28. Chciwość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, one natychmiastowo zniknęły, zostawiając mnie samą w ogromnym pomieszczeniu. Rozejrzałam się.

Wszędzie wokół znajdowali się przeróżni ludzie, ubrani w kolorowe stroje. Ich twarze były całkowicie zamazane i nie potrafiłam również się z nimi komunikować. Gdy tylko spróbowałam zagadać do jednej z osób, ona całkowicie mnie zignorowała, jakby nie usłyszała moich słów. Oni sami jednak rozmawiali między sobą, jednak nie rozumiałam języka, w którym mówili.

Przeszłam się po pomieszczeniu i dostrzegłam, że niektórzy ludzie ubrani zostali w podobne eleganckie garnitury i w rękach trzymały złote tace z drinkami i przekąskami. Uznałam, że musiała to być obsługa kasyna.

Nad naszymi głowami wisiały ogromne żyrandole błyszczące bogatymi kryształami. Wnętrze zostało wypełnione zdobieniami i dekoracjami, lodowymi rzeźbami i niewielkimi fontannami z czekoladą.

Ostatecznie zdołałam trafić do specjalnej sali wypełnionych stołami do pokera, ruletki i bakaratu, a także automatami do gier i hazardu. Otaczały mnie ciągłe szumy maszyn, rozmów i dźwięki stukających żetonów.

Przy jednym ze stołów rozległy się nagłe krzyki i oklaski i dostrzegłam, jak jakiś mężczyzna zaczął skakać z radości. Miałam cichą nadzieję, że to będę mogła być ja, lecz wątpiłam, by zadanie okazało się takie proste. Czekałam jedynie na jakiś haczyk czy pierwszą przeszkodę.

Niezbyt podobała mi się sala gier, było w niej nieco zbyt głośno i z każdej strony atakowały mnie agresywne, kolorowe światła. Niestety po kilku minutach błądzenia po pozostałych częściach kasyna, odkryłam, że tylko tam mogłam zarobić jakieś pieniądze. Dodatkowo, przy mojej kolejnej wizycie, odkryłam, że to tam właśnie Midas postanowił zostawić klepsydrę.

Zwisała z sufity, a piasek, który powoli przesypywał się z jednej części do drugiej, świecił jaśniej niż którykolwiek z żyrandoli. Sama klepsydra tym razem mierzyła kilka metrów, więc rzeczywiście nie miałam problemu, by dostrzec, ile czasu upłynęło. I ku mojemu zadowoleniu wciąż jeszcze zostało mi mnóstwo ziarenek piasku.

Rozglądnęłam się uważnie, chcąc wybrać odpowiednią grę. Nie znałam zasad pokera czy ruletki, a tutaj raczej nikt by mi ich nie wytłumaczył. Za to automaty do hazardu wydały się stosunkowo proste.

Dlatego podeszłam do jednego z nich, usiadłam na niewygodnym krzesełku i spojrzałam na ekran. Znajdowały się na nim różne symbole jak jabłka, węże, ropuchy czy cyfra „sześć". Zrozumiałam, że by cokolwiek zyskać, trzy takie same symbole musiały ułożyć się w jednym rzędzie i zależnie od tego co przedstawiają dane grafiki, tyle otrzymam pieniędzy.

Na rogu maszyny, dostrzegłam przyklejoną legendę i dowiedziałam się, że najmniej warte były poduszki, gdyż dawały mi jedynie dwie monety. Za to a najwięcej, bo aż sto monet, otrzymałabym za potrójne pawie oczka. Jednakże ropucha oraz jabłko również oferowały dobrą wygraną — pięćdziesiąt oraz dwadzieścia pięć monet kolejno.

Gdyby udało mi się dwa razu zdobyć pawie oczka, udałoby mi się zgarnąć znaczącą większość tego, czego potrzebowałam. Wątpiłam jednak, by to się udało. Postanowiłam więc wydać pięć monet i zobaczyć, czy cokolwiek zdziałam.

Wrzuciłam niepewnie pierwszą w odpowiednio oznaczone miejsce, a następnie pociągnęłam za żółtą wajchę. Moim oczom ukazały się kieliszek, szóstka oraz wąż. Z lekkim rozczarowaniem spróbowałam ponownie, poświęcając tym samym drugą monetę. Tym razem wyskoczyły mi dwie ropuchy i jeden kieliszek. Niemalże zaklęłam. Byłam tak blisko, by zdobić pięćdziesiąt monet!

Z bijącym sercem spróbowałam po raz kolejny. Patrzyłam, jak ekran po kolei wybiera odpowiednie symbole. Gdy dostrzegłam, że pierwsze dwa wypadły jako pawie oczka, wstrzymałam oddech. Spoglądałam z wyczekiwaniem na trzeci rząd, który coraz to bardziej zwalniał. Poduszka, szóstka, kieliszek, wąż, jabłko, ropucha i...

Wstrzymałam oddech, widząc, jak maszyna niemalże zatrzymuje się na pawim oczku. Niemalże. W ostatnim momencie znowu przeskoczyła na poduszkę, sprawiając, że niemal uderzyłam pięścią w ekran.

Wiedziałam, że musiałam się uspokoić. Poczekałam minutę, a następnie spróbowałam po raz kolejny. Wąż, poduszka i ropucha. Gdy wrzuciłam piątą monetę, która miał być ostatnią, wreszcie wylosowałam trzy szóstki, a z machiny wypadło sześć monet.

Od razu je chwyciłam i dla pewności przeliczyłam. Westchnęłam. Zarobiłam jedynie jedną monetę. Rozglądnęłam się po pozostałych grach, lecz ostatecznie wciąż chciałam spróbować wyciągnąć coś z tego automatu. Przecież ostatecznie nie byłam stratna?

Szybko wciągnęłam się w rytm maszyny. W takt niezbyt charakterystycznej muzyki wkładałam monetę, pociągałam za wajchę i z oczekiwaniem wpatrywałam się w ekran. Miałam wrażenie, że czterdzieści monet później widziałam wszystkie możliwe kombinacje, oprócz utęsknionych trójek. Dopiero gdy dobijałam do pięćdziesięciu wydanych monet, wyskoczyły mi trzy węże i automat wysypał należne mi pieniądze. Doliczyłam się piętnastu monet.

Westchnęłam. Nie szło mi najlepiej. Miałam ochotę spróbować jeszcze kilka razy, lecz bałam się, że w takim tempie zbankrutuję. Wstałam pomimo dużej chęci, by zostać na niewygodnym krześle i nachylać się nad machiną, czekając na potrójne pawie oczka, które mogły nigdy nie nadejść.

Popatrzyłam na klepsydrę i ze strachem dostrzegłam, ile czasu mi uleciało. Co prawda wciąż ponad połowa piachu znajdowała się w jej górnej części, lecz nie sądziłam, że tak długo siedziałam przy jednym automacie.

Zaczęłam przechadzać się obok kolejnych maszyn, lecz każda wydała mi się albo zbyt skomplikowana, albo zbyt podobna do pierwszej. Zmarnowałam jeszcze kilka monet na próby wzbogacenia się na nich, jednak żadna nie przyniosła mi zarobków.

Poczułam lekką panikę. Zostało mi niespełna sześćdziesiąt monet i miałam wrażenie, że jeśli tak dalej pójdzie, stracę wszystko i przegram zadanie. A do tego nie mogłam dopuścić. Nie mogłam zawieść Devlina.

Wzięłam głęboki oddech i spoglądnęłam na stół do pokera. Być może to była moja szansa. Podeszłam do zbiorowiska graczy i zaczęłam się przyglądać jednej z gier. Ku mojemu zdziwieniu, po chwili zaczęłam rozumieć ich mowę i po mniej więcej dwudziestu minutach zrozumiałam samą rozgrywkę.

Niedaleko stołu udało mi się znaleźć kartę z najważniejszymi kombinacjami oraz generalnym opisem rozgrywki. Po chwili postanowiłam zaryzykować kilka monet i wejść w jedną z rozgrywek.

Otrzymałam swoje dwie karty i od razu na nie spojrzałam. Trójka i siódemka kier. Nie dostrzegłam niczego, co mogłabym za to dostać na karcie z układami, lecz wciąż postanowiłam wejść do rundy za początkową stawkę jednej monety.

Na moje szczęście nikt nie przebił zakładu, więc rozkładający odkrył przed nami trzy karty. Piątkę i szóstkę trefla i trójkę pik. Szybko rzuciłam wzrokiem na układy. Miałam parę trójek i gdyby jedna z nadchodzących dwóch kart okazała się czwórką, mogłabym liczyć na strita, czyli pięć kart ułożonych w kolejności.

Dlatego gdy tylko ktoś postanowił podnieść stawkę, od razu wyrównałam i z niecierpliwością spojrzałam na rozdającego. On powolnym, płynnym ruchem odkrył czwartą karę, która okazała się być siódemką karo. Teraz miałam dwie pary i wciąż szansę na strita. Jeden z graczy, podbił do dziesięciu monet, a ja zorientowałam się, że jeśli jedną z jego dwóch początkowych kart była czwórka, a zarazem czwórka nie wypadłaby jako ostatnia karta, wtedy mógłby mnie pobić. Wszyscy inni spasowali.

Przygryzłam wargę i popatrzyłam na zamazaną twarz. Na pewno nie dało się z niej wyczytać żadnych emocji. Wyrównałam i skrzyżowałam palce pod stołem. Moment, w którym rozdający wyciągał ostatnią kartę, zadawał się trwać wieczność.

Ostatecznie naszym oczom ukazała się siódemka pik. Mój ostatni oponent postawił dwadzieścia. Wiedziałam, że jeśli wyrównam i przegram, stracę ponad połowę swoich oszczędności. Miałam ogromną nadzieję, że blefował.

Nadszedł moment odkrycia swoich kart. Mój oponent pokazał dwójkę i czwórkę. A więc miał strita. Odsłoniłam moją trójkę i siódemkę i uważnie spojrzałam na układy. I nagle dostrzegłam, że nie miałam dwóch par, a parę trójek i trójkę siódemek, które razem tworzyły fula. A ful przebijał zwykłego strita.

Z nagłym przypływem euforii zgarnęłam wszystkie monety. Niemalże chciałam krzyczeć z radości, widząc, jak bardzo się wzbogaciłam podczas mojej pierwszej rozgrywki. A dźwięk oklasków jeszcze bardziej mnie nakręcił.

Brawurowo wkroczyłam w następną rundę i bez zastanowienia weszłam do rozgrywki. Tym razem jednak nie poszło mi aż tak dobrze. I podobnie było z następnymi pięcioma. Dopiero podczas szóstej znowu wygrałam, było to jednak zwykły traf, gdyż blefowałam, a reszta się wycofała. Udało mi się potem wygrać jeszcze kilka rund, albo blefując, albo mając szczęście, że inni blefowali, podczas gdy ja miałam dobrą parę lub trójkę.

Ostatecznie udało mi się dobić do zadowalającej liczby stu siedemdziesięciu monet, gdy postanowiłam zakończyć grę. Z jednej strony kusiło mnie, by spróbować jeszcze kilka razy, szczególnie, że gdy wygrywałam rundę, zwykle zyskiwałam dość dużo. Jednak siedem przegranych pod rząd wystarczająco mną wstrząsnęło. Zorientowałam się, że gdybym zakończyła grę po mojej ostatniej wygranej, byłabym jedynie czterdzieści pięć monet od mojego celu. A tak to, straciłam siedemdziesiąt pięć.

Podeszłam pod klepsydrę i spojrzałam na czas. Upłynęły już jego dwie trzecie. Rozglądnęłam się, szukając innych gier. Moje oczy wylądowały na ruletce. Postanowiłam spróbować swojego szczęścia, jednak tym razem wyznaczyłam sobie limit. Uznałam, że cokolwiek by się nie działo, jeśli stracę więcej niż trzydzieści monet, poszukam czegoś innego.

Po intensywnej, kilkuminutowej nauce zasad, wybrałam odpowiedni stół, kupiłam unikatowe żetony i umieściłam je na odpowiednich polach na stole. Poczekałam, aż pozostali postawią swoje zakłady, a gdy obwieszczono nam, że „nie ma więcej zakładów", krupier obrócił koło ruletki w jednym kierunku, a następnie wpuścił kulę w przeciwny.

Z oczekiwaniem patrzyłam, jak kula powoli traciła prędkość, by ostatecznie zatrzymać się na czarnym polu oznaczonym cyfrą „sześć". Na szczęście była to jedna z liczb, którą obstawiłam.

Odebrałam swoją wygraną, lecz tym razem nie czułam takiego samego szczęścia, jak przy pierwszej wygranej w pokera. Zaczynałam rozumieć, co ludzie mieli na myśli wspominając szczęście początkującego.

Tak jak postanowiłam, gdy tylko zaczynałam tracić, wycofałam się z gry i przeszłam na następną. I tę samą zasadę zastosowałam w blackjacku i bakaracie czy nawet kilku maszynach. Od moich wygranych w pokerze starałam się grać jak najostrożniej, nie ryzykując zbyt dużo pieniędzy. I chociaż zajęło mi to o wiele więcej czasu niż gdybym ryzykowała szczęściem, ostatecznie wrzuciłam do mojej sakiewki trzechsetną monetę. I wciąż się wyrobiłam.

Dostrzegłam, że klepsydra zaczęła stawać się coraz to jaśniejsza i jaśniejsza, aż w końcu jej blask ogarnął całe pomieszczenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro