Rozdział 6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 6. "Postanowiłem, że polecisz z nami."

Liczba słów: 4560


Czułam się o wiele lepiej, gdy mogłam zmyć z siebie cały ten brud i kurz, którym pokryta byłam na całym ciele. Gdy wysuszyłam włosy i zmieniłam swoje brudne, lekko już śmierdzące dresy na granatową bluzeczkę z długim rękawem i długą, przewiewną spódnicę we kwiatowe wzory, poczułam się od razu lepiej.

Zobaczyłam kuferek ze sprzętem do makijażu, więc nałożyłam trochę korektora na sińce pod oczami, tusz do rzęs i czerwoną, matową szminkę, która dodawała mi odwagi.

Do szczęścia potrzebny był mi tylko kubek kawy.

Wyszłam z pokoju i wróciłam się dokładnie tą samą drogą, którą przyszłam razem z panią King, ale zatrzymałam się kilka metrów przed wejściem do salonu, gdy usłyszałam tam czyjeś głosy.

- Odrzutowiec będzie gotowy do lotu za jakieś trzy i pół godziny, więc mamy sporo czasu, Dione, nie przejmuj się tak. – Usłyszałam głos pana King.

- Jak mam się nie przejmować? Zostawiamy tu twoją matkę samą z Marlene i Sapphire. Czy to rozsądne?

- Wiem, że potrafi być męcząca, ale nie spali tego domu. Tu znajduje się wszystko, co jest dla niej istotne. A z resztą nie będzie nas tylko kilka dni, a zostawimy tutaj wielu ochroniarzy.

Usłyszałam głośne westchnięcie i lekkie skrzypienie kanapy. Gdy usłyszałam kilka odgłosów, które były niczym innym jak namiętnymi pocałunkami, zrobiłam krok do tyłu, by im nie przeszkadzać. Gdy zrobiłam kolejny, wpadłam na coś za sobą i zajęło mi to całą samokontrolę, którą rodzice wpajali mi od dzieciństwa, by nie krzyknąć ze strachu.

Za mną stali chłopiec i dziewczyna z szerokimi uśmiechami na twarzach. Nie bali się mnie, więc widocznie wiedzieli, kim byłam.

I ja wiedziałam, kim byli oni. Dziewczyna stała wyprostowana z uniesionym podbródkiem i mimo szerokiego uśmiechu i błysku w oczach, wyglądała poważnie. Chłopiec miał wciąż dziecięcą twarz, a brązowe, rozczochrane loczki okalały jego głowę, dodając mu wyglądu rozrabiaki.

- Całują się? – spytała Reina tak cicho, że ledwo co ją usłyszałam.

Pokiwałam głową, na co ci zachichotali bezgłośnie i ruszyli do przodu, by podejrzeć trochę. Zrobiłam krok za nimi, gdy nagle ci zahamowali gwałtownie i cofnęli się szybko z wytrzeszczonymi oczami i zaciśniętymi buziami.

- Na litość Boską! – Dobiegł do mnie okrzyk babci Ryana. – Już dawno minęły te czasy, gdy mogliście uprawiać seks na kanapie. Ogarnijcie się!

- Mamo, nie jesteś w swoim pokoju? Co się stało? – Usłyszałam głos pana King.

- No jak to co? Skoro narzeczona Ryana tu jest, to chyba naturalne, że chcę ją poznać. Choć pierwsze wrażenie mam już za sobą i jestem głęboko rozczarowana gustem mojego wnuka. Brudna dziewczynka w dresach. Gdzie ona jest tak w ogóle?

Reina i Reggie złapali mnie za ręce z obu stron i popchnęli nieco do przodu, tak że wyszliśmy z cienia.

- Tutaj jestem – powiedziałam cicho, ściągając na siebie ich uwagę. – Przepraszam, że musieli państwo na mnie czekać.

- Ach, nie przejmuj się – zachichotała pani King, poprawiając swoją koszulkę. – Wyglądasz tak...

- Jest przepiękna, prawda? – zawołał Reggie, ściskając mocniej moją dłoń. – Czy Ryan się nią ze mną podzieli? Nie może mieć jej tylko dla siebie!

Uśmiechnęłam się szeroko, bo to było takie słodkie z jego strony. Zawsze chciałam mieć też młodszego brata poza tym jednym starszym o dwie minuty i trzy sekundy. Zazdrościłam Reinie pod tym względem.

- Jest zbyt chuda, by dało się ją podzielić – prychnęła staruszka, choć coś błysnęło w jej oczach. – Choć faktycznie bez tych paskudnych dresów i kurzu na twarzy wyglądasz znośnie. Dorea! Powiedz w kuchni, by podali nam już kawę! Bo ty pijesz kawę, tak? – dodała podejrzliwie, mrużąc na mnie oczy.

- Nie przepadam za espresso. Ale dałabym się pokroić za bicerin albo marocchino.

Ta uniosła brew, ale skinęła głową, nic nie mówiąc. Usiadła na jednym z foteli, zostawiając wolną czteroosobową kanapę, na której usiadłam z dziećmi. Państwo King siedzieli na mniejszej, dwuosobowej kanapie, pozostawiając drugą taką samą wolną.

Gdy po chwili dobiegł nas stukot obcasów na marmurowych schodach, uniosłam wzrok, by zobaczyć dwie kobiety schodzące po schodach.

Jedna miała rude włosy przerzucone na jedno ramię, bladą cerę i piękne kości policzkowe podkreślone przed delikatny makijaż i pełne usta pomalowane czerwoną szminką. Miała podobny strój do mnie – bluzkę z długim rękawem i długą zwiewną spódnicę, choć góra była całkowicie czerwona, a dół nie w kwiaty lecz elegancką kratę.

Wyglądała na pewną siebie, silną, niezależną i może nieco wredną kobietę.

Jednym zdaniem, była moim przepięknym przeciwieństwem.

Druga kobieta była najpewniej siostrą pani King i wyglądała na dość sztuczną. Jej wargi były nieco zbyt duże, podobnie biust i biodra. Miała na sobie obcisłą sukienkę, czerwoną sukienkę z bufiastymi rękawami i tak wysoko upięte włosy, że przypominała nieco złą macochę z animowanej wersji kopciuszka.

- Czy jesteśmy spóźnione? – zachichotała, opierając dłoń na biodrze.

- Absolutnie nie – odparła szybko pani King. – Jeszcze nie podano kawy. Siadajcie, siadajcie.

Marlene przeszła obok fotela babci Ryana i machnęła biodrem tak, że prawie przestawiłaby przy tym szczękę staruszki, gdyby ta nie uchyliła się błyskawicznie. Gdy zarówno Marlene jak i Sapphire usiadły, wbiły swoje spojrzenia we mnie.

- A to kto? – wypluła z siebie Marlene.

Z bliska dostrzegłam to, jak młoda była. Z rozmowy z panią King wynikało, że była rok młodsza od Ryana, ale wyglądała potwornie. Jej skóra była w niektórych miejscach obwisła lub sztucznie naciągnięta, nadając jej twarzy strasznie nieproporcjonalny i specyficzny kształt. Sprawiało to również wrażenie, jakby była w wieku pani King, a nawet nieco starsza, choć nie mogłam zrozumieć, czemu chciała sprawiać takie wrażenie.

- To jest Margherita Queen-Rosellini – pośpieszyła z wyjaśnieniem pani King. – Narzeczona Ryana.

- Margherita? – prychnęła Marlene. – Twoi rodzice są pasjonatami pizzy? Jak mogli skrzywdzić dziecko takim imieniem. Spójrz na przykład na Sapphire – dodała, wskazując na dziewczynę siedzącą po jej lewej stronie. – Piękne, szlachetnie imię.

- Margherita może oznaczać perłę lub stokrotki. Stokrotka w języku kwiatów oznacza doskonałość i zrozumienie. Dla mnie imię oznaczające doskonałą perłę jest wystarczająco szlachetne – odparłam, nie pozwalając jej zbić mnie z tropu. Czerwona szminka naprawdę dodawała mi odwagi.  No i lekcje nonny, gdy tłumaczyła mi, co znaczy moje imię. – Oczywiście, jeśli nie podoba się pani moje imię, większość mówi do mnie Rita.

Ta wbiła we mnie spojrzenie, które najprawdopodobniej uważała za w jakiś sposób mordercze, ale jej niebieskie cienie do powiek zepsuły całe to wrażenie. Spokojnie je odwzajemniłam i patrzyłam tak długo, aż Reina obok mnie nie puściła mojej dłoni, by położyć je sobie na kolanach.

- Nie powinnaś się przejmować moją ciotką, Rito – powiedziała spokojnie. – Lubi się wywyższać nad osobami ładniejszymi od niej.

Jej komentarz zawisł w powietrzu, sprawiając, że poczułam się jak w jednym z tych tureckich seriali, które oglądała nonna z takim zamiłowaniem. Przypominało mi to zwłaszcza to całe wspaniałe stulecie, którego obejrzałam ze dwa odcinki. Te wszystkie dogryzania sobie pomiędzy sułtankami i tak dalej.

- Kawa dla państwa – powiedziała służąca, wchodząc do środka z potężną tacką.

Miała bardzo podobny akcent do mojego wujka z Włoch, gdy tylko próbował powiedzieć coś po angielsku. Jej ciemne włosy, oczy i karmelowa skóra nie pozostawiały wątpliwości co do jej pochodzenia.

Położyła olbrzymią tacę na stoliku kawowym, po czym zaczęła rozkładać. Dwa szklane kubki z gęstą, gorącą czekoladą, bitą śmietaną i posypką postawiła przed Reiną i Reggiem. Dostrzegłam filiżankę z podwójnym espresso, które od razu powędrowało do pana King i trzy cappuccino dla pani King, Marlene i Sapphire.

- Bicerin pewnie dla pani? – zapytała, wyciągając do mnie kubek z pięknie pachnącą cieczą w środku.

- Si. Grazie mille – odparłam z uśmiechem i zaciągnęłam się tym pięknym zapachem.

Dzisiejszy dzień, mimo że bez naszego kwadransu kawowego, może wcale nie był aż tak bardzo spisany na straty.

- Prego! – powiedziała, uśmiechając się szeroko.

Zawsze, gdy spotkałam kogoś z Włoch w Ameryce, byłam szczęśliwa i chętna na krótką pogawędkę. Choć tata nauczył się włoskiego, gdy spotkał mamę, w domu i tak rozmawialiśmy głównie po angielsku. Dlatego też uwielbiałam nasze wizyty w Turynie w każde wakacje i święta Bożego Narodzenia, bo uwielbiałam mówić po włosku.

- Może powinnaś dołączyć do służby w tym domu? – prychnęła Marlene. – Jestem pewna, że będziesz się czuć jak w tej włoskiej dziurze, z której pochodzisz.

- Nie widzę takiej potrzeby – odparłam tylko i ponownie zaciągnęłam się zapachem kawy.

Uwielbiałam ten zapach, bo zawsze mnie uspokajał i koił moje nerwy. Był sporym ułatwieniem, gdy trzeba się było męczyć z takimi jędzami. Przy niej, babcia Ryana była niczym gładka tafla jeziora. Marlene przypominała bardziej strumień – za głośna i za szybka, choć zupełnie niegroźna.

- Tato, jak dzisiaj było w pracy? – zapytała Reina, zmieniając temat, co pani King przyjęła z westchnieniem ulgi.

Przywykłam do picia kawy w zupełnej ciszy, by móc się nią w pełni rozkoszować, ale zauważyłam, że wcale nie przeszkadzała mi ich pogawędka. Opowiadali, co ciekawego wydarzyło im się tego dnia. Reggiemu i Reinie najbardziej spodobała się historia pani King, gdy podeszłam do niej z moim „nie zabijajcie mnie, błagam".

Śmiałam się głośno razem z nimi, gdy powtarzała ten moment trzy razy, robiąc przy tym zabawne miny. Nikt jednak nie zapytał o nic mnie, do momentu w którym nie dopiłam ostatniej kropli kawy.

Gdy uniosłam wzrok znad mojej filiżanki, zauważyłam, że wszyscy już skończyli i czekają z tym na mnie, ale nie śpieszyłam się zbytnio. Wypita pośpiesznie kawa była równie wielką herezją co cappuccino. Gdy starłam ledwo widoczny ślad szminki na moim kubku i odłożyłam ją na talerzyk, ci ucichli.

- Chcesz nam opowiedzieć, jak minął twój dzień, Rito? – spytała Reina, przekrzywiając głowę. – Chyba był najciekawszy z naszych wszystkich.

Zachichotałam.

- Nie ma zbyt dużo do opowiadania – odparłam, przygryzając wargę. – Obudziłam się na plaży około dwunastej. Jakieś dwie dziewczyny mnie znalazły i pomogły mi, wskazując drogę do Italian Paradise, gdzie znalazłam twoją mamę. Później przyjechałyśmy tutaj. Cała historia – dodałam, wzruszając ramionami.

- Chciałabym zostać kiedyś uprowadzona, to musi być takie ekscytujące – sapnęła Marlene, na co skrzywiłam się.

- Gra niewarta świeczki, według mnie. Nonna pewnie prawie zeszła na zawał, znając ją i wystrzelała swoją strzelbą jakieś szyby w naszym domu. Zawsze to robi, gdy jest zdenerwowana. Rodzice, Alessandro i Ryan myśleli, że to Sem'ya, więc też ich roznosiło od środka. A ja sobie w tym czasie drzemałam odurzona narkotykami na plaży nad jeziorem w Chicago – dodałam sarkastycznie, unosząc brew w jej stronę. – Nie wiem, co może być w tym ekscytującego.

- Nonna to twoja babcia? – zapytała Sapphire, zanim Marlene zdążyła odpyskować.

Odezwała się po raz pierwszy, odkąd zeszła na dół i wcale nie brzmiała na wredną. Albo odniosłam mylne pierwsze wrażenie co do jej osoby, albo się zgrywała, by potem wbić mi nóż w plecy.

- Tak. Mało kto zna jej imię, więc większość mówi do niej po prostu nonna. Nie przeszkadza jej to, a nawet trochę się podoba, bo zawsze lubiła być tajemnicza.

- Słyszałam o niej. Ponoć temperamentem przypomina moją świętej pamięci babcię Lucindę – dodała, na co Marlene skrzywiła się lekko. – Też chodzi wszędzie ze strzelbą, piecze ciasteczka z marihuaną i czyta książki z nieco zmienionymi zakończeniami?

- Ze zmienionymi zakończeniami?

- Voldemort zwycięża nad Harrym Potterem, Volturi nad Edwardem i Bellą i moje ulubione, gdzie Galbatorix zabija Eragona – zaśmiała się cicho. – Pokochałam te książki dzięki niej.

- To tak, mają bardzo podobny charakter – zachichotałam. – Lubisz czytać książki? Masz jakiegoś ulubionego autora?

Ta otworzyła buzię, by odpowiedzieć, ale nie dostała takiej szansy.

- Oczywiście, że nie – wpadła jej w słowo Marlene. – Sapphire jest idealną kandydatką na żonę! Umie gotować, opiekować się dziećmi, jest przepiękna i opanowana. Dobra żona nie ma czasu na czytanie książek.

- Tak uważał pani sześćdziesięcioletni mąż? – wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Sapphire wytrzeszczyła oczy i zacisnęła wargi, by się nie zaśmiać, ale babcia Ryana nie pokazała podobnego opanowania i wybuchła ochrypłym śmiechem.

- A masz, brzydka ściero – zawyła, klepiąc się po kolanie. – Podyskutujcie jeszcze chwilę, a może cię polubię, bicerin.

Choć nie byłam przekonana do obrażania innych ludzi, musiałam przyznać, że w tym przypadku doznałam uczucia jakiejś chorej satysfakcji. Zwłaszcza gdy Reggie szturchnął mnie piąstką w biodro, a Reina złapała i uścisnęła moją dłoń, wskazując swoje poparcie dla moich słów.

Twarz pana King była nieprzenikniona i wciąż tak samo surowa, a pani King wciąż patrzyła na mnie z uśmiechem, choć przy jej oczach pojawiły się drobne zmarszczki. Nie chciałam, by mnie teraz znielubiła za obrażenie jej siostry, ale byłam zbyt dumna, by teraz przeprosić.

Marlene zachowywała się potwornie, a ja nie skłamałam w żaden sposób. Jeśli obraziła ją prawda, to nie był już mój problem.

Chyba.

- Sapphire – odezwała się cicho pani King. – Weź proszę Reggiego i Reinę i oprowadźcie Ritę po domu. Możesz jej pokazać bibliotekę, na pewno będzie jej się podobać. My musimy omówić kilka rzeczy odnośnie ochrony domu w trakcie naszej nieobecności.

Sapphire skinęła głową i wstała z kanapy. Zrobiłam to samo, wciąż trzymając rączki rodzeństwa, a ci nie okazali chęci do ich puszczenia. W ciszy poszliśmy na górę i dopiero, gdy zniknęliśmy za zakrętem, ta odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się ciepło. Reina puściła moją dłoń i złapała jej, na co ta cmoknęła ją w czoło.

- Odpowiadając na twoje pytanie, tak, uwielbiam czytać – szepnęła. – I nie, ciotka o tym nie wie.

- Jest pięć lat starsza od ciebie, a ty wciąż mówisz do niej „ciotko"? – spytałam również szeptem. – Nie jest to dziwne?

- Cóż, sama kazała tak do siebie mówić – powiedziała, wzruszając ramieniem. – Gdy wyszła za wujka Christiana, zrobiła wszystko by wyglądać na starszą, bo nie chciała być obiektem zbyt wielu plotek. Choć i tak już była.

- Jak to się stało, że wyszła za tak starego mężczyznę?

Skręciłyśmy po lekkim łuku w lewo i z tego co się mniej więcej orientowałam, byłyśmy teraz niedaleko skrzydła, które należało do Ryana i teoretycznie mnie.

- Jej rodzice wydali panią King za pana King, więc mieli prestiż, którego potrzebowała ich rodzina. Zdecydowali, że potrzebują teraz kontaktów z lojalnymi żołnierzami, by być zabezpieczonym na wszelkie ewentualności, więc znaleźli mojego wujka, który razem z moim ojcem dowodził największym oddziałem żołnierzy Fedelty. Mój ojciec był już zajęty, więc wujek Christian był oczywistym wyborem.

- I teraz twoja ciocia próbuje cię wydać za Ryana, żeby być wciąż w rodzinie?

Ta skrzywiła się lekko.

- Cóż, ciotka i pani Regina nie do końca się dogadują, że tak powiem. Znaczy, ciotka bardzo by chciała zostać jej ulubienicą, ale pani Regina jej nie znosi. Wie, że jej pozycja w tym domu jest niepewna, więc bardzo się starała wydać mnie za Ryana. A teraz upolowała dla mnie wujka Ryana, najmłodszego syna pani Reginy.

- Pan King ma braci?

- Trzech. Dwóch jest już żonatych, a trzeci ma dwadzieścia siedem lat i jest strasznym playboyem. Uwierz mi, prawie wywołał wojnę, gdy zawieraliśmy sojusz z Poderrą i podrywał córki ich bossa na ślubie kilka lat temu.

- Poderrą?

Zarumieniłam się lekko na moją niewiedzę, ale wydawała się tego nie zauważyć.

- Wiesz, ile jest oficjalnych mafii w USA? – Pokręciłam głową. – Cztery. W bibliotece jest mapa Stanów Zjednoczonych, to ci pokażę. Chodź.

Popchnęła podwójne drzwi po naszej lewej i wparowała do środka. Wytrzeszczyłam oczy, widząc tak ogromne pomieszczenie, zajmujące dwa piętra, w całości wypełnione ogromnymi regałami na książki. Przypominało to bibliotekę z Pięknej i Bestii.

Sapphire zeszła po zakręconych schodach piętro niżej, po czym wskazała mi coś przed sobą. Zeszłam za nią i zerknęłam w głąb, by zobaczyć powieszoną na ścianie mapę USA. Dzieciaki usiadły na kanapie stojącej na środku pomieszczenia i zajęły się sobą.

- No to patrz – powiedziała, po czym wzięła marker do tablic z pobliskiego stolika i zaczęła rysować. – Tutaj na zachodzie swoje tereny ma Ischýs. To jest nasz największy przeciwnik i wciąż prowadzimy z nimi wojnę o Kolorado. Spójrz, tutaj Idaho, Utah, część Kolorado i Nowy Meksyk należą do nich. Te wszystkie na zachód również, więc graniczą z Meksykiem, z którym również się nie dogadują. Mają też Alaskę, ale walczą cały czas z Kanadą, która również próbuje ją zagarnąć.

- A przez posiadanie, co rozumiesz? No w sensie, wszystkie te stany wciąż podlegają rządowi, prawda?

- No tak, ale na terenie stanów prowadzi się biznes. W naszym przypadku jest to handel narkotykami, bronią i prowadzenie klubów. Poza tym jesteśmy też jedyną mafią, która zarabia dzięki wyścigom samochodowym. Ischýs za to jest jedyną mafią w USA, która zajmuje się też handlem ludźmi, prostytucją i nielegalnymi walkami w klatkach. Największą atrakcją dla nich są walki naćpanych kobiet. Oni są po prostu okrutni do szpiku. Zwłaszcza ich Capo.

- Kim jest ich Capo?

- Tyrone Callas – powiedziała, krzywiąc się. – Ten gość ma nie po kolei w głowie. Nie wystarcza mu teren, który przekazał mu ojciec i próbuje podbić ich więcej. Dlatego prowadzi wojnę z meksykańską kartelą, kanadyjską mafią i Fedeltą na raz. Jego syn jest w wieku Ryana, ale ten nie dopuszcza go do żadnej sprawy. Nasz szpieg w Ischýs informuje nas bieżąco o wszystkich sprawach, więc wiemy, że powoli jednak słabną i tracą żołnierzy przez wybryki Tyrone. Oczywiście, mają mnóstwo pieniędzy i cały czas kupują nowych, ale żaden z nich nie jest lojalny.

- Callas ma greckie korzenie?

To nazwisko zdecydowanie nie było włoskie, ale kojarzyło mi się z krajami śródziemnomorskimi. Nie do końca z Portugalią, ale Grecja wydawała się być prawdopodobnym strzałem.

- Tak, jego matka była greczynką. Zawarli sojusz z grecką mafią, ale Tyrone zgwałcił córkę ich bossa podczas jakiejś wizyty, więc tym samym zapoczątkował wojnę. Kolejną. Gdyby Grecja miała tu jakieś stabilne tereny, a nie tylko garstkę szpiegów, pewnie już dawno byłby atakowany z jeszcze jednej strony.

- No dobra, czyli Fedelta ma powiązania z włoską Eternitą ze względu na mojego ojca chrzestnego, który jest jej bossem, tak?

Dowiedzenie się, że mój ukochany wujaszek był bossem, którego imię wielu szeptało z istnym przerażeniem, wciąż było szokujące.

- Dokładnie. No i tu mamy tereny Fedelty. Od Montany w dół przez Wyoming, część Kolorado i później połowę Teksasu. Potem w górę idziemy przez Oklahomę, Missouri, nasze Illinois i Indianę po Michigan. I to są nasze tereny, włączając wszystkie stany tu w środku. W tym twoją Minnesotę.

- Czyli nasze są też obie Dakoty, Nebraska, Kansas i Iowa, tak? - spytałam, jadąc palcem po mapie.

- Dokładnie. No i połowę Teksasu ma właśnie Poderra. Oni mają powiązania z portugalską mafią.

- Czy każda mafia w USA ma powiązania z jakimiś europejskimi? – spytałam, marszcząc brwi. - Cóż, żadna z tych większych europejskich mafii nie pogardzi jakimiś wpływami w Ameryce. Podobnie my nie gardzimy znajomościami za USA. Nie można się ograniczać. Faktyczny sojusz przez małżeństwo mamy z Poderrą i Eternitą. A sojusze polegające wyłącznie na wzajemnej tolerancji i wstrzymaniu wszelkich ataków mamy z Australią, Portugalią, Grecją i Kanadą. Od lat staramy się również o zawarcie przyjaźni z Francją i Niemcami, ale tam nie ma jakichś aż tak bardzo znaczących mafii.

- To po co sojusz z nimi?

- By przez nich zawrzeć sojusze z dalszymi krajami takimi jak Polska, Białoruś i Ukraina. Tam też znajdują się tylko większe gangi, ale mają ogromną zaletę, jaką jest możliwość szpiegowania poczynań naszego drugiego największego wroga – dodała, wskazując markerem na mapę świata znajdującą się nieco na prawo.

Pokazała największy kraj na świecie.

- Sem'ya.

- Dokładnie - potwierdziła. - Ischýs myślało o zawarciu sojuszu z Sem'yą, co było dla nich całkiem proste, biorąc pod uwagę posiadanie Alaski. Chcieli to załatwić od tej strony. Ale Sem'ya nie zawiera sojuszy. Żadnych. No a my pomyśleliśmy o dostaniu się tam od drugiej strony. Więc chcemy sojuszy z największymi gangami z Europy. Oczywiście oni powinni być zachwyceni możliwością współpracy z największą mafią na świecie, ale są zbyt upojeni własną niezależnością, by tego chcieć.

- No dobra. Czyli mamy sojusz z Poderrą. Oni mają część Teksasu... i co dalej?

- Luizjana, Arkansas, Mississippi, Alabama, Tennessee, Kentucky i Ohio. Pozostałe tereny na wschodzie, od Florydy po Maine należą do Seventeen. Oni nie mają żadnych powiązań z żadną inną mafią. Są niezależni i odrzucają propozycje każdego sojuszu, więc nawet im go nie proponowaliśmy. Stąd całkowicie amerykańska nazwa.

- Seventeen, bo należy do nich siedemnaście stanów? – spytałam, wpatrując się w mapę.

- Najprawdopodobniej tak. Mało chwytliwa nazwa, ale niech im tam będzie. Nie sprawiają zagrożenia, więc zostawiamy ich w spokoju. Mamy kilku szpiegów w ich szeregach, by mieć pewność, że nagle nas nie zaatakują, ale tak to ich ignorujemy.

Właściwie, wszystko to co mówiła, było wyjątkowo ciekawe. Czułam się jak w jednej z powieści, w których się zakopywałam po uszy, ale to nie było przerażające, tak jak myślałam, że będzie. To było całkiem ekscytujące.

- No dobra, już ogarnęłam mniej więcej wszystkie te stosunki. Tylko się upewnię, w Europie są głównie gangi i tylko kilka faktycznych mafii, tak?

- Tak. Portugalia, Grecja, Hiszpania, Włochy, Francja i Niemcy. Jest jeszcze jedna w Wielkiej Brytanii, ale nie jest zbyt spora. Reszta to są gangi. Ale oczywiście w każdym kraju jest jakiś największy gang i to z nimi zawsze staramy się porozumieć.

- No dobra, to ogarnęłam już wszystkie te stosunki. To może teraz dokończ o tej sprawie z wujkiem Ryana i ślubem. Ta zmieszała się lekko, ale od razu to zamaskowała i pociągnęła mnie za ramię w kierunku regałów z książkami.

- No dobra, to ślub był pomiędzy siostrą bossa Poderry i bratem pana Antonio, Harrym. Drugim najmłodszym bratem, bo ten drugi najstarszy był już żonaty. No i Maria, panna młoda, ma trzy siostry. Na ślubie Marii i Harry'ego, Alexander spił się tak strasznie, że próbował całować je wszystkie po kolei. Zachowywał się tak okropnie, że prawie zgwałcił jedną z nich. Gdyby pan Antonio go nie powstrzymał, doszłoby do tragedii i wojny. Chcą mu teraz znaleźć żonę, a ja jestem ponoć idealną kandydatką w tej chwili.

- Ale tego nie chcesz – zauważyłam, wnioskując po jej minie.

- Jestem zakochana w kimś innym – wypaliła nagle. – I pan Antonio o tym wie. Obiecał mi, że po kryjomu załatwi kilka spraw tak, bym mogła poślubić tego, którego chcę. Tylko że on jest teraz daleko, bo wyjechał w sprawach służbowych na rok... – Zerknęła na mnie, po czym opuściła wzrok zarumieniona. – Moja ciotka w życiu nie zgodziłaby się na ten ślub. Chce dla mnie jakiegoś wpływowego mężczyzny. A on jest... no cóż... jest żołnierzem. Synem najbardziej zaufanego żołnierza, który ma niedługo zostać kapitanem, ale to wciąż ma być za kilka lat.

- Chwila – przerwałam jej. – Najbardziej zaufany żołnierz? Misja na rok? Czy ty... jesteś zakochana w Anthonym? – Ta zawahała się, ale w końcu poddała i skinęła głową. – To czemu nie pochodzisz przez rok do mojej szkoły? Ja mogę, bo mnie pilnuje Alessandro. Gdyby on pilnował ciebie, nie byłoby chyba żadnego problemu.

- Nie ośmieliłabym się o to poprosić pana Antonio. Zresztą ciotka by się na to nie zgodziła.

- Ale... – zaprotestowałam.

- Skończ. To się nie stanie i tyle. Mogę poczekać rok, to wcale nie jest tak dużo. A teraz chodź, pokażę ci moje ulubione książki.

Oh, moja droga, jeszcze mnie nie znasz, jeśli myślisz, że faktycznie zamierzam teraz skończyć.

Westchnęłam cierpiętniczo, ale gdy przeszłyśmy przez środek biblioteki, wpadłam na pewien pomysł.

- Dasz mi tylko sekundkę? – spytałam, na co ta spojrzała na mnie podejrzliwie, ale pokiwała głową i zniknęła za jednym z regałów.

Podeszłam jak gdyby nigdy nic do dzieciaków, które skupiły teraz całą swoją uwagę na mnie. Reggie wyszczerzył się do mnie w słodkim uśmiechu, a ja go odwzajemniłam, po czym nachyliłam się do nich.

- Jak bardzo lubicie Sapphire? – spytałam konspiracyjnym szeptem.

- Bardzo! – szepnął Reggie z podekscytowaniem.

- A wiecie, że jest zakochana? – Ci pokręcili przecząco głowami. – I nikt nie może o tym wiedzieć. Ale sęk w tym, że jej miłość jest w Rochester, czyli w moim mieście. Co mogę zrobić, żebyście poszli na górę do rodziców i ubłagali ich, by Sapphire pojechała z nami?

Ci spoważnieli i wymienili spojrzenia. Mieli takie miny, że przez chwilę czułam się jak mała dziewczynka, która była przed otrzymaniem bury od swoich surowych rodziców.

- Ja chcę buzi – powiedział w końcu Reggie, na co wypuściłam z siebie wstrzymywane powietrze. – A Reina przysługę. Jak zwykle zresztą.

- Przysługę? – spytałam, unosząc brew, a dziewczynka spojrzała na mnie poważnie.

- Przysługa za przysługę – odparła spokojnie. – Jak będę jej potrzebować, to się do ciebie zgłoszę, w porządku?

Wyciągnęła dłoń, a ja ją uścisnęłam lekko na przypieczętowanie umowy. Reggie złożył usta w dzióbek, a ja wywróciłam oczami, zrobiłam to samo i obdarowałam go słodkim buziakiem. Oboje, wyraźnie szczęśliwsi, zerwali się ze swoich miejsc i pobiegli po schodach na górę i zniknęli.

Ja udałam się na poszukiwanie Sapphire. Znalazłam ją w chyba najgłębiej ukrytym zakątku tego miejsca. Siedziała na jednym z dwóch małych foteli otoczona z trzech stron regałami. Przed nią stał mały, szklany stolik, na którym stała górka pięciu książek. Sięgnęłam po nie.

- Harry Potter i Insygnia Śmierci, Venom & Ecstasy, The Siren, Independence i Twisted Pride – odczytałam nazwy na okładkach na głos. – Masz identyczny gust co ja. Czytałaś wszystkie książki Cory Reilly?

- Nah, tylko te z dwóch serii o mafii. Lubię czytać książki fantasy, bo przypominają mi o moim dzieciństwie. Później czytałam bajki i jakieś klasyki, kilka lat temu przerzuciłam się na romanse, a teraz czytam te o mafii. To całkiem ciekawe należeć do mafii i czytać książki o niej. Z innego punktu widzenia i tak dalej.

- A Shanory Williams?

- Kilka serii. Tainted Black czytałaś? – Pokręciłam głową. – Jak chcesz mogę ci dać hasło do mojego Kindle'a. Mam tam mnóstwo książek.

Nie wiem, ile czasu spędziłyśmy w bibliotece, rozmawiając o książkach, ale cieszyłam się niezmiernie, że czytała prawie to co ja i w drugą stronę. Wymieniłyśmy się numerami telefonów, profilami na goodreads i opiniami.

- A podobało ci się porównanie całej tej książki do gry w szachy? – zapytała, sięgając po książkę Cory Reilly.

- Tak! Zwłaszcza ten moment, gdy Fina uratowała Remo. Tak jak w grze, gdzie na koniec królowa musi chronić króla, by nie doszło do szachu matu. Świetna alegoria!

- Wiesz że tego nie zauważy...

Z boku dobiegło nas głośne chrząknięcie, na które obie podskoczyłyśmy, a ona zamarła w połowie zdania. Przy regałach stał pan King i patrzył na nas z półuśmieszkiem, który tak bardzo przypominał mi Ryana.

- Zostawić was dwie w bibliotece, to nawet byście się nie zorientowały, kiedy minąłby cały tydzień – zażartował, na co zaśmiałyśmy się cicho. – Ale niestety muszę wam przerwać tę pasjonującą dyskusję. Dokończycie ją w samolocie.

- Jasne, nie ma problemu – powiedziałam, wstając.

- Chwila, co? – zapytała w tym samym momencie Sapphire. – Jak to my?

- Postanowiłem, że polecisz z nami – powiedział pan King, a w jego oczach coś błysnęło. – Najlepiej spakuj się do kilku walizek, bo zostałem przekonany przez matkę i żonę, by pozwolić ci chodzić też tam do szkoły. Andrew zapewnił mnie, że Anthony nie spuści cię z oczu.

- A-ale... – zawahała się. – Czy to nie osłabi ochrony Rity?

- I dlatego właśnie jeszcze jeden z młodych ochroniarzy pojedzie z wami – dodał z kiwnięciem głowy. – Czy nie jestem genialny?

- Boże, dziękuję! – zawołała, po czym podbiegła i rzuciła mu się na szyję. – Naprawdę dziękuję, panie Antonio! – Ten chrząknął głośno. – To znaczy wujku. Dziękuję, wujku! Nigdy nie będę ci się w stanie odwdzięczyć!

Wybiegła cała w skowronkach, najprawdopodobniej by pójść się spakować, a ja zostałam z mężczyzną, który skinął mi ledwo zauważalnie głową i wyszedł za nią, zostawiając mnie samą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro