15. Podstęp Segenama

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. A za nimi zobaczyłam najbardziej przerażający widok w moim życiu.

Choć postacie Asmodeusa, Szatana czy nawet Belzebuba na pewno miały w sobie coś strasznego, co sprawiało, że przypominały potwory, ten widok był znacznie gorszy. A przynajmniej o wiele bardziej łamał serce.

Setki, jeśli nie tysiące sylwetek ludzkich, chociaż jednak nie całkiem przypominały ludzi. Wszyscy nadzy, z widocznymi kośćmi, które niemalże chciały przebić się przez ich żółtawo-szarą skórę. U każdego z łatwością mogłabym policzyć wszystkie żebra. Wiele z nich również miało siniaki czy przebarwienia. Wiele kobiet straciło włosy lub miało je niezwykle cienkie.

Najcięższe jednak było spojrzenie im w oczy. Niektóre błagały, niektóre były wypełnione desperacją. A niektóre całkowicie straciły nadzieję.

Osoby znajdujące się najbliżej wejścia wyciągnęły ręce w moją stronę, chodź wyraźnie sprawiało im to wiele trudu. Z ich ust wydobywały się również jęki, na pewno o wiele cichsze niż poprzednie krzyki. Wątpiłam, by ktokolwiek tutaj miał wystarczająco siły, by krzyczeć.

Kątem oka zauważyłam małe dziecko, być może niemowlę, ale nie potrafiłam się zmusić, aby na nie spojrzeć. Już i tak z całej siły ze sobą walczyłam, by nie odwrócić wzroku.

Usłyszałam, jak Devlin głośno wciąga powietrze, a następnie staje obok mnie. Nic nie powiedział, ale wiedziałam, że wrócił. Jakikolwiek urok wcześniej został na niego rzucony, rozwiał się razem z widokiem setek wygłodzonych ludzi.

Za nami rozległy się pojedyncze oklaski.

Oboje od razu się obróciliśmy, by zobaczyć Ambrosię, która przyglądała nam się z dumą. Obok niej stali Segenam i Belzebub i również wydawali się zadowoleni.

Drzwi głośno trzasnęły, a jakiekolwiek jęki całkowicie ucichły. Zniknęły jakby nigdy ich tam nie było i z ulgą zrozumiałam, że wszystko było tylko iluzją. Nawet jeśli zdawałam sobie sprawę, że ta iluzja została zainspirowana prawdą.

— Miałeś rację! — Dziewczyna spojrzała na Segenama z ekscytacją. — Zdała śpiewająco. No niemalże. Ale to, że udało jej się otrząsnąć z uroku jedzenia jest jeszcze bardziej imponujące, niż gdyby nigdy go nie spróbowała.

— Ja się rzadko kiedy mylę — zaśmiał się.

— Co... co tu się wydarzyło? — Devlin wyglądał na całkowicie zdezorientowanego.

— Przykro mi przyjacielu, ale musieliśmy trochę cię skontrolować. Baliśmy się, że gdybyś o wszystkim wiedział, próbowałbyś pomóc Camille. A więc zaproponowałem, byś nieświadomie stał się częścią przedstawienia.

— Ale dlaczego... skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? — Devlin wyglądał jakby bezskutecznie starał się poukładać sobie w głowie całą sytuację.

— Kiedy ostatnio wyszliśmy razem z Segenamem na celebracje, opowiedział mi o sytuacji Camille i przy okazji bardzo ją zachwalał — powiedziała Ambrosia. — Więc stwierdziłam, że na własne oczy chcę zobaczyć, jak sobie poradzi w zadaniu. Dlatego przerobiliśmy je tak, byśmy mogli w nim uczestniczyć. Ojciec również chciał cię poznać, to uznaliśmy, że możemy zaprosić również Segenama. A jako że zawsze podróżujesz z Devlinem, musieliśmy dostosować ten mały szczegół. Ale moim zdaniem wyszło świetnie!

— Jak wyglądało wyzwanie dla pozostałych potępionych dusz? — zapytałam.

— Podobnie. Też były powiadamiane, że przed zadaniem czeka ich pyszna uczta, a na uczcie spotykały podobizny innych dusz, które zachowywały się mniej więcej tak jak my. — Ambrosia wzruszyła ramionami. — A chyba nie muszę ci tłumaczyć, jaki był główny cel i morał?

— Uczta z pysznym, niemalże niekończącym się jedzeniem dla kilku osób obok tłumów głodujących ludzi — mruknęłam. — To mówi samo za siebie.

— No cóż trzeba tylko cieszyć się, że dobrze sobie poradziłaś. — Belzebub niespodziewanie do podszedł i klepnął mnie po ramieniu jedną ze swoich sześciu kończyn. Wciąż zachował swój dobry humor z uczty. — Twój Nefilim może potrzebować jeszcze kilku minut, żeby dojść do siebie, mój urok był dość silny. Ale powinien wkrótce przypomnieć sobie wszystko, co się działo. A tobie mogę tylko życzyć powodzenia. Czeka cię jeszcze długa droga, ale mam nadzieję, że uda ci się ją ukończyć.

Przekrzywiłam głowę. Nie słyszałam w jego głosie ani krzty podstępu czy szyderstwa. Brzmiał jakby mówił szczerze, co całkowicie nie pasowało mi do wizytówki demona, jednego z Siedmiu Książąt Piekieł.

— Dziękuję. — Skinęłam.

— No cóż, chyba na nas już czas — ziewnął Segenam, a następnie stanął pomiędzy mną i Devlinem, po czym objął nas ramionami. — Przydałoby mi się wrócić do wyzwań mojego domostwa. Zabiorę się z wami karocą.

Ambrosia odprowadziła nas do drzwi wejściowych, przytuliła na pożegnanie i zapewniła, że będzie trzymać za mnie kciuki. Mimo to poczułam dużą ulgę, gdy wreszcie drzwi rezydencji się za nami zamknęły, a my założyliśmy maski na nasze twarze.

Ruszyliśmy powoli w kierunku bramy, lecz Devlin postanowił iść kilka metrów przede mną i Segenamem. Przez cały czas nie powiedział ani słowa, a na jego ustach malował się grymas pomieszany ze zmieszaniem.

— Myślisz, że wszystko z nim w porządku? — zapytałam szeptem Segenama, którego twarz została zakryta przez pomarańczową maskę ze złotymi wykończeniami.

— Może wciąż próbuje sobie przypomnieć co się stało podczas wyzwania? Urok Belzebuba potrafi być silny. Choć, mówiąc szczerze, wydaje mi się, że Devlin nie potrafi pogodzić się z faktem, że przez chwilę czuł się szczęśliwy. Nawet jeśli to była jedynie iluzja. — Skrzyżował ramiona i popatrzył na przyjaciela.

— Dlaczego?

— Uważa, że na to nie zasługuje — westchnął Segenam. — Wini się za to, co się stało z jego matką.

— Co się stało z jego matką? — Miałam wrażenie, że każdy tutaj ogólnikowo poruszał ten temat, lecz gdy tylko próbowałam się dowiedzieć więcej, podawał mi wymijające odpowiedzi. Nie miałam więc nadziei, że udzieli mi jakichkolwiek informacji i nie zdziwiłam się, gdy powiedział:

— Skoro nie wiesz, raczej nie jestem odpowiednią osobą, by ci powiedzieć. Szczególnie że może akurat unikniesz tego losu. I tym samym pomożesz mu pozbyć się poczucia winy.

Powoli dochodziliśmy do bramy, a Devlin wciąż zdawał się pogrążonych we własnych myślach. Ja za to miałam trochę czasu, by jeszcze raz przemyśleć zadanie i to, co właśnie powiedział mi Segenam.

Gdy ostatecznie wyszliśmy z terenu domostwa, a podobizna muchy zapieczętowała bramę, zapytałam chłopaka:

— Specjalnie podsunąłeś im pomysł, by zaczarowali Devlina, prawda?

Choć przez maskę nie potrafiłam zobaczyć wyrazu jego twarzy, byłam pewna, że się uśmiechnął.

— Ambrosia i Belzebub mogą z pozoru wydawać się mili i gościnni. I w pewnym sensie tacy są. Ale oryginalnie to zadanie jest prawdopodobnie jednym z najtrudniejszych w Wielkiej Rozgrywce Dusz, każda potępiona dusza, która spróbowała choć kęs, przepadła. A wiele niestety to zrobiło, bo nie zostały poinformowane, że zadanie się już zaczęło. I to wszystko jest zgodne z oficjalnymi zasadami Wielkiej Rozgrywki Dusz. Kiedy tylko uczestnik przekroczy próg domostwa gospodarza, może zostać poddany próbie w każdym momencie. Poza tym, demony rzadko kiedy tak bardzo angażują się w zadanie. Za to Belzebub co roku zdaje się czerpać dużą przyjemność z tworzenia jak najbardziej podchwytliwych i zdradzieckich wyzwań ze swoją córką.

— Czyli założyłeś, że również się na to nabiorę — stwierdziłam ponuro. I miał rację.

— Nie obwiniałbym się za bardzo. — Wzruszył ramionami. — Ja jedynie dałem ci małą podpowiedź. Uznałem, że poznałaś już Devlina na tyle, by domyślić się, że coś jest nie tak, kiedy jest szczęśliwy. Jakkolwiek smutno to nie brzmi.

Doszliśmy do karocy i Segenam pomógł mi do niej wsiąść. Devlin czekał już na nas w środku, lecz wciąż nie odzywał się słowem. Patrzył jedynie nieobecnym wzrokiem przez okno. Segenam próbował zainicjować konwersację, jak to wybierali zwierzę symbolizujące domostwo Belfegora i że ostatecznie zdecydowali się na ślimaka, bo najbardziej przypominał jego ojca. Jednakże ani ja, ani Devlin nie daliśmy się wciągnąć w rozmowę, więc resztę długiej drogi spędziliśmy w ciszy. W międzyczasie zaczęło mnie dopadać przytłaczające zmęczenie. Nie mogłam się doczekać powrotu do mojego łóżka.

***

Siedziałam ze zniecierpliwieniem w pokoju nauki. Marie miała pojawić się trzydzieści minut temu, a nie było po niej śladu. Postanowiłam zostać przez całą godzinę, chociaż wiedziałam, że prawdopodobnie traciłam czas.

Ostatnimi czasy dziewczyna ciągle się spóźniała. A nawet kiedy przychodziła, była rozkojarzona i nie potrafiła się skupić nawet na chwilę. Co dość mnie irytowało, bo poświęcałam jej mój cenny czas, a oceny dziewczyny znowu spadły. I oczywiście to mnie za to obwiniano, bo jak dotąd moje korepetycje poprawiały jej wyniki w szkole.

Spojrzałam na zegar. Czterdzieści minut spóźnienia. Co ona sobie myślała?

Kiedy wreszcie wbiegła do pokoju, już zabierałam swoje rzeczy.

— Jeju, Camille, ja cię tak bardzo przepraszam!

Skrzywiłam się. Śmierdziało od niej papierosami.

— Nieważne. Tylko przyjdź na następne. I nie pal — powiedziałam przez zęby.

Mogłam bardzo jej nie lubić, ale wciąż pamiętałam o korzyściach jakie przynosiło mi dawanie jej korepetycji. Musiałam tylko udawać stosunkowo miłą, a dzięki temu nauczyciele mnie uwielbiali i obiecali świetne referencje w przyszłości. Poza tym moi rodzice również bardzo to popierali, szczególnie mama, która zawsze kazała mi „pomagać bliźnim". Nawet jeśli Marie najchętniej wykluczyłabym z tego grona.

Co prawda moje wcześniejsze przyjaciółki dalej się ze mnie śmiały, lecz już się do tego przyzwyczaiłam. Poza tym, ciężko było im się dziwić, Marie przecież nie reprezentowała sobą za wiele.

— Dziękuję ci tak bardzo, że jeszcze ze mnie nie zrezygnowałaś. — Miałam wrażenie, że jej oczy napełniły się łzami, a następnie szybko mnie przytuliła.

Bez przekonania oddałam uścisk, pośpiesznie się jednak z niego uwalniając i powstrzymując przed grymasem.

— I przepraszam za papierosy — powiedziała szybko. — To Andre i jego znajomi palą.

— Po co ty się w ogóle z nimi zadajesz. — Wywróciłam oczami, kierując się do wyjścia.

— No bo poza tobą tylko oni... tylko oni chcą. — Odwróciła głowę. — I wiem, że ty jesteś bardzo zajęta, więc nie chcę ci zawracać głowy! No to tak jakoś...

Przestałam jej słuchać. Z nią zawsze tak było, wymówki i wymówki. Gdyby zamiast poświęcać energię na ich wymyślanie skupiła się na nauce, moje życie byłoby o wiele prostsze. A tak to musiałam sobie dalej z nią radzić.

— Tylko następnym razem przyjdź na czas. — Posłałam jej fałszywy uśmiech. — Masz zaległości z matmy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro