4. Piekielne Płomienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powoli wyszłam zza szarej tkaniny, która miała zapewnić mi ukrycie. Najwyraźniej jednak nie wystarczyła, by umknąć ostrym zmysłom Lilith.

Miałam wrażenie, że cała moja twarz była pokryta czerwienią. Z tonu głosu kobiety nie wynikało, żebym wpadła w kłopoty, ale wciąż nie wiedziałam, jak się zachować w tej sytuacji. Mimo wszystko zostałam przyłapana na podsłuchiwaniu.

— Spokojnie, nic ci nie zrobimy — powiedziała Lilith, wiedząc moje zaniepokojenie. — To normalne, że próbujesz dowiedzieć się czegoś więcej.

— Nie mamy na to czasu — uznał Devlin i stanął naprzeciw mnie. — Musimy iść teraz. Spróbujemy zapisać cię jako uczestniczkę.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Z jednej strony chciałam dopytać się o szczegóły, ale Devlin wydawał się zdeterminowany, by jak najszybciej załatwić sprawę. A z kontekstu wyglądało na to, że działał na moją korzyść.

— Okej. — Skinęłam głową, a on niespodziewanie złapał mnie za wolny nadgarstek i pociągnął pomiędzy zwisające tkaniny.

Posłusznie podążyłam za nim, przyciskając do swojej piersi znaleziony zwój, zastanawiając się, czy jakoś to skomentuje, czy pozwoli mi po prostu wynieść go z biblioteki. Nie powiedział ani słowa.

Drzwi zmaterializowały się przed nami w niecałą minutę, a gdy tylko wyszliśmy na korytarz, Devlin spojrzał na najbliższą potępioną duszę.

— Przynieś nam dwie peleryny — zażądał, a następnie pociągnął mnie w głąb jednego z korytarzy.

— Gdzie dokładnie idziemy? — zapytałam w końcu, nie potrafiąc powstrzymać ciekawości.

— Do centrum Pandemonium — poinformował mnie, nawet na mnie nie patrząc. Nie wyglądał, jakby miał ochotę na rozmowę.

Zastanawiało mnie, co nim kierowało. Dlaczego mi pomagał?

Przed kilkumetrowymi, dwuskrzydłowymi wrotami, czekała na nas dusza. Wystawiła rękę trzymającą dwa, podłużne czarne płaszcze z kapturami. Jej głowa była spuszczona, jakby nie była w stanie nawet na nas spojrzeć.

Devlin pośpiesznie je chwycił i rzucił mi jeden z nich.

— Lepiej, żeby nie zwracali na nas uwagi. I nie dowiedzieli się kim jesteś, bo mogliby chcieć cię skrzywdzić — stwierdził, narzucając na siebie pelerynę. Pośpiesznie zrobiłam to samo, upewniając się, że moje włosy były dobrze ukryte pod kapturem. Przy okazji dusza odebrała mi zwój.

Wrota otworzyły się same, a Devlin od razu pociągnął mnie na zewnątrz.

Wyszliśmy na ulicę wyłożoną gładkim obsydianem. Samo domostwo Asmodeusa robiło ogromne wrażenie z zewnątrz, a poza nim otaczały nas wysokie, ciemne budynki w klasycznym stylu, które wyglądały na starożytne i pełne tajemnic. Jakby każdy z osobna służył jako brama do innego świata.

Spojrzałam w górę. Niebo było bezgwiezdne i ciemne, ale przyozdobione pomarańczową poświatą, która emanowała delikatnym światłem niczym wspomnienie słońca.

Nie dostrzegłam żadnych dusz, ale w oddali zobaczyłam kilka postaci. Wszyscy byli bogato ubrani, w ekstrawaganckie i niepowtarzalne stroje zabarwione złotem i czerwienią, które sprawiały, że wyglądali jak postacie z jakiegoś baśniowego świata. Chociaż sama atmosfera tego miejsca nie zdawała się być baśniowa, a wręcz przeciwnie — jej ciężar niemalże mnie przygniatał.

— Nie rozglądaj się zbytnio. Lepiej, by żadne z nich nas nie zauważyło. — Devlin niespodziewanie szepnął mi do ucha, a następnie ponownie chwycił mnie za rękę i zaczął prowadzić wzdłuż ulicy.

Nigdzie nie dostrzegłam lamp ulicznych, jednakże w powietrzu unosiły się pierścienie ognia, które oświetlały drogę. To miejsce naprawdę przypominało piekło. Brakowało jedynie plujących lawą wulkanów.

Za każdym razem, gdy Devlin zauważał, że przechylałam głowę, by przyjrzeć się nowo mijanemu budynkowi lub pomnikowi, delikatnie mnie szturchał i kręcił głową.

Ostatecznie przez większość drogi, patrzyłam się pod nogi, z zadziwieniem obserwując lśniącą powierzchnię czerni obsydianu. Niemalże mogłam w niej dostrzec cień swojego odbicia.

W pewnym momencie gwałtownie skręciliśmy i stanęliśmy przed ogromnym budynkiem zbudowanym z czarnej cegły i z napisem „Administracja Piekielna". Zanim jednak zdążyłam dokładnie się mu przyjrzeć, weszliśmy do środka, wkraczając do długiego, ciemnego korytarza. Wokół nie było żadnych mebli, a słabe oświetlenie dodawało miejscu ponurej atmosfery.

Na jego końcu znajdowały się wąskie, strome schody, prowadzące do górnego piętra. Nie wiedziałam, dlaczego, ale ich widok wywołał delikatny skurcz w moim sercu. To miejsce zdawało się być niemalże bezduszne. I to nie z powodu braku potępionych dusz, jak te, które szwendały się po domostwie Asmodeusa.

Na piętrze wreszcie zauważyłam coś wyróżniającego się na tle przygnębiającej ciemności. W lewym roku ogromnego pomieszczenia dostrzegłam wyzłacane biurko ze stosem różnych papierów walających się na jego powierzchni. Wysoka postać ubrana w srebrną narzutę i białą maskę spokojnie wypełniała dokumenty. Nawet nie uniosła spojrzenia, gdy do niej podeszliśmy.

— Chcielibyśmy złożyć zgłoszenie na uczestnictwo w Wielkiej Rozgrywce Dusz Karnawału Pandemonium — stwierdził Devlin, kładąc obie dłonie na blacie biurka, obok karteczki z napisem „piekielny administrator".

Zamaskowana postać spojrzała na nas ślepiami, które błyszczały złotem tańczących iskier.

— Dość późna pora na zapisy. Poza tym, śmierdzisz jak Nefilim, a nie ludzka dusza.

— Jeszcze nie wybiła północ. — Devlin skrzyżował ramiona. — I zapisujemy ją.

Skinął na mnie, a ja również podeszłam do biurka.

— No dobrze — westchnęła administrator. — Imię i nazwisko?

— Mam na imię Camille... — zaczęłam, ale od razu się zatrzymałam. Nie miałam pojęcia, jak brzmiało moje nazwisko.

— Na pewno możecie ją zidentyfikować, jej przypadek jest dość nietypowy — wtrącił się Devlin, wyraźnie łapiąc uwagę postaci. — Została wczoraj poświęcona Asmodeusowi, administracja Pandemonium musi mieć informacje na ten temat.

Administrator przechylił głowę, a następnie wstał od biurka.

— Dajcie mi sześć minut — uznał i zniknął w ciemnościach kolejnego korytarza.

Devlin westchnął ze zniecierpliwieniem, a następnie spojrzał na ogromny zegar wiszący, na jednej ze ścian. Podążyłam za jego wzrokiem. Dwie złote wskazówki demonstrowały godzinę jedenastą czterdzieści siedem. Nie zostało nam zbyt dużo czasu, a ciągłe cykanie zegara boleśnie nas o tym uświadamiało.

Wzięłam głęboki oddech. Nie mogliśmy nic na to poradzić, a ja sama nawet nie wiedziałam, na co się pisałam. Albo jaka dokładnie była stawka.

— Dlaczego mi pomagasz? — Pozwoliłam pytaniu wreszcie opuścić moje usta.

— To nie miejsce na takie rozmowy — uciął Devlin, odwracając wzrok. — Teraz najważniejszym jest, żeby zapisać cię na Wielką Rozgrywkę Dusz.

— Na czym ona polega? — Nic nie odpowiedział, więc spróbowałam go przycisnąć. — I tak musimy czekać, a chciałabym przynajmniej wiedzieć, na co się decyduję.

— Wszyscy ludzie są tacy ciekawscy? — westchnął. — Co roku w Pandemonium podczas Karnawału odbywa się Wielka Rozgrywka Dusz. Potępione dusze, które biorą w niej udział, poddawane są różnym próbom. Jeśli uda im się wszystkie zaliczyć, dostają szansę na zbawienie. Podobno jest ono oferowane po ostatnim wyzwaniu, w pałacu Lucyfera.

— Podobno? — Zmarszczyłam czoło.

— Nikt dokładnie nie wie, jak to wygląda... ale to wciąż najlepsza szansa jaką masz — powiedział cicho, a następnie ponownie skierował swój wzrok na ciemną tarczę zegara.

Obserwowałam razem z nim, jak srebrna wskazówka sekundowa nieustannie brnęła do przodu. Miałam wrażenie, że rytm mojego serca zgrał się z tykaniem zegara i sam w sobie zaczął odmierzać upływający czas. I z każdą minutą czułam narastające zaniepokojenie.

Tik tok tik tok.

Tik tok.

Tik.

Tok.

— Dobrze więc. — Zamaskowana postać niespodziewanie wyłoniła się z ciemności. — Camille Juliette Blanchet. Zmarła w katakumbach piętnastego lutego obecnego roku, równo o północy.

— Czyli wiedzieli dokładnie jak i gdzie przeprowadzić rytuał — mruknął Devlin, krzyżując ramiona.

Postać usiadła za biurkiem i zaczęła wypełniać dokumenty.

— Oficjalnie nie należysz do potępionych dusz, co może stanowić delikatny problem. Jednakże jesteś martwym człowiekiem, który znajduje się w piekle, więc teoretycznie nie powinno być przeciwskazań, żebyś została zgłoszona. Nie mogę jednak zapewnić was, że Piekielne Płomienie zaakceptują twoje uczestnictwo.

— Lepsze to niż nic — stwierdził Devlin, zerkając na mnie. Delikatnie przytaknęłam.

— W takim razie — kontynuował administrator. — Będę potrzebować kropli twojej krwi do zapieczętowania zgłoszenia. Podaj mi swój palec.

Popatrzyłam pytająco w stronę Devlina. Chłopak skinął, a ja niechętnie wystawiłam dłoń.

Nawet nie zauważyłam, kiedy postać pośpiesznie przejechała niewielkim złotym nożem po moim palcu wskazującym. Ze świeżej, piekącej rany wypłynęło kilka jasnoczerwonych kropel. Spadły na nowo wypełniony dokument, sprawiając, że nagle papier sam zaczął się składać, ostatecznie formując niewielkiego żurawia.

— Na ostatnim piętrze znajduje się komnata Piekielnych Płomieni. Radzę wam się pośpieszyć. — Administrator podał mi papierowego ptaka i kiwnął głową na pożegnanie.

Gdy razem z Devlinem odwróciliśmy się w kierunku schodów, miałam wrażenie, że złote ślepia odprowadzały nas z zaciekawieniem.

Musieliśmy przebyć pięć dodatkowych pięter, zanim wreszcie trafiliśmy na najwyższe. Gdy moje stopy opuściły ostatni stopień, miałam ochotę paść na wypolerowaną podłogę. Zostało nam tylko kilka minut, więc Devlin cały czas mnie pośpieszał. Niestety nie miałam wystarczająco dobrze wyrobionej kondycji, by za nim nadążyć.

— Musimy przejść do tamtego pokoju. — Chłopak wskazał na zdobne drzwi i niemalże pociągnął mnie za sobą.

Weszliśmy do ogromnego, pustego pomieszczenia z białym pentagramem wymalowanym na jego środku.

Rozglądnęłam się wokół, lecz nigdzie nie zauważyłam żadnych płomieni. Spojrzałam na papierowego żurawia, a następnie popatrzyłam pytająco na Devlina. On westchnął i wskazał ręką na sufit.

Uniosłam głowę, czując, jak powoli zsuwał mi się z niej kaptur. Kilka metrów nad nami tliły się tysiące różnokolorowych języków ognia. Hipnotyzowały oczy, wijąc się w fascynującym tańcu, niczym zbiorowisko pięknych węży.

— Po prostu unieś rękę ze zgłoszeniem i je wypuść — poinstruował mnie Devlin, zwinnym ruchem nakładając mi na głowę kaptur.

Zrobiłam to, co polecił. Otworzyłam dłoń trzymającą ptaka w stronę płomieni i po chwili poczułam, jak delikatnie unosi się w ich kierunku. Po chwili zaczął zgrabnie trzepotać papierowymi skrzydłami i oddał się tańczącemu ogniu.

Oglądałam całą scenę z fascynacją. Gdy żuraw ostatecznie zniknął, przeniosłam swoje spojrzenie na Devlina.

— Co teraz?

— Niedługo powinniśmy się dowiedzieć, czy zostałaś zaakceptowana — westchnął, patrząc ponuro na płomienie. Taniec kolorów nie wydawał się robić na nim wrażenia. — Nic więcej nie możemy zrobić. Lepiej wracać do domu, zanim Karnawał na dobre się rozpocznie. Szczególnie, że nie mamy żadnych masek.

Powolnym krokiem skierował się ku wyjściu. Kusiło mnie, żeby jeszcze przez chwilę zostać i poobserwować Piekielne Płomienie. Jednakże podejrzewałam, że nie byłabym w stanie sama znaleźć drogi powrotnej. A choć nie czułam się zbyt komfortowo w domostwie Asmodeusa, wciąż nie wiedziałam, jakie okropności kryły się w pozostałych zakamarkach Pandemonium. I nie zamierzałam przekonywać się na własnej skórze.

Podczas drogi powrotnej starałam się nie rozglądać. Miałam wrażenie, że ulice były o wiele bardziej zatłoczone niż wcześniej. W pewnym momencie ktoś na mnie wpadł, sprawiając, że niemal upadłam. Na szczęście Devlin od razu zareagował, podtrzymując mnie i podejrzliwie spoglądając na winowajcę.

— Lepiej się pośpieszyć — szepnął. — Demony zaczynają się zbierać, by świętować początek Karnawału.

Skinęłam, zarazem zastanawiając się, czy Devlin planował później do nich dołączyć.

— Czy coś już nie powinno się wydarzyć? — zapytałam cicho, gdy kontynuowaliśmy wędrówkę. Byłam pewna, że północ wybiła już kilka minut temu.

— Zgłosiliśmy cię dość późno, więc pewnie zajmie to nieco dłużej. Akceptacja może przybyć do dwudziestu czterech godzin.

Westchnęłam. To na pewno było dłużej, niż oczekiwałam po jego „niedługo". Jak miałam zająć sobie ten czas?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro