11. Gniew

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na początku była ciemność. Odczekałam chwilę, lecz nic się nie zmieniło. Postanowiłam pójść przed siebie, błądząc we wszechobecnej czerni. Byłam ubrana w koszulę z długim rękawem i spodnie, jednak po chwili przeszedł mnie dreszcz spowodowany chłodem.

Uważałam, by stawiać małe kroki i trzymałam ręce przed sobą, by przez przypadek na coś nie wpaść. I kiedy dotknęłam gładkiej powierzchni opuszkami, nagle całość się rozświetliła. Wszędzie wokół zobaczyłam swoje odbicie.

Obróciłam się i jedynym co widziałam, były lustra, a w nich moja sylwetka. Moja biała koszula, jasnobrązowe spodnie, nieidealna cera i cienkie włosy. Przez ciągłe przebywanie wśród Nefilim i Lilith, którzy wyglądali nieskazitelnie pięknie, całkowicie zapomniałam jak przeciętna przy nich byłam. Choć i tak wyglądałam sto razy lepiej niż demony jak Szatan i Asmodeus, co mi wystarczało.

Ogromne lustro pojawiło się również w miejscu, z którego przyszłam, całkowicie odcinając mi drogę powrotną. Spojrzałam na swoją twarz. Choć spodziewałam się zobaczyć zdezorientowanie, mój lustrzany odpowiednik zdawał się być wściekły. Zaciśnięta szczęka i grymas, razem ze spojrzeniem, które niemalże elektryzowało nienawiścią, sprawiły, że musiałam odwrócić wzrok. Nieprzyjemnie było patrzeć na siebie w takim stanie. Zastanowiło mnie, czy kiedykolwiek byłam tak rozzłoszczona na Ziemi.

Choć nie przyszła mi do głowy żadna konkretna sytuacja, w mojej pamięci wyblakły głos zawołał „Marie".

O co chodziło z tą dziewczyną? Zaczynała nawiedzać mnie nie tylko we śnie, ale także na jawie.

Otrząsnęłam tę myśl i skupiłam się na zadaniu. Może i nie miałam limitu czasowego, ale nie powinnam była zbytnio się rozpraszać.

Ruszyłam przed siebie i szybko odkryłam, że nie była to droga, która prowadziła w jedno miejsce. Znalazłam się w labiryncie luster z wąskimi alejkami, które co rusz dwoiły się i troiły. Co chwilę natrafiałam na różne zakręty, a moje odbicia zdawały się wskazywać poszczególne ścieżki. Patrząc na ich twarze wypełnione gniewem i obrzydzeniem, nie wiedziałam, czy powinnam była im ufać. Skąd miałam wiedzieć, czy nie próbowały mnie zmylić? Choć z drugiej strony sama nie wiedziałam, gdzie zmierzałam, więc może rzeczywiście starały się mi podpowiedzieć.

Błądziłam, starając się zbyt często nie patrzeć w lustra. Robiłam to jedynie na rozstaju dróg, lub, gdy wpadałam w ślepy zaułek i musiałam zmierzyć się z moim gniewnym duplikatem, który spoglądał na mnie szyderczo. Zaczynało kręcić mi się w głowie od tych wszystkich podobizn, wtapiających we mnie swoje paskudne spojrzenia. Gdzie się nie obejrzałam, wszędzie się gapiły, z tymi swoimi grymasami.

Sufit również składał się z luster, więc cieszyłam się, że przynajmniej podłoga była wyłożona ciemnymi kaflami. Inaczej moje oczy nigdy nie doznałyby odpoczynku.

— Boże, jak ja jej nienawidzę! — Usłyszałam głos i szybko zorientowałam się, że dochodził z jednego z moich odbić.

Zaczęłam maniakalnie poszukiwać odpowiedzialnego, odwracając się we wszystkie strony.

— Ughh, co za idiotka. Dlaczego muszę tracić na nią czas!?

Wreszcie ją zidentyfikowałam. Wyglądała jakby opierała się o ramę lustra, z wyraźną złością wymalowaną na twarzy.

— Ty mówisz — skomentowałam, licząc, że odpowie. Moja odpowiedniczka jednak mnie nie zauważyła. Jedynie z niedowierzeniem kręciła głową, wciąż narzekając.

— Gdyby nie nauczyciele i moja mama nigdy nie zaczęłabym się nawet zadawać z tą kanalią! A teraz co? Wszyscy mnie z nią kojarzą i mam same kłopoty...

— Hej, możesz mi pomóc? — zapytałam, starając się nie słuchać jej słów. Nie chciałam nawet się zastanawiać, czy kiedykolwiek się o kimś tak wyrażałam. Choć mój umysł ponownie podpowiadał mi jedno imię. Próbowałam jednak to ignorować. Nie mogłam przecież aż tak jej nie lubić? Nie wydawała się być taka zła, nawet w moich snach.

Kiedy moje odbicie ponownie mnie zignorowało i kontynuowało swoją przemowę nienawiści, postanowiłam szybko się od niego oddalić. Gdy po kilku momentach odeszłam na tyle daleko, że głos ucichł, usłyszałam dokładnie to samo zdanie po mojej prawej stronie.

— Boże, jak ja jej nienawidzę!

Powoli odwróciłam wzrok. Kolejne odbicie z nienawiścią, te jednak z jakiegoś powodu zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej niż poprzednie. Coś w jej... moich oczach wywoływało u mnie strach. Miałam wrażenie jakby tęczówki powoli zmieniały kolor z zielonkawych na czerwone.

Jak u Szatana.

Bez myślenia rzuciłam się do biegu, a kolejne odbicia zaczynały powtarzać te same frazy.

— Boże, jak ja jej nienawidzę!

— Ughh, co za idiotka. Dlaczego muszę tracić na nią czas!?

— Gdyby nie nauczyciele i moja mama nigdy nie zaczęłabym się nawet zadawać z tą kanalią!

Ich głosy tworzyły katatonię dźwięków, zaczęły zlewać się ze sobą w jeden, niekończący się szum nienawiści i obrzydzenia. Nagle wszystkie moje odpowiedniki powtarzały te same rzeczy w kółko i coraz głośniej. Miałam ochotę krzyczeć, by je zagłuszyć.

Z trudem wyrabiałam na zakrętach, próbując uciec przed wszechobecnym szumem. Nie chciałam słyszeć siebie samej wypowiadające te okropne słowa, szczególnie, że czym dalej biegłam, tym gorsze sformułowania wychodziły z moich lustrzanych ust.

— Idiotka!

— Szumowina!

— Gnida!

— Szmata!

Nie mogłam uciec. Nie mogłam się schować. Nie wiedziałam, jak to powstrzymać.

Miałam wrażenie, że zaraz postradam zmysły.

Wrzasnęłam z bezsilności, lecz to również nie pomogło.

Pozostała mi jedna rzecz.

Z desperacją wbiegłam w jedno z luster, patrząc prosto w czerwone oczy mojej wypełnionej gniewem twarzy. Nie wiedziałam, czego się spodziewałam, lecz wciąż zdziwiło mnie, gdy usłyszałam trzask, a tafla rozleciała się na tysiące kawałków.

Szkło poraniło moje ciało. Gdzie nie spojrzałam, ciekła krew, a ból zdawał się być nie do zniesienia. Nie miałam jednak czasu, by się na tym skupić, gdyż zamiast uderzyć w podłogę, zaczęłam spadać w nicość.

W oddali usłyszałam kolejne dźwięki świadczące o rozbijanym szkle, a nade mną zaczęły spadać kolejne kawałki.

Czy to miał być już koniec?

Czy oblałam zadanie?

Nagle niewidzialna siła odwróciła moje ciało i poczułam uderzenie.

Zawirowało mi w głowie i szybko zorientowałam się, że moja twarz znajdowała się w dziwnej mazi. I nie tylko nie potrafiłam otworzyć oczu, ale również nie mogłam oddychać.

Uniosłam się i zaczęłam rękami pozbywać się brei z twarzy, aż w końcu złapałam oddech bez jej części wpadającej mi do ust.

Splunęłam, pozbywając się błotnistego smaku, a następnie przetarłam oczy. Zamrugałam kilka razy, ale świat przede mną wciąż był rozmazany. Widziałam jedynie mieszankę zieleni, brązu i intensywnego światła.

Do moich uszu dotarł dźwięk szumu liści, bzyczenia i odległych krzyków. Ponownie spróbowałam przetrzeć oczy i wreszcie zdołałam dostrzec więcej niż eksplozję kolorów. Wokół mnie znajdowały się zarysy przeróżnych roślin i drzew, z których opadały bujne pnącza. Drzewa zdawały się nie mieć końca i całkowicie przysłaniały niebo, jedynie pojedyncze promienie światła dawały radę przebić się przez gęstwinę.

Wszędzie wokół latały przeróżne owady i po chwili musiałam zacząć odganiać je od mojej twarzy, która, obsmarowana błotem, działała na nie niczym lep na muchy.

Gdy tylko uniosłam swoje ręce, dostrzegłam, że zamiast białej koszuli, byłam ubrana w zielono-brązowy strój. Ze zdziwieniem spojrzałam na swoje porządne, brązowe buty i wymacałam na głowie gładki hełm. Szybko zorientowałam się również, że coś ciężkiego zwisało z mojego ramienia.

— O mój boże. — Zrozumiałam, że byłam znowu na Ziemi. Jednakże nie był to powrót o jakim marzyłam.

Chociaż byłam tutaj dopiero niecałe dwie minuty, gorąc i wilgoć już dawały o sobie znać. Poczułam jak po części czoła, która została oczyszczona z błota, spłynęła kropla potu. Oblizałam suche wargi i kucnęłam, chcąc schować się przed możliwymi niebezpieczeństwami. Choć gdy poczułam nagły ból na policzku, najprawdopodobniej spowodowany ugryzieniem jednego z owadów, stwierdziłam, że w tym miejscu nie sposób było się schować.

Krzyki wciąż dochodziły z bezpiecznej odległości, ale coś mi mówiło, że musiałam zacząć się przemieszczać. I z tyłu głowy naszło mnie dziwne przekonanie, że wokół są moi wrogowie. I jeśli tylko będą mieli okazję, to mnie zabiją.

Powoli ruszyłam przed siebie, wciąż kucając i uważając, by nie unosić za wysoko głowy. Przez bzyczenie owadów, które co rusz atakowały moją twarz, nie potrafiłam się skoncentrować.

Schroniłam się za drzewem, powoli zza niego wyglądając. Nikogo nie dostrzegłam, więc przesunęłam się za następne. A potem kolejne. I kiedy znowu chciałam podejść do przodu, usłyszałam kroki niedaleko.

Instynktownie chwyciłam mój karabin i go odbezpieczyłam. Nie miałam pojęcia, skąd wiedziałam, jak to zrobić, moje ciało zadziałało samo z siebie. Nie musiałam nawet o tym pomyśleć.

Przyczaiłam się i delikatnie odgarnęłam roślinność, która znajdowała się przede mną. Moim oczom ukazały się dwie sylwetki, oddalone o kilka metrów. Ku mojemu zdziwieniu nie byli to dorośli, a dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka, oboje przestraszeni, ubrani w potargane ubrania i przerażająco wychudzeni, jakby nie widzieli jedzenia od miesięcy. Zgadywałam, że musieli mieć mniej niż siedem lat, lecz przez ich stan mogli wyglądać młodziej niż w rzeczywistości byli.

Choć nie byłam całkowicie pewna, mój umysł podpowiadał mi, że te dzieci należały do „moich ludzi". I że powinnam je chronić. Zdawałam sobie sprawę, że w rzeczywistości nigdy wcześniej nie widziałam ich twarzy, jednak czułam, jakby były częścią mojej rodziny.

Już chciałam wyjść i powiedzieć im, że są ze mną bezpieczni i, że nie muszą już się bać.

Wtedy nagle przed nimi wyłonił się żołnierz.

Był ubrany w o wiele porządniejszy strój niż ja i również miał przy sobie broń. Skądś od razu wiedziałam, iż był to jeden z wrogów, o których myślałam wcześniej.

Nie chciałam się ujawniać, schowana mogłam więcej zdziałać. Wycelowałam w niego karabin, lecz, pomimo ogromnej chęci, by od razu pociągnąć za spust, postanowiłam poczekać. Lepiej było niepotrzebnie nie przyciągać uwagi.

Obserwowałam dokładnie każdy, nawet najmniejszy ruch żołnierza. Przez pierwszych kilka sekund, mężczyzna jedynie patrzył się na dzieci, które całe się trzęsły, przytulone do siebie. One również wiedziały, kim był.

Żołnierz, pokręcił głową. Wypowiedział kilka słów w nieznanym mi języku, a następnie gwałtownie wyciągnął nóż i ruszył ku dzieciom.

Zarejestrowałam krzyk dziewczynki i heroiczną postawę chłopca, który stanął pomiędzy swoją towarzyszką a niebezpieczeństwem. Zanim jednak cokolwiek innego zdołało się wydarzyć, szybko pociągnęłam za spust.

Rozległ się wystrzał, który ogłuszył mnie na kilka sekund. Jednakże, gdy tylko zobaczyłam, jak ciało żołnierza pada na ziemię, od razu wstałam i chciałam podbiec do dzieci, by zabrać je z tego miejsca.

Kiedy jednak zrobiłam pierwszy krok, poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. A po chwili ból eksplodował również w prawym ramieniu i lewym udzie. Obraz przez oczami całkowicie mi się rozmazał. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro