20. Zazdrość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy tylko zdjęłam buty i wbiegłam do wody, Tristessa i Devlin zniknęli. Kucnęłam i zanurzyłam swoje ręce, próbując wymacać naszyjnik. Nie zaskoczyło mnie jednak, że nigdzie nie mogłam go znaleźć.

Obróciłam się w kierunku plaży, lecz ona również zniknęła. Wokół mnie rozciągało się niezmierzone morze. A poziom wody nagle zaczął się podnosić i w pewnym momencie straciłam grunt pod nogami.

Na szczęście instynktownie wiedziałam, jak pływać, więc zdołałam się unieść na powierzchnię. Podświadomie jednak wiedziałam, że żeby znaleźć amulet, musiałam szukać pod wodą. Z niechęcią wzięłam głęboki wdech i zanurzyłam głowę.

Zaczęłam płynąć w dół. Choć technicznie nie mogłam utonąć, wciąż starałam się jak najdłużej wstrzymywać oddech. Po chwili jednak odkryłam, że wcale nie czułam potrzeby oddychania.

Uparcie dążyłam do dna, pamiętając o limicie czasowym, gdy wreszcie dojrzałam warstwy mułu i piasku. Wokół rosły również skupiska alg przypominające pojedyncze płaty podmorskiej trawy.

Obróciłam się o trzysta sześćdziesiąt stopni i w jednym punkcie dostrzegłam zarys głazów, więc skierowałam się w tamtą stronę, w połowie płynąc, w połowie idąc.

Gdy dotarłam do skał, okazały się o wiele większe i złożone, niż z początku zakładałam. Dodatkowo ich powierzchnię porastały koralowce o nietypowych formach, z ostrymi kolcami i dziwnymi wzorami, pulsującymi w mroku.

Zaczęłam przechadzać się pomiędzy formacjami skalnymi, które tworzyły wąski alejki i ciasne tunele. W pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie były to dotknięte czasem i zniszczeniem ruiny jakiegoś podwodnego miasta.

W pewnym momencie kątem oka zarejestrowałam ruch po mojej lewej stronie i gwałtownie odwróciłam głowę. Moim oczom ukazało się kilka olbrzymich meduz powolnie dryfujących w głębinach.

Wyglądały fascynująco, lecz nieco mnie przerażały, gdy majestatycznie przemierzały tylko sobie znaną drogę, unosząc długie macki w rytmicznym tańcu. Każda z nich miała inny, neonowy odcień i świeciły, dostarczając przyciemnionemu otoczeniu trochę światła.

Po chwili zza meduz wypłynęły dwa pokryte szarymi łuskami, podłużne stworzenia, przypominające hybrydy węgorza i węża. Szybko zorientowałam się, że zmierzały w moją stronę, więc zrobiłam gwałtowny krok do tyłu. One jednak dopadły mnie w przeciągu sekund i obwinęły się wokół mojej talii i szyi.

— Chciałabyś znowu żyć prawda? — Jeden z nich szepnął mi do ucha delikatnym głosem.

— Chciałabyś się uwolnić i uciec, prawda? — zapytał drugi, równając swoją twarz z moją i delikatnie wysuwając swój rozwidlony język.

Spojrzałam na nie i byłam skuszona, by skinąć i potwierdzić ich przypuszczenia. Przypomniałam sobie jednak, że miałam skupić się na naszyjniku, więc delikatnie otrząsnęłam kreatury, które posłusznie się wycofały. Mimo to nie odpłynęły i wciąż wlepiały we mnie złote oczy.

Pomimo dyskomfortu ruszyłam przed siebie. Miałam wrażenie, że czym dalej szłam, tym więcej hybryd zbierało się wokół mnie i zaczęło powtarzać.

— Wróć do świata żywych.

Nie wiedziałam, co to wszystko miało wspólnego z zazdrością, ale na pewno brzmiało zachęcająco. Kto w mojej sytuacji nie chciałby mieć możliwości zresetowanie całej sytuacji i zaczęcia od początku? Mimo to wciąż przypominałam sobie, że to było jedynie zadanie i te kreatury miały mnie zmylić i mącić w moje głowie.

Doszłam do punktu, w którym trzy skały nakładały się na siebie, pozostawiając wąskie, ciemne przejście prowadzące w dół. Spojrzałam na nie z powątpiewaniem, lecz moja intuicja podpowiadała mi, że musiałam tam wejść. A Tristessa sama powiedziała, by podążać za przeczuciem.

Obejrzałam się za siebie i ujrzałam kilkadziesiąt hybryd, wpatrujących się we mnie z błyszczącymi oczami. Cały czas powtarzały: „Możesz wrócić do świata żywych", a ich ostre szepty zaczęły drażnić moje uszy.

Wpłynęłam do przejścia i przez pierwsze kilka chwil przemierzałam całkowitą ciemność. Musiałam odbijać się od szorstkich ścian, które kilka razy zadrapały moje ręce. W pewnym momencie poczułam jak coś delikatnie musnęło moje ramię. Wzdrygnęłam się, ale w tym samym momencie kilka mniejszych neonowych meduz rozświetliło otoczenie.

Wreszcie mogłam zobaczyć ciasny tunel, w którym się znajdowałam. Dzięki temu uniknęłam kolejnych otarć przez resztę drogi.

Na końcu znajdowało się wąskie przejście do podwodnego pokoju. A raczej, jak szybko się zorientowałam, kajuty.

Okrągłe okno nie posiadało już szyby. Pod nim dostrzegłam wyblakłe obicia łóżek i krzeseł, które stanowiły pomieszczenia dla wodorostów i niewielkich ryb oraz mięczaków. Podeszłam do zniszczonej komody i otworzyłam jedną z szuflad. Leżały w niej pozostałości po ubraniach, które kiedyś musiały być modne i kosztowne, lecz teraz przypominały strzępy przeszłości.

Podświadomie wiedziałam, że nie było tutaj nigdzie naszyjnika, więc, wciąż mając w głowie ograniczony czas, ruszyłam do następnego pomieszczenia.

Przemieszczanie się po statku nie było zbyt trudne, większość drzwi otwierała się bez problemu albo całkowicie zniknęła. Przedostałam się do korytarza, a następnie weszłam schodami na pokład.

Wszędzie wokół pływały niewielkie stworzenia, które zwinnie poruszały się pomiędzy zniszczonymi częściami wraku. Sama podpłynęłam w kierunku mostka, do którego dostałam się bez problemu dzięki wybitym szybom. Zobaczyłam ogromny ster i z ciekawością przejechałam po nim palcami.

Wtem, poczułam jak cała konstrukcja się trzęsie i nagle zaczyna poruszać się w przód i do góry.

Silnie objęłam ster, żeby mieć się czego przytrzymać, i z zachwytem patrzyłam, jak powoli statek pnie się ku powierzchni.

W tym samym czasie przez okna wślizgnęło się kilka hybryd i znowu zaczęło mi się przyglądać, co wywołało u mnie duży dyskomfort. Jako że wciąż znajdowaliśmy się pod wodą, nie potrafiłam nic powiedzieć. Za to one wciąż kontynuowały swoje kuszenie.

— Już się do tego zbliżasz — poinformował mnie jeden.

— Zaraz będziesz mogła odzyskać swoje życie — stwierdził drugi.

Spojrzałam na nie z konsternacją, lecz hybrydy szybko wypłynęły, znikając za granicami okien. W tym samym czasie statek wynurzył się na powierzchnię.

Dziwnie było znowu móc nabrać powietrza, ale powitałam tę zmianę z radością. Gdy spojrzałam w górę, zamiast ciemnego nieba z gwiazdami i poświatą indygo, zobaczyłam bezchmurny błękit i świecące słońce. Na horyzoncie dostrzegłam zarys lądu i moja intuicja podpowiadała mi, że to tam był naszyjnik.

Statek płynął zadziwiająco szybko, chociaż woda wciąż wylewała się z pokładu. Czym bardziej przybliżaliśmy się do lądu, tym bardziej uświadamiał sobie, że była to dość duża wyspa z mnóstwem drzew w środku i nawet wysokim wzgórzem.

Z niepokojem spoglądałam z mostka, jak ląd przybliża się z każdą minutą. Zarazem zastanawiałam się, jak bardzo powinnam się śpieszyć. Cztery godziny były mnóstwem czasu, jednak wiedziałam, ile z nich już minęło. Mogło to być zarówno kilkanaście jak i kilkaset minut.

Wzięłam uspokajający wdech, czując, jak panika powoli obejmuje moje ciało. Nie mogłam znowu myśleć o Asmodeusie i niepowodzeniu, nie w momencie, kiedy wszystko szło w miarę dobrze. Jeśli nie aż za dobrze.

Ponownie naszły mnie niebezpieczne myśli, które przewidywały moją porażkę. Mój oddech nieco przyśpieszył. Zamknęłam oczy i skupiłam umysł na przyjemnych wspomnieniach. Zaczęłam od tych na Ziemi, o dotyku trawy pod gołymi stopami, radości, którą przynosiło mi czytanie czy budowanie zamków z piasku. Pojawiło się również kilka wspomnień z Pandemonium. Piękno ogrodu. Życzliwość Segenama i Lilith. Niewielkie gesty potępionych dusz, które zawsze przynosiły mi to, o co prosiłam. Wspólna nauka z Devlinem. Cała jego pomoc i wsparcie. Jego szczere uśmiechy. I głębokie, ciemne oczy.

Mój oddech się uspokoił, a na twarz wpłynął delikatny uśmiech. Spojrzałam na wyspę i zaczęłam w myślach przygotowywać się do eksploracji. Podejrzewałam, że będę musiała przejść przez las. Całość byłaby zbyt prosta, gdyby naszyjnik leżał sobie na plaży.

Gdy wreszcie statek się zatrzymał, znajdował się około dwieście metrów od plaży. Podejrzewałam, że musiałam przepłynąć resztę dystansu. Westchnęłam. Miałam nadzieję, że było na tyle głęboko, żeby się nie poobijała podczas skoku.

Spojrzałam na spokojną powierzchnię wody. Niech tylko nie okaże się zdradliwa.

Zdobyłam się na akt wiary i wskoczyłam, by znowu zanurzyć się w morzu. Na szczęście, gdy znalazłam się w wodzie, ponownie nie czułam potrzeby oddychania. Od razu zaczęłam płynąć, nie wynurzając się na powierzchnię.

Przez pierwsze dwie minuty wszystko było w porządku, lecz nagle dostrzegłam po swoich bokach dwie wężo-węgorzowe hybrydy. Płynęły, dotrzymując mi tempa, co chwilę zerkając na mnie swoimi oczami.

— Płyń po swoje życie — mówiły.

Po chwili dołączyły do nich kolejne. I kolejne. Aż po minucie zebrała ich się cała chmara i wszystkie powtarzały tę samą frazę. „Płyń po swoje życie".

Miałam wrażenie, że zaczęły ograniczać moje ruchy, więc spróbowałam przyśpieszyć. Hybrydy oplotły moje ramiona i nieskutecznie próbowałam je z siebie strząsnąć. Nie odstraszyło ich to, a wręcz przeciwnie, coraz więcej mnie atakowało.

Byłam już prawie przy brzegu, więc zaczęłam coraz gwałtowniej je wytrzepywać. Gdy wreszcie wypłynęłam na mieliznę, musiałam przypominać rybę wyjętą z wody, szaleńczo rzucającą się na wszystkie strony.

W końcu większość z nich ześlizgnęła się z moich kończyn i tułowia. Ku mojemu zdziwieniu, w prawej ręce nagle poczułam gładką powierzchnię. Spojrzałam na nią i dostrzegłam odłamek szkła o ostrych jak brzytwach krawędziach. Dlaczego hybrydy mi go zostawiły?

Wstałam wreszcie na nogi i ruszyłam w kierunku plaży. Pomimo delikatnej bryzy, promienie słońca niemalże parzyły moje dłonie i stopy. Na szczęście większość mojego ciała była zakryta ubraniami, lecz szybko uderzyła mnie również fala ciepła.

Podeszłam do około trzymetrowej skały i schroniłam się w jej cieniu. Postanowiłam na razie zachować szkło, na wypadek, gdyby miało być do czegoś potrzebne.

Musiałam ustalić jakiś plan działania. Założyłam, że nie zostało mi już zbyt dużo czasu, więc musiałam działać szybko. Niestety, kiedy spróbowałam się wsłuchać w głos mojej intuicji, tym razem nic mi nie powiedziała. Nie wskazała drogi, nie podpowiedziała, co powinnam zrobić. Milczała, jak zaklęta, po raz pierwszy od rozpoczęcia zadania.

Nagle zza skały usłyszałam radosne śmiechy. I oba głosy wydały mi się dziwnie znajome. Ale przecież czy mogło to być możliwe?

Powoli wyjrzałam zza skały. Szybko rzuciłam okiem i od razu się wycofałam, przywierając plecami do głazu. Czyli jednak.

Na plaży, zaledwie kilkanaście metrów ode mnie stały dwie osoby. Jedną z nich był Devlin, choć wyglądał inaczej, niż gdy go ostatnio widziałam. Jego blada karnacja całkowicie zniknęła pod złotą opalenizną. Poza tym nosił zwykłą koszulkę i krótkie spodenki, zamiast swoich zwyczajowych, ciemnych szat.

Jednakże ostatecznie to nie on mnie zaskoczył. Już widziałam chłopaka pod urokiem podczas łakomstwa, nie zdziwiłabym się, gdyby znowu go użyto w zadaniu. Przeraził mnie jednak widok jego towarzyszki. A dokładniej, mnie samej.

Byłam ubrana w luźną, kolorową sukienkę, a na spiętych w warkocz włosach spoczywały okulary przeciwsłoneczne. Opierałam się o ramię chłopaka i patrzyłam na niego z szerokim uśmiechem.

Nie wiedziałam, dlaczego, lecz ta wizja wywołała delikatne ukłucie w żołądku. Spodziewałam się wielu rzeczy po zadaniu, ale na pewno nie zobaczenia siebie samej. A tym bardziej siebie samej z Devlinem.

Wzięłam głęboki oddech i ponownie wyjrzałam.

Mój sobowtór wciąż się śmiał, kiedy nagle Devlin przejechał dłonią po jej policzku. Poczułam jak moje serce się zaciska. Popatrzyli sobie w oczy i dostrzegłam uśmiech, który namalował się na twarzy tej drugiej Camille. Szczery uśmiech pełen zaufania i szczęścia. A po chwili zbliżyli się do siebie i ich usta złączyły się w długim pocałunku.

Moje oczy mimowolnie wypełniły się łzami. Ponownie ukryłam się za kamieniem i z trudem powstrzymywałam płacz. Tak wiele się wydarzyło, że do tego momentu nie miałam nawet czasu zaakceptować, co do niego czułam. Chociaż te uczucia powoli kiełkowały w moim sercu, ciężko było mi się do nich przed samą sobą przyznać. Przecież wiedziałam, że nawet jeśli byłyby one odwzajemnione, to nie miałyby żadnej przyszłości.

Dlatego wizja nas, szczęśliwych i beztrosko spędzających czas na pięknej plaży, sprawiała, że chciałam krzyczeć. Choć z tyłu głowy wciąż pamiętałam o zadaniu, nie potrafiłam się ruszyć w kierunku lasu. Nie potrafiłam zostawić za sobą tej wizji.

Niespodziewanie znowu usłyszałam głos Devlina.

— Mam dla ciebie niespodziankę! Poczekaj tutaj chwilę.

Z uśmiechem wbiegł do lasu, zostawiając mojego sobowtóra samego na plaży. Ona, wciąż radosna, usiadła na piasku i cierpliwie na niego czekała.

Wzięłam głęboki oddech, ale mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę ostrego, szklanego odłamka, który wciąż spoczywał w mojej prawej dłoni. Nie chciałam, naprawdę nie chciałam o tym myśleć, lecz brutalny pomysł sam wpadł mi do głowy.

— Zrób to! — Nagle przypełzał do mnie ciemny wąż. Przypominał on wodne hybrydy, lecz jego oczy były błękitne zamiast złotych.

— Nikt się nie dowie — dodał kolejny, wyłaniający się niespodziewanie z piasku.

— Pośpiesz się!

Zobaczyłam stado węży zmierzających w moim kierunku. I wszystkie, jednogłośnie szeptały pokusy.

— Masz mało czasu!

— Zastąp ją!

— Odbierz swoje życie!

— Wróć do świata żywych!

— To twoja jedyna szansa!

— Uciekniesz Asmodeusowi!

— Zostań tutaj na zawsze!

Zatkałam uszy, a łzy same popłynęły mi po policzkach. Wiedziałam, że to było złe, ale bardzo chciałam to zrobić. Chciałam odebrać mojemu sobowtórowi to życie i doznać tego szczęścia. Chciałam dotyku dłoni Devlina na mojej twarzy i chciałam poznać smak jego pocałunków.

Zaciskałam swoją dłoń na szklanym odłamku tak mocno, że przebił się on przez skórę i po mojej prawej ręce spłynął strumień krwi. Nie odczułam jednak bólu, jedynym co rejestrowała moja głowa były ciągłe szepty węży.

— Zrób to!

— Weź to co ci się należy!

— To wszystko może być twoje!

— Możesz wreszcie uciec!

— Zabij ją!

Zacisnęłam zęby, powstrzymując jęk. Nie mogłam. Nawet jeśli całym sercem chciałam tego życia, nie potrafiłam za nie zabić. Oparłam głowę o kamień i wtedy przypomniałam sobie tekst, który przeczytałam o Lewiatanie ostatni raz, kiedy byliśmy z Devlinem w bibliotece.

Niemalże się zaśmiałam przez łzy. Rzeczywiście sama przewidziałam swoje zadanie, składając w głowie historię demona. Wyjrzałam raz jeszcze i spojrzałam na mojego uśmiechniętego sobowtóra. Westchnęłam. Wciąż z tyłu głowy kusiła mnie myśl przejęcia tej radości, ale wiedziałam, że to nie był dobry wybór. Poza tym, nawet jeśli miała to być tylko iluzja, przynajmniej jedna z nas zaznała szczęścia.

Odrzuciłam szklane ostrze i w tym samym momencie głosy węży całkowicie ucichły, a one same zniknęły pod warstwami piachu.

Po chwili usłyszałam podekscytowanego Devlina.

— Zamknij oczy!

Chociaż podkusiło mnie, żeby sprawdzić jaką niespodziankę przygotował, wiedziałam, że przyniesie mi to więcej bólu niż czegokolwiek innego. Pokręciłam głową i otarłam łzy z policzków. Musiałam się uspokoić i pogodzić z faktem, że nie będzie mi dane tego doświadczyć, nawet jeśli w głębi duszy bardzo tego chciałam.

Ruszyłam w stronę lasu, zostawiając za sobą zakochanych. Przynajmniej po tym wszystkim wróciła moja intuicja i wskazywała mi drogę o wiele intensywniej niż wcześniej. Musiałam przejść przez dość grube gąszcze, co przez chwilę przypomniało mi o wyzwaniu związanym z gniewem. Tym razem jednak nie spodziewałam się zobaczyć żołnierzy grożących bezbronnym dzieciom.

W pewnym momencie dostrzegłam, że wciąż podążały za mną węże. Tym razem jednak zachowywały dystans i nie podchodziły zbyt blisko.

Zerwał się wiatr, a ja przyśpieszyłam kroku. Po chwili usłyszałam krople deszczu uderzające o drzewa i podświadomie poczułam, że kończył mi się czas. Gdy spojrzałam znowu na węże wydały mi się one o wiele większe.

Zaczęłam biec, odgarniając liście i pnącza. W pewnym momencie poślizgnęłam się na mokrej ściółce i wylądowałam tułowiem i twarzą w błocie. Prędko się jednak podniosłam, urwałam większy liść i przetarłam nim oczy.

Gdy tylko znowu widziałam otoczenie, kontynuowałam bieg, słysząc za sobą złowieszcze syczenie. Tym razem nawet się nie odwracałam, czułam, że z każdym krokiem zbliżałam się do naszyjnika, więc chciałam jak najszybciej się do niego dostać.

Kiedy wreszcie wybiegłam z lasu, dotarłam do stromego klifu. Krople deszczu agresywnie uderzały w moje ciało, a wiatr mierzwił moje włosy na wszystkie strony. Spojrzałam w dół, na wzburzone morze. Wiedziałam, że musiałam skoczyć.

Po raz ostatni spojrzałam za siebie, by ujrzeć chmarę węży wpatrujących się we mnie wyczekująco. Ich słabe głosy przebiły się przez szum wichury, lecz były o wiele mniej słyszalne niż poprzednio.

— Masz jeszcze szanse.

— Możesz jeszcze to naprawić.

— Nie wszystko stracone.

Pokręciłam głową. Ponownie odwróciłam się w stronę wody i zeskoczyłam, zanurzając się w morską otchłań.

Przez chwilę unosiłam się swobodnie pośród ciemności, zastanawiając się, co miałam zrobić dalej. Intuicja nic mi nie podpowiadała, więc przez na chwilę zastygłam w miejscu. Całkowity bezruch okazał się zadziwiająco kojący. Uznałam, że mogłabym zostać zawieszona w tym miejscu na zawsze. Bez kuszących szeptów, bez smutków i zmartwień. Jedynie spokój i nieograniczona przestrzeń.

Po kilku minutach w oddali dostrzegłam błękitne luminescencyjne światło, zbliżające się w rytmicznym tańcu. Gdy wreszcie do mnie dotarło, okazało się być piękną, ogromną meduzą z tysiącem macek. A jedna z nich podtrzymywała srebrny naszyjnik z zawieszką w kształcie węża.

Popatrzyłam na stworzenie, jednak z jakiegoś powodu nie czułam się na tyle pewnie, by go dotknąć.

— Czy myślisz, że na to zasługujesz? — zapytała kobiecym głosem, a ja podświadomie wiedziałam, że nie mówiła o naszyjniku.

Ze zdziwieniem odkryłam, że tym razem potrafiłam mówić pod wodą.

— Każdy zasługuje na miłość. Ale nie każdemu jest dane jej doświadczyć lub ją zachować. I czasami trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej.

Wypowiedzenie tych słów okazało się trudniejsze niż przypuszczałam. Być może dlatego, że wiedziałam, iż odnosiły się do mojej sytuacji. Cokolwiek miało się stać, w żadnym scenariuszu nie mogłam szczęśliwie żyć z Devlinem.

Meduza odczekała kilka sekund, po czym delikatnie wyciągnęła mackę i zawiesiła naszyjnik na mojej szyi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro