekty tych dragów? – stęknął Konstantin.

- Wiesz, jakie są plusy tej sytuacji, tato? – spytała Svetlana. – Będzie mówić prawdę.

- Rita, czy jesteś dziewicą? – zapytał ktoś.

To pytanie było niczym kubeł zimnej wody wylanej mi na głowę, ale pamiętałam moje postanowienie. Narkotyki nie zaczęły działać, aż tak dobrze, by pozbawić mnie całkowicie świadomości.

- T-tak! – zawołałam, pokładając się na Borisie. – Ale powiem wam, że oddałabym się Ryanowi, gdybym tylko miała możliwość. Kocham go. Ale on mnie nie...

I znowu zaczęłam płakać.

Po części z ulgi, że udało mi się skłamać i byłam bezpieczna. Po części dlatego, że huczało mi pomiędzy uszami i traciłam zdolność koncentracji.

- Boli mnie głowa. Zaczyna mnie boleć głowa. To chyba źle, że boli mnie głowa.

Zaczęłam paplać bez opamiętania, po czym wbiłam kolejnego ziemniaczka na widelec i wsadziłam sobie do buzi, by się powstrzymać.

Smakował tak wyśmienicie, że aż wytrzeszczyłam oczy i wsadziłam kolejnego. Potrzebowałam tylko minuty, by opróżnić cały swój talerz, po czym zabrałam się również za ten Borisa. Nikt nic nie powiedział. Gdy opróżniłam cały dzbanek soku pomarańczowego, wciąż milczeli.

- Od razu lepiej – westchnęłam.

Jednak, gdy zajadłam i zapiłam narkotyki, cała ta sytuacja we mnie uderzyła. Wciąż byłam szczęśliwa i nieco zamglona, lecz tym razem nie było to już na pusty żołądek.

- Cholera – sapnęłam.

Od razu zsunęłam się z kolan Borisa i odsunęłam się jak najdalej od stołu. Odetchnęłam kilka razy głęboko, po czym wbiłam wzrok w Konstantina.

- Jak śmiecie podawać mi narkotyki? – warknęłam. Zawirowało mi nieco w głowie, ale zignorowałam to. – Myślicie, że kim wy jesteście?

Tak właśnie działały narkotyki i dlatego nigdy wcześniej ich nie brałam. Choć ludzie wierzyli, że one czyniły ludzi szczęśliwszych, wcale tak nie było. Prawdą jest to, że one tylko potęgowały moje emocje. A teraz czułam się wściekła.

- Wolę zginąć niż być waszą dziwką, więc możecie od razu mnie zamordować – warknęłam. – Nie chcę waszych... luksusów.

Wstałam gwałtownie z krzesła, po czym odsunęłam się. Boris wstał za mną i złapał mnie za nadgarstek, ale kopnęłam go w jaja z całej siły, tak jak byłam uczona przez moją rodzinę całe życie.

Następnie wyrzuciłam przed siebie zaciśniętą pięść, trafiając go prosto w gardło.

Zgiął się w pół i zakrztusił, po czym spojrzał na mnie ze złością.

Ale ja nie skończyłam.

Kopnęłam go w goleń, wbiłam obcas w stopę i, zanim ktokolwiek zdążył zareagować, pchnęłam go na ziemię i uderzyłam jego głową w podłogę.

Usłyszałam krzyk Svetlany, a do mnie podskoczył Maksim, ale byłam już na to gotowa. Złapałam jego dłoń i wykręciłam, po czym moje kolano spotkało się i z jego kroczem. Uderzyłam go w szyję, splot słoneczny i jeszcze raz w krocze.

Ktoś złapał mnie od tyłu, więc szarpnęłam gwałtownie głową, uderzając w czyjś podbródek. Ręce wokół moich bioder rozluźniły się, więc szarpnęłam łokciem gwałtownie do tyłu, wbijając go w czyjś brzuch, a obcas jednocześnie wbiłam w stopę mojemu oprawcy.

Ewidentnie nie wyciągnęli wniosków i uznali, że wciąż mają szansę w pojedynkę z rozwścieczoną mną, więc tym razem Demyan podszedł do mnie ostrożnie. Anfisa, Svetlana i Fyodor obserwowali mnie zszokowani, a Konstantin z lekkim rozbawieniem.

Nie zamierzałam rzucić się na Demyana oszalała, bo to zazwyczaj odbierało szanse na zwycięstwo już od razu. Więc tylko uśmiechnęłam się zalotnie. Ten połknął haczyk, myśląc, że już się uspokoiłam.

Z uśmiechem uniósł rękę, by klepnąć mnie w tyłek. Uśmiechnęłam się słodko w odpowiedzi i złapałam jego dłoń, zanim dotarła do celu. Założyłam na niego dźwignię, zmuszając do położenia się, po czym i jego głową trzasnęłam w podłogę.

Jeśli którykolwiek doznał wstrząśnięcia mózgu, nie mój problem.

Wbiłam ostre spojrzenie w Konstantina, który uniósł brew z rozbawieniem i uniósł się z krzesła.

- No dalej, dziadku, twoja kolej – syknęłam.

Splunęłam na podłogę. Gdy ten stanął kilka kroków ode mnie, poziom adrenaliny we krwi opadł mi gwałtownie, a narkotyki z powrotem zaczęły działać.

Momentalnie zakręciło mi się w głowie.

Zachwiałam się i gdy Konstantin zbliżył się, ewidentnie widząc w moich oczach, że byłam bliska omdlenia, złapał mnie w pasie i przytrzymał. Krew zaszumiała mi w uszach. Oparłam głowę na jego ramieniu.

Ostatnią rzeczą, którą dostrzegłam, były jego szare, wciąż nieco rozbawione oczy, po czym cała zwiotczałam i zasnęłam w sekundę.


***

No cóż, dwa rozdziały do końca, epilog i to będzie koniec!

Do poczytania!

NWQueen

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro