33. Pycha

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez chwilę miałam wrażenie, że znajdowałam się w pustce. Kroczyłam wśród niekończącej się bieli, dopóki nie ujrzałam w oddali ciemnego punktu.

Zaczęłam powoli iść w jego kierunku i z każdym krokiem widziałam go coraz wyraźniej. A on się powiększał, ostatecznie przekształcając się w przejście do całkowicie innej scenerii.

Scenerii, którą od razu rozpoznałam. Z lekkim strachem wyszłam na mokrą ulicę i spojrzałam na niebo. Nie dostrzegłam ani jednej gwiazdy, a księżyc został przykryty przez gęste chmury. Jedynym źródłem światła była pojedyncza, migocząca latarnia ustawiona na barierce. Wszystkie inne wygasły.

Na środku mostu stała drobna dziewczyna ubrana w stary płaszcz. Niepewnie do niej podeszłam, czując, jak powoli ogarniał mnie lęk. Nie wiedziałam, co mogłam zrobić czy powiedzieć. Bałam się tej konfrontacji, ale wiedziałam, że musiałam stawić jej czoła.

Na początku stanęłam obok niej i również oparłam się o barierkę. Próbowałam ułożyć sobie jakąś przemowę czy przeprosiny. Jednakże w mojej głowie zapanowała absolutna pustka. Żadne słowa nie wydały mi się odpowiednie.

— Przepraszam — wymamrotałam ostatecznie.

Marie powoli obróciła głowę w moją stronę. Jej twarz wciąż pokrywał ogromny siniak i strumienie łez. Odkryłam, że nie byłam w stanie spojrzeć jej prosto w oczy. Miałam wrażenie, że jeśli to zrobię, sama wybuchnę płaczem i nie dam rady wypowiedzieć już ani jednego słowa więcej.

Dziewczyna nic nie powiedziała, ale czułam na sobie jej wzrok. Wiedziałam, że musiałam kontynuować, ale przeprosiny okazały się o wiele trudniejsze do wykonania, niż przypuszczałam. Nie byłam nawet pewna, od czego zacząć.

Wzięłam głęboki oddech.

— Nie powinnam była powiedzieć tych wszystkich rzeczy. Bardzo żałuję. Byłam głupia i okrutna i zachowałam się jak ostatnia idiotka. A nawet gorzej — wyrzuciłam, a następnie popatrzyłam na nią szybko. Wyraz jej twarzy zbytnio się nie zmienił, wciąż wyglądała na załamaną.

Zmarszczyłam brwi ze smutkiem.

— Zasługiwałaś na o wiele więcej. Na lepszą rodzinę i przyjaciół. Na pewno nie na kogoś takiego jak ja. W sumie nawet nie powinnam nazywać się twoją przyjaciółką, byłam kimś o wiele gorszym. Patrzyłam na ciebie z góry i wydawało mi się, że byłam lepsza, kiedy tak naprawdę powinnam była zastanowić się nad samą sobą.

Dziewczyna niespodziewanie mnie przytuliła. Chociaż mnie zaskoczyła, tym razem również ją uścisnęłam. Przynajmniej tyle mogłam jej dać, po tym wszystkim, co przeszła. Chociaż w głębi duszy wiedziałam, że nie cofnę czasu, przynajmniej w tej rzeczywistości mogłam zaoferować jej współczucie, którego tak bardzo potrzebowała.

Ostatecznie jednak odwróciła się i oparła łokciami o barierkę, wbijając melancholijny wzrok w powierzchnię rzeki.

— Wiesz, że nic się nie zmieni, prawda? — stwierdziła smutno. — I tak skoczę.

Uklęknęłam przed nią i złapałam ją za rękę. Nawet nie poczułam brudnej wody spływającej po chodniku czy zimna.

— Czy jest coś, co mogę zrobić? — zapytałam błagalnie.

Pokręciła głową.

— Czasami nie można już nic zrobić — westchnęła.

— Ale ja mogłam, prawda? Gdybym wtedy zareagowała inaczej, wciąż byś żyła — szepnęłam bezsilnie.

— Prawdopodobnie. — Wzruszyła ramionami, wciąż wpatrując się we wzburzoną rzekę. — Ale nie tylko ty mnie zawiodłaś. Gdyby partner mojej mamy mnie nie uderzył i nie wyrzucił z domu, nigdy nie przyszłabym cię szukać. Podobnie, gdyby moja matka się mu sprzeciwiła. Gdyby tamci chłopcy mnie nie upili, a potem wykorzystali, nie zaszłabym w ciążę. Gdyby inni w szkole nie naśmiewali się ze mnie, być może znalazłabym prawdziwych przyjaciół i nie szukałabym ich w złym towarzystwie.

— Ale to ja rozmawiałam z tobą jako ostatnia. To ja powiedziałam ci te wszystkie okropne słowa i zostawiłam na pastwę losu.

— To prawda. — Również przyklękła i złapała moją drugą rękę. — Wiem, że będziesz się za to winić. Ale ja ci wybaczam.

— Dziękuję.

Uśmiechnęła się, a następnie wstała i znowu oparła o barierkę.

— Chyba nadszedł już na ciebie czas — stwierdziła.

— Czy chcesz, żebym sobie poszła? — upewniłam się, a ona zaśmiała się smutno.

— Nie liczy się to, czego chcę — powiedziała. — Tak musi być. Sama przecież o tym pomyślałaś. Nie da się zmienić przeszłości. Ale przynajmniej dałaś mi ten moment.

Pokiwałam głową i podniosłam się z ziemi. Spojrzałam na dziewczynę po raz ostatni, lecz ona zdawała się być w swoim świecie, wpatrzona smętnie w wodę. Wiedziałam, co się miało zaraz wydarzyć.

Bez problemu ponownie odnalazłam biel i weszłam w nią, powoli oddalając się od całej sceny. Czułam ogromną ulgę. Wiedziałam, że była to jedynie część wyzwania i, że nie była to prawdziwa Marie. Mimo to sam fakt usłyszenia od niej słów wybaczenia znaczył dla mnie w tamtym momencie więcej niż cokolwiek innego.

Nagle dostrzegłam postać Lucyfera, oczekującego mnie wśród niekończącej się bieli. Obok niego stał Obserwator i zdawali się o czymś dyskutować. Gdy tylko jednak mnie zauważyli, zaprzestali i zwrócili się w moją stronę.

— Gratulacje — stwierdził Lucyfer. — Pomyślnie przeszłaś ostatnie zadanie. Ale chyba uporałaś się już ze swoją pychą dawno temu, prawda?

Skinęłam. Mierzyłam się z nią, odkąd demony pokazały mi prawdę o mojej przeszłości. W pewnym sensie rzeczywiście się z nią pogodziłam. Mimo to ciężko było mi uwierzyć, że tak właśnie kończyło się ostatnie zadanie.

— A więc co teraz? — zapytałam.

— Teoretycznie zbawienie. Jeśli myślisz, że na nie zasługujesz — powiedział, a widząc moje zdziwienie, dodał. — Zawsze musimy zapytać o to duszę, zanim przekażemy ją dalej.

— Ja... chciałam jeszcze o czymś porozmawiać, zanim to się stanie.

Nie mogłam się na nic zgadzać, dopóki nie pomogę Devlinowi wydostać się z Pandemonium.

Lucyfer popatrzył na mnie z zaciekawieniem.

— Lilith miała racje, prosząc mnie, bym tu przybył. Niech więc będzie. Przejdźmy się. — Spojrzał na Obserwatora. — Poczekaj tutaj na nas. Zapewne będziemy mieli decyzję, kiedy wrócimy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro