Rozdział 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 5. "Diabli nie biorą takich jak ty do piekła"

Liczba słów: 5034.


Gdy się obudziłam, pierwsze co poczułam to tępy ból głowy. Tył mojej głowy pulsował, co było pewnie wynikiem uderzenia w podłogę w szatni. Nie byłam w stanie otworzyć oczu, a moje kończyny były jak z waty.

- Proszę pani, proszę pani. – Usłyszałam, choć równie dobrze mogło mi się to przewidzieć.

Gdy ktoś potrząsnął lekko moje ramię, zrozumiałam, że nie przewidziało mi się to. Nie był to sen. Skupiłam się na otworzeniu oczu i dostrzegłam nieco zamazany obraz przedstawiający dwie ciemnoskóre kobiety stojące nade mną.

- Czy wszystko w porządku? – spytała ta po prawej.

A może ta po lewej?

- T-tak – wycharczałam, przez co moje suche gardło dało mi się we znaki. – W-wody?

Nie miałam pojęcia, kim one były i gdzie się znajdowałyśmy, ale potrzebowałam wody, by poczuć się lepiej. By móc odpowiedzieć na ich pytania.

Poczułam plastik przy moich ustach, więc zebrałam wszystkie swoje siły, uniosłam się na łokciu i sięgnęłam po butelkę. Robiąc to, zeskanowałam moje podłoże. Byłam na jakiejś plaży. Obok zbiornika wodnego.

Skąd, do kurczaków, znalazła się plaża w Rochester?

- Pij powoli – ostrzegła mnie jedna z nich.

Trochę się oblałam, ale ostatecznie udało mi się upić kilka łyków. Choć moja głowa wciąż pulsowała z bólu, chłodna woda orzeźwiła moje gardło i sprawiła, że mój wzrok się nieco wyostrzył.

- Gdzie ja jestem?

- Na plaży – powiedziała jedna z kobiet, wymieniając spojrzenie z tą drugą.

Patrzyły tak, jakbym była niepełnosprawna umysłowo lub z innej planety. Widziałam, jak jedna zaciska dłoń na telefonie, jakby rozważając, czy nie zadzwonić do najbliższego szpitala psychiatrycznego.

Teraz, gdy mogłam usiąść i mój wzrok się wyostrzył, dostrzegłam, jak piękne były obie. Najprawdopodobniej były siostrami, gdyż miały identyczny kolor oczu i kształt ust. To, co je różniło, to włosy. Jedna miała całkiem spore afro, a druga wyprostowane i pofarbowane na blond na końcówkach.

Zerknęłam za swoje plecy i zamarłam. Nieco za mną majaczyły dwa budynki, których nie sposób pomylić z jakimikolwiek innymi. Dwa, stare budynki przypominające nieco kolby kukurydzy. Ryan opowiadał mi o nich. To były jedne z apartamentowców należących do jego rodziców. Marina City.

W Chicago.

- Jesteśmy w Chicago? – spytałam, wytrzeszczając oczy. – Jaki mamy dzisiaj dzień?

- Piątek. Dwudziesty września. Godzina dwunasta siedem. Dobrze się czujesz? Może wezwać pogotowie?

- Nie – powiedziałam szybko. – To nie będzie konieczne. Po prostu uległam pewnemu dowcipowi.

Gdyby porwała mnie Sem'ya, już dawno bym była zakuta w kajdanki w Moskwie czy jakimś innym miejscu bardzo daleko od Fedelty. Jako że wylądowałam sześć godzin od Rochester, musiał to być tak długo wyczekiwany żart Mantorville High School. Jak zwykle, byłam słabością. Porywając mnie, Mantorville osłabiło drużynę czirliderek, pozbawiając jej kapitana, oraz drużynę chłopaków, jako że jej najlepsi zawodnicy będą teraz szaleć z niepokoju.

W szatni nie było w końcu kamer, więc nie było możliwości, by ktokolwiek się domyślił, co się stało.

Najprawdopodobniej będą uważać, że dopadła mnie Sem'ya.

A ja akurat w takim momencie nie byłam w stanie sobie przypomnieć żadnego z numerów, pod który mogłabym zadzwonić, więc pożyczenie telefonu również odpadało. Rita, ty głupia dziewucho, powinnaś się ich była nauczyć na pamięć dawno temu.

Tak jak zawsze byłam w stanie wykminić numer do taty, tak teraz głowa pulsowała mi tępo. Nie byłam w stanie się skupić na dwóch kobietach przede mną, a co dopiero na tylu cyfrach.

- Jesteś pewna? – spytała ta w afro.

- Tak – powiedziałam, lecz wciąż widziałam niepewność w jej oczach. – Jestem kapitanem drużyny czirliderek. Jutro moja szkoła ma mieć mecz z inną, z którą jesteśmy w wyjątkowym konflikcie. Musieli mi czegoś dosypać do mojej wody podczas treningu i wywieźć mnie tutaj by osłabić nasze szanse na wygraną.

Nie dodałam, gdzie znajdowała się moja szkoła, dając im do zrozumienia, że wywieźli mnie zwyczajnie na drugi koniec miasta.

Te pokiwały głowami ze zrozumieniem, ale wciąż trzymały kurczowo swoje telefony, jakby wciąż nie były do końca przekonane, czy powinny mnie teraz zostawić bez wzywania pomocy.

- Moja ciocia tu mieszka, pójdę do niej, a ona da mi pieniądze na bilet powrotny autobusem – skłamałam gładko, podnosząc się z piasku. – Możecie mi tylko wskazać drogę do jej restauracji? Może o niej słyszałyście... Italian Paradise?

- Tak! – zawołała mulatka z prostymi włosami, na co mi w uszach zabrzęczało, ale zachowałam kamienny wyraz twarzy. – Musiałabyś pójść tą ulicą całkiem prosto – powiedziała, wskazując drogę za mną w kierunku Marina City. – Gdy trafisz na pierwszą sygnalizację świetlną, skręć w lewo i później idź prosto przez jakieś... piętnaście skrzyżowań i skręcasz w prawo. Tam pytaj dalej. To już będzie tak blisko, że ktoś na pewno zrozumie. Jak coś to W Van Buren to ulica której szukasz.

Uśmiechnęłam się do niej w podzięce i oddałam jej butelkę wody, po czym oddaliłam się szybko wskazaną drogą. Choć głowa wciąż mnie trochę bolała, wiedziałam, że muszę zdążyć przed godziną trzynastą, by tam dojść, bo mniej więcej o tej godzinie według Ryana, pani King tam stołowała.

Przechodząc obok wystawy jakiegoś sklepu, dostrzegłam w szybie, jak okropnie wyglądałam. Moje włosy sterczały na wszystkie możliwe strony, miałam podkrążone oczy i rozmazaną szminkę. Pachniałam też nie do końca dobrze, bo choć po treningu wzięłam prysznic, to później się nie myłam. A to w końcu osiemnaście godzin.

Westchnęłam i przejechałam włosy kilka razy dłońmi, by je nieco wyrównać i zlizałam szminkę w marszu. Na oczy nic nie byłam w stanie zaradzić, więc je zostawiłam.

Musiałam się skupić, by dokładnie zrealizować wskazówki w jak najszybszym czasie. Ignorowałam więc wszystkich ludzi, którzy patrzyli na mnie nieco dziwnie i tylko szłam przed siebie, próbując nie zwracać większej uwagi.

Jeszcze mi tego brakowało, bym tym razem została rozpoznana i porwana przez kogoś z Sem'yi. To dopiero byłoby moje szczęście.

Gdy dotarłam do Van Buren, dostrzegłam na pobliskim zegarze, że wybiła trzynasta. Przeklęłam w duchu i spytałam pierwszego chłopaka, którego zobaczyłam, o knajpę. Ten oderwał się od pisania na telefonie, by wskazać mi całkiem kameralną restauracyjkę, której wcześniej nie zauważyłam. Znikała nieco pośród tych wszystkich wystaw sklepowych i innych restauracji.

Przeszłam szybko ulicę i weszłam do środka, ale zobaczyłam tylko dwie kelnerki i jedno małżeństwo siedzące przy stole. Żadnych ochroniarzy czy trzech kobiet przy jednym stole.

Przez chwilę moje serce zamarło na myśl, że się spóźniłam. Później jednak skarciłam się w myślach i usiadłam przy jednym z wolnych stolików, postanawiając czekać, aż się pojawią. Gdyby to się nie stało, nie miałabym wyboru jak zadzwonić na policję i prosić ich o kontakt z moimi rodzicami.

- Witamy w Italian Paradise. Tutaj jest pani karta – powiedziała kelnerka, witając się ze mną.

- Och, dziękuję – powiedziałam, posyłając jej przyjazny uśmiech. – Ale jeszcze się wstrzymam z zamówieniem, bo czekam tu na koleżanki. Przyszłam trochę wcześniej, niż zamierzałam.

- Jasne! To może coś do picia?

- Na razie dziękuję – powiedziałam, starając się, by uśmiech nie zniknął mi z twarzy.

Nie miałam przy sobie nawet grosza, a nie chciałam, by później się okazało, że pani King nie przyjdzie, a ja będę miała problem.

- Naturalnie. Jak przyjdą pani koleżanki, to podejdę – powiedziała i zniknęła, zostawiając mnie samą z myślami.

Obawiałam się tego, co mam powiedzieć mojej przyszłej teściowej. Jeśli dobrze zrozumiałam wypowiedź Ryana, ona i moja mama były przyjaciółkami, więc była duża szansa, że mi pomoże. Ale musiałam zadziałać tak, by jej ochroniarze nie zamordowali mnie, zanim zdążyłabym otworzyć buzię.

Zanim jednak zdążyłam ustalić jakikolwiek plan, dzwonek nad drzwiami zadzwonił i do środka wszedł mężczyzna, rozglądając się dookoła. Wyglądał niepozornie, ale ja wiedziałam lepiej. Ryan pokazywał mi jego zdjęcie.

Usiadł przy barze, zamawiając herbatę, po czym do środka weszło dwóch kolejnych razem. A za nimi dwóch pojedynczo i trzy kobiety. Kobiety usiadły razem, dwóch mężczyzn zajęło stolik niedaleko pary, a jeden niedaleko mnie. Ostatni usiadł blisko kobiet.

Gdy te usiadły i dostały karty, wzięłam głęboki oddech i wstałam. Przyciągnęłam uwagę wszystkich ochroniarzy i trzech z nich sięgnęło za bluzy, pewnie łapiąc broń, którą mieli tam schowaną. Zanim zdążyli zareagować, usiadłam na jedynym pustym krześle przy czteroosobowym stoliku okupowanym przez panią King.

- Jestem Margherita Queen-Rosellini. Nie zabijajcie mnie, błagam – powiedziałam szybko, zwracając się do dwóch ochroniarek. Specjalnie użyłam obu nazwisk, mimo że zazwyczaj używałam tylko jednego. Rosellini było bardziej charakterystyczne.

Może zabrzmiało to śmiesznie, ale jedna z ochroniarek celowała już we mnie swoim pistoletem pod stołem, podczas gry druga miała dłoń pod elegancką marynarką, więc bałam się, że z nich skorzystają.

Zerknęłam niepewnie na panią King w peruce, która ściągnęła swoje okulary przeciwsłoneczne, by na mnie spojrzeć. Przygryzłam wargę, a gdy ta wytrzeszczyła oczy i rozdziawiła buzię, dwóch ochroniarzy stanęło za moimi plecami.

- Wszystko w porządku pani K.? – zapytał jeden z nich bardzo niskim głosem.

- To narzeczona Ryana – powiedziała cicho kobieta. – Nie stanowi zagrożenia, możecie usiąść.

Jeden z nich usiadł, podczas gdy drugi dalej stał za moimi plecami. Przypominał mi kogoś z tymi swoimi blond włosami i orzechowymi oczami.

- Anthony zgłosił jej zaginięcie wczoraj, chwilę po dziewiętnastej – powiedział, zerkając na mnie. – Trwają w tej chwili twoje poszukiwania w całej Minnesocie.

- Jestem pewna, że Margherita ma na to jakieś wytłumaczenie. Wstrzymaj się z informowaniem twojego syna, że ona jest tu w Chicago. Sama powiem Ryanowi za kilka minut – powiedziała, po czym machnęła ręką, by go odprawić. – Georgia, Amy, możecie odłożyć broń.

- Jest pani pewna, że to pani przyszła synowa? - spytała ta ciemniejsza. - Może tylko się za nią podaje.

- Ryan wysłał mi jej zdjęcie z treningu czirliderek tydzień temu – powiedziała krótko. – I jest zbyt podobna do Marcelli, by nią nie być. – Gdy ochroniarka pokiwała głową i się nieco rozluźniła, pani King odwróciła się do mnie. – Ryan poinformował wczoraj mnie i mojego męża o twoim porwaniu. Pytanie tylko, skąd się wzięłaś w Chicago? Wszyscy obstawialiśmy, że będziemy wysyłać ludzi do Rosji.

- To nie Sem'ya mnie porwała – powiedziałam. – Tak mi się wydaje. Ostatnie, co pamiętam, to to, że zostałam w szatni sama, chciałam się napić wody, ale zemdlałam. Później obudziłam się tu na plaży nad jeziorem. Jakieś dwie dziewczyny mnie pokierowały do tej restauracji i oto jestem.

- Skoro nie Sem'ya, to kto?

- Drużyna piłkarzy z Mantorville High School – odparłam, na co ta pokiwała głową, dając mi znać, że ta nazwa nie jest jej obca. – Przez każdym meczem w ciągu ostatnich pięciu lat, chłopcy wykręcali sobie jakieś kawały i żarty. Widocznie w tym roku postanowili osłabić naszą drużynę przez wywiezienie mnie jak najdalej z Rochester tuż przed meczem. Dziewczyny beze mnie nie są w stanie zatańczyć układu, a Alessandro, Ryan i Chad, którzy są najlepszymi zawodnikami, będą się o mnie zamartwiać. Tak chcieli sobie zapewnić zwycięstwo. – Urwałam na chwilę, po czym odchrząknęłam. – Tak mi się przynajmniej wydaje, ale nie jestem pewna, bo nikogo nie widziałam na chwilę przed utratą przytomności.

- Cóż, Ryan mi opowiadał o tym całym konflikcie co nieco. Na twoim miejscu również bym tak obstawiała. – Przyglądała mi się przez chwilę badawczo, po czym złapała moją dłoń i ścisnęła lekko. – Powinnyśmy do niego zadzwonić, żeby przestał się niepokoić. Proszę – powiedziała, wyciągając telefon, po czym kliknęła coś i podała mi go. – Już dzwoni.

Przyłożyłam sobie do ucha i liczyłam powoli sygnały. Jeden. Drugi. Trzeci. Czwarty.

- Mamo, okazało się, że trener zainstalował kamerę w szatni dziewczyn, więc już wiemy, kto to zrobił. To nie Sem'ya tylko Mantorville. – Urwał, a ja otworzyłam buzię, by coś powiedzieć, ale mnie zatkało. – Mamo? Wszystko w porządku?

- Tu Rita – wydusiłam z siebie w końcu.

- Rita - powiedział cicho, a w jego głosie dało się słyszeć ulgę.

– Mantorville wywieźli mnie do Chicago odurzoną narkotykami, które musieli wsypać do mojej butelki - mruknęłam cicho, bo czułam, że nic więcej nie był w stanie powiedzieć. - Znalazłam twoją mamę w tej restauracji, o której mi mówiłeś.

- Poczekaj chwilę – dodał, po czym usłyszałam jego stłumiony głos. – Alessandro, Rita się znalazła! Już jestem. Wszystko z tobą w porządku?

- Cóż, trochę mnie boli głowa – przyznałam. – Mocno zaryłam o podłogę, gdy zemdlałam. Ale poza tym wszystko jest okej. Z tobą wszystko w porządku?

- Rozpierdoliłem całą szatnię z niepokoju. Dopóki trener nie przypomniał sobie o tej kamerze, myślałem, że Rosjanie cię zabrali i już nigdy cię nie zobaczę. Już chciałem wysyłać tam ludzi... Nie! Alessandro! Oddaj mi to, kurwa mać!

- Rita? – Usłyszałam głos brata. – Wszystko z tobą w porządku? Gdzie jesteś? Zaraz tam przyjadę.

- Andy, nie ma takiej potrzeby. Jestem w Chicago z mamą Ryana. To długa historia. Jak wrócę do domu, to będziesz mógł mnie już nigdy nie spuszczać z oczu. Powiedz rodzicom, że ich kocham i żeby się już nie martwili i oddaj mi Ryana, okej?

- Ale...

- Teraz.

- ARGH. Dobra.

- Rita, kochanie – powiedział Ryan, gdy tylko otrzymał z powrotem telefon. – Mogłabyś mi dać moją mamę do telefonu? Muszę jej powiedzieć kilka rzeczy.

Poczułam taki dziwny, wręcz śmieszny i niewytłumaczalny zawód. Mimo to przełknęłam tylko ślinę i otworzyłam usta.

- Jasne.

Pani King, która dotychczas wpatrywała się we mnie z szerokim uśmiechem, teraz złapała słuchawkę. Mruknęła kilka razy jakieś słowa, których, ze względu na buzujące we mnie emocje, nie byłam w stanie zrozumieć. Gdy w końcu odłożyła telefon, wstała i wyciągnęła do mnie dłoń.

- Myślę, że dzisiaj odpuścimy sobie tu obiad – powiedziała, puszczając mi oczko. – Grace! Dzisiaj weźmiemy na wynos. To samo co zawsze i dodaj do tego jedną margheritę. Andrew to weźmie.

Kelnerka, która wcześniej do mnie podchodziła, pokiwała głową i poleciała do kuchni, by złożyć zamówienie. Ojciec Tony'ego pokiwał głową i opadł na krzesło barowe, podczas gdy my opuściliśmy gromadą pomieszczenie.

- Wiem, że to głupio prosić, ale jakby dała mi pani pieniądze na bilet samolotowy, to jestem pewna, że moi rodzice by oddali – zaczęłam niepewnie, widząc, jak kieruje mnie do jednego z dwóch czarnych mercedesów zaparkowanych na chodniku.

- Nie bądź niemądra! – zawołała tylko, po czym wybuchła perlistym śmiechem. – I tak zamierzaliśmy z Antonio wybrać się, by kibicować Ryanowi. Weźmiemy cię ze sobą, słońce.

Trochę mnie zatkało, ale nie zaprotestowałam. Ryan mówił, że jego ojciec nie do końca popiera to całe udawanie nastolatka i chodzenie do szkoły. Uważał, że jako przyszły boss powinien zajmować się ważniejszymi sprawami.

Jako jednak, że Ryan nie zaniedbywał swoich obowiązków, a w ten sposób mógł być blisko mnie, nie dostał oficjalnego zakazu i rozkazu powrotu do Chicago.

- Emm... skoro to nie będzie kłopot – powiedziałam niepewnie. – Dojedziemy tam jeszcze dzisiaj?

Jazda z Chicago do Rochester zajmowała około sześciu godzin, więc obawiałam się nieco, że nie zdążymy przed jutrzejszym meczem.

- Lot naszym odrzutowcem zajmie niecałą godzinę. Wylądujemy w Rochester, zanim się obejrzysz. Ale powiedzieliśmy pilotom, by byli gotowi dopiero na osiemnastą, więc do tego czasu posiedzimy w naszej rezydencji. Ale Antonio będzie miał niespodziankę!

Zachichotała niczym mała dziewczynka, automatycznie sprawiając, że i ja się uśmiechnęłam szeroko, mimo że wciąż byłam w lekkim szoku po jej rewelacji z odrzutowcem. Ryan miał rację, mówiąc, że miałyśmy bardzo podobny charakter.

Przez całą drogę samochodem zagadywała mnie na różne tematy, a ja starałam się odpowiadać na wszystkie z nich, choć wypuszczała je z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Jak sama powiedziała, pragnęła poznać lepiej swoją przyszłą synową.

Przebijaliśmy się przez korki przez niecałe pół godziny, zanim w końcu podjechaliśmy pod wysoką bramę złożoną z pionowych, metalowych prętów. Ochroniarz, który prowadził naszego mercedesa, podjechał bliżej i przyłożył dłoń do specjalnego monitora. Później uaktywnił się skaner tęczówki, na który wytrzeszczyłam oczy.

Nawet nasz dom nie był tak pilnie strzeżony.

Gdy mężczyzna wbił kod w klawiaturę, która się wysunęła, brama się otworzyła i wjechaliśmy do środka. Dwóch ochroniarzy z karabinami stało niedaleko bramy, pilnując czy nikt niepowołany nie przedostał się do środka za naszym samochodem.

Gdy podjechaliśmy pod rezydencję, rozdziawiłam usta. Choć spodziewałam się jakiegoś kolosalnego domu, ten przypominał bardziej hotel niż rodzinne gniazdko.

- Robi wrażenie, no nie? – zapytała pani King, uśmiechając się szeroko. – Antonio, Reina i Reggie powinni być w środku. Ale będą zaskoczeni!

Gdy moje drzwi zostały otworzone przez kolejnego uzbrojonego po zęby mężczyznę, podziękowałam cicho i wysiadłam, chłonąc otoczenie najlepiej, jak byłam w stanie.

Zauważyłam, że pani King wspinała się na schodkach prowadzących do ogromnych drzwi wejściowych, więc szybko do niej dołączyłam.

- Kochanie, jestem w domu! – zawołała, gdy jakaś dziewczyna w fartuszku otworzyła przed nią drzwi.

- Tak szybko? – Usłyszałam męski głos dobiegający z głębi posesji. – Rozmawiałaś już z Ryanem? To nie Sem'ya porwała młodą Queen. To była...

- Drużyna z Mantorville High School – dokończyła za niego pani King, puszczając mi oczko.

Zsunęła z siebie płaszcz i zdjęła buty, a ja po chwili zdjęłam też swoje, zostając w brudnych skarpetkach, na co zarumieniłam się lekko. Wyglądałam okropnie.

- Czyli rozmawiałaś. Zgłosili już to na policję, teraz muszą tylko z nich wyciągnąć, gdzie ją zabrali.

Usłyszałam kroki za ścianą i po chwili w moim polu widzenia pojawił się mężczyzna wyjątkowo podobny do Ryana. Miał te same oczy, brwi i nos. Tylko wargi miał nieco węższe i włosy krótko przycięte.

Pan King cmoknął delikatnie swoją żonę w usta, po czym odwrócił się i zamarł na mój widok. Przez chwilę wpatrywał się we mnie, jakby nie wiedział, kim jestem. Później, gdy zrozumienie błysnęło w jego oczach, zmarszczył brwi, jakbym była fatamorganą.

- Zabrali mnie tu do Chicago, panie King – powiedziałam, przerywając ciszę. – Znalazłam pańską żonę w restauracji, o której mówił mi Ryan. Jestem Rita Queen – dodałam szybko, wyciągając do niego dłoń.

- Och – wydusił z siebie, ale uścisnął moją dłoń. – Wybacz, jestem nieco zaskoczony. Miło cię poznać, Rito. Kiedy cię ostatnio widziałem, miałaś sześć lat... Urosłaś.

Zaśmiałam się z lekkim skrępowaniem i odsunęłam dłoń. Cała ta sytuacja była wyjątkowo niezręczna i naprawdę chciałam, by już przestali się we mnie tak wpatrywać.

Pani King z tak wyraźną ulgą, szczęściem i sympatią, a pan King z takim niedowierzaniem, skołowaniem i lekką podejrzliwością. Naprawdę chciałam się teraz wtopić w podłogę, ścianę czy sufit i zniknąć z ich pola widzenia. Cała ta sytuacja mnie przytłoczyła, a gdy usłyszałam głośne bulgotanie w moim żołądku, poziom mojego skrępowania wzrósł siedmiokrotnie.

- Na Boga! Musisz być strasznie głodna – zawołała pani King. – Andrew powinien zaraz przywieźć nasze pizze, więc chodźmy do jadalni.

Byłam jej wdzięczna, jak zgrabnie odwróciła uwagę od mojej osoby i wyciągnęła mnie z tego przeklętego przedpokoju. Przeciągnęła mnie przez ogromny salon, któremu nie byłam w stanie się nawet uważnie przyjrzeć, i prawie wepchnęła do sporej jadalni.

Choć przyzwyczaiłam się do ogromnych przestrzeni, bo mój dom był urządzony z podobnym przepychem i był podobnych rozmiarów, ta rezydencja przytłaczała swoim jeszcze większym bogactwem i ogromem. Meble ociekały wydanymi na nie pieniędzmi, posadzki aż krzyczały, ile na nie wydano, a ściany biły w oczy swoją ekstrawagancją.

- To rodzinna rezydencja – odezwała się kobieta, sadzając mnie na krześle. – Nasza rodzina mieszka tu od tak dawna, że straciłam rachubę. Kiedy wyszłam z Antonio i się tu wprowadziłam, byłam przerażona i przytłoczona.

Wpatrywałam się w nią uważnie, gdy ta paplała, ściągając swoją perukę. Ułożyła ją delikatnie na stole, po czym sama usiadła naprzeciwko mnie.

- Dwa lata zajęło mi zbadanie wszystkich kątów tego domu – powiedziała, parskając śmiechem. – A przyzwyczajenie się do... tego – kontynuowała, wskazując na całość, wiedząc, że ją zrozumiem. – Zajęło jakieś trzy.

- Trudno się dziwić – zauważyłam, rozglądając się dookoła.

Choć tu, w jadalni, nie znajdowało się za wiele rzeczy, bo tylko ogromny stół i ze trzydzieści krzeseł, wciąż czułam się jak w pałacu. Eleganckie, złote tapety na ścianach, ogromne okna ciągnące się od podłóg do sufitów z widokiem na przepiękny ogród przykryte z lekka złotymi firanami. Podłogi były wykonane z jasnego drewna, co kontrastowało z ciemnymi krzesłami i stołem, na który nałożony był bogato zdobiony złoto-bordowy obrus.

- Próbowałam wnieść trochę rodzinnego ciepła do tego miejsca – westchnęła kobieta. – Ale moja teściowa prawie mnie zjadła z tego powodu.

- Gdzie ona teraz jest? – spytałam zaciekawiona.

– Cóż, mieszka tutaj. Ale całymi dniami siedzi zamknięta w swoim skrzydle i udaje, że jej nie ma. – Rozejrzała się, po czym nachyliła, odzywając się do mnie konspiracyjnym szeptem. – Nie żeby mi to przeszkadzało. To straszna jędza.

- Ryan nie opowiadał mi o niej.

- Cóż, nie do końca spodobała się jej jego decyzja chodzenia przez rok do twojej szkoły. Wcześniej był jej ulubieńcem, a teraz do jej pokoju ma wstęp tylko jej ulubiona pokojówka i Reina, która została nowym ulubionym wnukiem. Czasami wpuszcza siostrzenicę byłego męża mojej siostry, którą również całkiem nieźle znosi. Mnie nie kopnął ten wątpliwy zaszczyt.

- Pani siostra tutaj mieszka? Z tą siostrzenicą jej byłego męża?

Jak to zabawnie brzmiało.

- Tak – przytaknęła. – Marlene jest ode mnie młodsza o dwadzieścia lat, rok młodsza od Ryana. Nasz ojciec zmusił ją do ślubu z pięćdziesięcioletnim mężczyzną, gdy miała piętnaście lat. Jej mąż zginął w wypadku samochodowym pięć lat temu razem ze swoją siostrą i jej mężem, więc zostawił ją samą z córką tej siostry. Wzięliśmy je obie pod nasz dach i od tego czasu mieszkają z nami, mimo że żadna nie nosi nazwiska King.

- A ile ta dziewczyna ma lat? Ta siostrzenica męża pani siostry?

- Osiemnaście – odparła po krótkim namyśle. – I może cię zainteresuje fakt, że Marlene bardzo chciała by Ryan poślubił właśnie Sapphire. Uważa, że to idealna partia, bo jej ojciec był bardzo oddanym kapitanem jednego z naszych oddziałów. Jednak jako że Ryan wybrał ciebie, to obie mogą cię bardzo nie lubić.

- Wiele osób mnie nie lubi – powiedziałam, wzruszając ramionami. – Wszyscy nazywają mnie Złotym Sercem naszej szkoły, bo pomagam wszystkim i jestem miła, ale duża część nienawidzi mnie właśnie z tego powodu. Chyba wciąż myślą, że nasze życie to film i jak jestem czirliderką, to powinnam być wredną laską i tyle. Jakby szkolna sława miała się uchować do końca naszych żyć.

- Cóż, nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, bo ja uczęszczałam do katolickiej szkoły tylko dla dziewcząt, podobnie jak Reina i większość córek mafijnych. Jesteś wyjątkiem ze względu na swojego brata. O patrz, nasza pizza!

Zerknęłam w prawo, by zobaczyć Andrew stojącego w wejściu do jadalni z dwoma kartonami pizzy. Podał je nam, skłonił się lekko, po czym wyszedł, nie wypowiadając nawet słowa.

- Jest naszym najbardziej zaufanym człowiekiem – powiedziała pani King, wyciągając pierwszy kawałek ze swojego kartonu. – Powierzyłabym mu własne życie, a pizza z owocami morza to jest moje życie!

Zachichotała, niczym mała dziewczynka i wbiła zęby w swój kawałek, wydając przy tym jęk rozkoszy. Nie mogłam powstrzymać chichotu na ten widok. Otworzyłam swój kartonik i wyciągnęłam kawałek.

- Tak, słyszałam – mruknęłam z rozbawieniem, po czym westchnęłam. – Czy Ryan będzie miał jakieś problemy przez to, że byłam wychowana w niewiedzy? I przez to, że chodził przez rok do szkoły dla mnie?

- Twoja niewiedza nie jest problemem, bo nie ty będziesz bossem – powiedziała z pełną buzią, po czym przełknęła. – Większość tradycjonalistów uważa, że żony mają tylko grzać łóżko, opiekować się dziećmi i chodzić na zakupy, by wyglądać ładnie. O tym, że Ryan chodzi do szkoły, wiedzą tylko nasi najbardziej zaufani ludzie, więc to raczej też nie powinno być problemem.

- A tak jest? – wypaliłam, na co ta przekrzywiła głowę, sygnalizując niezrozumienie. – Czy jako żona powinnam tylko „grzać jego łóżko" i tak dalej?

- Cóż... – zająknęła się. – Na pewno nie będziesz mogła pracować w normalnym zawodzie. Będziesz mogła tak jak ja zajmować się segregowaniem papierów i odbieraniem telefonów, jakbyś była sekretarką. Co do całej reszty, będziesz mogła robić, co chcesz, ale zawsze z ochroniarzem u boku. Takie jest niestety życie żony bossa.

- No dobra, z tym chyba będę w stanie żyć – mruknęłam.

- No proszę, proszę, czemu mnie to nie dziwi? Dione narzekająca na swoje życie małżeńskie z moim synem i wcinająca tę obrzydliwą pizzę.

W drzwiach jadalni stała starsza kobieta patrząca z wyraźną kpiną na panią King. Była nieco przy kości, ubrana w fioletową garsonkę i czarne pantofle, a na jej twarz nałożony był delikatny makijaż, który nieco przykrywał zmarszczki. Siwe włosy miała wyprostowane i ułożone w elegancki bob, w którego wpięty był mały diadem.

Gdy zobaczyłam jej usta wygięte w aroganckim uśmieszku, od razu przywiodła mi na myśl Ryana.

- Masz ochotę na kawałek, Regino? – zapytała pani King przymilnie, uśmiechając się sztucznie.

- Nie bądź niemądra! Mam uczulenie na owoce morza.

- Tak, wiem – mruknęła kobieta mściwie, po czym wpakowała kolejny kawałek do ust, wykańczając całą swoją pizzę. – Nie smakuje ci pizza, Rito?

Zamrugałam pośpiesznie, zerkając na swój karton, z którego znikł tylko jeden kawałek pizzy. Złapałam szybko drugi i ugryzłam, by nie pomyślała sobie, że jestem niewdzięczna.

- A ty musisz być Margherita Queen-Rosellini. Narzeczona mojego wnuka.

- Tak, to ja – powiedziałam, kiwając głową w jej stronę. – Miło mi panią poznać.

- Niech no ja ci się przyjrzę – mruknęła krytycznie, ignorując zupełnie to, co powiedziałam. Przyczłapała się i pstryknęła na pokojówkę, która dotychczas stała za nią. Ta od razu odsunęła jej krzesło obok mnie i później przysunęła je do stołu, gdy ta na nim już usiadła. – Czemu wybrał sobie taką chudą szczapę? Gdzie twoja talia i biodra?! Jak ty zamierzasz mi prawnuki urodzić? A te małe rodzynki mają je wykarmić? Śmieszne. I jeszcze twój strój! Czy ty mieszkasz na wysypisku śmieci? Jesteś cała brudna!

- Ona została porwana, Regino – powiedziała pani King, rzucając mi poirytowane spojrzenie. – Skoro już ją poznałaś, to może twoja pokojówka zabierze cię z powrotem do twojej sypialni? Tak, na najbliższy rok aż do ich ślubu?

- Och, przymknij się, paskudna jędzo! – prychnęła staruszka, po czym znów na mnie spojrzała. – Masz charakter swojej matki i Nonny, czy raczej jesteś tak słaba i grzeczna jak moja synowa?

- Nie jestem słaba – zaprotestowałam, na co ta się skrzywiła.

- Czyli jednak znowu będę przechodzić to samo. Może chociaż mojemu kochanemu Reggiemu trafi się kobieta z jajami. Mądra, śliczna i opanowana. Z odpowiednimi kształtami i nastawieniem. Lepiej o to zadbaj, Dione, bo moje biedne serce nie wytrzyma kolejnego rozczarowania.

- Chyba specjalnie znajdę ci trzecią mnie, ale szansa, że twoje serce się zatrzyma i w końcu nas uwolni z twojej męczącej obecności jest mała. Jak to mówią, diabli nie biorą takich jak ty do piekła, bo się boją konkurencji.

Zassałam powietrze w szoku, nie spodziewając się, że tak miła i entuzjastyczna osoba może być tak stanowczo wredna w stosunku co do swojej teściowej. Spodziewałam się, że będzie po prostu ją ignorować tak, jak ja ignorowałam obrażające mnie osoby.

Staruszka nie wyglądała jednak na zaskoczoną, jakby całkowicie się spodziewała takich przytyków.

- Masz rację – odparła. – Moje stalowe nerwy zniosą wszystko, czego nie mogę powiedzieć o tobie. Gdy będziesz miała wylew i w końcu zdechniesz, napiszę ci na nagrobku, że żałuję, iż to nie ja cię udusiłam własnymi rękoma.

- I vice versa, stara wiedźmo – odparła, salutując jej. – Rito, kochanie, może zaprowadzę cię do sypialni, którą Ryan kazał nam urządzić dla waszej dwójki. Jest tam kilka ubrań, które ci kupiłam kilka tygodni temu, więc może się przebierzesz i umyjesz...

- Jasne, proszę pani – powiedziałam z ulgą, że nie będę musiała już dłużej przebywać w pokoju ze staruszką, która wzbudzała we mnie pierwotne instynkty. – Zabiłabym teraz za ciepły prysznic.

- Po swojej prawej masz kandydatkę na ofiarę – zaproponowała kobieta z miłym uśmiechem, na co jej teściowa zmrużyła oczy. – A teraz chodź ze mną.

Odsunęła się ze swoim krzesłem, złapała mój karton z pizzą i skierowała się do wyjścia jadalni, nie odwracając się za siebie. Zamrugałam szybko, zerknęłam niepewnie na staruszkę, mruknęłam „pani wybaczy" i popędziłam za nią, próbując się nie poślizgnąć na wypolerowanych posadzkach.

- Pomóż mi wstać, Doreo. – Usłyszałam rozkaz staruszki, gdy zrównałam się z panią King.

- Kurde, musimy przyśpieszyć, bo nas dogoni – jęknęła kobieta i pociągnęła mnie za dłoń.

Minęłyśmy ogromne schody znajdujące się w salonie, by przebiec przez korytarz znajdujący się z prawej strony i dotarłyśmy do rozwidlenia, przy którym skręciłyśmy w lewo. Gdy dotarłyśmy do nieco mniejszego salonu, pani King zwolniła.

- Musisz mi wybaczyć moje zachowanie. Tak jak zawsze jestem miła dla każdego i nie umiem na nikogo nakrzyczeć, tak w jej obecności aż mi się nóż w kieszeni otwiera.

- W porządku – powiedziałam, wzruszając ramionami. – Gdzie jesteśmy?

- To jest wasze skrzydło. Gdybyśmy skręciły przed chwilą w prawo, tam znajduje się moje i Antonio. Idąc prosto, doszłabyś do strefy Reggiego i Reiny. Wszyscy pozostali mieszkają w drugiej części domu, a trzecia część jest dla gości.

- Można się pogubić – zauważyłam.

- O to chodziło – powiedziała, wzruszając ramionami. – Ogród jest jednym wielkim labiryntem, a rezydencja ma mnóstwo ukrytych przejść, piwnic, schronów i korytarzy, co stanowiłoby nie lada wyzwanie dla ewentualnych włamywaczy. Do tego mamy wysokie mury z kablami wysokiego napięcia, strażników w wielu miejscach i wszędzie wejścia na kody.

Wspięłyśmy się po kolejnych, choć całkiem wąskich, schodach na wyższe piętro, gdzie znajdowało się siedem par drzwi. Kobieta popchnęła mnie lekko w kierunku ostatnich, tych naprzeciw schodów, więc pociągnęłam za ich klamkę.

Gdy weszłam do środka, oniemiałam, gdyż wszystko było urządzone w bardzo podobnym stylu, co moja sypialnia, choć widać było minimalistyczność Ryana. Nie było żadnego dywanu, ściany były pomalowane na bladożółto, ale nie wisiały na nich żadne zdjęcia czy obrazy. Nie było również regału na książki, tylko łóżko z kolumienkami, szafki nocne i dwie pary drzwi.

- Tamte prowadzą do łazienki, gdzie znajdziesz wszystkie potrzebne kosmetyki, a tam masz garderobę. Zostawię cię samą, być mogła się nieco ogarnąć. Możesz do nas dołączyć w salonie, zaraz będziemy pić kawę. Masz konkretne wymagania?

- Bicerin? – spytałam niepewnie, na co ta przekrzywiła głowę. – Czarna kawa, mleko i czekolada?

- Nigdy nie słyszałam, ale no tak, jesteś włoszką, nie mogę o tym zapominać – zaśmiała się. – Dam znać pokojówkom, na pewno przygotują ci taką, jaką lubisz. Ja tam pijam tylko cappuccino.

Cappuccino. Cappuccino?!

Aż się skrzywiłam na myśl o tym, jak można pić takie... coś. Był czas, gdy wsypywałam do miski cappuccino czekoladowe płatki i jadłam to na śniadanie. Ale żeby pijać to tak po prostu? Bleh.

Pani King zachichotałana widok mojej miny, po czym wyszła z pokoju, podśmiewając się ze mnie. Westchnęłam tylko na tak jawne świętokradztwo i nie chcąc, by musieli na mnieczekać zbyt długo, poszłam pod prysznic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro