19. Pustkowie Żalu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aby dostać się do domostwa Lewiatana, również musieliśmy użyć karocy. Na szczęście tym razem nie byłam zmuszona do ubrania niewygodnej sukienki i szpilek, a mogłam mieć na sobie zwykłe spodnie, bluzkę i płaskie buty. Devlin również przywdział swoją zwyczajową ciemną szatę, więc oboje czuliśmy o wiele większy komfort, gdy wsiadaliśmy do pojazdu.

Karoca był o wiele mniej zdobna niż ta przysłana przez Ambrosię. Nie miała żadnych ornamentów czy wzorów, jedynie została pomalowana na zwyczajny czarny kolor. Środek zawierał zwykłe siedzenia, choć sam fakt normalnych ubrani sprawiał, że siedziało mi się o wiele wygodniej niż poprzednim razem. Co więcej nie ciągnęły jej potępione dusze, poruszała się sama z siebie.

Po kilkunastu minutach wydostaliśmy się wreszcie z centrum miasta i jechaliśmy obrzeżami, przy szerokiej rzece płynnej magmy.

— Czy Lewiatan pływa w lawie? — zapytałam z ciekawością. Zorientowałam się, że odkąd przybyłam do Pandemonium jedyną wodę jaką widziałam była to do herbaty i w wyzwaniu Segenama. Wszystkie inne zbiorniki były wypełnione lawą.

— Sama się przekonasz — stwierdził tajemniczo Devlin.

Miałam wrażenie, że nastroje znacznie poprawiły nam się od czasu naszej konwersacji w Ogrodzie. Mimo to, wciąż często nachodziły mnie kilkusekundowe momenty lęku i bezradności. Starałam się je jednak zwalczać, powtarzając sobie w myślach, że wszystko się ułoży. Nawet jeśli czasem w to wątpiłam.

Podróż była o wiele dłuższa niż ta do domostwa Belzebuba, w pewnym momencie całkowicie wyjechaliśmy poza jakiekolwiek zabudowania. Nie dostrzegłam również żadnych drzew, jedynie ciemny piasek.

— Gdzie jesteśmy? — Z zaciekawieniem wyglądałam za okno. Budynki stawały się coraz mniejsze i oddalały się od nas, kiedy wjeżdżaliśmy w pozornie niekończącą się pustynię.

— Jesteśmy na Pustkowiu Żalu. Gdyby wziąć pod uwagę oficjalne kierunki ustalone na mapie piekła, znajdujemy się na południe od centrum Pandemonium — poinformował mnie.

— Muszę jeszcze raz spojrzeć na tę mapę z zaproszenia. W sumie, jak duże jest Pandemonium?

— Same miasto? Ciężko mi powiedzieć. Jest zbudowane na bazie okręgu i wydaje mi się, że przejazd karocą z jednej części do drugiej może zając czterdzieści minut? Pewnie teraz, podczas Karnawału pewnie trochę dłużej. Przejście na nogach... — Zmarszczył brwi. — Pewnie trwałoby kilka godzin. Z pięć?

— A poza Pandemonium? Jak wielkie jest to miejsce?

— Ogromne — stwierdził. — Jeszcze na obrzeżach masz niektóre okręgi, jak domostwo Belzebuba czy pałac Szatana. Domostwo Lewiatana jest dość daleko, musimy przejechać dużą część Pustkowia Żalu. Nawet nie wiem, czy nazwałbym to miejsce domostwem. Przynajmniej z czego słyszałem, nigdy wcześniej tam nie byłem. Segenam często tam jeździ.

— Myślisz, że znowu nas zaskoczy i go tam spotkamy? — zapytałam, nie ukrywając nadziei. Ostatnim razem to dzięki Segenamowi zaliczyłam wyzwanie, więc chętnie skorzystałabym z jego pomocy jeszcze jeden raz.

— Kto go wie? — Devlin wzruszył ramionami. — Na pewno bym się nie zdziwił.

Ponownie wyjrzałam za okno. Na pewno jechaliśmy o wiele szybciej, niż gdy przebywaliśmy miasto. Sylwetki budynków już dawno zniknęły za horyzontem.

Krajobraz wokół nas, choć z pozoru skromny, miał w sobie coś absolutnie magicznego. Czarne wydmy przypominały wzburzone morze zastygłe w nieskończoności, a wszędzie rozciągała się absolutna cisza, przerywana jedynie przez cichy szmer kół karocy.

Nad nami wznosiło się niebo o wiele piękniejsze niż te nad Pandemonium. Było one ciemne, skąpane w tonach indygo, które nasycały przestrzeń barwami smutku i tajemnicy. I, ku mojej uciesze, stopniowo zaczęły pojawiać się gwiazdy. Ich jasny blask kontrastował na głębokim niebieskim tle, migocząc, niczym diamenty rozrzucone na ciemnym welonie.

Ten widok, pomimo swojej surowości, przypominał mi dom. Same gwiazdy na niebie wywoływały u mnie niemalże euforię. Po raz pierwszy poczułam się, jakbym nie była w piekle, a wciąż żyła i podróżowała przez jakąś nieznaną krainę.

Devlin również wychylił się przez okno i zaczął podziwiać otoczenie.

— Teraz rozumiem, dlaczego Segenam tak często tu bywa — westchnął z zachwytem. — Całe to miejsce jest niesamowite.

— Ciężko zaprzeczyć — przyznałam.

— Chodzą pogłoski, chociaż może to nawet bardziej legendy, że Lewiatan zaprojektował je na podstawie swoich pobytów na Ziemi, gdy przemierzał oceany. Ale czy to prawda wie prawdopodobnie jedynie on sam. I może Lucyfer.

— Nie wspomniałeś wcześniej o tej ciekawostce. — Skrzyżowałam ramiona i się uśmiechnęłam.

— To raczej ci się nie przyda w zadaniu — uznał, również z uśmiechem.

— Masz jeszcze jakieś inne pogłoski?

Zmarszczył czoło.

— To akurat raczej tylko plotka, ale kiedyś podobno krążyły pogłoski, że był on twórcą wszystkich węgorzy na Ziemi i używał ich jako swoich szpiegów. Podobno wypuszcza je w Morzu... Sargassowym? Tak to się chyba nazywało. A więc wypuszcza je w Morzu Sargassowym i potem po latach do niego wracają i zdają mu relacje z tego, co się dzieje na Ziemi.

— Skąd ta plotka się w ogóle wzięła? — zaśmiałam się.

— Podobno nikt nie wie, jak rozmnażają się węgorze. A Lewiatan przypomina węgorza. Wydaje mi się, że to tyle.

— Ale sam Lewiatan nigdy nie zaprzeczył tej teorii? — upewniłam się.

— Chyba nie... a przynajmniej Segenam o tym nie wspominał, kiedy mi o niej mówił.

— A więc może jest w tym ziarno prawdy. Kto wie?

Oboje się roześmialiśmy, lecz właśnie w tym momencie do moich myśli niefortunnie znowu wkradły się wspomnienia słów Narcissy o moim losie. Napięłam się, ale spróbowałam wziąć głęboki oddech. I potem kolejny.

— Wszystko w porządku? — Devlin od razu zauważył, że coś było nie tak.

— Tak. Chwilowy stres — odetchnęłam, czując jak napięcie powoli mnie odpuszcza.

Przez resztę podróży spróbowałam oddać się podziwianiu widoków bezkresnego ciemnego piasku oświetlanego przez nieboskłon.

Dotarcie na miejsce zajęło nam jeszcze nieco ponad godzinę. W pewnym momencie zauważyłam na horyzoncie wybrzuszenie. Z każdą minutą stawało się ono coraz większe, aż wreszcie mogłam dostrzec, że zamiast większej góry piachu, była to wysoka skała. Jednakże czym bardziej się zbliżaliśmy, tym bardziej upewniałam się, że kamienny głaz przypominał budowlę, jakby ogromną wieżę.

Spojrzałam pytająco na Devlina.

— To jest domostwo Lewiatana?

— Tak mi się wydaje. — Skinął.

Karoca zabrała nas pod skalną konstrukcję i zatrzymała się, tym samym informując, że nadszedł czas wysiadać.

Drzwi same się otworzyłam, a kiedy stanęłam na czarnej pustyni, poczułam, jak moje stopy lekko się w niej zagłębiły. Nachyliłam się i przesiałam część piasku przez moje ręce, delektując się jego sypkością. Nie sądziłam, że coś tak prostego jak piasek mogło sprawić tyle radości.

Devlin patrzył na mnie oparty o karocę z delikatnym uśmiechem.

— Gdybym wiedział, że tak ci się tu spodoba, zabrałbym cię tu wcześniej.

— Wydaje mi się, że kiedy byłam mała, na Ziemi, byłam z rodzicami w podobnym miejscu. Tylko piasek był żółty. I budowaliśmy razem z rodzeństwem z niego zamki — powiedziałam, gdy wspomnienie subtelnie wkradło się do mojej pamięci. Nie potrafiłam przypomnieć sobie żadnych twarzy, ale wyraźnie widziałam krajobraz lazurowego morza oraz złotej plaży. I prowizorycznego zamku, który zrobiłam. Chociaż przypominał on raczej kopiec obłożony muszelkami.

Devlin zaśmiał się. Pozwolił mi spędzić tyle czasu, ile chciałam na zabawie z piaskiem, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Tak przezornie prosta czynność pozwoliła mi przywołać kilka szczęśliwych wspomnień z życia, co zostawiło po sobie przyjemne uczucie ciepła w moich brzuchu.

Ostatecznie wstałam i westchnęła.

— Chyba nadszedł czas na zadanie.

— Wydaje mi się, że musimy iść w tamtą stronę. — Wskazał na część skały, która przypominała wejście do jaskini.

Ruszyliśmy w tamtą stronę i zanim wkroczyliśmy do ciemnej jamy, ostatni raz spojrzałam na piękny krajobraz.

— Jak docierają tu inne potępione dusze? — zapytałam Devlina, patrząc na niekończącą się pustynię.

— Ci którzy zdołali dotrzeć do tego momentu? Pewnie muszą przejść całe Pustkowie Żalu o własnych nogach.

Pokręciłam głową, zarazem czując wdzięczność w stosunku do Devlina. Dzięki niemu na pewno zaoszczędziłam wiele dni wędrówki.

Już przy wejściu do jaskini poczuliśmy delikatny powiew chłodu, a nasze oczy musiały przyzwyczaić się do półmroku. Na pustyni również było ciemniej niż w Pandemonium, jednak blask gwiazd oświetlał otoczenie. Tutaj nie było żadnego źródła światła.

Delikatny powiew przynosił ze sobą charakterystyczny zapach mieszanki wilgoci, mchu i minerałów. Po kilkunastu krokach u szczytu jaskini dostrzegłam ciemne zarysy stalaktytów, a obok mnie wyrastały ostre stalagmity. W miarę dalszej drogi mogliśmy również usłyszeć odgłosy kropli wody, które spadały na kamienne podłoże.

Wreszcie dotarliśmy do kamiennego łuku z rzeźbieniami węża po bokach. Za nim droga się rozwidlała, a na rozstaju stał Obserwator.

— Camille Juliette Blanchet — powiedziałam od razu, gdy do niego podeszliśmy.

Obserwator skinął, a następnie odszedł, by po chwili wrócić z dziewczyną ubraną w ciemnoniebieskie szaty. Jej czarne włosy spływały w grubym warkoczu po ramieniu, a ciemne, skośne oczy patrzyły na mnie ze zmęczeniem.

— Chodźcie za mną — powiedziała cicho, a następnie z głębokim westchnieniem ruszyła jedną z dróg.

Dziewczyna nie odezwała się już do nas ani słowem. Po kilku minutach marszu wyprowadziła nas z jaskini na niewielką plażę, leżącą przy ogromnym zbiorniku wodnym, którego horyzont wtapiał się w ciemne niebo z poświatą indygo.

Zmarszczyłam czoło.

— To jakieś jezioro? — szepnęłam do Devlina.

— Bardziej ocean. Kraniec piekła.

— Co jest za nim? — Spojrzałam na wodę z fascynacją.

— Nic. On nigdy się nie kończy — odpowiedziała dziewczyna przyciszonym głosem. — Segenam poprosił mnie, bym osobiście was przyjęła. Jestem Tristessa.

Nie wiedziałam, dlaczego, ale Tristessa wyglądała na bardzo zmęczoną i zrezygnowaną. Jakby wszystkie odpowiedzi sprawiały jej mnóstwo wysiłku.

— Miło cię poznać — powiedziałam niepewnie.

Dziewczyna zignorowała moją wypowiedź.

— Twoje zadanie będzie polegać na znalezieniu tego wisiorka. — Wyciągnęła z kieszeni swojego ciemnoniebieskiego stroju srebrny naszyjnik z zawieszką w kształcie zwiniętego węża. — Podążaj za swoim przeczuciem. Masz cztery godziny na wykonanie zadania.

— Okej. — Skinęłam.

Ona w tym samym czasie ze spuszczonymi ramionami przeszła przez niewielką plażę i zanurzyła nogi w wodzie.

— Twoje zadanie zaczyna się teraz — mruknęła, a ja ledwo ją usłyszałam.

Tak naprawdę zrozumiałam jej słowa dopiero, gdy uniosła wisiorek. Bez zawahania go puściła, a on z pluskiem uderzył o ciemną taflę.

Nie mogłam tracić czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro