6. Ulice Karnawału

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spędziłam przynajmniej kilka godzin próbując dowiedzieć się wszystkiego, czego mogłam o lenistwie. Poza generalną definicją niechęci do wysiłku i unikania pracy, postanowiłam poczytać również o jego tle kulturowym na Ziemi. Dowiedziałam się, że historycznie niechęć do lenistwa wynikała z faktu, że leniwe jednostki nie przyczyniały się do poprawy stanu społeczeństwa, często stanowiąc utrapienie. Poza tym ludzie charakteryzujący się tą cechą zwykle nie potrafili zapewnić swojej rodzinie bytu. Dlatego też w Biblii lenistwo istniało jako jeden z siedmiu grzechów głównych, a jak mówiła Księga Przysłów „Lenistwo pogrąża w głęboki sen, a człowiek gnuśny cierpi głód". We wcześniejszym rozdziale tej księgi znalazłam również fragment wiążący lenistwo z niedostatkiem i ubóstwem.

Miałam wrażenie, że przeczytałam wszystko, co mogłam, lecz wcale nie czułam się bardziej przygotowana. Przepracowałam wiele różnych fragmentów potępiających lenistwo, ale nie czułam, jakby wiele mi to dało. Miałam wrażenie, że wszystkie te rzeczy już w pewnym sensie wiedziałam wcześniej.

Po godzinach ciężkiej pracy wróciłam wreszcie do pokoju i niemal natychmiast padłam na łóżko. Zasnęłam w przeciągu kilku sekund i tym razem nie wracały do mnie się żadne konkretne sceny, jedynie różne fragmenty, jak pracowałam nad lekcjami w mojej ziemskiej szkole. Nie śniłam również bezpośrednio o Marie, lecz miałam wrażenie, że jej postać zawsze była gdzieś w tle. Jakby dziewczyna z jakiegoś powodu była ważna.

Nie myślałam o tym zbyt dużo po przebudzeniu. Moją głowę zaprzątały głównie różne cytaty o lenistwie, które czytałam w bibliotece. Próbowałam ułożyć je sobie w głowie w skondensowaną całość. Liczyłam, że może zdołam to w jakiś sposób wykorzystać podczas próby.

Gdy wstałam z łóżka, zauważyłam, że na moim czerwonym dywanie leży znajomy pergamin. Rozwinęłam go i zobaczyłam znajome pierwsze linijki „Raju Utraconego". Mimowolnie się uśmiechnęłam. Miałam nadzieję, że pomyślnie przejdę pierwsze wyzwanie i będę mogła w wolnym czasie przeczytać zawartość zwoju. Jeśli w ogóle będę mieć czas wolny.

Otworzyłam szafę i przeskanowałam wzrokiem jej zawartość, w poszukiwaniu czegoś wygodnego. Niestety nie znalazłam żadnych spodni, więc zarzuciłam na siebie luźną kremową suknię z brązowymi kwiatami, która sięgała mi do kolan. Nawet jeśli miałam ją zniszczyć podczas wykonywania wyzwania, wątpiłam, by ograniczała moje ruchy. Do kompletu wybrałam również płaskie, skórzane buty. Na koniec związałam włosy w luźny kucyk.

Wyszłam na korytarz. Już po kilku krokach dostrzegłam półprzeźroczysty cień sunący posępnie naprzeciw mnie. Choć potępione dusze wciąż wywoływały u mnie dyskomfort, postanowiłam znowu spróbować do jednej zagadać.

— Hej! Czy mogłabym o coś poprosić? — zapytałam, lecz dusza nawet nie drgnęła.

Wzięłam głęboki oddech. Przecież próbowanie nic mnie nie kosztowało.

— Czy mogłabym dostać kilka par spodni i koszul? — Spróbowałam zmodulować swój głos, tak by brzmiał na bardziej władczy. Starałam się naśladować Devlina, lecz nie wiedziałam z jakim skutkiem mi to wychodziło.

Miałam wrażenie, że zarys głowy odwrócił się w moją stronę na ułamek sekundy, lecz nie byłam pewna czy rzeczywiście tak się stało, czy jedynie to sobie wyobraziłam.

Umówiliśmy się z Devlinem, że chłopak znajdzie mnie w bibliotece i potem zaprowadzi do domostwa Belfegora. Tam obiecał pomagać tak długo, jak pozwoli mu na to Segenam. Zdradził mi, że syn demona lenistwa nie powinien zbytnio się przejmować jego obecnością.

Ku mojemu zdziwieniu, tym razem sama zdołałam znaleźć marmurowe drzwi do biblioteki. Choć być może to one znalazły mnie. Gdy tylko nacisnęłam klamkę, usłyszałam za sobą zobojętniały głos Cassiana.

— Widzę, że nie zawodzisz moich oczekiwań i dostarczasz nam dużo rozrywki. — Jego uśmiech przypominał mi przebiegłego lisa, który ukrywał tylko sobie znany, nikczemny plan.

— Cieszę się, że dobrze się bawisz — stwierdziłam, otwierając drzwi. Nie miałam siły i ochoty na żadne gierki. Devlin również doradził mi, bym w miarę możliwości unikała towarzystwa jego rodzeństwa.

— Podejrzewam, że zaczynasz od lenistwa. Może mogę ci posłużyć małą radą? — Niebezpiecznie się do mnie zbliżył, zarazem częściowo blokując wejście do biblioteki.

— Czy będzie ona kosztowała kolejną przysługę? — Wciąż miałam naszą poprzednią konwersację z tyłu głowy. A z jakiegoś powodu przy każdym spotkaniu Cassian wzbudzał u mnie dreszcz niepokoju, więc bałam się również o co mógł poprosić, gdy uzna, że nadszedł odpowiedni czas. Nie chciałam ryzykować bycia mu winną jeszcze jedną przysługę.

Uśmiech chłopaka złowieszczo się rozszerzył.

— Wiesz co? Naprawdę coraz bardziej cię lubię. Tę radę mogę dać ci z czystej sympatii.

Zmusiłam się, by ukryć mój dyskomfort związany z jego obecnością i uniosłam brwi. Nie odezwałam się słowem, pozwalając mu kontynuować.

On jednak wpatrywał się prosto w moje oczy przez następne kilka sekund. Z trudem utrzymywałam jego spojrzenie, gdy wreszcie stwierdził.

— Nic, czego się wczoraj nauczyłaś, ci nie pomoże.

Wciąż szeroko się uśmiechając, wzruszył ramionami i ruszył w przeciwnym kierunku.

Odetchnęłam.

Gdy tylko jednak jego sylwetka zniknęła z zasięgu mojego wzroku, poczułam jak moje serce przyśpiesza w panicznym rytmie. Jego „mała rada" zamiast dodać mi wsparcia czy otuchy sprawiła, że panika zaczęła opanowywać moje ciało. Co miał na myśli, mówiąc, że nic, czego się nauczyłam, miało mi nie pomóc? Czy to oznaczało, że nie przejdę próby pomyślnie? Co wtedy miało się ze mną stać? Wciąż zostałabym narzeczoną Asmodeusa?

Poczułam skurcz w brzuchu. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio jadłam, lecz miałam wrażenie, że zaciśnięty żołądek podchodził mi do gardła.

Co się miało stać po tym, jak urodziłabym Asmodeusowi dziecko? Dlaczego w domostwie nie mieszkały inne ludzkie kobiety? Jaki los je spotkał? Jaki los spotka mnie? Dlaczego udział w Wielkiej Rozgrywce Dusz miał być moją ostatnią nadzieją?

Mimowolnie zaczęłam się trząść. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego moje ciało tak zareagowało. Przecież Cassian wypowiedział jedynie kilka słów. Mimo to miałam wrażenie, że zburzyły one kruche poczucie nadziei i celu, których tak usilnie się trzymałam. Miałam wrażenie, że moja motywacja była zbudowana z delikatnego domku z kart, który został zdmuchnięty bez większego wysiłku. A razem z jego zniszczeniem przyszedł lęk, który całkowicie przejął nade mną kontrolę.

Obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać od łez, a moją głowę nawiedziły myśli, kwestionujące, dlaczego w ogóle się starałam. Może prościej byłoby się poddać? Nikt tutaj nawet nie chciał mi powiedzieć, na co się pisałam poprzez udział w Wielkiej Rozgrywce Dusz. Co, jeżeli to był jakiś okrutny podstęp i miałam jedynie dostarczyć mieszkańcom Pandemonium rozrywkę.

Nagle poczułam na swoich ramionach delikatny dotyk.

— Camille, co się dzieje? — Nigdy przedtem nie słyszałam, żeby Devlin przyjął tak delikatny ton głosu.

Otworzyłam usta i spróbowałam wydusić z siebie cokolwiek, spróbować ubrać w słowa przynajmniej ułamek wichury myśli, która właśnie nawiedzała mój umysł. Ostatecznie jedynym co wydobyło się z mojego gardła było kilka świstów, towarzyszących płytkim, desperackim oddechom.

— Hej, wszystko będzie dobrze — powiedział niepewnie. Oboje wiedzieliśmy, że nie mógł mnie o tym zapewnić. — Najlepszym, co teraz możesz zrobić, to skupić się na pierwszym zadaniu, okej? Nie pozwól, by inne rzeczy cię przytłaczały.

Pokiwałam głową, ale wciąż nie potrafiłam się uspokoić. Miałam wrażenie, jakby niewytłumaczalna trwoga całkowicie przeniknęła moje ciało. Wydawało mi się, że zaraz się uduszę, jeżeli tylko ponowna śmierć była w moim przypadku możliwa.

— Okej, spokojnie, skup się na moim głosie. — Zrównał swoją twarz z moją i zmusił mnie bym spojrzała w jego ciemne niczym pustka oczy. — Spróbuj oddychać razem ze mną, wdech i wydech, wdech i wydech, wdech i wydech...

Spokojnie powtarzał te trzy słowa przez następną minutę. Choć na początku ciężko było mi podążać za jego rytmem, w końcu zdołałam się dostosować. Wdech i wydech, wdech i wydech.

Nawet, kiedy zamilkł, jego głos wciąż rozbrzmiewał w mojej głowie, przyćmiewając wszystkie myśli, które jeszcze przed chwilą całkowicie mnie sparaliżowały. Potrzebowałam jeszcze kilku kolejnych minut, żeby nad sobą zapanować.

— Przepraszam — wyszeptałam. — Nie wiem, dlaczego...

— Nie masz za co przepraszać — przerwał mi. — Jesteś pod dużą presją, masz całkowite prawo czuć się przytłoczona. Ale nie daj tym emocjom przejąć kontroli.

Skinęłam, a Devlin zabrał dłonie z moich ramion.

— Dziękuję.

— Nie ma za co. Czujesz się na siłach, żeby iść do domostwa Belfegora teraz, czy wolisz poczekać?

— Wolę mieć to za sobą — stwierdziłam. Wątpiłam, że mogłam jakkolwiek się do tego przygotować.

— Okej.

Jak poprzednio, zaprowadził mnie do drzwi wejściowych. Tam również czekała na nas potępiona dusza. Jednakże poza płaszczami trzymała dla nas także dwie maski. Devlin otrzymał prostą, czarną jak węgiel, zasłaniającą jedynie górną część twarzy. Za to moja była złota z różnymi zdobieniami. Przyległa do całej mojej twarzy, pozostawiając jedynie miejsce na oczy. Początkowo bałam się, że ciężko mi będzie przez nią oddychać, jednak na szczęście nie stanowiło to problemu.

— Podczas karnawału wszyscy noszą maski na zewnątrz — wytłumaczył Devlin, zakładając na siebie pelerynę. — Włącznie z potępionymi duszami. Jeśli biorą udział w Wielkiej Rozgrywce Dusz, mają okazję odzyskać swoją ludzką powłokę na czas Karnawału. A by wtopić się w tłumy celebrujących Nefilim i Demonów, również przywdziewają maski. Zwykle skromniejsze niż twoja, ale dzięki temu coś bardziej ekstrawaganckiego powinno mniej zwracać na siebie uwagę. Nie chcemy, by demony zorientowały się, że jesteś człowiekiem, bo mogłyby spróbować cię zamęczyć.

Gdy wyszliśmy na zewnątrz, natychmiast uderzyła mnie różnica pomiędzy wyglądem ulicy w tamtym momencie w porównaniu do naszej wycieczki do Administracji Piekielnej. Wcześniej w większości puste alejki, teraz tętniły życiem.

Karnawał Pandemonium zdobił ulice czernią, złotem i chłodem ognia. Cała przestrzeń była zatłoczona istotami, które przypominały ludzi jedynie z sylwetki. Wszystkie nosiły kolorowe stroje zdobione najróżniejszymi dodatkami — piórami, koralami, kamieniami szlachetnymi czy roślinami. Postacie oprócz ekstrawaganckich masek, nosiły również bogatą biżuterię, kapelusze a w rękach trzymały przeróżne akcesoria, jak wachlarze czy berła.

Atmosfera była przepełniona duchotą, która była niemal namacalna. Poczułam jak kropelki potu spłynęły po mojej przykrytej płaszczem szyi w rytm odległego bicia bębnów. Przepych Karnawału mimowolnie mnie przytłoczył.

Ruszyłam za Devlinem, przepychając się przez tłum. Starałam się skupiać swój wzrok jedynie na chłopaku, lecz w pewnym momencie ktoś mnie popchnął i straciłam go z zasięgu wzroku.

Musiałam oprzeć się o postać ubraną w zafarbowaną na szkarłat zwierzęcą skórę i białą maskę z przyczepionymi długimi rogami jelenia. Nieznajoma spojrzała na mnie ciemnymi oczami i miałam wrażenie, że nie zobaczyłam w nich krzty życia. Dwa bezduszne, czarne punkty wpatrywały się we mnie intensywnie.

Pośpiesznie uciekłam jak najdalej, czując jak ogarnia mnie złowieszcza atmosfera. Nigdzie nie mogłam znaleźć Devlina i z każdym krokiem coraz bardziej dusiła mnie przerażająca samotność wśród tłumu demonów. Miałam wrażenie, jakbym była oszustką, czekającą na odkrycie. A tamci rozszarpaliby mnie na strzępy, gdyby dowiedzieli się kim jestem.

Nawet gdybym chciała zawrócić, nie wiedziałam, w którą stronę mogłabym pójść. Zewsząd otaczały mnie demoniczne postacie ukryte za pięknem bogatych strojów i masek. Próbowałam się przez nie przepychać, lecz miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Coraz trudniej było mi łapać oddechy.

I wtedy poczułam dotyk czyjejś dłoni na moim nadgarstku. Z paniką uniosłam wzrok, lecz zamiast kolejnego bezdusznego spojrzenia, zobaczyłam znajome ciemne tęczówki. Odetchnęłam z ulgą. Znalazł mnie.

Nie puścił mojej ręki ani na chwilę, za co byłam mu w duchu bardzo wdzięczna. Nie wyobrażałam sobie znowu zgubić go w tym miejscu.

Dotarliśmy na miejsce po czasie, który wydawał mi się wiecznością. Musieliśmy co rusz przeciskać się pomiędzy przeróżnymi istotami. Co prawda większość ignorowała naszą obecność, lecz czasami miałam wrażenie, że niektóre przeszywały nas podejrzliwym wzrokiem.

Zarazem nie dostrzegłam nikogo, kto pasowałby do opisu potępionej duszy zaprezentowanego mi wcześniej przez Devlina. Każda maska, którą mijaliśmy była przeciwieństwem skromności. Podobnie z ubraniami. Miałam wrażenie, że to my wyglądaliśmy nie na miejscu z naszymi zwykłymi, ciemnymi płaszczami.

W pewnym momencie Devlin zaciągnął mnie w ciasną, pustą uliczkę. W porównaniu do głównych ulic, ozdobionych przeróżnymi kolorami, światłami i unoszącym się nad wszystkim ogniem, ten wąski zakątek pozostawał ciemny i ponury. Mimo to, wydawał mi się o wiele spokojniejszy i bezpieczniejszy, wreszcie mogłam odetchnąć od przepychu.

Uliczka poprowadziła nas pod lekkim nachyleniem w górę do domostwa mniejszego od tego należącego do Asmodeusa. Wciąż jednak wyróżniało się od budynków wokół swoją zdobnością i ogromnymi wrotami, na których dostrzegłam podobiznę pomarańczowego ślimaka.

Chłopak bez zawahania wszedł do środka, a ja podążyłam. W ogromnej ciemnej sali powitała ich zakapturzona postać w szarej szacie.

— Uczestnicy Wielkiej Rozgrywki Dusz? — zapytała neutralnym głosem.

— Ona. — Devlin wskazał na mnie. — Ale najpierw chcemy zobaczyć się z Segenamem.

—Segenam zwykle nie życzy sobie gości w tym okresie.

— Daj mu znać, że to Devlin — westchnął.

Postać skinęła i zniknęła w ciemnościach. Czekaliśmy w milczeniu przez kilka minut, gdy nagle ktoś inny przeszedł przez drzwi.

Zgarbiona istota z białą, prostą maską nawet nie zwróciła na nas uwagi, jedynie przeszła obok, gdy pojawiła się przed nią zakapturzona postać. Przez chwilę myślałam, że była to ta sama, która nas powitała. Jednakże, gdy zadała pytanie: „Uczestnik Wielkiej Rozgrywki Dusz?", głos wydał mi się nieco inny.

Istota w białej masce skinęła, a następnie posłusznie podążyła za szarą postacią. Czyli musiała to być potępiona dusza.

— Czyli Nefilim zazwyczaj się nie pokazują? — zapytałam szeptem. Miałam wrażenie, że każdy głośniejszy dźwięk z impetem odbije się echem w całym pomieszczeniu.

— Codziennie przychodzi tutaj kilkadziesiąt dusz, zwykle im się zwyczajnie nie chce. To na pewno przypadek Segenama. Część jednak chętnie spotyka się z kandydatami, szczególnie że ich ubywa z każdym nieudanym wyzwaniem.

— Dlatego tak ciężko jest być tym, do którego zwykle przychodzą w pierwszej kolejności. — Usłyszeliśmy radosny głos. Wysoki chłopak ze śniadą cerę i czarnymi włosami wyszedł nam na powitanie. Miał na sobie pomarańczową szatę i bogatą biżuterię, które sprawiały, że wyglądał iście królewsko. — Ale dobrze mnie znasz, przyjacielu. Nie lubię zaprzątać sobie tym głowy.

Ku mojemu zdziwieniu chłopak podszedł do Devlina i ciepło go przytulił. Ten gest wydał mi się bardzo nie na miejscu w krainie, która przecież miała być piekłem.

— Czy możemy gdzieś porozmawiać, zanim Camille zacznie pierwsze wyzwanie? — zapytał Devlin cicho.

Dopiero wtedy Segenam przerzucił swoje spojrzenie na mnie. Wciąż się uśmiechał, lecz w porównaniu do przebiegłych czy okrutnych uśmiechów Cassiana i Narcissy, jego wydawał się dziwnie szczery.

— Oczywiście. Chodźcie za mną.

Poprowadził nas do niewielkiej komnaty wypełnionej wygodnymi poduszkami, kadzidłami i tacami soczystych owoców. Za główne źródło światła służył złoty żyrandol z osiemnastoma świecami.

Segenam wygodnie wyłożył się na górze kolorowych poduszek, a następnie rzucił:

— Rozsiądźcie się. Zrelaksujcie się. I mówcie, co wam leży na sercach. Choć nie jestem pewny, czy akurat ty je masz. — Mrugnął w stronę Devlina, który jedynie pokręcił głową, a następnie usiadł niedaleko przyjaciela.

Ja również szybko znalazłam sobie własny kąt, nie chcąc przerywać ich rozmowy.

— Jesteśmy tutaj ze względu na sytuację Camille.

Segenam popatrzył na mnie z wyraźną ciekawością.

— Czyżby to była słynna narzeczona twojego ojca? — zapytał.

— Słynna? — Devlin wyjął mi to pytanie z ust.

— No tak, młody jesteś. Rzadko kiedy którakolwiek poświęcona mu kobieta ma szanse czekać tak długo na zaślubiny. Więc człowiek, który nie do końca jest potępioną duszą i chodzi sobie wolno po Pandemonium jest swoistą atrakcją. Poza tym reszta z Siedmiu Książąt Piekieł zadowoliła się jednym dzieckiem, a twój ojciec... najwyraźniej nie może się nasycić. No ale co zrobić, nie bez powodu jest demonem pożądania.

— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę — mruknął Devlin.

— Więc, jak rozumiem, z powodu swojego poczucia winy, planujesz pokrzyżować mu plany?

— Camille na to nie zasługuje. Nikt na coś takiego nie zasługuje.

Segenam przechylił głowę.

— Pewnie masz rację — stwierdził. — I, mówiąc szczerze, zapisanie jej do Wielkiej Rozgrywki Dusz było dość sprytne. Nawet nie wiedziałem, że to możliwe. Ale niestety nie mogę tak po prostu pozwolić jej zaliczyć zadania bez wykonania go. Może jesteśmy w połowie demonami, ale musimy trzymać się zasad, nieważne jak kusząco byłoby je złamać.

— Nawet bym cię o to nie prosił — powiedział Devlin. — Chcemy po prostu wskazówki, czegoś, co może... pomóc?

— Hmmm... — Segenam zamyślił się na chwilę, a następnie zwrócił się do mnie. — Nie przemęczaj się zbytnio. Nic więcej nie powiem. A więc możemy zaczynać?

— Jesteś gotowa? — Devlin spojrzał w moją stronę.

Całkowicie nie zrozumiałam podpowiedzi Segenama. W pamięci również wciąż miałam „małą radę" Cassiana, która bardziej namieszała mi w głowie niż pomogła. Choć pewnie taki był jego zamiar. Poza tym podobno, jeśli nie wypełnię tego wyzwania, spotka mnie tragiczny los. Nie czułam się ani trochę gotowa.

— Tak — skłamałam, wiedząc, że żadna inna odpowiedź nie miała sensu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro